Tylko twarde zasady

O schroniskach dla bezdomnych i ich lokatorach

„Miłość owszem, ale tylko twarda i wymagająca. Nie ma co się łudzić, że nasi podopieczni są ofiarami losu. Większość z nich sama na to zapracowała”.

Aleksander Pindral, zastępca kierownika schroniska Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta przy ul. Bogedaina we Wrocławiu, energicznym krokiem oprowadza po placówce. Jego zdaniem, tylko określone reguły, twarde zasady i normalne — to znaczy takie jak dla każdego człowieka — wymagania mogą naprawdę pomóc. „Oni najpierw muszą dopracować się świadomości, że godne życie nikomu, także im, nie jest dane za darmo” — mówi.

Nikt nie zamarznie

Robi się coraz chłodniej. We wrocławskich schroniskach dla bezdomnych pojawia się więcej osób. „Współpracujemy z policją, strażą miejską i obroną cywilną, aby w czasie zimy nikt nie zamarzł — mówi Bronisława Jakubowicz, prezes Wrocławskiego Koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. — Dysponujemy 390 miejscami. W zimie, na korytarzach i rozkładanych łóżkach, możemy przyjąć do pięciuset osób”.

Zdarza się, że potrzebujących jest więcej, ale w mieście są i inne schroniska. Raczej nie ma niebezpieczeństwa, że zabraknie miejsc. Od grudnia wspólnie z obroną cywilną będą także wydawać bezpłatne posiłki.

Znaleźć zajęcie

„Przychodzą do nas różni ludzie. Są wśród nich tacy, którzy stracili kontakt z rodziną podczas pobytu w zakładzie karnym. Pierwsze kroki kierują do noclegowni” — mówi B. Jakubowicz. Podopieczni wrocławskich schronisk to najczęściej 50-, 70-latkowie. Często pozbawieni jakiegokolwiek zasiłku, a zdobyć pracę w tym wieku to niemal cud.

Zazwyczaj zaczyna się od załatwiania należnych im zapomóg, rent czy emerytur. Czasami pracownicy schroniska pomagają w znalezieniu pracy. Od niedawna kilku mieszkańców schroniska przy ul. Bogedaina zatrudnia miejscowy Urząd Pracy. Porządkują zapuszczony pobliski park. Konserwatorem w placówce także jest bezdomny. W Szczodrem prowadzą hodowlę trzody chlewnej.

Nie garną się

Wrocławski kolejowy dworzec główny jest jednym z największych w mieście skupisk bezdomnych. Na jednej z tablic ogłoszeniowych wisi informacja z adresami schronisk. Do pobliskiej noclegowni przy ul. Kościuszki policja i straż miejska przywożą ich głównie stamtąd. Schronisko w Szczodrem, oddalone od Wrocławia o niecałe trzydzieści kilometrów, dysponuje własnym samochodem. Często robią „wypady” na dworzec i zapraszają bezdomnych do siebie. Ale mieszkańcy dworca nie garną się do nich. W schronisku panuje rygor, któremu trzeba się podporządkować, a żebranie pozwala zarobić nie tylko na flaszkę. Zdaniem B. Jakubowicz, przez to tracą motywację do pracy nad poprawieniem swojej sytuacji. Dawanie pieniędzy to błąd. Lepiej jest przekazać je jakiejkolwiek instytucji zajmującej się pomocą bezdomnym. „Owszem, trzeba im pomagać, ale jeśli myślisz, że zrobiłeś dobrze, bo na ulicy dałeś mu parę groszy, to albo jesteś naiwny, albo chcesz zaspokoić nędzną potrzebę doklejenia sobie etykiety »miłosierny« — mówi Aleksander Pindral. — Twoja forsa szybko zamieni się w alkohol, a my będziemy »źli«, bo dużo od nich wymagamy”.

Potrzebny psycholog i ksiądz

Na terenie wrocławskich schronisk działają grupy AA. Około stu osób zawarło już z terapeutą swoistą umowę. W ubiegłym roku na zamkniętą kurację do Czarnego Boru udało się skierować trzydziestu trzech bezdomnych. Ostało się piętnastu. Niektórzy z nich wrócili do schroniska, mieszkają, podjęli pracę. Terapeuta jest w każdym schronisku. Brakuje psychologa i stałej opieki duszpasterskiej. „Księża obecnie odprawiają tylko Mszę św., a to nie wystarcza — mówi prezes wrocławskiego koła. — Trzeba zostać, porozmawiać, bo nasi podopieczni bardzo tego potrzebują. Zwróciliśmy się do kleryków. Jeden z nich zobowiązał się pomagać, ale to niewiele w stosunku do potrzeb”.

Zapracuj na siebie

Zasady są proste. Zero jakiegokolwiek alkoholu i chęć do pracy. Nietrzeźwy nie zostanie przyjęty. Schroniska koordynują więc swoje działania z wrocławską izbą wytrzeźwień.

„Alkoholizm jest największym problemem. Czasami trudno wyobrazić sobie, że człowiek sam może doprowadzić się do takiego stanu — opowiada B. Jakubowicz. — Rany na nogach, wszawica. Myjemy ich, przebieramy, czasem uda się ich zatrzymać na dłużej, ale kiedy dojdą do siebie, to zazwyczaj znikają. U nas przecież nie można pić”.

Za to trzeba pracować. Zamieszkiwanie w schronisku kosztuje miesięcznie 250 zł. To niewiele. Rzeczywiste koszty utrzymania są przynajmniej dwa razy wyższe. Jeśli nie masz źródła utrzymania, musisz minimum cztery godziny dziennie przepracować w schronisku. W noclegowni pobierane są symboliczne trzy złote od osoby. To nie pokrywa nawet części ponoszonych kosztów. Ale przynajmniej nie przepiją wszystkiego. Pracownicy schronisk w większości ich znają i wiedzą, że niemal na pewno nie kupią za to chleba, a jeśli już, to po to, aby przefiltrować denaturat. Zarzucają, że bierze się od nich pieniądze, ale nikt z nich nie przyzna się, że tak naprawdę chodzi o zakaz picia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama