Poświęcajcie życie w służbie jednania ludzi z Bogiem

Rozważanie podczas wielkopostnego spotkania z duchowieństwem Rzymu, 7.03.2019

W czwartek 7 marca przed południem Papież udał się do bazyliki św. Jana na Lateranie na odbywające się tradycyjnie na początku Wielkiego Postu spotkanie z proboszczami i kapłanami diecezji rzymskiej. Wyspowiadał paru kapłanów i po wprowadzającej refleksji wikariusza generalnego, kard. Angela De Donatisa, przedstawił rozważanie, które zamieszczamy poniżej.

Dzień dobry wszystkim!

Zawsze dobrze jest spotkać się tutaj każdego roku, na początku Wielkiego Postu, na tej liturgii pojednania z Bogiem. Dobrze nam to robi — dobrze robi także mnie! — i czuję w sercu wielki pokój teraz, kiedy każdy z nas otrzymał miłosierdzie Boga i podarował je innym, swoim braciom. Przeżywajmy tę chwilę jako to, czym jest rzeczywiście, jako nadzwyczajną łaskę, ustawiczny cud Bożej czułości, kiedy po raz kolejny Boże przebaczenie — siostra chrztu, porusza nas, obmywa nas łzami, odradza nas, przywraca nam pierwotne piękno.

Ten pokój i ta wdzięczność, które z naszego serca wznoszą się ku Panu, pomagają nam zrozumieć, że cały Kościół i każde z jego dzieci żyje i wzrasta dzięki miłosierdziu Boga. Oblubienica Baranka staje się «bez skazy czy zmarszczki» (por. Ef 5, 27) za sprawą daru Boga, jej piękno jest punktem docelowym drogi oczyszczenia i przemiany, to znaczy exodusu, do którego Pan nieustannie ją wzywa: «Zwabię ją i wyprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca» (Oz 2, 16). Nigdy nie powinniśmy przestawać przestrzegać się wzajemnie przed pokusą samowystarczalności i samozadowolenia, jak gdybyśmy byli ludem Bożym z naszej inicjatywy lub przez naszą zasługę. To skoncentrowanie na sobie jest bardzo złe i zawsze będzie nam szkodziło — czy to samowystarczalność w działaniu, czy grzech narcyzmu, samozadowolenie: «Jaki jestem piękny! Jaki jestem sprawny!». Nie jesteśmy ludem Bożym z naszej inicjatywy, przez naszą zasługę; nie, doprawdy, jesteśmy i będziemy zawsze owocem miłosiernego działania Pana: ludźmi dumnymi, uczynionymi małymi przez pokorę Boga, ludem nędzników — nie bójmy się tego słowa: «jestem nędznikiem» — ubogaconych przez ubóstwo Boga, ludem przeklętych, którzy zostali usprawiedliwieni przez Tego, który stał się «Przeklętym», zawieszonym na drzewie krzyża (por. Ga 3, 13). Nie zapominajmy o tym nigdy: «Beze Mnie nic nie możecie uczynić!» (J 15, 5). Powtarzam, Nauczyciel nam powiedział: «Beze Mnie nic nie możecie uczynić! A to zmienia postać rzeczy, nie ja stoję przed lustrem i patrzę na siebie, nie ja jestem centrum działania, nawet centrum modlitwy, wielokrotnie... Nie, nie, to On jest centrum». Ja jestem na peryferii. To On jest centrum, to On wszystko sprawia, a to wymaga od nas świętej bierności — to co nie jest święte, to lenistwo, nie, ono nie — świętej bierności w obliczu Boga, przed Jezusem przede wszystkim, to On działa.

