List dotyczący zagadnień związanych z funkcjonowaniem wiernych świeckich w sferze życia publicznego i ich współpracy z duszpasterzami, 9.03.2016
Jego Eminencja Kardynał Marc Armand Ouellet PSS, Przewodniczący Papieskiej Komisji ds. Ameryki Łacińskiej
Eminencjo!
Po zakończeniu spotkania Komisji ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów miałem sposobność spotkać się ze wszystkimi uczestnikami tego zgromadzenia, na którym dzielili się między sobą przemyśleniami i odczuciami na temat udziału wiernych świeckich w życiu publicznym naszych narodów.
Chciałbym przytoczyć to, o czym mówiono na tym spotkaniu, i kontynuować tutaj rozważanie z tamtych dni, ażeby duch rozeznania i refleksji «nie poszedł na marne»; żeby nam pomagał i nadal pobudzał do lepszego służenia świętemu wiernemu ludowi Bożemu.
Właśnie od tego obrazu chciałbym rozpocząć nasze rozważanie na temat aktywności publicznej wiernych świeckich w naszym kontekście Ameryki Łacińskiej. Mówienie o świętym wiernym ludzie Bożym oznacza przypominanie horyzontu, na który winniśmy patrzeć i z perspektywy którego snuć refleksje. Jako pasterze jesteśmy nieustannie wzywani do patrzenia właśnie na święty wierny lud Boży, do chronienia go, towarzyszenia mu, wspierania go i służenia mu. Ojciec nie pojmuje siebie bez swoich dzieci. Może być doskonałym pracownikiem, fachowcem, mężem, przyjacielem, jednak to, co czyni go ojcem, ma oblicze — są to jego dzieci. Tak samo jest z nami — jesteśmy pasterzami. Pasterz nie pojmuje siebie bez owczarni, do której służenia jest powołany. Pasterz jest pasterzem ludu, a ludowi służy się od środka. Często idzie się na przedzie, torując drogę, kiedy indziej zawraca się, żeby nikt nie pozostał w tyle, a nierzadko jest się pośrodku, aby dobrze słyszeć odczucia serca ludzi.
Patrzenie na święty wierny lud Boży i poczucie, że jesteśmy jego integralną częścią, w odmienny sposób ustawia nas w życiu, a tym samym w podejściu do kwestii, które omawiamy. Pomaga nam to unikać wdawania się w rozważania, które same w sobie mogą być bardzo dobre, ale które ostatecznie prowadzą do ujednolicania życia naszych ludzi albo do teoretyzowania tak dalece, że spekulacja zabija na koniec działanie. Nieustanne przyglądanie się ludowi Bożemu ratuje nas przed pewnymi deklaracjami nominalistycznymi (sloganami), które są pięknymi frazesami, lecz nie są w stanie wspierać życia naszych wspólnot. Na przykład, wspomnę teraz słynne zdanie: «wybiła godzina świeckich», wydaje się jednak, że zegar się zatrzymał.
Patrzenie na lud Boży to pamiętanie, że wszyscy włączamy się do Kościoła jako świeccy. Pierwszym sakramentem, tym, który na zawsze przypieczętowuje naszą tożsamość i z którego powinniśmy być zawsze dumni, jest chrzest. Poprzez niego i przez namaszczenie Duchem Świętym (wierni) «zostają konsekrowani, aby tworzyli duchową świątynię i święte kapłaństwo» (por. Lumen gentium, n. 10). Nasza pierwsza i podstawowa konsekracja ma korzenie w naszym chrzcie. Nikt nie został ochrzczony jako ksiądz czy biskup. Ochrzczono nas jako świeckich, i jest to niezatarty znak, którego nikt nigdy nie będzie mógł wymazać. Warto, abyśmy pamiętali, że Kościół nie jest elitą kapłanów, osób konsekrowanych, biskupów, ale że wszyscy stanowimy święty wierny lud Boży. Zapominanie o tym wiąże się z rozmaitymi niebezpieczeństwami i wypaczeniami w naszym przeżywaniu, zarówno osobistym, jak i wspólnotowym, posługi, którą nam powierzył Kościół. Jesteśmy, jak dobrze podkreśla to Sobór Watykański II, ludem Bożym, którego tożsamością jest «godność i wolność dzieci Bożych, w których sercach Duch Święty mieszka jak w świątyni» (Lumen gentium, n. 9). Święty wierny lud Boży jest namaszczony łaską Ducha Świętego, i dlatego, kiedy rozważamy, rozmyślamy, oceniamy, rozeznajemy, musimy zwracać baczną uwagę na to namaszczenie.
Muszę zarazem wspomnieć inny element, który uważam za owoc niewłaściwego sposobu przeżywania eklezjologii przedstawionej przez Vaticanum II. Rozważając temat laikatu, nie możemy pominąć jednego z największych wypaczeń, z jakimi musi zmierzyć się Ameryka Łacińska — i proszę was o zwrócenie na to szczególnej uwagi — klerykalizmu. Ta postawa nie tylko unicestwia osobowość chrześcijan, ale ma tendencję także do umniejszania i niedoceniania łaski chrzcielnej, którą Duch Święty złożył w sercach naszych ludzi. Klerykalizm prowadzi do ujednolicania laikatu; przez traktowanie go jako «wykonawcy» ogranicza rozmaite inicjatywy i wysiłki i, ośmieliłbym się powiedzieć, śmiałość potrzebną do tego, aby nieść dobrą nowinę Ewangelii we wszystkie dziedziny aktywności społecznej, a zwłaszcza politycznej. Klerykalizm bynajmniej nie pobudza do wnoszenia rozmaitego wkładu i propozycji, przeciwnie, gasi stopniowo proroczy ogień, o którym cały Kościół winien dawać świadectwo w sercu swoich narodów. Klerykalizm zapomina, że widzialność i sakramentalność Kościoła są udziałem całego ludu Bożego (por. Lumen gentium, nn. 9-14), a nie tylko nielicznych wybranych i oświeconych.
Jest pewne bardzo ciekawe zjawisko, które powstało w naszej Ameryce Łacińskiej, a o którym tutaj pragnę powiedzieć: sądzę, że jest to jeden z niewielu obszarów, gdzie lud Boży był wolny od wpływu klerykalizmu — mam na myśli duszpasterstwo ludowe. Było ono jedną z niewielu przestrzeni, gdzie lud (w tym jego pasterze) i Duch Święty mogli spotkać się, unikając klerykalizmu, który usiłuje kontrolować i wstrzymywać Boże namaszczenie Jego wyznawców. Wiemy, że duszpasterstwo ludowe, jak dobrze napisał Paweł VI w adhortacji apostolskiej Evangelii nuntiandi, «zamyka się w pewnych ciasnych granicach. Nierzadko jest ono podatne na wpływ wielu fałszywych form religijności», jednak rozwija się dalej, «jeśli jest należycie kierowane, zwłaszcza przez odpowiedni sposób ewangelizowania, to wtedy obfituje też w wiele dobrego. Bo nosi w sobie jakiś głód Boga, jaki jedynie ludzie prości i ubodzy duchem mogą odczuwać; udziela ludziom mocy do poświęcania się i ofiarności aż do heroizmu, gdy chodzi o wyznawanie wiary. Daje wyostrzony zmysł pojmowania niewymownych przymiotów Boga: ojcostwa, opatrzności, obecności stałej i dobroczynnej miłości. Rodzi w wewnętrznym człowieku takie sprawności, jakie gdzie indziej rzadko w takim stopniu można spotkać: cierpliwość, świadomość niesienia krzyża w codziennym życiu, wyrzeczenie się, życzliwość dla innych, szacunek. Ze względu na te przymioty zwiemy je raczej ludową pobożnością albo religią ludu, aniżeli religijnością. (...) Przy dobrym kierownictwie ta ludowa religijność może coraz więcej przyczyniać się do tego, że nasze ludowe rzesze rzeczywiście spotkają Boga w Jezusie Chrystusie» (por. n. 48). Papież Paweł VI używa wyrażenia, które uważam za fundamentalne; wiara naszego ludu, jego nastawienia, poszukiwania, pragnienia, dążenia, kiedy potrafimy się w nie wsłuchać i je ukierunkować, objawiają nam autentyczną obecność Ducha. Miejmy zaufanie do naszego ludu, do jego pamięci, jego «wyczucia», ufajmy, że Duch Święty działa w nim i z nim, i że ten Duch nie jest «własnością» tylko hierarchii kościelnej.
Wziąłem ten przykład duszpasterstwa ludowego jako klucz hermeneutyczny, który może nam pomóc lepiej zrozumieć działanie, jakie powstaje, kiedy święty wierny lud Boży modli się i działa. To działanie nie pozostaje związane z wewnętrzną sferą osoby, ale przeciwnie, przekształca się w kulturę; «zewangelizowana kultura ludowa zawiera wartości wiary i solidarności, które mogą spowodować rozwój społeczeństwa bardziej sprawiedliwego i wierzącego, oraz posiada szczególną mądrość, na którą należy spojrzeć z wdzięcznością» (Evangelii gaudium, n. 68).
A zatem tu możemy się zapytać: co oznacza fakt, że wierni świeccy pracują w życiu publicznym?
Współcześnie wiele naszych miast stało się prawdziwymi miejscami przetrwania. Obszarami, w których, jak się wydaje, zapanowała kultura odrzucania, która niewiele przestrzeni pozostawia na nadzieję. Spotykamy tam naszych braci, pogrążonych w tych walkach, ze swymi rodzinami, którzy starają się nie tylko przetrwać, ale którzy pośród przeciwieństw i niesprawiedliwości szukają Pana i pragną dawać o Nim świadectwo. Co oznacza dla nas, pasterzy, fakt, że świeccy pracują w życiu publicznym? Oznacza szukanie sposobu na to, by dodawać otuchy, towarzyszyć i pobudzać do wszelkich starań i wysiłków, które już dziś są podejmowane, aby podtrzymać żywą nadzieję i wiarę w świecie pełnym sprzeczności, zwłaszcza dla najuboższych, zwłaszcza z najuboższymi. Oznacza, że my jako pasterze mamy angażować się pośród naszego ludu i z naszym ludem, wspierać wiarę i jego nadzieję. Otwierając drzwi, pracując z nim, marząc z nim, rozważając, a przede wszystkim modląc się z nim. «Musimy uznać miasto» — a zatem wszystkie przestrzenie, gdzie toczy się życie naszych ludzi — «wychodząc od spojrzenia kontemplatywnego, czyli spojrzenia wiary, odkrywającego tego Boga, który mieszka w jego domach, na jego ulicach, na jego placach. (...) On żyje pośród obywateli, krzewiąc solidarność, braterstwo, pragnienie dobra, prawdy i sprawiedliwości. Tej obecności nie powinno się wytwarzać, lecz odkrywać, odsłaniać. Bóg nie ukrywa się przed tymi, którzy Go szukają szczerym sercem» (Evangelii gaudium, n. 71). Pasterz nigdy nie powinien mówić świeckiemu, co ma robić i mówić, on to wie tak samo jak my i lepiej od nas. Nie pasterz powinien ustalać, co wierni mają mówić w różnych środowiskach. Dobrze będzie, jeśli jako pasterze, zjednoczeni z naszym ludem, zapytamy siebie, w jaki sposób rozbudzamy i szerzymy miłość i braterstwo, pragnienie dobra, prawdy i sprawiedliwości. Jak staramy się nie dopuścić do tego, aby zepsucie zagnieździło się w naszych sercach.
Częstokroć ulegaliśmy pokusie, by sądzić, że zaangażowany świecki to ten, kto pracuje w dziełach Kościoła i/lub w tym, co dotyczy parafii bądź diecezji, i niewiele zastanawialiśmy się nad tym, jak towarzyszyć człowiekowi ochrzczonemu w jego życiu publicznym i codziennym; nad tym, jak w swojej codziennej aktywności, ze swoimi obowiązkami, angażuje się w życie publiczne jako chrześcijanin. Nie zdając sobie z tego sprawy, stworzyliśmy elitę laicką, uważając, że zaangażowani świeccy to tylko ci, którzy pracują w sprawach «księży», a zapomnieliśmy, zaniedbując go, o wierzącym, który często spala swoją nadzieję w codziennej walce o to, by żyć wiarą. Są to sytuacje, których klerykalizm nie potrafi dostrzegać, gdyż bardziej troszczy się o zdominowanie przestrzeni niż o generowanie procesów. Musimy zatem uznać, że człowiek świecki ze względu na swoje realia, na swoją tożsamość, ponieważ jest zanurzony w pełni życia społecznego, publicznego i politycznego, ponieważ uczestniczy w ustawicznie rodzących się formach kultury, potrzebuje nowych form organizacji i celebrowania wiary. Aktualne rytmy życia są tak bardzo odmienne (nie mówię — lepsze czy gorsze) od tych, jakimi żyło się przed trzydziestu laty! «Wymaga to wymyślenia nowych przestrzeni modlitwy i komunii, nacechowanych innowacyjnością, bardziej pociągających i znaczących dla mieszkańców miast» (Evangelii gaudium, 73). Nielogiczne i wręcz niemożliwe jest myślenie, że my jako pasterze powinniśmy mieć monopol na rozwiązania w przypadku rozlicznych wyzwań, jakie stawia przed nami współczesne życie. Przeciwnie, winniśmy stawać po stronie naszych ludzi, towarzysząc im w ich poszukiwaniach i pobudzając ową wyobraźnię, która potrafiłaby reagować na aktualne problemy. A to, rozeznając z naszymi ludźmi, a nigdy za naszych ludzi czy bez naszych ludzi. Jak powiedziałby św. Igancy, «według wymogów miejsc, czasów i osób». To znaczy — nie ujednolicając. Nie można dawać ogólnych wytycznych co do organizowania ludu Bożego w jego życiu publicznym. Inkulturacja jest procesem, który my, pasterze, winniśmy pobudzać, zachęcając ludzi do życia swoją wiarą tam, gdzie są i z kim są. Inkulturacja to uczenie się odkrywania, jak określona cząstka współczesnego ludu w tu i teraz historii żyje swoją wiarą, celebruje ją i głosi. Z indywidualną tożsamością i biorąc pod uwagę problemy, z jakimi musi się mierzyć, jak również ze wszystkimi powodami, jakie ma, aby się radować. Inkulturacja jest pracą rzemieślniczą, a nie fabryką do seryjnej produkcji procesów, które służyłyby «wytwarzaniu światów czy przestrzeni chrześcijańskich».
Oczekuje się od nas, abyśmy w naszym ludzie strzegli dwóch pamięci. Pamięci o Jezusie Chrystusie i pamięci o naszych przodkach. Wiarę otrzymaliśmy, był to dar, który w wielu wypadkach dotarł do nas przez ręce naszych matek, naszych babć. One były żywą pamięcią o Jezusie Chrystusie w naszych domach. To w zaciszu życia rodzinnego większość z nas nauczyła się modlić, kochać, żyć wiarą. To w łonie życia rodzinnego, które potem przybrało formę parafii, szkoły i wspólnoty, wiara dotarła do naszego życia i się ucieleśniła. To właśnie ta prosta wiara towarzyszyła nam częstokroć w drodze przy rozmaitych kolejach losów. Utracenie pamięci jest wykorzenieniem się z miejsca, skąd pochodzimy, a zatem także nieświadomością, dokąd idziemy. To jest sprawa fundamentalna, kiedy wykorzeniamy świeckiego z jego wiary, z tej wiary jego pochodzenia; kiedy go wykorzeniamy ze świętego wiernego ludu Bożego, wykorzeniamy go z jego tożsamości chrzcielnej i tym samym pozbawiamy go łaski Ducha Świętego. To samo dzieje się z nami, kiedy jako pasterze wykorzeniamy się z naszego ludu, gubimy się. Naszą rolą, naszą radością, radością pasterza jest właśnie pomaganie i inspirowanie, jak to robiło wielu przed nami — matki, babcie, ojcowie, prawdziwi protagoniści historii. Nie ze względu na naszą dobrą wolę, ale ze względu na prawo i własny status. Świeccy są częścią świętego wiernego ludu Bożego, a zatem są współtwórcami Kościoła i świata; my jesteśmy powołani do służenia im, a nie posługiwania się nimi.
Podczas mojej ostatniej podróży na ziemię meksykańską miałem sposobność przebywać sam na sam z Matką, pozwalając, by Ona na mnie patrzyła. W tamtej chwili modlitwy mogłem otworzyć przed Nią także moje serce synowskie. W tamtej chwili byliście tam także wy z waszymi wspólnotami. W tamtej chwili modlitwy prosiłem Maryję, aby nieustannie wspierała, tak jak w przypadku pierwszej wspólnoty, wiarę naszego ludu. Niech Święta Dziewica oręduje za wami, niech was strzeże i zawsze wam towarzyszy!
Watykan, 9 marca 2016 r.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (5/2016) and Polish Bishops Conference