Jak wierzyć dzisiaj?

Rozmowa z bratem Aloisem, przełożonym wspólnoty z Taize

Kiedy zetknął się Brat po raz pierwszy z Taizé?

- Byłem bardzo młody, kiedy znalazłem się po raz pierwszy w Taizé. Przyjechałem tu w roku 1970 z przyjaciółmi. Miałem 16 lat i bardzo szybko urzekła mnie ta Wspólnota. Z jednej strony modlitwa i cisza, modlitwa medytacyjna, z drugiej — wspólnota. Pamiętam, że po raz pierwszy rozmawiałem wtedy z Afrykańczykami, którzy byli w Taizé. Ta komunia Kościoła powszechnego i modlitwa zafascynowały mnie. Wracałem tutaj jeszcze kilka razy. W 1973 r. przyjechałem na rok, a potem już zostałem.

Kiedy wstąpił Brat do Wspólnoty Braci?

— Do Wspólnoty wstąpiłem w roku 1974. Minęło już 35 lat. Sporo czasu...

Co w szczególny sposób pociągnęło Brata do takiego życia?

- Było wiele rzeczy, również osób, które mnie tu przyciągnęły. Był brat Roger i inni bracia. Jednak pierwszą była fascynacja życiem wspólnotowym - Ewangelia przeżywana nie indywidualnie, tylko we wspólnocie, dzielona z innymi. To uważałem za piękne i dla mnie bardzo ważne doświadczenie.

I jeszcze inna rzecz. Widziałem, że bracia szukają dróg przekazu, w jaki sposób nieść Ewangelię młodym. Czułem, jak bardzo jest to ważne, by dzisiaj znaleźć nowe drogi przekazywania im Ewangelii.

To są te osobiste przeżycia. Czy można określić, co jest podstawą decyzji, by zostać bratem we Wspólnocie w Taizé?

- Dla nas najważniejsze jest życie we wspólnocie. Jest to bardzo wymagające, zresztą podobnie jak życie w rodzinie. Żyjemy pod jednym dachem i wszystkim się dzielimy, choć jesteśmy bardzo różni — pochodzimy z różnych kontynentów, z ponad 30 narodowości, z różnych Kościołów. Każdego dnia musimy sobie przypominać, że to Chrystus nas jednoczy, a jest to doświadczenie tego, że Ewangelia jest siłą, która łączy ponad granicami. Myślę, że jest to dla wszystkich fakt najistotniejszy, nawet jeśli różne są motywacje osobiste.

Jak wygląda zwykły dzień Brata Aloisa?

- Przed modlitwą poranną mamy w domu ciszę. Nie ma zebrań, pracy, dyskusji... Jest cisza. Bardzo lubię ten czas. Potem jest modlitwa poranna i praca. Spotykam się z braćmi pracującymi na różnych płaszczyznach - w sprawach przyjęcia młodzieży, organizacji liturgii, podróży. Mamy fraternie braci, którzy żyją daleko - w Bangladeszu, Senegalu, Korei czy Brazylii; trzeba być z nimi w kontakcie. Jest to więc przede wszystkim służba wśród braci.

Później jest czas na modlitwę południową i posiłek. To jest moment, kiedy wszyscy jesteśmy razem. Nawet jeśli mamy tu tysiące młodych, w tym czasie przez godzinę jesteśmy razem wraz z kilkorgiem gośćmi. Zapraszamy zawsze do stołu kilkoro młodych, którzy przybyli to Taizé. Jest to czas dzielenia się, wymiany myśli. Potem kontynuujemy naszą pracę aż do kolacji, kiedy to spotykamy się w małych grupach. Zasiadam wtedy do stołu z kilkoma braćmi, by również podczas tego posiłku wymienić myśli.

W końcu jest modlitwa wieczorna. Po jej zakończeniu jest piękny czas słuchania. Wielu braci, ja również, zostaje w kościele, by kontynuować śpiew, a potem słuchać młodych. Zostajemy, by być dla nich. Trwa to długo. Latem, kiedy jest ich dużo, nawet do dwudziestej trzeciej i dłużej.

Ponadto są też inne zajęcia, jak spotkania czy wprowadzenia biblijne. Musimy również zarobić na własne utrzymanie. Bracia pracują między innymi w garncarni, gdzie wyrabia się ceramikę, czy w innych warsztatach, by zadbać o nasz byt.

Dla kogoś, kto przyjeżdża do Taizé, zdziwienie może budzić fakt, że jakby nie widać tutaj śladu brata Roger. Jest niezwykle skromny grób przy kościele, przy którym prawie zawsze ktoś się modli, i to właściwie wszystko...

- To wszystko jest jeszcze świeże, pamięć o nim jest żywa. Brat Roger wycisnął piętno na naszym stylu życia, ukształtował życie naszej Wspólnoty. Jesteśmy więc tak nim naznaczeni, że dotychczas, przez te pierwsze lata po jego śmierci, nie musieliśmy się uciekać do jakichś zewnętrznych znaków, by przypominać jego dzieło i to, czego dokonał.

Wszystko tu dzieje się w sposób bardzo naturalny. Z pewnością będzie jednak w przyszłości ewoluować. Nie wiemy jednak, w jaki sposób. Trzeba trochę pozwolić działać Duchowi Świętemu, poczekać, co nam podpowie. Powiem tylko, że bardzo nam brakuje brata Roger. Był bardzo dla nas ważny i w wymiarze osobistym, i dla Wspólnoty. Był przecież jej założycielem.

W marcu tego roku spotkałem się z Papieżem Benedyktem XVI, który ponownie wspominał brata Roger. Powiedział mi: „Brat Roger miał charyzmat i misję”. I to prawda, głęboko to czujemy. Brat Roger odcisnął piętno na naszym życiu wspólnotowym.

Jak to się stało, że brat Roger wybrał właśnie Brata Aloisa na swojego następcę?

- Zapytał mnie o to, gdy byłem bardzo młody. Miałem 24 lata, a on już wtedy zapytał mnie, czy pewnego dnia będę chciał zająć jego miejsce. Później niewiele o tym mówiliśmy. W końcu przyszedł czas, że brat Roger rozmawiał o tym z braćmi i w ten sposób zadbał o ciągłość misji po swojej śmierci. Wszystko zgodnie z Regułą, którą napisał dla naszej Wspólnoty. Tam właśnie zostało zapisane, że przełożony wyznacza swojego następcę.

35 lat we Wspólnocie w Taizé to sporo czasu. Jak Brat postrzega młodzież, która przyjeżdża tutaj na przestrzeni tych lat?

- Bardzo się zmienia. Kiedy przyjechałem tu jako młody człowiek, młodzi szukali miejsca, gdzie można by podyskutować o świecie, o obecności Kościoła w świecie i o tym, jak Kościół musi się zmienić, by trwać u boku ubogich. Dziś akcent jest położony gdzie indziej. Młodzi przybywają, by w pierwszej kolejności odnaleźć źródła wiary, by znaleźć odpowiedź na pytanie, jak dziś można wierzyć w Boga, jak zaufanie Bogu może przemienić nasze życie i jak prawdziwie mieć na nie wpływ. Myślę, że to są te bardzo głębokie pytania, które sprowadzają tu dziś młodych.

Do Taizé przyjeżdża bardzo różna młodzież, z rozmaitymi doświadczeniami życia i wiary. Czy to co tu spotykają, zwłaszcza modlitwa przeniknięta ciszą i słowem Bożym, nie jest dla nich zbyt trudne?

- Nie. Wszyscy mogą być przyjęci takimi, jakimi są. Chcemy im pokazać, że Bóg przyjmuje wszystkich, nie stawia warunków! Bóg przyjmuje tego, który potrafi dobrze się modlić, ale przyjmuje również tego, który do Niego przychodzi, a być może nie modli się zbyt wiele. To bardzo ważne, by o tym mówić - to jest dzisiaj naszą misją.

Jeśli gromadzimy się w Kościele tylko z tymi, którzy są już bardzo zaawansowani w modlitwie, to czegoś nam brakuje. Powinniśmy otworzyć drzwi, by wszyscy mogli przyjść i rozpocząć swoją drogę. Zazwyczaj do Taizé przyjeżdżają młodzi, którzy czegoś szukają. Mówią nam często, że rozpoczęli jakąś drogę. Przemawia do nich cisza, słuchanie Biblii. Wielu, nawet ci, którzy nie mają zwyczaju regularnie chodzić do swojego kościoła, zaczyna tutaj swoją drogę do modlitwy.

Trzeba towarzyszyć młodym, iść z nimi. Trzeba najpierw przyjąć ich takimi, jakimi są i tę drogę przejść wspólnie z nimi.

Wspólnota z Taizé jest wspólnotą ekumeniczną...

- We wspólnocie są katolicy i bracia z Kościołów protestanckich — luteranie, reformaci czy anglikanie. Dla wszystkich bardzo ważna jest jedność. Dziś niezwykle konieczne jest szukanie jedności. Jak możemy mówić o Chrystusie, który pojednał ludzkość z Bogiem i pozostać podzielonymi? To niemożliwe. Musimy więc szukać jedności. Jezus modlił się za nas, byśmy byli jedno.

Ta jedność jest bardzo ważna, chcemy więc ją niejako uprzedzić i dlatego istotne są dla nas dwa punkty. Z jednej strony jest Eucharystia. Wszyscy bracia ze Wspólnoty przyjmują Komunię Świętą w wierze Kościoła katolickiego. Z drugiej - uprzedzamy jedność z pasterzem, którym jest papież. Urząd papieża to urząd służący pojednaniu wszystkich chrześcijan, tak jak zaproponował to Jan Paweł II w swojej encyklice „Ut unum sint” - oto nasza wizja.

Te dwa punkty — Eucharystia, w jednej wierze oczywiście, i posługa jedności, którą pełni biskup Rzymu, to dla nas fundamenty. Akceptując je, możemy żyć we Wspólnocie w jedności, nawet jeśli mamy różne pochodzenie. Dla braci z rodzin o korzeniach protestanckich nie oznacza to negowania ich przeszłości, ale jest to ukierunkowanie w stronę czegoś szerszego, w stronę szerszej komunii.

We Wspólnocie używa się często słowa „zaangażowanie”. Jest ono szczególnie ważne, gdy idzie o braci, którzy wstępują do Wspólnoty, bo nie składają ślubów, jak ma to miejsce w zakonach, ale właśnie „podejmują zaangażowanie na całe życie”.

- „Zaangażowanie” to słowo pochodzące od brata Roger. On zawsze szukał języka, który przemawiałby do młodych. Nie mówił więc o ślubach, ale o zaangażowaniu na życie — choć w gruncie rzeczy to jest to samo co śluby. Podobnie brat Roger unikał w Regule mowy o posłuszeństwie. Bo słowo posłuszeństwo jest dziś trudne do przyjęcia; to tak, jakby odebrać wolność. Mówił więc o uznaniu i zaakceptowaniu, że jest jeden brat, który pełni rolę sługi komunii, aby jednoczyć Wspólnotę.

Za kilka miesięcy czeka nas Europejskie Spotkanie Młodych w Poznaniu...

- To wielka radość rozpocząć przygotowania do spotkania w Poznaniu. Jest to bowiem wydarzenie nadziei. To tego szukamy, by rozbudzić nadzieję płynącą z wiary. Żeby wiara w Chrystusa dawała nam nadzieję na przyszłość. Wpierw przyszłość osobistą — tak wielu bowiem młodych widzi ją w ciemnych barwach... Nie znajdują pracy, pragną założyć rodziny, a widzą wiele przeszkód. Wielu młodych upatruje trudności w przyszłości. Dalej, przyszłość Kościoła — jest ona bardzo ważna, bo widzimy, że wiele rzeczy zmienia się również w Kościele. Przyszłość naszych społeczeństw — jak możemy stworzyć Europę, gdzie każdy kraj, każdy region, może wnieść swój szczególny dar?

To są pytania, które nas zgromadzą w Poznaniu. Jesteśmy szczęśliwi z racji tej gościny, które się szykuje, ponieważ nadzieja rodzi się wtedy, gdy zaistnieje doświadczenie komunii. A gościnność Poznania już teraz budzi oczekiwanie i nadzieję na to, że możemy przeżywać komunię Kościoła powszechnego i że nasza wiara w powszechny Kościół katolicki nie jest teorią, ale bardzo konkretnym doświadczeniem. Tego oczekujemy od Poznania.

Tłum. Marie Cofta

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama