Po co parafianom i księdzu kolęda?
Na temat kolędy krąży wiele opinii dotyczących jej sensu, powodów ofiar pieniężnych oraz celowości kontynuowania tej formy duszpasterstwa. Kolęda kolędzie nie równa. W zależności od regionu, a nawet od tego czy parafia ma charakter miejski, wiejski czy jest osiedlowym "molochem", kolęda może wyglądać zupełnie inaczej. Nie chodzi tylko o towarzyszącą jej atmosferę, ale przede wszystkim o sposób przyjmowania duchownego przez gospodarzy i nastawienie samego księdza, które decydują o owocach odwiedzin duszpasterskich oraz ich pozytywnej lub negatywnej ocenie.
Parafian odwiedza zwykle sam proboszcz lub wikarzy. Towarzyszą im ministranci, a często również kościelny lub organista. Ksiądz chodzi od domu do domu, przemierza piętra bloków i kamienic, ministranci jako forpoczta dzwonią i śpiewają kolędy, kościelny pisze na drzwiach "C+M+B" i cyfry kolejnego Roku Pańskiego, którego początek zbiega się z okresem Bożego Narodzenia. W Białymstoku, Warszawie, Sosnowcu czy Bytomiu ministranci przed wizytą kapłana - w dniu kolędy lub jeden, dwa dni wcześniej - ustalają, kto chce przyjąć kolędę. Od wielu lat w parafiach przekraczających 10-15 tysięcy ludzi trzeba zaczynać już na początku Adwentu, a koniec odwiedzin przypada w lutym. W niektórych miejscach duchowni "eksperymentują", wprowadzając całoroczne odwiedziny - dzięki temu mogą poświęcić więcej czasu na rozwiązywanie problemów moralnych lub duszpasterskich parafian - albo, jak w Warszawie, stosują zasadę odwiedzania tych, którzy sobie tego życzą i zgłoszą się wcześniej na plebanii. Czas to jeden z głównych dylematów kolędy w Polsce.
Wszystkie weekendy, a w styczniu codziennie, księżowskie popołudnia polegają na spotkaniach i odbywaniu rozmów z kilkunastoma, a nawet kilkudziesięcioma rodzinami. Dla kapłanów odwiedziny duszpasterskie to po prostu ciężka praca. - Gdy kończy się ten okres, oprócz niezwykle cennego zasobu doświadczeń i wiedzy o środowisku, w którym pracujemy, jesteśmy fizycznie i psychicznie wykończeni - mówi ksiądz Adam, wikary w górniczej miejscowości na Śląsku. W tym czasie kapłani, zwłaszcza w miastach, pracują jakby na dwa etaty - rano szkoła, potem kolęda, a w "międzyczasie": Eucharystia, pogrzeby, kancelaria i grupy parafialne.
- Miałem dziesięć lat, był stan wojenny - wspomina Marcin, dziennikarz z Katowic. - Chodziłem po kolędzie jako ministrant z wikarym, który w odwiedzanych mieszkaniach modlił się długo, czytał fragment Pisma Świętego i tłumaczył, co on oznacza dla rodziny. Kolęda trwała jednak dłużej, niż zwykle. Skończyli przed północą. - A tu godzina milicyjna! Przed patrolem milicyjnym. uciekałem w ministranckiej komeżce. Następnego dnia moja mama zrobiła księdzu awanturę. Ale ja mam co wspominać - śmieje się.
Odwiedziny duszpasterskie mają charakter domowej liturgii. Rozpoczynają się od wspólnego śpiewania kolęd (w Adwencie innych pieśni). Obrzęd błogosławieństwa rodzin w okresie Bożego Narodzenia może mieć cztery "wersje". Każdy formularz przewiduje rozważanie Słowa Bożego i wspólną modlitwę. W czasie odwiedzin można poprosić księdza o poświęcene obrazu lub różańca. Specjalny obrzęd przewidziano w przypadku błogosławieństwa nowego domu i mieszkania. Poświęcanie domostw i błogosławienie rodzin ma w Kościele długą tradycję. Polecał je św. Atanazy już w III w. Pierwsze wzmianki o uroczystym błogosławieństwie domów przy okazji Uroczystości Objawienia i Wielkiej Soboty znajdujemy w Gelasianum, dokumencie z V/VI w. "Kolęda powstała w zamierzchłej przeszłości średniowiecza, gdzieś w wiekach naszej historii, kiedy kładziono podwaliny organizacji parafialnej w Kościele polskim" - pisał bp Piotr Kalwa w wydanej w 1933 r. we Lwowie pracy "Powstanie i rozwój polskiej kolędy".
