Kapłan, wybrany spośród ludzi, pozostając jednym z nich, jest powołany do tego, by im służyć i dawać życie Boga.
PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów MIC
Warszawa
marzec 2010
ISBN 978-83-7502-192-9
Format książki: 125x196 mm
Spis treści |
---|
Wprowadzenie |
Kapłan człowiekiem radości i nadziei Benedykt XVI |
1. Powołanie kapłańskie: konsekrowani dla zbawienia świata |
2. U źródeł Miłosierdzia |
3. Modlitwa i walka duchowa |
4. Eucharystia i miłość duszpasterska |
5. Głoszenie i misja: pytania i odpowiedzi |
6. Maryja i kapłani |
fragment książki
Benedykt XVI
Św. Jan Maria Vianney podkreślał niezbywalną rolę kapłana, pisząc: „Dobry pasterz, pasterz według serca Bożego, to największy skarb, jaki Bóg może dać parafii, i jeden z najcenniejszych darów Bożego miłosierdzia” 1. W Roku Kapłańskim wszyscy jesteśmy wezwani do zgłębiania i odkrywania na nowo wielkości sakramentu, który na zawsze upodobnił nas do Chrystusa, Najwyższego Kapłana, i wszystkich nas „uświęcił w prawdzie” (J 17,19).
Kapłan, wybrany spośród ludzi, pozostając jednym z nich, jest powołany do tego, by im służyć i dawać życie Boga. To on „prowadzi dalej na ziemi dzieło odkupienia” 2. Nasze powołanie kapłańskie jest skarbem, który przechowujemy w naczyniach glinianych (por. 2 Kor 4,7). Św. Paweł bardzo trafnie wyraził nieskończony dystans pomiędzy naszym powołaniem a ubóstwem odpowiedzi, jakich możemy udzielić Bogu. Istnieje zatem, patrząc w ten sposób, ukryta więź, łącząca Rok św. Pawła z Rokiem Kapłańskim. W naszych uszach i w głębi naszego serca wciąż rozbrzmiewa wzruszający i ufny okrzyk Apostoła: „Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,10). Świadomość tej słabości otwiera na bliskość Boga, który daje siłę i radość. Im bardziej kapłan trwa w przyjaźni z Bogiem, tym bardziej kontynuuje dzieło Odkupiciela na ziemi3 . Kapłan nie jest dla siebie – jest dla wszystkich 4.
Tutaj właśnie kryje się jedno z największych wyzwań naszych czasów. Kapłan, będący z pewnością człowiekiem słowa Bożego i sacrum, dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek musi być człowiekiem radości i nadziei. Dla tych, którzy już nie potrafią pojąć, że Bóg jest czystą Miłością, zawsze będzie potwierdzeniem, że życie jest warte, aby je przeżyć, i że Chrystus nadaje mu cały sens, gdyż kocha ludzi, wszystkich ludzi. Religia Proboszcza z Ars jest religią szczęścia, a nie chorobliwą gonitwą za umartwieniem, jak niekiedy sądzono: „Nasze szczęście jest nazbyt wielkie; nie, nie, nie zrozumiemy go nigdy” 5, mawiał, albo jeszcze: „Kiedy jesteśmy w drodze i zauważymy dzwonnicę kościelną, ten widok powinien przyprawić nas o bicie serca, tak jak o bicie serca przyprawia małżonkę widok dachu domu, w którym mieszka jej ukochany” 6. Pragnę tutaj szczególnie serdecznie pozdrowić tych kapłanów, którzy pod swoją opieką duszpasterską mają kilka parafii i nie szczędzą sił, by utrzymać życie sakramentalne w różnych powierzonych sobie wspólnotach. Kościół jest im wszystkim ogromnie wdzięczny! Nie traćcie odwagi, ale nadal się módlcie i proście innych o modlitwę, aby wielu młodych zgodziło się odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa, który nieustannie pragnie powiększać grono swoich apostołów i posyłać ich na swoje żniwa.
Niech każdy kapłan pomyśli również o ogromnej różnorodności posług, jakie pełni w służbie Kościoła. Niech pomyśli o wielkiej liczbie Mszy świętych, które sprawował lub będzie sprawował, za każdym razem rzeczywiście uobecniając na ołtarzu Chrystusa. Niech pomyśli o rozgrzeszeniach, jakich udzielił i będzie udzielał, sprawiając, że grzesznik pozwala się podźwignąć. Dostrzeże wtedy nieskończoną płodność sakramentu święceń. W jednej chwili jego dłonie, usta, stają się dłońmi i ustami Boga. Niesie w sobie Chrystusa; przez łaskę wszedł do Trójcy Przenajświętszej. Jak mówił święty Proboszcz: „Gdyby ludzie mieli wiarę, widzieliby Boga ukrytego w kapłanie jak światło za szybą, jak wino zmieszane z wodą” 7. To spostrzeżenie winno doprowadzić do zharmonizowania więzi między kapłanami, aby urzeczywistnić tę wspólnotę kapłańską, do której nawoływał św. Piotr (por. 1 P 2,9), dla budowania Ciała Chrystusa i budowania siebie w miłości (por. Ef 4,11-16).
Kapłan jest człowiekiem przyszłości: poważnie potraktował słowa Pawła: „Jeśli więc razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze” (Kol 3,1). To, co czyni na ziemi, należy do porządku środków przyporządkowanych celowi ostatecznemu. Msza jest tym jedynym punktem styczności środków z celem, gdyż pod pokorną postacią chleba i wina pozwala nam już kontemplować Ciało i Krew Tego, któremu będziemy oddawali cześć w wieczności. Proste i treściwe zdania świętego Proboszcza o Eucharystii pomagają nam lepiej dostrzec bogactwo tego niepowtarzalnego momentu w ciągu dnia, kiedy przeżywamy owo „twarzą w twarz”, ożywiające nas samych i wszystkich wiernych. „Dopiero w niebie zrozumiemy, jakim szczęściem jest odprawiać Mszę!” 8. Dlatego zachęcam księży, aby umacniali wiarę – swoją własną oraz wiernych – w sakrament, który sprawują i który jest źródłem prawdziwej radości. Święty z Ars wołał: „Ksiądz musi odczuwać tę samą radość (co apostołowie), patrząc na naszego Pana, którego trzyma w dłoniach” 9.
Dzięki składając za to, czym jest i co czyni każdy kapłan, powtórzę to, co już kiedyś mówiłem: „Nic nie zastąpi nigdy posługi kapłanów w Kościele!” 10. Kapłani, żywi świadkowie Bożej mocy działającej w ludzkiej słabości, konsekrowani dla zbawienia świata, zostają wybrani przez samego Chrystusa, aby dzięki Niemu być solą ziemi i światłością dla świata. Oby każdy z nich dogłębnie doświadczył Tego, który jest „bardziej wewnątrz mnie niż to, co we mnie najbardziej osobiste” 11, aby doskonale zjednoczył się z Chrystusem, by móc głosić Jego Miłość tam, gdzie dane mu być, i bez reszty zaangażować się w służbę na rzecz uświęcenia wszystkich członków ludu Bożego.
Powołanie kapłańskie: konsekrowani dla zbawienia świata
Z „bojaźnią i drżeniem” podejmuję temat naszego powołania kapłańskiego w niniejszej książce, która powstała na podstawie rekolekcji kapłańskich, wygłoszonych przeze mnie w Ars w październiku 2009 roku. Mam świadomość, że wielu księży jest znacznie bardziej ode mnie odpowiednich i powołanych do tego, by o tym mówić. Znam kapłanów, którzy mogliby dać nam świadectwo życia oddanego bez reszty; teologów, którzy mogliby nam pomóc w zgłębieniu nauczania Kościoła; świadków wiary, którzy przeszli przez próbę męczeństwa, dając dowód swego przywiązania do Chrystusa. Gdy zatem widzę własną marność i ubóstwo, jestem skłonny popaść w zniechęcenie. Jednak modlitwa św. Teresy od Dzieciątka Jezus przywołuje mnie do porządku i dodaje odwagi, aby ten trud podjąć. (…)
Boży plan – tworzyć Bożą rodzinę: Kościół
Jako wprowadzenie do moich rozważań proponuję dwa zdania świętego Proboszcza z Ars; będą niczym przedsionek, słowa-klucze, do całej niniejszej książki. Pierwsze zostało zacytowane przez Benedykta XVI w pięknym Liście do kapłanów na Rok Kapłański (z 16 czerwca 2009):
Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego.
Prawdziwie wyraża to, co stanowi tożsamość kapłana.
Drugie określa jego powołanie. Wszyscy pewnie znacie tę piękną anegdotę o przybyciu Jana Marii Vianeya do Ars. Nie mogąc znaleźć drogi do wioski z powodu mgły, ksiądz Vianney zwraca się o pomoc do chłopca pasącego owce i malec, imieniem Antoni Givre, pokazuje mu ją. Wtedy przyszły święty Proboszcz odpowiada:
Kochany chłopcze, tyś mi pokazał drogę do Ars, a ja ci wskażę drogę do nieba12 .
Chciałbym przeprowadzić niniejsze rozważanie w świetle tych dwóch bardzo prostych wypowiedzi. Ponieważ kapłan jest miłością serca Jezusa, to całkowicie służy temu, czego pragnie dla nas Jezusowa miłość. Służy więc: niebu, szczęściu, wiecznemu szczęściu, szczęśliwości Boga żywego. Bóg chce naszego szczęścia i zechciał, aby sługą szczęścia był kapłan: „Ja ci wskażę drogę do nieba”, drogę szczęścia!
