Przewodniczący Episkopatu pisze o wyborach dokonywanych przez ludzi wierzących - za wyborem politycznym stoi wybór etyczny
Przestrzenią ducha, gdzie może on rozwinąć skrzydła, jest cisza.
Antoine de Saint-Exupéry
Dzięki Bogu, na arenie wyborczej zapanowała cisza. Jeszcze kilka artykułów, może kilka telewizyjnych debat „jedynie” zorientowanych dziennikarzy... I trzeba mieć nadzieję, że zapanuje cisza, która nie jest milczeniem, ale głęboką refleksją nad stanem polskiego ducha i polskiego społeczeństwa. Dwa tygodnie przed drugą turą wyborów prezydenckich ujawniła się rzecz niebywała. Okazało się, że w Polsce nie było powodzi i nie ma w ogóle ludzi, którzy do dziś borykają się z „czarną wodą”. Ustaje medialny szum wokół tego, kto z kim i przeciw komu, kto za in vitro, a kto, mimo takich czy innych zastrzeżeń, jest katolikiem.
Głód etyki
Wybór został dokonany i nowemu prezydentowi naszej Ojczyzny należy się szacunek od wszystkich obywateli, niezależnie od osobistych sympatii. Mamy też prawo mieć nadzieję, że nowy prezydent wzniesie się ponad swoją przynależność partyjną, co może być niełatwe, ale jest konieczne dla utrzymania autorytetu samego urzędu i, co ważniejsze, dla dobra narodu i państwa, dla podniesienia roli autorytetów moralnych w społeczności lokalnej i wśród innych narodów. Głód etyki i godnego stylu uprawiania polityki jest dziś w całym świecie bardzo odczuwalny.
Milczałem w okresie przedwyborczym, ale za swój obowiązek uważam wyrażenie powyborczej opinii w trosce o kolejne wybory. Mimo że nie obnosiłem się ze swoimi poglądami, w rozmowach prywatnych nie kryłem, że moim kandydatem jest człowiek broniący życia, nawet za cenę własnej kariery politycznej. Oczywiście wyartykułowanie tego wywołało w kręgach moich bliskich niezły rezonans politowania, graniczący z posądzeniem o brak zdrowego rozsądku. Tłumaczyłem wówczas, że dla mnie ważniejsze jest być po stronie prawdy o etyce społecznej niż ze zwycięzcami w polityce.
Przeciwnicy głosowania na skromnego człowieka bez wielkiego zaplecza partyjno-przedwyborczego wytaczali koronny argument: „szkoda głosu”. Drugi to ten, że państwo to nie tylko życie i rodzina, ale cała gama spraw i dziedzin życia, o których się nie mówi.
Wróćmy jednak do argumentu „marnowanego głosu”. Zasady etyki społecznej są jasne: zawsze trzeba wybierać dobro, szczególnie gdy jest ono wyraźne. W przypadku, gdy mamy wśród kandydatów ludzi przygotowanych, sprawdzonych, mądrych i w dodatku opowiadających się za poprawną hierarchią wartości, sprawa jest jasna — wśród nich szukamy naszego kandydata. Sprawa się komplikuje, kiedy wśród kandydatów są tacy, którzy mają pewne cechy pozytywne, ale mają też mankamenty czy budzą wątpliwości. Wtedy do nas należy rozeznanie, ewentualnie ryzyko i wybór albo powstrzymanie się od wyborów. Pamiętajmy jednak, że powstrzymanie się od wyborów staje się też jakimś wyborem kandydata o większej liczbie zwolenników, mającego lepiej zorganizowaną (lepiej medialnie opłacaną?) kampanię wyborczą. Są jednak takie sytuacje, że — dla zdrowego sumienia — nie wolno mi będzie głosować, jeśli nawet sympatyczny kandydat, członek mojej rodziny (!) czy mojego ugrupowania, promuje jakąś zasadę wyraźnie niemoralną, sprzeczną z prawem Bożym (np. aborcja, związki osób tej samej płci, poczęcie człowieka poza aktem małżeńskim, kradzież cudzej własności itp.). Wtedy, gdy głosuję na niego, obciążam moje sumienie, czyli grzeszę. I nic tu nie pomoże tłumaczenie, że mój uczciwy, poprawny kandydat nie miał szans i mój głos by się zmarnował. Zmarnowałby się u ludzi, ale nie w rozrachunkach Bożych. Przypomnijmy sobie, że w konflikcie o nierozerwalność małżeństwa z królem Anglii Henrykiem VIII przegrał kanclerz Tomasz Morus — zginął, ale dzisiaj czcimy go jako świętego męczennika i patrona polityków chrześcijańskich.
Z bólem człowieka „przegranego”
Pierwsza tura tych wyborów jest niezwykle pouczająca, nie tylko dlatego, że ochrzczony naród nie w pełni zauważył związek wiary z życiem społecznym, ale dlatego, że widzieliśmy, jak uczciwy człowiek procentowo przegrywał nawet z taką formacją, na czele której stoi autor słynnej niemoralnej afery... Winna także zastanawiać zdolność mobilizacji ludzi dawnej PZPR, która w czasie kampanii pięciokrotnie powiększyła swój elektorat. Rodzi się pytanie: Czy katolicy zatracili ducha solidarności, czy też niewiele już w życiu społecznym rozumieją lub, co gorsza, są w tej dziedzinie zupełnie obojętni?
Będę nadal, w poczuciu uczciwości wobec ludzi, wołał o moralność w polityce, o życie nienarodzonych i godność umierania dla starców. Trzeba mówić o potrzebie czystości wśród młodzieży i starszych, o zagrożeniach rodziny. Z bólem człowieka „przegranego” słuchałem podczas debaty dwóch najmocniejszych kandydatów, którzy na pytanie o in vitro deklarowali, że są katolikami, ale nie dopowiadali, jak będą decydować w sprawie ustawy regulującej tę sprawę — bo ustawa ograniczająca samowolę medyczną w tej dziedzinie jest konieczna. Jeśli godzimy się na cywilizację śmierci, godzimy się, jak dawni Izraelici, nie na zagrożenie, ale na pewność utraty tożsamości. Jeśli godzimy się na demontaż rodziny, godzimy się na wynarodowienie.
Dwa obrazy na koniec
Znam z opowieści małżeństwo, które nie mogąc mieć biologicznego potomstwa, przeszło trudną drogę adopcyjnego zakwalifikowania i cieszy się od pięciu lat rodzicielstwem adoptowanej córki. Teraz chcą kolejnego dziecka. Nie wiem, czy wystarczy im sił, bo droga legislacyjna piętrzy się sztucznie tworzonymi przeszkodami. Znowu wyjazdy do odległego miasta, wypełnianie setek stron formularzy, kolejne jałowe rozmowy. A przecież wystarczyłoby porozmawiać z opiekunkami z przedszkola, z księdzem, wójtem i przekonać się, że jest to godne i zdolne do przyjęcia kolejnego dziecka małżeństwo. Dla wszystkich jest oczywiste, ale biurokracja wie, że nie wolno zbyt łatwo pomagać w konsolidacji rodziny, w godnym wychowaniu dzieci. W zamian proponuje się zagrażającą rodzinie ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie czy rezolucję zgromadzenia parlamentarnego Europy, na mocy której z dokumentów ma zniknąć słowo „matka”. Uznano je za „seksistowski stereotyp”.
I drugi przypadek: Nie wolno bić dzieci, można odebrać dziecko rodzicom, którzy np. nie mają w domu łazienki. Historia zna fenomen dzieci bezprizornych, to znaczy dzieci odbieranych rodzicom moralnie zdrowym. Już świta, już grają pobudki... już wnet historia rykoszetem wróci. Ale na razie udajemy, że wszystko w trosce o dzieci, o rodzinę. Rodzice, którzy oddają swoje dzieci do jednej z burs z nadzieją, że ludzie opłacani z ich czesnego zadbają o nie, śpią spokojnie. W tym czasie, to znaczy po godz. 22, młodzież wysypuje się z pokojów, bo Internet wolno chodzi, zasiada pod ścianami korytarzy i serfuje po stronach erotycznych. Naiwny portier apeluje do wychowawcy, który spogląda na niego z politowaniem, i nic się nie dzieje. Rano x młodzieży nie wstaje na lekcje. Portier odnotowuje to w zeszycie i na tym kończy się troska. Nikt ze szkoły nie pyta, co się dzieje, nikt z kierownictwa bursy nie interweniuje. To tylko jeden z autentycznych przykładów. Ile jest ich w Polsce każdego dnia?
Ani przegrana, ani wygrana „naszego” kandydata nie jest najważniejsza. Rodzi się pytanie: Za co warto dać życie? Odpowiada na to kolejna sentencja Exupéry'ego: „Kiedy gaśnie wiara — Bóg umiera i staje się bezużyteczny”.
opr. mg/mg