Już po raz drugi będziemy głosować w wyborach do Europarlamentu - czy wiemy, po co?
Już po raz drugi będziemy głosować w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Tymczasem, jak pokazują sondaże opinii społecznej, Polacy na ogół nie wiedzą, co to jest za gremium, czym się zajmuje i o czym decyduje. Dlatego teraz to wyjaśniamy
Unia Europejska ma wiele zalet. Jedną z nich jest to, że skupia blisko 500 mln ludzi, co daje jej wielką siłę międzynarodową i ogromny rynek gospodarczy. Ale ma też sporo słabości, m.in. skomplikowane procedury podejmowania decyzji i małą przejrzystość instytucjonalną. Ta słabość — wynik kompromisu między dużymi i małymi krajami — powoduje, że trudno nam się zorientować, jak instytucje Unii — w tym Parlament — działają i o czym decydują.
Na pytanie o to, jak wybierani są europosłowie, połowa badanych przez OBOP Polaków słusznie odpowiedziała niedawno, że wybierają ich wszyscy Polacy. Jednak co piąty stwierdził, że wybierają ich ze swego grona... posłowie i senatorowie. Także co piąty Polak nie wiedział, jak właściwie dokonuje się wyboru europosłów, a co dziesiąty myślał, że wyznacza ich rząd.
Co gorsza, te wyniki prawie nie zmieniły się przez pięć lat. Konsekwencją niewiedzy jest fakt, że do pierwszych polskich eurowyborów w 2004 r. poszedł tylko co piąty Polak, a co trzeci nie wiedział, że takie wybory w ogóle się odbywają. Teraz może być podobnie. Badania pokazują też, że wielu Polaków nie wierzy, iż udział w wyborach spowoduje rzeczywisty wpływ na życie w Europie, i nie czują się odpowiednio reprezentowani w Parlamencie. A tak w ogóle — jak deklaruje wielu — nie interesują ich sprawy europejskie.
— Premier czy prezydent, wybrani w wyborach krajowych, mają na rzeczywistość europejską większy wpływ niż Parlament Europejski — przyznaje dr Marek Migalski, politolog, kandydat do PE. — Dlatego warto przypatrywać się w czasie wyborów do Sejmu i Senatu programom europejskim partii. Jeśli zwyciężą, będą kształtować politykę europejską w większym stopniu niż europarlamentarzyści. Wyborcy chyba to intuicyjnie wychwytują, większe znaczenie przykładając do wyborów krajowych — mówi. Sprawy nie ułatwia też skomplikowana ordynacja wyborcza. Liczba mandatów dostępnych w jednym z 13 okręgów (przeważnie pokrywają się z województwami) — inaczej niż w Sejmie — zależy głównie od frekwencji. Inaczej mówiąc, im więcej z nas np. w Łódzkiem pójdzie do urn, tym więcej europosłów będzie pochodzić z tego właśnie regionu.
Przedstawiciele narodów
Europoseł jest „przedstawicielem narodów”, a zasiadając w Europarlamencie, reprezentuje wszystkich obywateli UE. Jednak wyborcy wymagają, żeby każdy dbał o swoje podwórko: Polak o sprawy Polski, a np. Czech o interesy Czech. Wielu z nas jest przekonanych, że wysyłamy do Brukseli ekipę po to, żeby dbała o nas i patrzyła na ręce posłom z innych krajów. Rzeczywistość weryfikuje jednak oczekiwania. Jeśli europoseł chce być skuteczny, musi działać w grupie: w jednej z dużych grup politycznych i w którejś z 20 stałych komisji. Tu reprezentowanie interesów krajowych jest ograniczane. Trzeba szukać sprzymierzeńców, budować koalicje, by móc przekonywać o swoich racjach.
— Parlament Europejski nie jest parlamentem państwa w klasycznym ujęciu, lecz nowego tworu politycznego, jakim jest UE. Unia jest czymś więcej niż organizacją międzynarodową, ale nie jest państwem — tłumaczy europoseł Jacek Saryusz-Wolski. Stąd także inne, w odniesieniu do polskiego Sejmu, uprawnienia. — Ma kompetencje legislacyjne, ale — i tu pojawia się różnica — dzieli je z Radą Europejską, czyli z ciałem, w którym zasiadają przedstawiciele rządów. Z Radą dzieli również swoje uprawnienia budżetowe.
