Przewodniczący Episkopatu Polski na temat Krzyża na Krakowskim Przedmieściu: mógłby stać się szlachetnym symbolem, jak Krzyż Światowych Dni Młodzieży
Refleksję rozpocznijmy od pytania: Czy od dziś (wtorek 3 sierpnia) przybędzie w historii Polski jeszcze jeden termin i jeszcze jedno bolesne wspomnienie: kolejny miesiąc od konfliktu o krzyż z placu przed Pałacem Prezydenckim?
Zawsze trzeba pamiętać, że krzyż, zwłaszcza ten omodlony, jest znakiem świętym, wypełnia go treść wiary, co dla nas najważniejsze, i nie wolno nim manipulować, gardzić ani go poniewierać. W podtekście jest jeszcze i takie pytanie: Czym różniły się od krzyża na placu przed Pałacem Prezydenckim krzyże w Miętnem i Włoszczowej, których bronił bp Mieczysław Jaworski?
Wspomniane krzyże były znakiem wiary dla młodzieży i ich rodziców. Ich usunięcie nie oznaczało zmiany miejsca, ale złą wolę i decyzję wykluczenia tego znaku z życia publicznego. W takiej sytuacji Kościół nie mógł milczeć. Krzyż, nazwijmy go smoleński, stał się również takim świętym znakiem i ukierunkowaniem modlitwy w dniach żałoby. Wskazywał głębszy sens tragedii, był wyrazem wiary w zmartwychwstanie tych, którzy zginęli, oraz świadectwem szlachetności i wiary harcerzy, którzy go tutaj przynieśli. Nikt nie sądził, że pozostanie on taki i w tym miejscu na zawsze, ale sprawy powoli nabierały innego wymiaru. Na placu przed Pałacem Prezydenckim zaczął mówić Naród. Tylko że tego Narodu nikt nie chciał słuchać i już w czasie uroczystości pogrzebowych było to wyraźnie widać. Potem kontynuowano tylko nagonkę na ludzkie odczucia, co w całej Polsce budziło milczącą dezaprobatę i niesmak. A później nastąpiło kilka poważnych nieroztropnych wydarzeń czy decyzji, które zaczęły upolityczniać krzyż z Krakowskiego Przedmieścia.
Do nieroztropnych posunięć należała decyzja prezydenta elekta Bronisława Komorowskiego o przeniesieniu tego znaku — który stał się już symbolem — w bliżej nieokreślone miejsce. Był to absolutny nietakt, a jak się dalej okazało — i błąd polityczny, o ile nie była to realizacja czyichś nacisków. Jakąś formą nieroztropności w zaistniałej sytuacji było składanie kwiatów pod krzyżem przez przewodniczącego partii opozycyjnej. W napiętej sytuacji wezwano na pomoc harcerzy i Kurię Warszawską, próbując pominąć sprawę postawienia godnego pomnika czy choćby tablicy upamiętniającej nowy symbol uczuć i odczuć mieszkańców Warszawy i Polski, co podkopało jeszcze zaufanie do całej sprawy. Każde działanie ukrywające prawdziwe intencje musi w tym kraju budzić podejrzenia, bo to jest nasze dziedzictwo i nasza wewnętrzna siła, bo oszukiwano nas od wieków. I sprawujący władzę muszą o tym pamiętać.
Krzyż „smoleński” — jego znaczenie można zrozumieć na prostym przykładzie krzyża pogrzebnego, na którym jest nazwisko i data śmierci żegnanej osoby. Wszyscy wiedzą, że to tylko symbol, znak oznaczający wydarzenie czy miejsce spoczynku. Na tym miejscu bliscy z czasem budują pomnik albo grobowiec, a krzyż zostaje przeniesiony w inne miejsce lub w sposób godny — zniszczony. W tym przypadku krzyż należało uszanować i w taki sposób zastąpić, aby nie było po nim pustki. Wcześniej jednak trzeba koniecznie dać społeczeństwu do zrozumienia, że ci, których pamięć przypomina, są szanowani i wszystkim nam drodzy. Bo to była elita Narodu, która udawała się nie byle gdzie i nie po byle co — ale do Katynia, aby uczcić zadeptywaną pamięć niewinnie wymordowanych, z którymi od dziesięcioleci utożsamia się cały Naród. Czy wolno lekceważyć i ośmieszać ujawnione emocje? Nie wolno, zanim się nie odczyta głębokiego ich znaczenia. Zaniechanie tych zasad sprawiło, że wróciły niepotrzebnie czasy i nawyki pewnej dziś prywatnej stacji telewizyjnej, która pokazuje jako obrońców krzyża ludzi starych, niekiedy zniszczonych latami pracy lub uzależnień, co nie jest jedyną ani pełną prawdą. I wcale się nie dziwię pewnej agresywności zwykłych ludzi, skoro „elity”, chronione potężnymi środkami finansowymi, ośmieszają nowy, rodzący się symbol, a przy okazji także wiarę i Kościół. W jednym z tygodników, datowanym 1 sierpnia br., redaktor naczelny zatytułował artykuł wstępny: „Krzyż wyprowadzić”, co nieodparcie przywołuje skojarzenie z ostatnim posiedzeniem polskiej partii komunistycznej. Kończy zaś swoje wywody metaforą mocno szydzącą: „Oczywiście, znajdą się obrońcy tradycji, twierdzący, że Kościół jest jak skała. Niezmiennie trwa od dwóch tysiącleci i nie musi się niczego obawiać. Niedźwiedzie polarne też nie przejmują się globalnym ociepleniem. Są przekonane, że skoro Arktyka zawsze była, to zawsze też będzie”. Pozostawiam to bez komentarza.
W 1983 r. obchodzony był w całym Kościele Rok Święty dla podkreślenia 1950. rocznicy śmierci Pana Jezusa, czyli naszego Odkupienia. W Bazylice św. Piotra w Rzymie umieszczono z tej okazji zwykły, drewniany krzyż. Po zakończeniu Roku Świętego uznano, że trzeba wrócić do poprzedniego stanu, ale co zrobić z krzyżem? Przecież tysiące pielgrzymów modliło się przed nim przez cały rok. Z pomysłem zgłosiła się do Papieskiej Rady ds. Laikatu grupa młodzieży z Centro s. Lorenzo: są gotowi przejąć krzyż Roku Świętego, jeśli Papież go im przekaże, i pójść z nim do młodzieży różnych krajów w ramach przygotowań do Światowych Dni Młodzieży. Ten krzyż wędruje do dziś po świecie, gromadzi na modlitwie młodzież, jest symbolem zaufania do młodych Jana Pawła II, który go im powierzył.
A może i krzyż z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie mógłby stać się ożywczym symbolem szacunku dla ofiar Katynia: tych z roku 1940 i tych z roku 2010, którzy nie zdołali im oddać hołdu w 70. rocznicę mordu. Przecież w Katyniu ma powstać kaplica-sanktuarium pamięci ofiar. Ale taką decyzję — każdą decyzję w ważnych sprawach — można podejmować po rozważnej konsultacji, refleksji w duchu szczerości i prawdy.
Z tłumem się nie dyskutuje — powie mędrzec. Tak, ale Narodu się nie lekceważy. W rytm życia Narodu i w rytm jego serca trzeba się pokorniej wsłuchiwać.
opr. mg/mg