Kolęda wykształciła się jako zwyczaj odwiedzin opartych na ceremoniale liturgicznym. Z początku wizyty te wiązały się z obowiązkową daniną parafialną pobieraną przez proboszcza. Stopniowo - od XVII-wiecznej reformy Kościoła - na pierwszy plan wysuwał się aspekt pastoralny, czyli spotkanie kapłana i świeckiego na płaszczyźnie wiary oraz wynikająca z niego perspektywa przyszłych relacji i pracy duszpasterskiej. Na pytanie: Kolęda czy odwiedziny duszpasterskie? - odpowiedzieć trzeba dziś: Kolęda, bo teologicznie osadzona w tajemnicy Objawienia, w tajemnicy pasterzy i mędrców w Betlejem, ale tylko taka, która stanowi autentyczne spotkanie duszpasterskie.
- Jeśli ksiądz ma w ciągu popołudnia odwiedzić 60 mieszkań, i spędzić w każdym średnio 5-7 minut, trudno mówić o wymiarze duszpasterskim tego spotkania. To po prostu urzędowa wizyta, "liczenie pogłowia", zbiórka pieniędzy, a nie żadne duszpasterstwo - twierdzą mieszkańcy osiedla w krakowskiej Nowej Hucie, którzy w tym roku mieli już kolędę.
- Kolęda ma sens, nawet gdy jest krótka, pozwala zorientować się w problemach parafian i później lepiej reagować na ich oczekiwania i potrzeby w codziennej pracy duszpasterskiej. Skupianie się na charakterystycznych dla parafii problemach było łatwiejsze, gdy obszar odwiedzania rodzin pokrywał się z obszarem, który obejmowała katecheza. Dziś w miastach to z reguły różne społeczności - ocenia ks. Grzegorz Badura z Oświęcimia, pracujący w ponad 20-tysięcznej parafii.
- Nie wystarczy poświęcić mieszkanie, trzeba usiąść i spokojnie pogadać - twierdzi bp Wiktor Skworc z Tarnowa. - Pośpiech wywołuje w parafianach niedosyt, poczucie zlekceważenia: no był ksiądz, ale w zasadzie tośmy się nie spotkali - mówi.
Duszpasterze w pierwszym rzędzie zwracają uwagę na kontakt z wiernymi, który udaje im się nawiązać podczas wizyty. Odwiedziny w parafiach wielkomiejskich i na wsiach wyraźnie odbiegają od siebie. W blokach mieszkańcy są sobie niemal obcy, słabiej związani z parafią, zatem i kolęda jest bardziej anonimowa.
- Dzięki kolędzie czuję wyraźną poprawę moich relacji przynajmniej z częścią parafian. Po odwiedzinach duszpasterskich widzę w kościele już nie tłum, ale konkretnych ludzi. Lecz o przełamaniu bariery obojętności decyduje przede wszystkim niebanalne prowadzenie rozmowy, a to duża trudność w tej sytuacji - mówi ks. Joachim Latawiec, który odwiedza w tym roku głównie osiedla robotnicze.
Na wsi kolęda stanowi nierzadko cały społeczny rytuał: trwa od rana do wieczora, z posiłkami u poszczególnych rodzin, z przerwą, po jakieś pół godziny na rodzinę, z familijną atmosferą. - Trwa u nas tylko dwa tygodnie, ale nie można się spieszyć, jest doskonałym spoiwem ludzi wokół kościoła i duszpasterza - ks. Adam Luchowski ma dobre rozeznanie i czuje różnicę, bo dziś jest wiejskim wikarym, ale poprzednio pracował w miejskiej parafii w Rybniku.
Niezwykłych przeżyć dostarcza kolęda w akademikach. Ks. Orzechowski, duszpasterz wrocławskich studentów, zwykł opowiadać, jak to w sławnym "Ołówku", akademiku politechniki, natrafił na pokój wytapetowany plakatami raczej nie pasującymi do odwiedzin duszpasterskich. - Patrzę w prawo: "mięso", w lewo: "mięso", to wznoszę oczy z rozpaczy, a tam... to samo!
Mało kto wie, co księża zapisują w zabieranych na odwiedziny kartotekach. Duszpasterze tłumaczą, że zebrane na kolędzie informacje pozwalają im rozeznać potrzeby ludzi. Odnotowują więc, czy rodzina żyje w związku sakramentalnym, w jakim wieku są dzieci, czy uczestniczą w ruchach kościelnych, czy odnoszą sukcesy w szkole lub poza nią, czy grają na instrumentach, gdzie pracują domownicy, ale także zgony, wyjazdy "za pracą".
- Podczas budowy kościoła najwięcej chętnych do pomocy zgłaszało się w czasie kolędy. Potrafiłem dzięki temu dokładnie uzgodnić, kto i kiedy będzie potrzebny przy murowaniu, transporcie, porządkowaniu itp. - wspomina ks. Jan, proboszcz jednej z parafii na Ursynowie w Warszawie.
Najwięcej emocji związanych jest z tzw. kopertówką, czyli ofiarą składaną kapłanowi podczas odwiedzin. Rosnące bezrobocie i nasze postępujące zubożenie powodują, że każda kwestia finansowa związana z Kościołem rozpala temperamenty znacznej części społeczeństwa. - Każdy datek to obciążenie dla rodzinnego budżetu, ale bajki o bajońskich sumach zarabianych na kolędzie to nieprawda - przyznaje ks. Józef, do niedawna wikary w Siemianowicach Śl. W zależności od regionu i zamożności dzielnicy, ludzie wkładają do koperty od 20 do 100 zł, do skarbonki ministrantów wpada od 1 do 10 zł. W Siemianowicach, gdzie w ostatnich latach zlikwidowano kopalnię i wszystkie zakłady przemysłowe, wiele osób wręczało podczas tegorocznej kolędy puste koperty. Robili tak ze wstydu, że nie stać ich na ofiarę. Wzrasta też liczba rodzin, które nie wpuszczają księdza, bo wydaje im się, że ofiara jest obowiązkowa. To również nieprawda. Księża bardzo często właśnie w czasie kolędy odnajdują osoby i rodziny szczególnie potrzebujące pomocy. - Znam księdza, który donosi na probostwo bardzo niewiele z tego, co mu ludzie dają. Koperty z pieniędzmi dane przez jednych, lądują na stołach w mieszkaniach, gdzie zauważa biedę - mówi Jerzy Przybylski z Lublina. Wracającymi z kolędy ministrantami i księżmi interesują się ostatnio także przestępcy, nie raz chłopców okradano, a nawet pobito kspłana, jak niedawno w Tychach.
Ludzie natychmiast wyczuwają nastawienie duchownego do kolędy, czy chce być staranny i interesują go sprawy parafian, czy przychodzi, żeby odbębnić obowiązek. - Na kolędę nie wolno iść "po pieniądze". Jeśli ktoś ma taki cel, to jest po prostu łajdactwo - przyznaje ks. Grzegorz Badura. Wiele osób, mimo swoich braków, rozumie potrzeby Kościoła i chce wspierać go materialnie. - Po powrocie z kolędy rozpakowałem kopertę, którą wręczyła mi starsza pani - opowiada wikary w parafii wielkomiejskiej. - Suma, jaką zobaczyłem zdziwiła mnie. Natychmiast do niej zadzwoniłem. Sądziłem, że to pomyłka. Ofiarodawczyni wyjaśniła, że świadomie przekazała mi połowę renty po zmarłym mężu.
Pieniądze przekazywane księżom podczas kolędy dzielone są w zależności od zwyczajów diecezji. Część kwoty kierowana jest na potrzeby diecezji, część pozostaje w parafii i jest przeznaczana na zakup potrzebnych sprzętów, remonty czy na cele charytatywne. Proboszcz zwykle wyznacza również część, która przypada każdemu kapłanowi. Z tego, co zbiorą ministranci, ich opiekun przeważnie funduje im letni wypoczynek lub paczki na święta. Zdarza się również, że księża - zwłaszcza zakonnicy - oddają wszystkie otrzymane pieniądze do kasy wspólnoty. W diecezji tarnowskiej zachęca się księży, aby datki przekazywali w części na wsparcie najbiedniejszych, a w archidiecezji poznańskiej, by ogłaszali, na jaki cel zostaną przeznaczone. Gliwicki biskup Jan Wieczorek cztery lata temu w specjalnym liście prosił osoby składające ofiary kolędowe, żeby uczynili to "w swoim kościele parafialnym, w czasie i w sposób podany przez proboszcza w ogłoszeniach duszpasterskich".
Księża, wśród których przeprowadzaliśmy ankietę otrzymują na własne potrzeby - w zależności od zamożności parafii lub częstotliwości odwiedzin - od 4000 do 7000 zł. Jest to jednorazowa roczna premia, ale trzeba pamiętać, że kolęda jest z ich strony dużym wysiłkiem.
Trudno zaglądać komukolwiek do portfela, ale wiadomo, że pieniądze te przeznaczają głównie na wakacje z młodzieżą, remonty lub zakup samochodu, który jest ich narzędziem pracy itp.
opr. mg/mg