Mówiąc o tożsamości i misji kapłana, często będę się odwoływał do Katechizmu Kościoła Katolickiego. To prawdziwy skarb. Nie mówię tego dlatego, że współpracowałem przy opracowywaniu go jako sekretarz redakcji, ale dlatego, że jest to prawdziwy dar Kościoła dla nas wszystkich. Jest to syntetyczny i podstawowy wykład wiary katolickiej. Obcując z nim, człowiek naprawdę doświadcza, że „prawda jest symfoniczna” (Hans Urs von Balthasar). Na początek otwórzmy Katechizm na punkcie 1:
Bóg nieskończenie doskonały i szczęśliwy zamysłem czystej dobroci, w sposób całkowicie wolny, stworzył człowieka, by uczynić go uczestnikiem swego szczęśliwego życia. Dlatego w każdym czasie i w każdym miejscu jest On bliski człowiekowi. Powołuje go i pomaga mu szukać, poznawać i miłować siebie ze wszystkich sił. Wszystkich ludzi rozproszonych przez grzech zwołuje, by zjednoczyć ich w swojej rodzinie – w Kościele. Czyni to przez swego Syna, którego posłał jako Odkupiciela i Zbawiciela, gdy nadeszła pełnia czasów. W Nim i przez Niego Bóg powołuje ludzi, by w Duchu Świętym stali się Jego przybranymi dziećmi, a przez to dziedzicami Jego szczęśliwego życia.
Oto cel życia każdego człowieka. Cel posługi kapłana: prowadzić do nieba, prowadzić do szczęścia, do szczęśliwego życia Trójcy Przenajświętszej. Kościół nie ma innego celu poza tym, by „ludzi rozproszonych przez grzech zjednoczyć w swojej rodzinie”. (…)
„Modlitwa jest walką”, mówi Katechizm Kościoła Katolickiego. Któż z nas tego nie wie! „«Duchowa walka» nowego życia chrześcijanina jest nieodłączna od walki modlitwy”, zaś nieco wcześniej czytamy: „Modlimy się tak, jak żyjemy, ponieważ tak żyjemy, jak się modlimy” 13. Przytoczę tu jeszcze słowa św. Alfonsa Liguoriego, niezwykłego świadka modlitwy, zaczerpnięte również z czwartej części Katechizmu, karmiącej nas jakże pięknymi i pożywnymi treściami o modlitwie: „Kto się modli, z pewnością się zbawia; kto się nie modli, z pewnością się potępia” 14. Innymi słowy, modlitwa to sprawa życia lub śmierci, szczęścia lub nieszczęścia.
Szczęście płynące z modlitwy
Co takiego daje mi śmiałość mówienia o modlitwie, skoro w tej „materii” jestem mniej niż nowicjuszem? Tym, co daje mi ufność, jest przyglądanie się nie mojej własnej modlitwie, ale świadkom modlitwy, których spotkałem i którzy wzbudzili we mnie pragnienie modlitwy. Modlitwa innych ma bowiem w sobie moc udzielania się. Tak więc ośmielam się mówić o modlitwie, nawet jeśli sam posiadam ją tylko w formie pragnienia, czy wręcz pragnienia, by modlitwy pragnąć. Wiem też, że modlitwa jest szczęściem jedynym w swoim rodzaju. Kto zakosztował tej radości, która płynie z modlitwy, zachowa w sobie tęsknotę za nią, tęsknotę, której nie da się wykorzenić. Nigdy.
Nim jednak pomówimy o walce o modlitwę, trzeba powiedzieć o radości płynącej z modlitwy. Święty Proboszcz z Ars woła:
Och, jak piękną rzeczą jest modlitwa!15
Dzięki modlitwie dusza jest jak ryba w wodzie; im więcej wody, tym bardziej zadowolona jest ryba. Im więcej dusza oddaje się modlitwie, tym jest szczęśliwsza.16
Modlitwa, oto całe szczęście człowieka na ziemi. Och, piękne życie, piękne zjednoczenie duszy z Naszym Panem: wieczność to kąpiel miłości, w której zanurza się nasza dusza. Bóg trzyma w dłoniach wewnętrznego człowieka jak matka głowę swojego dziecka, aby pokrywać ją pocałunkami i pieszczotami.
Święty Proboszcz nieustannie mówił o szczęściu, jakie daje modlitwa:
Jakże szczęśliwi jesteśmy, kiedy się modlimy: takie małe stworzenie jak my mówi do Boga, który jest tak wielki, tak potężny 17.
Ludzie, którzy widzieli, jak Proboszcz z Ars się modli, nigdy nie zapomnieli widoku szczęścia promieniejącego z jego twarzy.
Niech poniższe refleksje będą dla nas zaproszeniem do odnalezienia szczęścia płynącego z modlitwy, jeśli jakoś je zatraciliśmy, i do zanurzania się w nie jeszcze bardziej, jeśli go już doświadczyliśmy. Moje zasadnicze pytanie brzmi następująco: jeśli modlitwa jest tak wielkim szczęściem, to dlaczego tak bardzo przed nią uciekamy? Pozwólcie, że opowiem nieco o moim osobistym doświadczeniu modlitwy.
Po Soborze, po 1965 roku, kryzys uderzył z całą mocą w życie zakonne, dominikańskie, w które zaangażowałem się mając osiemnaście lat (teraz rozumiem moją mamę, która twierdziła, że jestem trochę za młody...). „Ach, jaką piękną i doniosłą rzeczą jest oddać Bogu swoją młodość – mawiał Proboszcz z Ars. – Jakież to źródło radości i szczęścia!”. Tak, to prawda! To piękne, kiedy człowiek u zarania swojego życia zostaje powołany do winnicy Pańskiej (por. Mt 20,1 n.). Pozwólcie, bracia, że powiem słowo na rzecz młodych powołań i stanę po ich stronie. To piękne, kiedy człowiek oddaje swoje życie Jezusowi w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat, a nawet wcześniej. Nie zniechęcajmy młodych, jeśli Jezus ich powołuje! I bądźmy przekonani, że droga, którą przebywa się wspólnie z Jezusem, to najlepsza szkoła życia. Trzeba się dobrze zastanowić, zanim się powie młodym: najpierw idź „w świat”, żeby zobaczyć, czy masz powołanie. Wiele razy widziałem, jak powołania rozpadały się, łamały, bo nie miano odwagi przyjąć tych ludzi w młodym wieku.
W 1963 roku, mając osiemnaście lat, wstąpiłem więc do dominikanów i widziałem, jak niczym tsunami nadciąga kryzys posoborowy. Jedną z pierwszych jego konsekwencji było radykalne zakwestionowanie modlitwy. Liczyło się działanie. By odnowić Kościół i społeczeństwo trzeba było zmienić ich struktury, uznane za przebrzmiałe i niesprawiedliwe. Byłem młody, zbyt szybko przyjąłem dosłownie to, co nam mówiono przeciwko modlitwie. I w tym nurcie sprzed ‘68 roku niemal zupełnie przestałem się modlić. Na początku odczuwałem coś w rodzaju wyzwolenia. Czułem przecież brzemię modlitwy zdecydowanie zbyt długiego oficjum. Przed reformą kazano nam „klepać” po łacinie niekończące się psalmy: Godzina Czytań, Jutrznia, Pryma, Tercja, Seksta, Nona, Nieszpory i Kompleta z Brewiarza... Niech będzie Pan uwielbiony za to, że dał nam reformę liturgii! Ale przede wszystkim poczułem ulgę od ciężaru modlitwy osobistej. Trzeba też powiedzieć, że modlitwę przedstawiano nam przede wszystkim jako obowiązek, ciężar, który trzeba dźwigać razem, solidarnie, co nas, młodych zakonników nie napawało wielkim entuzjazmem. Stopniowo zacząłem jednak wtedy odczuwać, jak wszystko zasnuwa się jakąś szarością. Życie zakonne traciło swój smak, sprawy duchowe traciły swój blask. Po roku niemal całkowitej abstynencji od modlitwy byłem o krok od porzucenia życia zakonnego.
(…)
Nasze rozważania kończą się spojrzeniem na Maryję, Matkę Jezusa, Matkę Bożą, Matkę Kościoła, Naszą Mamę w Niebie. Od razu muszę przyznać, że zawsze jestem nieco skrępowany mówieniem o Maryi, nie tyle z powodu trudności ekumenicznych, zakłopotania naszych braci i sióstr protestantów, kiedy mowa o Matce Boga, ile raczej z powodu pewnej powściągliwości w mówieniu o czymś bardzo dla mnie osobistym. Płomienne mowy o Maryi niezbyt mnie poruszają i nie przemawiają mi do serca. Trafiają mi do serca słowa Małej Teresy, jej sposób wyrażania miłości do Maryi, zawarty w ostatnim, najdłuższym wierszu z maja 1897 roku, a więc napisanym zaledwie cztery miesiące przed jej odejściem do nieba, kiedy była już bardzo chora, bardzo cierpiąca i doświadczała ciężkiej próby wiary: Dlaczego kocham Cię, Maryjo! Ten wiersz to prawdziwy skarb mariologii.
Wiara Maryi
Św. Teresa odważnie mówi o wierze Maryi:
Ewangelia mi mówi, że podziwu godny, Wzrastał w mądrości Jezus, a zawsze poddany Ojcu i Matce swojej, posłuszny, pogodny, Jak tylko mógł być Maryi Syn umiłowany. Poznałam tajemnicę, idąc Jego śladem, Do Świątyni nie tylko wiodła Go nauka, O Matko, Syn Twój pragnął, byś była przykładem, Niech dusza, w nocy wiary też Jezusa szuka. 18
Maryja jest przykładem duszy, która szuka Boga w nocy wiary. Jakie zadziwiające sformułowanie! Odważyć się mówić o nocy wiary Maryi, o nocy, którą Maryja z pewnością musiała przechodzić! Jest to okres, kiedy ciężko chora Teresa sama weszła w ciężką próbę nocy wiary. Ten długi wiersz jest odczytaniem życia Maryi pod kątem wiary. Teresa widzi swoją ukochaną Matkę przede wszystkim jako Tę, którą Elżbieta powitała słowami: „Błogosławiona, która uwierzyła” (Łk 1,45).
Wiara Maryi... Jesteśmy od razu, jeszcze przed literą, całkowicie już w duchu Soboru Watykańskiego II: rozdział 8. Konstytucji Lumen gentium – zasadniczy dokument o Kościele i o Maryi w misterium Chrystusa i Kościoła – mówi o „pielgrzymce wiary” Maryi, a my jesteśmy włączeni w tę pielgrzymkę. Maryja poprzedza nas w tym pielgrzymowaniu. Sobór Watykański II zaprasza nas, byśmy patrzyli na Maryję pod kątem Jej wiary, a Jan Paweł II w encyklice Redemptoris Mater (nr 18) idzie jeszcze dalej i razem z Małą Teresą stwierdza, że Maryja Panna w swojej pielgrzymce wiary doszła aż do nocy wiary.
Myślę, że Teresa jako pierwsza w literaturze chrześcijańskiej mówi o nocy wiary Matki Bożej. Zresztą przyznaje, że miała trudności z mowami pochwalnymi, z kazaniami, jakie słyszała, a które wynosiły Maryję tak wysoko, że zniechęcało to maluczkich i prostych do pójścia w Jej ślady. Teresa chce iść śladami Maryi i dlatego potrzebuje rozważania o Maryi w prostocie Jej wiary. Dla Teresy Maryja jest bardzo bliska, jest Matką w wielkiej prostocie i bliskości. Aby w ten sposób znaleźć Maryję, ściśle się trzyma Ewangelii. To niesłychane: ta młoda karmelitanka chce wiedzieć o Maryi tylko to, co mówi Ewangelia:
To, co mówią o Tobie Ewangelii słowa, Zbliżyć mi się do Ciebie i patrzeć ośmiela, Tak prosta życia Twojego osnowa, Żyłaś, cierpiałaś, jak ja. Matko Zbawiciela! 19
Teresa jest już bardzo ciężko chora, bardzo cierpiąca, widzi Maryję śmiertelną i cierpiącą jak ona sama. To wzruszające, że Teresa zatrzymuje się w swoich rozważaniach nad życiem Jezusa w chwili, kiedy Jan bierze Maryję do siebie:
W ostatniej chwili Chrystus poleca Ci Jana I schronieniem dla Ciebie jego dom się staje. Oprócz tych wiadomości Matko Ukochana, Nic więcej Ewangelia o Tobie nie daje. 20
Teresa zadowala się tym, co znajduje w Ewangelii. Jakże to pomocne dla ekumenizmu i dla mówienia o Maryi! To dziwne, że Teresa nie mówi o tym, czego nie ma w Ewangelii, z coraz większą niechęcią odnosi się do pobożnych książek, w swojej chorobie już nie potrafi ich zrozumieć, uznaje tylko O naśladowaniu Jezusa Chrystusa. O swojej medytacji mówi bowiem:
Ale ponad wszystko, podczas rozmyślania podtrzymuje mnie Ewangelia, w niej znajduję wszystko, co jest niezbędne dla mojej biednej duszyczki. Odkrywam w niej coraz to nowe światła, ukryte i tajemnicze znaczenia... 21
Ewangelia i tylko Ewangelia... Ten jej tekst jest zacytowany w Katechizmie Kościoła Katolickiego, w części poświęconej Ewangelii.
Jest jeszcze coś więcej niż zwykła lektura biblijna: Teresa odczytuje życie Maryi w świetle swojego własnego doświadczenia „małej drogi”. Maryja zaś staje się dla niej jakby przykładem owej małej drogi:
W Nazarecie, Przeczysta, pełna Bożej łaski, W pracy i biedzie żyłaś pośród swej rodziny, Nie zdobiły zachwyty, uniesienia, blaski Dni Twoich szarych, Matko Królewskiej Dzieciny. Biedakom, których mnóstwo na ziemskim padole, Otuchę niosło Twoje oblicze anielskie, Znosiłaś w ciężkim trudzie, wspólną z nimi dolę, By wskazać im wieczyste wybrzeża niebieskie. 22
Nasze rozważania zaczęliśmy od słów Proboszcza z Ars: „Ja ci wskażę drogę do nieba”. Teresa mówi nam na zakończenie: „Matko Królewskiej Dzieciny, Biedakom, których mnóstwo na ziemskim padole, Otuchę niosło Twoje oblicze anielskie, Znosiłaś w ciężkim trudzie, wspólną z nimi dolę, By wskazać im wieczyste wybrzeża niebieskie”. Wspólna dola – oto, co Teresa rozważa w życiu Maryi. To dlatego maluczcy mogą zbliżyć się do Niej bez drżenia.
W życiu Maryi zawsze najmocniej porusza mnie wiara. Weźmy Zwiastowanie, jest to orędzie niezwykłej wagi. Co mówi archanioł Gabriel? „Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida” (Łk 1,32). Przypomnę wam, że w Nazarecie mieszkali potomkowie rodu Dawida. Wiadomo z historii, że po wygnaniu potomkowie królewskiego rodu Dawida osiedlili się w Nazarecie, również Józef, a wedle pewnej tradycji być może także i Maryja. „Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca” (Łk 1,33). Maryja zachowywała w swoim sercu te słowa przez trzydzieści lat, w czasie których – można by rzec – nic się nie działo.
Zmagała się jednak z ciężarem owego jakże: „Jakże się to stanie [zostanie matką Mesjasza], skoro nie znam męża? [...] Duch Święty zstąpi na Ciebie” (Łk 1,34-35). Rodzi się wiele pytań. Czy Maryja złożyła ślub dziewictwa, jak twierdzą niektórzy? To możliwe. A przede wszystkim widzę pewne trudności praktyczne. Otóż wychowywałem się na wsi. Na wsi zaś o każdym wszystko wiadomo: „Ach! Ona jest w ciąży! Z kim? Jeszcze nie wyszła za mąż! Czyje to dziecko? Czy zdradziła Józefa? Czy to Józef był z Nią przed ślubem?”. Co powie rodzina? Klan Jezusa w Nazarecie? Wszyscy tam mieszkają, bracia, siostry. Co powiedzą ludzie? Pod koniec pierwszego wieku powstała legenda, krążąca prawdopodobnie jeszcze za życia Jezusa, która mówiła, że był On synem rzymskiego żołnierza, z którym Maryja miała kontakty. W Ewangelii Jana Żydzi mówią Jezusowi: „Myśmy się nie urodzili z nierządu” (J 8,41). Być może to echo jednej z tych pogłosek krążących o Jezusie.
Pomimo wszystkich trudności, jakie mogą nadejść, Maryja mówi: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1,38). Jednakże po ludzku, w Jej prostym życiu, jakiż to ciężar do uniesienia, jaki sekret!
Chciałbym w tym miejscu zrobić dygresję na temat historyczności ewangelii dzieciństwa. W okresie formacji teologicznej wiele wycierpiałem z powodu wątpliwości, jakie zasiewano w naszych sercach i umysłach co do historyczności ewangelii dzieciństwa. Napisałem na ten temat małą książeczkę, która jest już wyczerpana, ale chcę wam dać kilka punktów odniesienia, gdyż jest bardzo ważne, abyśmy my, księża, którzy mamy głową i sercem głosić ewangelię zwiastowania, wcielenia, wierzyli w to, co głosimy. To nie są żadne mity, legendy, „konstrukcje teologiczne”, jak nas uczono. Wielu egzegetów kwestionuje przede wszystkim dziewicze poczęcie Jezusa, a cała znana wam literatura – nie będę wam tu cytował Dana Browna i jego Kodu Leonarda da Vinci – jest czytana przez miliony ludzi na całym świecie.
Mówi się bowiem, jakoby Jezus był synem Józefa, a bracia Jezusa są dobrze znani: Jakub, Józef, Juda i Szymon (por. Mk 6,3). Znamy więc Jego braci, znamy też Jego siostry, „czyż nie żyją tu u nas?”, mówią ludzie w Nazarecie (Mk 6,3). Jakub, brat Pana, był pierwszym biskupem, pierwszym przywódcą wspólnoty w Jerozolimie. Otóż istnieją dwie tradycje. Tradycja wschodnia mówi, że Józef był wcześniej żonaty, chodzi więc o dzieci z tego pierwszego małżeństwa; potem jako wdowiec miał poślubić Maryję Pannę. Tradycja zachodnia mówi, że słowa „bracia” i „siostry” należy rozumieć jako pojęcia ogólne: jest to rodzina w szerokim znaczeniu, klan.
Tymczasem istnieje bardzo poważny argument historyczny. Na początku II wieku – słynnym tego świadkiem jest św. Ignacy z Antiochii – wszystkie wyznania wiary bez żadnego wyjątku głoszą to stwierdzenie: „poczęty z Maryi Panny”. Skąd ta jednomyślność? Mówi się nam: po to, żeby pokazać, że Jezus jest bardzo ważny. W języku epoki, w ówczesnych wyobrażeniach, aby zostać wyniesionym ponad ogół śmiertelników, trzeba było być poczętym z dziewicy. Tymczasem to historyczna głupota! Przez cały II wiek mamy liczne żydowskie świadectwa, które to uznają za gorszące i śmiechu warte. Mamy też dialog Żyda Tryfona ze św. Justynem. Mamy ponad to jeszcze świadectwo pogan, którzy uważają to za niezbyt poważne. Dlaczego więc chrześcijanie – co rzeczywiście nie do pojęcia – mieliby wymyślić historię, którą wszyscy, zarówno Żydzi, jak i poganie, uznają za niewartą funta kłaków. Czy po to, żeby wywyższyć Jezusa, dodać Mu wielkości? Historycznie rzecz biorąc, nie jest to do utrzymania, a jedynym wyjaśnieniem może być tylko to, iż byli przekonani o prawdziwości tego faktu i zależało im na tym, aby go zachować.
Nasza wiara opiera się na faktach, a nie na mitach czy legendach. Krzyż jest zgorszeniem, ale to fakt. Próbuje się go zinterpretować, zrozumieć, dlaczego Bóg pozwala umrzeć swojemu Synowi na krzyżu, ale najpierw zaistniał fakt, a interpretacje pojawiają się dopiero w dalszej kolejności. Tradycja dziewiczego poczęcia jest faktem. Próbuje się zrozumieć, dlaczego Bóg wybrał tę drogę. Rzucam wam wyzwanie: podajcie mi sensowne wyjaśnienie historyczne, aby udowodnić coś przeciwnego! To jest fakt. Skąd ci pierwsi chrześcijanie mogli o tym wiedzieć?
Skąd znamy Lourdes i słowa: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”? Od czternastoletniej dziewczynki, która biegała za proboszczem Lourdes, powtarzając sobie, co powiedziała wcześniej Pani, żeby tego nie zapomnieć. Weszła na plebanię i wyrzuciła z siebie: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”! Proboszcz zrozumiał, że sama nie wymyśliła tego zdania: naprawdę ukazała się jej Maryja. Ale mamy tylko jednego świadka, a mimo to co roku do Lourdes przyjeżdża pięć milionów pielgrzymów. Kościół zaufał świadectwu dziewczynki, która nie umiała ani czytać, ani pisać.
Moim zdaniem analogia z życiem Kościoła pomaga nam zrozumieć, co wydarzyło się w Nazarecie tego dnia, kiedy anioł Gabriel przyszedł pozdrowić Maryję. Tylko jedna osoba mogła opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, tylko jedna osoba mogła pamiętać. W mojej prostej wierze pomaga mi myśl o Bernadetcie, która tyle razy musiała opowiadać, jak to było, co usłyszała. Pozwalam sobie na taką hipotezę, gdyż egzegeci stawiają tak wiele hipotez: myślę, że po Zesłaniu Ducha Świętego, kiedy Apostołowie otrzymali Ducha Świętego, kiedy zostali wreszcie przygotowani na przyjęcie najcenniejszego sekretu w dziejach ludzkości, którego nie rozgłasza się na rynku, ale który objawia się tam, gdzie są serca gotowe go przyjąć, Maryja nareszcie mogła im o tym opowiedzieć, bo przyszła na to pora. Jakże nie sądzić, że zachowała w swoim sercu to jedyne wydarzenie i te jedyne słowa? Znacznie łatwiej jest mi zaufać świadectwu Maryi niż hipotezom z „konstrukcji teologicznych”, ukutych później. Czyż nie?!
Inny fakt: jeśli Bernadetta pozostała sama, by móc świadczyć o tym, co się wydarzyło, o tym, co powiedziała jej Pani, to nie była jedyną osobą, która przyjęła obecność Maryi, inaczej Lourdes nie byłoby Lourdes. Od samego początku tysiące ludzi dostrzegły, że Maryja naprawdę jest obecna w tym miejscu! Nawet jeśli Jej nie widzą, nawet jeśli my Jej nie widzimy, Ona jest tam obecna, ze swoją dobrocią, współczuciem, miłosierdziem. Doświadczyły tego wielkie rzesze pielgrzymów.
Wiara Kościoła w Maryję opiera się na Jej świadectwie, które jest jedyne i które przytacza św. Łukasz, wierny świadek. Sam powiedział w prologu, że dokładnie zbadał to, co się wydarzyło. Obok tego, co przekazał nam Łukasz, mamy dwa tysiąclecia doświadczenia bliskości Maryi, potwierdzającej to, co Apostołowie otrzymali jako świadectwo Maryi.
Wracając do opisu Zwiastowania, bardzo mnie wzrusza ostatnie zdanie: „Wtedy odszedł od Niej anioł” (Łk 1,38). Dopiero całkiem niedawno, dzięki pewnej osobie z naszej diecezji, uświadomiłem sobie: „Boże, to przecież słowa wielkiej wagi”. „Odszedł od Niej anioł”. Od tej pory będzie już tylko wiara i nic prócz wiary. Przy zwiastowaniu jest anioł, ale potem jest już tylko wiara. W Betlejem aniołowie ukazują się pasterzom, ale w stajence nie ma aniołów, nawet jeśli stawiamy ich wielu w naszych żłóbkach! W Ewangelii Józef i Maryja słyszą opowieści pasterzy, ale już nie widzą aniołów. Teraz zaczyna się długa droga Maryi w wierze. Powiedziała nam to Teresa: „Żadnych uniesień, cudów, ekstaz”. Żadnych wizji. Teresa też zresztą nie miewała wizji. Trzydzieści lat, i nic się nie dzieje. Ileż to czasu! Z tymi obietnicami w sercu: „Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. [...] Jego panowaniu nie będzie końca” (Łk 1,32-33), ale to panowanie nawet się nie zaczęło! Prawdopodobnie rzeczą najtrudniejszą dla nas do osiągnięcia w życiu jest wytrwałość. Proboszcz z Ars znosił pozostawanie w tej małej wiosce „wbrew swojej woli”, jak sam mówił.
Potem, kiedy zaczyna się publiczne życie Jezusa, wszystkie słowa, które do nas dotarły, są twarde: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?” w Kanie Galilejskiej (J 2,4); „Któż jest moją matką?” (Mk 3,33), kiedy przychodzi do Niego rodzina i chce siłą sprowadzić Go do Nazaretu, gdyż wszyscy, nawet Maryja, mówią: „Odbiło Mu, zwariował”.
I wreszcie ból krzyża. Teresa tak o tym mówi:
Już prorok przepowiedział tę mękę bezkresną: Nie ma w świecie cierpienia podobnego Twemu 23.
Maryja w wierze jest wielkim oparciem dla nas, księży. Patrzmy na wiarę Maryi. Jezus powiedział Jej to samo, co powiedział pogance: „Niewiasto, wielka jest twoja wiara” (Mt 15,28).
Maryjo, w Twojej wielkiej wierze mogę skryć moją małą wiarę. Jest ona niesiona przez Twoją wiarę. Twoje „tak” obejmuje moje małe „tak”. Mówisz „tak” za wszystkie Twoje dzieci.
Przypisy:
1 Bernard Nodet, Le Curé d’Ars: sa pensée, son coeur, Cerf 2000, s. 101.
2 Tamże, s. 98.
3 Tamże, s. 98.
4 Tamże, s. 100.
5 Tamże, s. 110.
6 Tamże.
7 Tamże, s. 97.
8 Tamże. s. 104.
9 Tamże.
10 Homilia papieża Benedykta XVI podczas Mszy świętej, Paryż, 13 września 2008, „L’Osservatore Romano”, wyd. polskie, nr 10- -11/2008, s. 25.
11 Por. Św. Augustyn, Wyznania, III, 6, tłum. Z. Kubiak, Warszawa 1987, s. 52.
12 Francis Trochu, Proboszcz z Ars, tłum. P. Mańkowski, Poznań 2004, s. 88.
13 KKK 2725.
14 KKK 2744.
15 Bernard Nodet, Le Curé d’Ars, dz. cyt., s. 92.
16 Tamże, s. 93.
17 Tamże, s. 95.
18 Teresa od Dzieciątka Jezus, Dlaczego kocham Cię, Maryjo!, w: Pisma mniejsze, dz. cyt., s. 60.
19 Tamże, s. 56.
20 Tamże, s. 63
21 Teresa z Lisieux, Rękopisy autobiograficzne, dz. cyt., s. 180-181.
22 Teresa od Dzieciątka Jezus, Dlaczego kocham Cię, Maryjo!, w: Pisma mniejsze, dz. cyt., s. 61.
23 Tamże, s. 62.
opr. aś/aś