Dlaczego ten parlament jest ważny? — Bo uchwala unijny budżet i większość unijnego prawa — uzupełnia Jacek Safuta z Biura Informacyjnego PE w Polsce. Europarlamentarzyści decydują o budżecie, a więc będą mieć realny wpływ na to, jak wykorzystywane są unijne pieniądze. Nie oznacza to jednak, że Bruksela zajmuje się rozdzielaniem pieniędzy między poszczególne państwa albo regiony. Parlament decyduje np., jaką sumę przeznaczy na rozwój dróg w Europie i jakie będą kryteria, by taką dotację dostać. PE wspólnie z Radą UE uchwala dziś dwie trzecie unijnych przepisów — resztę Komisja Europejska i sama Rada. Jeżeli jednak wejdzie w życie Traktat Lizboński, uprawnienia parlamentu wzrosną — będzie stanowić jeszcze więcej unijnego prawa. Parlament to także sumienie Europy — twierdzi Jacek Safuta. — Jako instytucja unijna czuje się najmniej skrępowany względami dyplomatycznymi czy gospodarczymi, może bez ogródek wypominać łamanie praw człowieka — mówi. Tak było przed niedawnymi igrzyskami, gdy przewodniczący PE ostro krytykował Chiny i był jednym z niewielu oficjeli, którzy nie pojechali na otwarcie olimpiady.
Kto rozdaje karty
Około roku musiał poświęcić europoseł Janusz Wojciechowski na poznanie zawiłości działania instytucji europejskich. Dziś doskonale wie, że między Sejmem i Parlamentem Europejskim jest dużo podobieństw, ale są też zasadnicze różnice. — PE jest, jak nasz Sejm, prawodawcą, ale nie wyłącznym — podkreśla.
— Choć większą rolę w uchwalaniu prawa unijnego odgrywa Rada Europejska, trzeba pamiętać, że nawet jeśli PE nie decyduje o jakiejś sprawie, opiniuje projekty, omawia je, czyli w rzeczywistości współdecyduje — mówi Wojciechowski. Zdarza się, że opinia nie jest brana pod uwagę. Tak było np. z rezolucją PE w sprawie przedłużenia pomocy dla plantatorów tytoniu. — Nie udało się, stanowisko PE nie zostało przyjęte. Wiele zależy od tego, jak rządy korzystają z uprawnień, jak walczą w Radzie Europejskiej. Polski rząd słabo korzysta i nie walczy. Eksperci często na to zwracają uwagę: żeby przeforsować jakąś sprawę, konieczny jest jednoczesny nacisk rządu — silnego dzięki udziałowi jego przedstawicieli w unijnych instytucjach — i reprezentacji parlamentarnej. — Unia Europejska jest tak zorganizowana, że dwa kraje — Francja i Niemcy rozdają karty. Jak chcą, udaje im się stworzyć większość. A często chcą — podkreśla jeden z europosłów PO. Europosłowie nie mają prawa wnoszenia projektów dyrektyw, robi to Komisja Europejska. Parlament może naciskać, zadawać pytania, domagać się wyjaśnień. Ścierają się tam poglądy, dyskutuje się tam jawnie, publicznie. Nie ogranicza się do działalności w zaciszu gabinetów. To — zdaniem Janusza Wojciechowskiego — wielka zaleta PE. — Nawet przy ograniczonych kompetencjach PE to miejsce kształtowania się opinii, jaka ma być UE, ale i tego, co będzie się działo w poszczególnych krajach — mówi poseł Wojciechowski. — Toczy się np. bitwa o to, czy polscy rolnicy dostaną dopłaty, takie jak mają Niemcy i Francuzi, czy wciąż będą dyskryminowani.
7600 euro na głowę
Ostatnio o Parlamencie Europejskim było głośno, gdy pojawiła się informacja o apanażach, które mają przysługiwać europosłom w nowej kadencji. Zarabiać będą 7600 euro miesięcznie. W przypadku Polaków oznacza to ponadtrzykrotnie więcej niż dotychczas i wielokrotnie więcej niż zarabia przeciętny Kowalski. Do pensji podstawowej dochodzą diety, zwroty kosztów podróży, 21 tys. euro na pensje pracowników i na prowadzenie biur. Życia europosłom i parlamentowi w ogólności nie ułatwia to, że ma on siedziby w Brukseli, gdzie odbywa się codzienna praca i mieści się część administracji, i w Strasburgu. Kilkanaście razy do roku kilkuset eurodeputowanych, a za nimi asystenci i urzędnicy przenoszą się z Brukseli do Strasburga. Uruchomiono dla nich nawet specjalny pociąg.
Na ogół PE pozostaje na marginesie nawet osób zainteresowanych polityką. Chyba że wybuchnie jakiś skandal albo ktoś grubo przesadzi w korzystaniu z wolności słowa. — Na szczęście — zwraca uwagę Jacek Saryusz-Wolski — do tak ostrych sporów, jak w Sejmie, nie dochodzi w PE często. — Zasiadają w nim nie tylko przedstawiciele wielu nurtów politycznych, ale także wielu kultur, nacji i języków. Gdyby wprowadzić do niego ostrość sporów znaną z polskiego Sejmu, to po prostu by się rozpadł. Dodatkową kwestią jest to, że Europarlament nie wyłania z siebie rządu, co też łagodzi spory — twierdzi Saryusz-Wolski.
Ta kadencja będzie ważna także z tego powodu, że dokładnie za dwa lata po raz pierwszy Polska obejmie przewodnictwo w Unii. Urzędujący premier na pół roku stanie się najważniejszym reprezentantem Unii na zewnątrz. Na unijnym świeczniku pojawią się też poszczególni ministrowie jego rządu.
Warto uczestniczyć w życiu
Obowiązku pójścia na wybory, oczywiście, nie ma. Ale kto waha się, powinien pamiętać, że Europarlament zajmuje się sprawami, które mają wpływ na życie zwykłych obywateli. I z każdym rokiem rola PE rośnie. — A to oznacza, że i głos oddany w wyborach nabiera znaczenia. I to jest stała tendencja. Za 4-5 lat możemy mieć zupełnie inny PE — mówi Marek Migalski. — Strategiczne, najważniejsze decyzje zapadają na szczeblu rządowym, natomiast sporo spraw drobniejszych — a ważnych dla środowisk, grup społecznych, mających wpływ na codzienne bytowanie obywateli, na warunki pracy, bezpieczeństwo konsumentów, ochronę środowiska, a więc spraw ważnych dla naszego codziennego życia — jest rozstrzyganych przez PE. Prawo uchwalane przez PE wprowadzane jest w krajach członkowskich bezpośrednio lub pośrednio — bo dyrektywy trzeba przełożyć na ustawy — i dotyczy wszystkich mieszkańców. Przykładowo, tańszy roaming telefoniczny wewnątrz Unii, który na operatorach telefonów komórkowych wymusili europosłowie. Jak zachęcić do udziału w wyborach do Europarlamentu? — Tłumaczę, że nie jesteśmy samotnymi wyspami i warto uczestniczyć w życiu społecznym — mówi jezuita ks. Bogusław Trzeciak, dyrektor Katolickiego Biura Informacji i Inicjatyw Europejskich OCIPE w Warszawie. — Dla katolika życie społeczne ma konkretny wymiar, chodzi o to, żeby czynić świat lepszym. A przez udział w życiu społecznym możemy to robić. UE ani PE nie rozwiążą naszych problemów, ale mogą stworzyć szansę na ich rozwiązanie. Bezpośredniego przełożenia na nasze życie wybory może nie mają, ale w dalszej perspektywie mogą mieć — podkreśla ks. dr Trzeciak. Często prawo polskie to dziś wprowadzanie w życie prawa wspólnotowego.
Warto też pamiętać, że miejsca w Europarlamencie należą się polskim przedstawicielom ze względu na nasze członkostwo w Unii. Nawet jeśli z niechęci czy przekory nie pójdziemy, zostaniemy w domach i frekwencja wyborcza będzie niska, Polacy i tak zasiądą w Parlamencie Europejskim. Warto jednak samemu zdecydować, którzy to będą Polacy.
opr. aś/aś