Oto dlaczego ten czas Wielkiego Postu jest naprawdę łaską — pozwala nam stanąć na nowo przed Bogiem, godząc się, żeby On był wszystkim. Jego miłość nas podnosi z prochu (pamiętaj, że beze Mnie jesteś prochem, powiedział nam wczoraj Pan), Jego Duch, raz jeszcze tchnięty w nasze nozdrza, obdarza nas życiem zmartwychwstałych. Ręka Boga, która nas stworzyła na obraz i podobieństwo Jego tajemnicy trynitarnej, uczyniła nas wielorakimi w jedności, różnymi, ale nierozłącznymi jedni od drugich. Boże przebaczenie, które dziś celebrowaliśmy, jest siłą, która przywraca komunię na wszystkich szczeblach — między nami kapłanami w jednej wspólnocie kapłańskiej diecezjalnej; ze wszystkimi chrześcijanami, w jednym ciele, którym jest Kościół; ze wszystkimi ludźmi, w jedności rodziny ludzkiej. Pan nas przedstawia jednych drugim i mówi do nas: oto twój brat, «kość z twoich kości, ciało z twojego ciała» (por. Rdz 2, 23), ten, z którym masz żyć «w miłości, która nigdy nie ustaje» (por. 1 Kor 13, 8).

Na tych siedem lat diecezjalnej drogi nawrócenia duszpasterskiego, które dzielą nas od Jubileuszu 2025 r. (dotarliśmy do drugiego), zaproponowałem wam Księgę Wyjścia jako wzór. Pan działa, zarówno wtedy, jak i dzisiaj, i przemienia «nie-lud» w lud Boży. To jest Jego pragnienie i Jego plan także w stosunku do nas.

Co zatem robi Pan, kiedy ze smutkiem musi stwierdzić, że Izrael jest ludem «o twardym karku» (Wj 32, 9), «skłonny do złego» (Wj 32, 22), jak w epizodzie ze złotym cielcem? Zaczyna cierpliwe dzieło pojednania, mądrą pedagogikę, w której grozi i pociesza, prowadzi do uświadomienia sobie konsekwencji popełnionego zła i postanawia puścić w niepamięć grzech, karze uderzając w lud, i leczy ranę, którą zadał. Właśnie w tekście Księgi Wyjścia 32-34, który proponujecie do medytacji waszym wspólnotom w okresie Wielkiego Postu, Pan, jak się wydaje, podjął radykalną decyzję: «Sam nie pójdę z tobą» (Wj 33, 3). Kiedy Pan się zamyka, oddala się. Doświadczamy tego, w niedobrych chwilach duchowego przygnębienia. Jeżeli ktoś z was nie zna takich chwil, radzę mu, żeby porozmawiał z dobrym spowiednikiem, z ojcem duchowym, bo czegoś w twoim życiu brakuje; nie wiem, co to jest, ale niezaznawanie przygnębienia... nie jest normalne, powiedziałbym, nie jest chrześcijańskie. Mamy takie chwile. Nie będę już szedł na czele; poślę mojego anioła (por. Wj 32, 34), żeby szedł przed tobą, ale ja nie pójdę. Kiedy Pan zostawia nas samych, pozbawionych swojej obecności, a my jesteśmy w parafii, pracujemy i czujemy się jak pracownicy, ale bez obecności Pana, w smutku... Nie tylko w pocieszeniu, w przygnębieniu. Zastanówcie się nad tym.

Z drugiej strony lud, być może z powodu zniecierpliwienia lub czując się opuszczony (bo Mojżesz długo nie schodził z góry), odsunął na bok proroka wybranego przez Boga i poprosił Aarona, żeby mu uczynił bożka, niemy wizerunek Boga, który by szedł na jego czele. Lud źle znosi nieobecność Mojżesza, jest przygnębiony i źle znosi, więc od razu szuka innego Boga, by czuć się komfortowo. Czasami, kiedy nie odczuwamy przygnębienia, możliwe, że mamy bożki. «Nie, jest mi dobrze, z tym, co mam, daję sobie radę...». Nigdy nie nachodzi smutek z powodu opuszczenia przez Boga. Co robi Pan, kiedy my Go «eliminujemy» — przez bożki — z życia naszych wspólnot, bo jesteśmy przekonani, że sami sobie wystarczamy? W takiej chwili bożkiem jestem ja: «Nie, radzę sobie... Dziękuję... Nie martw się, daję sobie radę». I nie odczuwa się tej potrzeby Pana, nie odczuwa się smutku z powodu nieobecności Pana.

Pan jednak jest sprytny! Pojednanie, które chce On zaoferować ludowi, będzie lekcją, którą Izraelici zapamiętają na zawsze. Bóg zachowuje się jak odrzucony kochanek — jeżeli naprawdę Mnie nie chcesz, to odchodzę! I zostawia nas samych. To prawda, możemy sobie sami radzić — przez jakiś czas, sześć miesięcy, rok, dwa lata, trzy lata, nawet dłużej. W pewnym momencie to pęka. Jeżeli idziemy naprzód sami, pęka ta samowystarczalność, to samozadowolenie w samotności. I pęka źle, pęka źle. Myślę o pewnym przypadku zacnego kapłana, zacnego, pobożnego, znałem go dobrze. Był brylujący. Kiedy zdarzał się jakiś problem w którejś wspólnocie, przełożonym on przychodził na myśl, żeby rozwiązać ten problem: kolegium, uniwersytet, był dobry, dobry. Ale był czcicielem «świętego zwierciadła» — wiele wpatrywał się w siebie. A Bóg był dobry dla niego. Pewnego dnia dał mu odczuć, że jest sam w życiu, że wiele stracił. I nie ośmielił się powiedzieć Panu: «Ale ja uładziłem tę rzecz, tamtą, jeszcze inną...». Nie, od razu spostrzegł się, że jest sam. A największa łaska, jaką może dać Pan, według mnie to jest największa łaska — ten człowiek zapłakał. Łaska płaczu. Płakał z powodu straconego czasu, płakał, ponieważ święte zwierciadło nie dało mu tego, czego się spodziewał od samego siebie. I zaczął od początku, pokornie. Kiedy Pan odchodzi, dlatego że my Go przepędzamy, trzeba prosić o dar łez, płakać z powodu nieobecności Pana. «Nie chcesz Mnie, więc odchodzę», mówi Pan, i z czasem dzieje się to, co przytrafiło się temu kapłanowi.

Powróćmy do Księgi Wyjścia. Efekt jest taki, jaki był oczekiwany: «Lud, słysząc te twarde słowa, przywdział żałobę i nie włożył ozdób swych na siebie» (Wj 33, 4). Izraelitom nie uszło uwagi, że żadna kara nie jest równie ciężka jak ta decyzja Boga, która zaprzecza Jego świętemu imieniu: «Jestem, który jestem!» (Wj 3, 14) — to wyrażenie ma konkretny sens, nie abstrakcyjny, który chyba można oddać jako: «Jestem Tym, który jest i będzie tutaj, przy tobie». Kiedy się spostrzegasz, że On odszedł, dlatego że ty Go przepędziłeś, łaską jest, że to odczuwasz. Jeżeli tego nie zauważasz, jest cierpienie. Anioł nie jest rozwiązaniem, co więcej, byłby stałym świadkiem nieobecności Boga. Dlatego reakcją ludu jest smutek. To jest inna rzecz niebezpieczna, bowiem istnieje smutek dobry i smutek zły. Wtedy trzeba rozeznać, w chwilach smutku — jaki jest mój smutek, z czego się bierze? A niekiedy jest dobry, pochodzi od Boga, wynika z nieobecności Boga, jak w tym przypadku; kiedy indziej również on jest samozadowoleniem, czyż nie?

Co my byśmy odczuli, gdyby zmartwychwstały Pan nam powiedział: prowadźcie dalej waszą działalność kościelną i celebrujcie wasze liturgie, ale Ja już nie będę obecny i nie będę działał w waszych sakramentach? Skoro przy podejmowaniu decyzji opieracie się na kryteriach światowych, a nie na ewangelicznych (tamquam Deus non esset), to Ja usuwam się całkiem... Wszystko byłoby puste, pozbawione sensu, nie byłoby niczym innym jak «prochem». Groźba Boga otwiera furtkę do przeczucia, czym byłoby nasze życie bez Niego, gdyby On naprawdę usunął na zawsze swoje oblicze. To jest śmierć, rozpacz, piekło — beze Mnie nic nie możecie uczynić. Pan pokazuje nam po raz kolejny, na przykładzie zdemaskowania naszej obłudy, czym jest naprawdę Jego miłosierdzie. Mojżeszowi Bóg objawia na górze swoją chwałę i swoje święte imię: «Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność» (Wj 34, 6). W «grze miłosnej», prowadzonej przez Boga, na którą składają się groźba nieobecności i dana na powrót obecność — «Moje oblicze będzie szło z wami i dam wam wytchnienie» (por. Wj 33, 14) — Bóg dokonuje pojednania ze swoim ludem. Izrael wychodzi z tego bolesnego doświadczenia, które naznaczy go na zawsze, z nową dojrzałością — jest bardziej świadomy tego, kim jest Bóg, który go wyzwolił z Egiptu, w sposób jaśniejszy potrafi zrozumieć prawdziwe zagrożenia w drodze (moglibyśmy powiedzieć: bardziej obawia się samego siebie niż węży pustyni!). To jest dobre: obawiać się trochę samych siebie, naszej wszechmocy, naszej przebiegłości, naszych kryjówek, naszej podwójnej gry... Trochę lęku. Gdyby to było możliwe — bardziej obawiać się tego niż węży, gdyż to jest prawdziwa trucizna. A lud dzięki temu jest bardziej zjednoczony wokół Mojżesza i Słowa Bożego, które on głosi. Doświadczenie grzechu i Bożego przebaczenia jest tym, co pozwoliło Izraelowi stać się trochę bardziej ludem, należącym do Boga. Odprawiliśmy tę liturgię pokutną i uświadomiliśmy sobie nasze grzechy; a wyznanie grzechu jest tym, co nas otwiera na miłosierdzie Boże, bowiem zazwyczaj grzech się ukrywa. Ukrywamy grzech nie tylko przed Bogiem, nie tylko przed bliźnim, nie tylko przed kapłanem, ale przed samymi sobą. «Kosmetyka» tak daleko poszła naprzód w tym zakresie — staliśmy się specjalistami od upiększania sytuacji. «Tak, ale nie tak bardzo, rozumie się...». A trochę wody, żeby zmyć z siebie kosmetyki, dobrze wszystkim robi, żeby zobaczyć, iż nie jesteśmy tacy piękni — jesteśmy brzydcy, szpetni także w naszych sprawach. Jednak bez popadania w desperację, bowiem jest Bóg, łagodny i miłosierny, który zawsze jest z nami. Jest Jego miłosierdzie, które nam towarzyszy.

Drodzy bracia, taki jest sens Wielkiego Postu, który będziemy przeżywać. W czasie rekolekcji, które będziecie głosić ludziom w waszych wspólnotach, w czasie liturgii pokutnych, które będziecie celebrować, miejcie odwagę ukazywać przebaczenie Pana, ukazywać Jego żarliwą i zazdrosną miłość.

Nasza rola podobna jest do roli Mojżesza — wielkoduszne służenie dziełu pojednania Bożego, «przestrzeganie reguł Jego miłości».

Piękny jest sposób, w jaki Bóg angażuje Mojżesza, traktuje go naprawdę jak swojego przyjaciela — przygotowuje go, zanim zejdzie z góry, przestrzegając przed przewrotnością ludu, zgadza się, żeby on wstawiał się za swoimi braćmi, wysłuchuje go, kiedy Mu przypomina o przysiędze, jaką On, Bóg, złożył Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi. Możemy sobie wyobrazić, że Bóg się uśmiechnął, kiedy Mojżesz Go zachęcał, żeby sobie nie zaprzeczał, żeby źle nie wypadł w oczach Egipcjan i nie był gorszy od ich bogów, żeby uszanował swoje święte imię. Prowokuje go dialektyką obowiązków: «Twój lud, który ty, Mojżesz, wyprowadziłeś z Egiptu», żeby Mojżesz odpowiedział zaznaczając, że nie, lud należy do Boga, to On wyprowadził go z Egiptu... I to jest dojrzały dialog z Panem. Kiedy widzimy, że lud, któremu służymy w parafii lub gdziekolwiek, oddalił się, mamy tendencję do mówienia: «To moi ludzie, to mój lud». Tak, to jest twój lud, ale zastępczo, tak to wyraźmy — lud jest Jego! A zatem iść go upomnieć: «Patrz, co Twój lud robi». To jest dialog z Panem.

A serce Boga rozradowało się, kiedy usłyszał słowa Mojżesza: «Przebacz jednak im ten grzech! A jeśli nie, to wymaż mnie (...) z Twej księgi, którą napisałeś!» (Wj 32, 32). To jest jedna z najpiękniejszych rzeczy u kapłana, księdza, który idzie przed Pana i nadstawia twarz za swój lud. «To jest Twój lud, nie mój, i Ty musisz przebaczyć» — «Nie, ale...» — «Ja odchodzę! Ja z Tobą już więcej nie będę rozmawiał. Wymaż mnie». Potrzebna jest «odwaga», żeby tak rozmawiać z Bogiem! Ale my powinniśmy tak rozmawiać, jak ludzie, nie jak tchórze, jak ludzie! Bowiem to znaczy, że jestem świadomy swojego miejsca w Kościele, tego, że nie jestem administratorem, postawionym tam, żeby coś starannie prowadzić. To znaczy, że wierzę, że mam wiarę. Spróbujcie w ten sposób rozmawiać z Bogiem.

Umierać za lud, dzielić losy ludu, cokolwiek by się wydarzało, aż po śmierć. Mojżesz nie przyjął propozycji Boga, nie zgodził się na korupcję. Bóg sprawia wrażenie, że chce go skorumpować. Nie zgodził się: «Nie, ja na to nie przystaję. Ja jestem z ludem. Z Twoim ludem». Propozycja Boga była następująca: «Pozwól Mi, aby rozpalił się gniew mój na nich. Chcę ich wyniszczyć, a ciebie uczynić wielkim ludem» (Wj 32, 10) — to jest «korumpowanie. Ale jak to? Bóg korumpuje? Próbuje zobaczyć serce swojego pasterza. Mojżesz nie chce ocalić samego siebie; teraz stanowi jedno ze swoimi braćmi. Oby każdy z nas to osiągnął, oby! Brzydkie jest, gdy kapłan idzie do biskupa skarżyć się na swoich ludzi: «Ech, nie da się, ci ludzie niczego nie rozumieją, i to, i owo... to strata czasu...». To jest niedobre! Czego brakuje temu człowiekowi? Wiele rzeczy brakuje owemu kapłanowi! Mojżesz tak nie postępuje. Nie chce ocalić samego siebie, gdyż jest zjednoczony ze swoimi braćmi. Tutaj Ojciec zobaczył oblicze Syna. Światło Ducha Bożego ogarnęło twarz Mojżesza i nakreśliło na jego obliczu rysy Ukrzyżowanego Zmartwychwstałego, czyniąc je jaśniejącym. I kiedy my idziemy zmagać się z Bogiem — także nasz ojciec Abraham to robił, stoczył tę walkę z Bogiem — kiedy tam idziemy, pokazujemy, że jesteśmy podobni do Jezusa, który oddaje życie za swój lud. A Ojciec się uśmiecha — zobaczy w nas spojrzenie Jezusa, który poszedł na śmierć za nas, za lud Ojca, nas. Serce przyjaciela Bożego w pełni się już poszerzyło, stało się wielkie — Mojżesz, przyjaciel Boga — podobne do serca Bożego, znacznie większego niż serce ludzkie (por. 1 J 3, 18). Naprawdę Mojżesz stał się przyjacielem, który rozmawia z Bogiem twarzą w twarz (por. Wj 33, 11). Twarzą w twarz! Tak jest, kiedy biskup lub ojciec duchowy pyta kapłana, czy się modli: «Tak, tak, ja... owszem, radzę sobie z 'teściową' — 'teściowa' to brewiarz — tak, radzę sobie, odmawiam Liturgię Godzin, potem...». Nie, nie. Czy się modlisz — co to znaczy? Jeżeli nadstawiasz twarz za twój lud przed Bogiem. Jeżeli idziesz walczyć o swój lud z Bogiem. To jest modlitwa w przypadku kapłana. A nie wypełnianie przepisów. «Ach, ojcze, a więc brewiarz już nie jest potrzebny?». Owszem, brewiarz tak, ale z tą postawą. Ty jesteś tam, przed Bogiem, a twój lud za tobą. A Mojżesz jest także stróżem chwały Bożej, tajemnic Boga. Kontemplował chwałę z tyłu, usłyszał Jego prawdziwe imię na górze, zrozumiał Jego miłość Ojca.

Drodzy bracia, mamy ogromny przywilej! Bóg zna naszą «haniebną nagość». Wielkie wrażenie zrobiło na mnie zobaczenie oryginału [Dziewicy] Hodegetrii w Bari — nie jest tak jak teraz, trochę ubrana w szaty, które nakładają na ikonę chrześcijanie Wschodu. Tam jest Matka Boża z nagim Dzieciątkiem. Bardzo było mi miło, że biskup Bari postarał się dla mnie o jedną z nich, podarował mi ją, umieściłem ją przed moimi drzwiami. I lubię — mówię to, żeby się podzielić doświadczeniem — lubię rano, kiedy wstaję, kiedy przed nią przechodzę, powiedzieć Matce Bożej, żeby strzegła mojej nagości: «Matko, Ty znasz wszystkie moje nagości». To wielka rzecz: proszenie Pana w mojej nagości — proszenie, aby strzegł mojej nagości. Ona zna je wszystkie. Bóg zna naszą «haniebną nagość, a jednak niestrudzenie się nami posługuje, aby dawać ludziom przebaczenie. Jesteśmy nędzni, grzeszni, a jednak Bóg nas wybiera, abyśmy orędowali za naszymi braćmi i aby rozdawać ludziom, przez nasze ręce, bynajmniej nie niewinne, zbawienie, które odradza.

Grzech nas oszpeca, i z bólem doświadczamy jego upokorzenia, kiedy my sami lub ktoś z naszych braci kapłanów czy biskupów wpada w otchłań bez dna wady, zepsucia lub jeszcze gorzej — przestępstwa, które niszczy życie innych. Dzielę z wami odczucie nieznośnych bólu i udręki, jakie wywołuje w nas i w całym ciele kościelnym fala skandali, których pełne są już gazety całego świata. To oczywiste, że prawdziwego znaczenia tego, co się dzieje, należy upatrywać w duchu zła, w Nieprzyjacielu, który działa uważając, że jest władcą świata, jak powiedziałem podczas liturgii eucharystycznej na zakończenie spotkania poświęconego ochronie nieletnich w Kościele (24 lutego 2019 r.). A jednak nie traćmy otuchy! Pan oczyszcza swoją Oblubienicę i nawraca nas wszystkich do siebie. Daje nam doświadczyć próby, abyśmy zrozumieli, że bez Niego jesteśmy prochem. Wybawia nas od obłudy, od duchowości pozorów. On tchnie swojego Ducha, żeby przywrócić piękno swojej Oblubienicy, na gorąco przyłapanej na cudzołóstwie. Dobrze nam zrobi, jeżeli weźmiemy dziś do ręki rozdz. 16 Księgi Ezechiela. To jest historia Kościoła. To jest moja historia, może powiedzieć każdy z nas. I ostatecznie, ale poprzez twój wstyd, nadal będziesz pasterzem. Nasza pokorna skrucha, która pozostaje cicha pośród łez w obliczu potworności grzechu i niezgłębionego ogromu przebaczenia Bożego, ona, ta pokorna skrucha jest początkiem naszej świętości.

Nie bójcie się zaryzykować życia w służbie jednania ludzi z Bogiem — nie jest nam dana żadna inna tajemnicza wielkość niż to dawanie życia, żeby ludzie mogli poznać Jego miłość. Życie księdza jest często naznaczone niezrozumieniem, cichymi cierpieniami, niekiedy prześladowaniem. A także grzechami, które tylko On zna. Rozdarcia wśród braci z naszej wspólnoty, nieprzyjmowanie ewangelicznego Słowa, pogardzanie ubogimi, uraza podsycana przez to, że nigdy nie doszło do pojednania, zgorszenie wywołane przez haniebne postępowanie niektórych współbraci, to wszystko może nam spędzać sen z powiek i rodzić poczucie bezsilności. Wierzmy jednak w cierpliwe prowadzenie przez Boga, który robi wszystko w swoim czasie, poszerzajmy serce i oddajmy się na służbę Słowa pojednania.

To co przeżyliśmy dzisiaj w tej katedrze, proponujmy w naszych wspólnotach. Podczas liturgii pokutnych, które będziemy odprawiali w parafiach i w prefekturach w tym okresie Wielkiego Postu, każdy będzie prosił o przebaczenie Boga i braci za grzech, który podkopał wspólnotę kościelną i stłumił dynamizm misyjny. Z pokorą — która jest cechą właściwą sercu Boga, a którą nam z trudem przychodzi sobie przyswoić — wyznawajmy jedni drugim, że potrzebujemy, aby Bóg na nowo ukształtował nasze życie.

Wy pierwsi proście o przebaczenie swoich braci. «Oskarżanie samych siebie jest mądrym początkiem, związanym z bojaźnią Bożą» (tamże). Będzie to piękny znak, jeżeli tak jak to uczyniliśmy dzisiaj, każdy z was wyspowiada się u współbrata także podczas liturgii pokutnych w parafii, na oczach wiernych. Nasza twarz będzie jaśniała, jak Mojżesza, jeżeli ze wzruszeniem w oczach będziemy mówić innym o miłosierdziu, jakie zostało zastosowane względem nas. To jest droga — nie ma innej. W ten sposób zobaczymy, że demon pychy upada niczym grom z nieba, nastąpi cud pojednania w naszych wspólnotach. Poczujemy, że jesteśmy trochę bardziej ludem, należącym do Pana, pośród którego wędruje Bóg. Taka jest droga.

Życzę wam dobrego Wielkiego Postu!

Teraz chciałbym dodać coś, o co mnie poproszono. Jednym z konkretnych sposobów przeżywania Wielkiego Postu w miłosierdziu jest wielkoduszne przyłączenie się do kampanii «Jak w niebie, tak i na ulicy», przez którą nasz diecezjalny Caritas pragnie odpowiedzieć na wszelkiego rodzaju ubóstwo, przyjmując i wspierając potrzebujących. Wiem, że co roku wielkodusznie odpowiadacie na ten apel, jednak w tym roku proszę was o większe zaangażowanie, aby cała wspólnota i wszystkie wspólnoty naprawdę włączyły się osobiście.

Przed zakończeniem spotkania, odpowiadając na skierowane do niego słowa przez kard. De Donatisa, który mu podziękował i zapewnił o modlitwie, Papież powiedział:

Potrzebuję tego, potrzebuję modlitwy. Módlcie się za mnie. Jedną z rzeczy, która mi się podoba w tej [książeczce], jest bogactwo Ojców — powrót do Ojców. Niedawno w jednej z parafii rzymskich została zaprezentowana książka Bisogno di paternita — «Potrzeba ojcostwa», wydaje mi się, że tak jest zatytułowana; są to wszystko teksty Ojców, na różne tematy: cnoty, Kościół... Powracanie do Ojców bardzo nam pomaga, bo jest to wielkie bogactwo. Dziękuję.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama