O odradzającej się katolickiej parafii w Smoleńsku
Odrodzenie się katolickiej parafii Niepokalanego Poczęcia NMP w Smoleńsku zakrawa na cud. Została ona zlikwidowana w 1932 r. na „prośbę” parafian, którzy uznali religię za opium dla ludu. Ci, którzy nie podzielali tego poglądu, zostali zesłani na Sybir albo rozstrzelani. Neogotycka świątynia w centrum miasta została zamieniona na archiwum. Wokół zasadzono drzewa, które miały zasłonić budynek. Zabudowania parafialne zostały przejęte przez komunalny zakład pogrzebowy, a przylegający do nich katolicki cmentarz z czasem przekształcono w park.
Parafia odrodziła się dzięki franciszkaninowi z Katowic o. Ptolomeuszowi Jackowi Kucznikowi, który w 1992 r. przyjechał do Smoleńska na dwa tygodnie i już tu został. Zamieszkał w zaadaptowanym piętrowym grobowcu, a nabożeństwa odprawiał w ciasnej pogrzebowej kaplicy, cudem ocalałej na cmentarzu. Na pierwsze Msze św. przychodziły tylko dwie siostry zakonne, orionistki, które przybyły do Smoleńska razem z nim. Dopiero po kilku tygodniach zjawili się także wierni, którzy odpowiedzieli na ogłoszenia zamieszczone przez o. Ptolomeusza w miejscowych środkach przekazu. Kaplica pogrzebowa szybko okazała się za mała. Większość wiernych przychodzących na Eucharystię musiała stać na dworze. Władze przekazały wtedy parafii stojący obok kościoła drewniany barak, w którym o. Ptolomeusz urządził kaplicę. Służyła ona aż do grudnia ub.r., kiedy parafii przekazano kaplicę przy dawnym klasztorze ojców bernardynów.
Ojciec Ptolomeusz podjął też starania o odzyskanie zagrabionego kościelnego mienia. Wystąpił m.in. o zwrot świątyni, klasztoru i innych obiektów. Władze obiecały oddać kościół, gdy tylko uda im się przeprowadzić archiwum do innego obiektu, a tymczasem przekazały parafii zdewastowany klasztor. Do grudnia ub.r. o. Ptolomeuszowi udało się go wyremontować, więc wierni mają już do dyspozycji kaplicę, a on sam mieszka w godnych warunkach. Uporządkowano również zaniedbany cmentarz.
— Na razie mieścimy się w kaplicy, ale jeżeli parafia będzie się rozrastać tak intensywnie jak dotychczas, niebawem trzeba będzie pomyśleć o przeprowadzce do kościoła — mówi o. Ptolomeusz. — Obecnie nie jest to możliwe, ale w ciągu dotychczasowej posługi w Smoleńsku przekonałem się, że z Bożą pomocą można osiągnąć wszystko.
Nawet jeżeli władzom rzczywiście uda się przenieść muzeum ze świątyni i zwrócą ją parafii katolickiej, trzeba będzie ją wyremontować i z powrotem przystosować do celów sakralnych. Wymaga ona niestety kapitalnego remontu. Wymienić trzeba dach i część murów, odnowić wnętrze, co będzie się wiązało z ogromnym wydatkiem, na który raczej parafii nie będzie stać. O. Ptolomeusz wierzy jednak w Bożą Opatrzność i nie martwi się zbytnio problemami finansowymi. Ważniejsze jest dla niego budowanie wciąż powiększającej się wspólnoty parafialnej. Obecnie liczy ona około sześciuset osób, z których stale praktykuje dwieście. Do związków z Kościołem przyznaje się około dwóch tysięcy mieszkańców. Nie są to tylko Polacy, ale również Białorusini, Łotysze, Litwini, Niemcy i Rosjanie, co wiąże się z pewnymi trudnościami duszpasterskimi. Każda z narodowych grup chce się poczuć dowartościowana i wyróżniona, a Kościół katolicki jest przecież powszechny. Z każdym nowym przychodzącym do Kościoła rozmowę o Bogu trzeba prowadzić od początku. Nie posiadają bowiem żadnej wiedzy religijnej.
— Najważniejsze to być z nimi na stałe — podkreśla o. Ptolomeusz. — Ludzie nie chcą, by kapłan przyjeżdżał do parafii od czasu do czasu, ale żeby był łatwo dostępny, by w każdej chwili mogli do niego przyjść ze swoimi problemami, porozmawiać. Wówczas cieszy się zaufaniem i ma większe możliwości ewangelizacyjnego oddziaływania.
opr. mg/mg