Palm nie będzie

Reforma emerytalna promowana była jako eldorado na starość - dziś zostało z niej cięcie wydatków...

Dwanaście lat temu reformę emerytalną reklamowali młodzi emeryci pod palmami. Dziś nowelizacji tamtej ustawy nie „sprzedaje się” już jako eldorado na starość, a racjonalne cięcie wydatków, które poprawi nasze emerytury. I tym razem palm jednak nie będzie!

Przeprowadzona w 1999 r. przez rząd Jerzego Buzka reforma emerytalna zastąpiła trzaskający w szwach i grożący katastrofą, oparty na umowie pokoleniowej, system zusowski. Przypomnijmy, że zgodnie z założeniami autorów reformy, dziś głównych oponentów: ówczesnego ministra finansów prof. Leszka Balcerowicza i obecnego — prof. Jacka Rostkowskiego, niemalże do wczoraj funkcjonował system oparty na trzech filarach. Pierwszym zusowskim, zwanym repatriacyjnym, opartym na umowie, w wyniku której wypłacane emerytury finansowane są ze składek obecnie pracujących. Na tę część przeznaczaliśmy obowiązkowo 12,22 proc. z 19,52 proc. całej sumy pobieranej nam z wynagrodzenia brutto. Pozostałe 7,3 proc. dotąd trafiało do II filaru, zwanego też kapitałowym. Po wyborze Otwartego Funduszu Emerytalnego (OFE), ten inwestował nasze środki w akcje i obligacje skarbowe. Trzeci filar, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, dobrowolny obejmował wszystkie inne sposoby oszczędzania na emeryturę, a wśród nich Pracownicze Programy Emerytalne (PPE) oraz Indywidualne Konta Emerytalne (IKE).

Realnie czy na papierze?

Nowelizacja autorstwa ministra Rostkowskiego utrzymuje te trzy filary, wprowadzając jednak korektę w procentowym udziale naszych składek w filarze I i II. Zmniejsza bowiem z 7,3 proc. składkę kierowaną do OFE do 2,3 proc., zastrzegając przy tym, że do 2017 r. nastąpi stopniowe jej zwiększenie do poziomu 3,5 proc. Po co? — Składki w OFE to najbardziej bezsensowny wydatek w budżecie, który powiększa dług publiczny — argumentuje minister Rostkowski. — Dług publiczny powstaje, gdy wszystkie wydatki są większe od wszystkich dochodów. Powiększają go też wydatki na administrację publiczną, KRUS czy przywileje mundurowe. A OFE to inwestycje, oszczędności ludzi — odpowiada na zarzuty Wiktor Wojciechowski, ekonomista założonego przez prof. Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR), wyliczając zalety II filaru: — Patrząc z perspektywy 30—40 lat, a więc czasu, w jakim będziemy oszczędzali na emerytury, z doświadczeń innych krajów wynika, że system kapitałowy OFE sprzyja wzrostowi gospodarczemu. Pogłębia i zwiększa płynność rynku finansowego. Wpływa na płynność rynku obligacji, przez co firmy mogą taniej pożyczać, a rząd może się taniej zadłużać, bo jest niższa rentowność.

Z takim rozumowaniem nie zgadza się szef Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski. — To, czy pieniądze zaksięgujemy w OFE, czy w ZUS-ie, z punktu widzenia dzisiejszej gospodarki nie ma najmniejszego znaczenia. Z perspektywy cash flow (przepływu pieniądza — przyp. MB) ma to znaczenie tylko i wyłącznie na papierze — wyjaśnia.

Politycy i tak dobiorą się do kasy

Wojciechowski uważa, że II filar daje nam większe bezpieczeństwo niż ZUS. — Każdy z nas ma podpisaną umowę z towarzystwem emerytalnym na obracanie naszymi pieniędzmi. Gwarantem tych umów, podobnie jak w ZUS-ie, jest skarb państwa. W przypadku trudnej sytuacji w finansach publicznych łatwiej jest jednak zmniejszyć rewaloryzację kont indywidualnych w ZUS-ie, niż odmówić wykupu obligacji skarbowych, które w swoich portfelach mają zarówno OFE, jak i banki inwestycyjne na całym świecie — przekonuje. — Nie ma większego znaczenia dla dzisiejszych podatników, czy ich środki zaksięguje się w ZUS-ie, czy w OFE, tak czy inaczej, państwo wciąż zabierze nam 19,5 proc. podatku na emerytury — ripostuje prezydent Centrum A. Smitha.

Jak podkreśla jednak Wojciechowski, OFE są też skutecznym hamulcem dla populistycznych zapędów rządów. — Gdyby nie transfer do OFE, rząd Leszka Millera nie poparłby z tak dużą determinacją ograniczenia wydatków publicznych, a ich ekspansja za rządów PiS, LPR i Samoobrony byłaby znacznie większa — argumentuje, dodając, że trudniej jest politykom położyć rękę na środkach z II filaru niż na tych gromadzonych w I filarze. — ZUS jest w 100 procentach zależny od polityków. Wprawdzie ma pan w nim konto emerytalne, ale może się okazać, że politycy za 10 lat stwierdzą, że środki na nim będą zwaloryzowane w wolniejszym tempie — uważa ekonomista FOR. — Politycy, tak czy inaczej, kładą rękę na tych pieniądzach. Środki od podatników idą najpierw do ZUS-u, gdzie część idzie na dzisiejsze emerytury, a pozostała do OFE, a tam po potrąceniu 3,5 proc. opłaty dystrybucyjnej i 0,6 proc. za zarządzanie, dzieli się je tak, że ponad 60 proc. idzie na obligacje skarbu państwa, a ze skarbu państwa wędrują z powrotem do ZUS-u, z czego ten wypłaca dzisiejsze emerytury — tłumaczy Gwiazdowski.

OFE zarabiają mniej niż ZUS?

Mechanizm, w którym towarzystwa emerytalne za naszą składkę kupują obligacje skarbowe, szef Centrum im. A. Smitha kwituje wprost: „pomysł idioty”. — Gdyby mogły one inwestować na rynku, byłoby zupełnie inaczej. Tylko wtedy minister finansów pieniądze dla dzisiejszych emerytów musiałby wziąć z... podwyższenia podatków — tłumaczy. Rząd jednak zakłada zwiększenie zaangażowania naszych składek w OFE nawet do 95 proc. w akcje. — W sytuacji, gdyby nastąpiło spowolnienie gospodarcze i pogorszenie sytuacji na giełdzie, to większość zgromadzonych w II filarze środków nie przyniesie zysków, lecz straty. Będzie to dobrym przyczynkiem do całkowitej likwidacji OFE przez polityków — ostrzega Wojciechowski, przypominając, że w najlepszym dla OFE roku 2006 stopa zwrotu w II filarze była dużo wyższa niż umowa rewaloryzacyjna w ZUS-ie. — Statystyczna stopa zwrotu z OFE wynosiła wtedy 17 proc., tyle że giełda wzrosła wówczas o 42 proc. Czy OFE zarobiły więc dla nas 17 proc., czy straciły 25 proc.? — pyta retorycznie Gwiazdowski. — Do tego Fundusz Rezerwy Demograficznej (FRD), który jako jedyny miał jakieś pieniądze w tym systemie emerytalnym, zarobił w tym czasie 40 proc., czyli stopa zwrotu z FRD była o 23 proc. większa niż statystycznie w OFE — uzupełnia.

Mniejsze, większe, takie same

Czy zatem nowelizacja reformy z 1999 r., zmniejszająca składkę do OFE o 5 proc., powinna wywołać lęk u przyszłych emerytów? Fachowcy z portalu ekonomicznego Money.pl wyliczyli, że po zmianach zaczynający dziś pracę 25-latek w momencie osiągnięcia wieku emerytalnego dostanie emeryturę o 14 proc. niższą, niż gdyby nowelizacji nie było. Jeszcze więcej (ponad 15 proc.) straci według tych kalkulacji rozpoczynająca dziś pracę kobieta. Według portalu, emerytury po zmianach w ustawie dla pracujących od 10 lat zmniejszą się o 10 proc. W dokładne wyliczenia nie chce „się bawić” Wiktor Wojciechowski. — Prognozowanie tego, co będzie za 30—40 lat, obarczone jest bardzo dużym ryzykiem. Lekka zmiana tylko jednego parametru może sprawić, że po tak długim okresie odchylenia od przewidywań mogą być ogromne — mówi, dodając, że wariant rządowy, zwalniając tempo wzrostu gospodarczego, w efekcie sprawi, że nasze emerytury będą jednak niższe. Odmienne zdanie ma Robert Gwiazdowski. — Nie ma się czego bać. Wysokość emerytur i tak nie będzie zależała od tego, jak zostaną zaksięgowane dzisiaj nasze składki, ale od tego, jaki będzie dochód narodowy wtedy, gdy będziemy na emeryturze i będzie on dzielony — przekonuje, tłumacząc, że nowela rządowa nie ma większego znaczenia, bo OFE w ciągu dłuższego okresu i tak zarabiają na poziomie wzrostu gospodarczego. — Zakładając oczywiście, że nie wydarzy się kryzys finansowy podobny do tego z 2008 r. Tyle że jest to założenie hurraoptymistyczne. Przy tym długu publicznym, wojnach wcale nie jestem pewien, czy w ciągu jednego pokolenia taki kataklizm finansowy nie nawiedzi nas jeszcze ze dwa razy — dodaje.

Umiesz liczyć — licz na siebie

Niezależnie od tego, czy nowelizację reformy oceniamy pozytywnie, czy negatywnie, jedno jest pewne: przyszli emeryci z pewnością na starość nie będą żyć jak pączki w maśle. Nie będzie też obiecanych w spotach sprzed 12 lat palm i wakacji w ciepłych krajach. Tym bardziej że swoje trzy grosze wrzuca tu demografia — nasze życie się wydłuża, a do tego rodzi się nas na tyle mało, że obecna relacja, w której trzy osoby pracują na jednego emeryta, za pół wieku przerodzi się w relację: jeden pracujący utrzymuje jednego emeryta. Spowoduje to, jak podkreśla Wiktor Wojciechowski stan, w którym „emerytury w relacji do wynagrodzeń będą jeszcze niższe niż obecnie”. Co musi się więc stać, byśmy nie przymierali na starość głodem, a toczyli w miarę godne życie? — Po pierwsze, w ciągu dekady powinniśmy podnieść wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 67. roku życia, a po drugie, oszczędzać w szeroko pojętym III filarze — mówi ekonomista FOR. Czyli umiesz liczyć — licz na siebie? — Tak, tylko że trudno jest dziś liczyć na siebie, gdy państwo zabiera ludziom ponad 60 proc. wynagrodzenia — zauważa Robert Gwiazdowski. Jak to zmienić? — Alternatywą musi być zmiana modelu emerytalnego, by emerytury finansować nie z podatku od wynagrodzenia, a od konsumpcji takich jak VAT czy akcyza. Trzeba opodatkować konsumpcję, a nie pracę, bo bogactwo bierze się z tego, co produkujemy, a nie z tego, co zjemy — mówi szef Centrum im. A. Smitha, dodając, że aby tak się stało, potrzebna jest tylko wola polityczna. Czy takiej woli doczekamy się jednak przed emeryturą, czy będzie jak z tymi palmami?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama