Jak to się robi

W tym roku przypada 80. rocznica powstania pierwszego dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego. Czy jest jakiś "patent" na takie duszpasterstwo?

W tym roku przypada 80. rocznica powstania pierwszego dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego. W 1937 roku na prośbę ówczesnego prymasa kardynała Augusta Hlonda dominikanie wrócili po latach nieobecności do Poznania, wybudowali klasztor oraz kościół i od tego czasu nieprzerwanie zajmują się studentami. Dziś duszpasterstwa akademickie prowadzone przez dominikanów są w całej Polsce i gromadzą setki młodych ludzi. Przy okazji refleksji na temat współczesnych autorytetów pytamy o to, jaką rolę pełnią dziś duszpasterstwa, kogo kształtują i jakie jest ich miejsce w krajobrazie polskiego Kościoła.

Dzisiejsze duszpasterstwo akademickie musi być jakieś. Może być dominikańskie, jezuickie, franciszkańskie, artystowskie, charytatywne albo biblijne, ale musi mieć swój wyraźny charakter, smak, zapach i kolor.

Jestem bardzo podejrzliwy wobec rozważań typu: „Czy duszpasterstwo akademickie jest jeszcze potrzebne? Przecież jest tyle wspólnot zapraszających młodych ludzi do zaangażowania — neokatechumenat, charyzmatycy, grupy modlitwy i medytacji. Po co jeszcze DA?”. Albo: „Czy duszpasterstwo szkół średnich da się jeszcze prowadzić, skoro młodzież licealna ma tyle atrakcyjnych propozycji zajęć pozaszkolnych?”. Kiedy słyszę tego typu dywagacje, jakoś dziwnie czuję, że pod ich podszewką kryje się pewien typ rozczarowania, że nam, dzisiejszym duszpasterzom, robota wychodzi gorzej niż naszym poprzednikom dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. A i my jesteśmy jacyś gorsi — bezbarwni, codzienni, małoformatowi. Gdzie nam do „Orzecha”, Góry, Pawłowskiego, Wiśniewskiego czy Kłocza. Ani ta energia, ani ten rozmach, ani pomysłowość, ani te warunki. Czy zatem jest sens się trudzić? A może lepiej uznać, że pewne formy już przebrzmiały, pewne sposoby duszpasterzowania się skończyły i trzeba zgasić światło? Może wraz z umasowieniem studiów i odejściem w niepamięć tak zwanego etosu inteligenta skończył się czas duszpasterstw akademickich?

Jestem przekonany, że tak nie jest. Chcę zatem podzielić się pewną wizją duszpasterstwa akademickiego, która jest prosta i klarowna. Zawiera w sobie dużo z przeszłości, ale stara się nie ignorować tego, co się ostatnimi czasy zmieniło w świecie i w duszpasterzowaniu. Być może wymaga uzupełnień, a nawet krytyki. Tak czy inaczej, wolę dyskutować o pewnej wizji niż o tym, czy wizję w ogóle warto mieć.

Pomysł na duszpasterstwo, który chcę opisać, streszcza się właściwie w trzech słowach: Dominikańskie Duszpasterstwo Akademickie.

Rys indywidualny

Jestem dominikaninem, więc staram się tworzyć duszpasterstwo dominikańskie. Niemniej jednak ten punkt spokojnie może być zastosowany do każdego duszpasterstwa akademickiego. Dzisiejsze duszpasterstwo akademickie, w moim najgłębszym przekonaniu, musi być jakieś. Może być dominikańskie, jezuickie, franciszkańskie, artystowskie, charytatywne albo biblijne, ale musi mieć swój wyraźny charakter, smak, zapach i kolor. Ów rys indywidualny i charakterystyczny może być nadany przez duchowość i charyzmat zakonu, przy którym duszpasterstwo istnieje, tradycję tego, a nie innego miejsca i tego konkretnego duszpasterstwa, wreszcie przez pasję i charakter duszpasterza. Tu można dyskutować, które źródło jest lepsze, a które gorsze. Czy na przykład opieranie kolorytu duszpasterstwa na duszpasterzu nie jest zbyt ryzykowne i nie spowoduje upadku, gdy tylko jakimś cudem uda się tego konkretnego duszpasterza „odspawać” od tak prowadzonego duszpasterstwa, które stało się częścią jego potężnego „ja”. A może nie ma w tym nic złego? Wielkie rzeczy robią wielcy ludzie, a ci zwykle mają wielkie „ja” — z wszelkimi plusami i minusami takiego stanu rzeczy. Nie wiem, ale nie o tym w tej chwili chcę pisać. Zależy mi na tym, aby powiedzieć, że duszpasterstwo musi być jakieś. DA jezuitów powinno pachnieć jak jezuici — rekolekcjami ignacjańskimi i indywidualnym prowadzeniem, DA franciszkanów powinno pachnieć jak franciszkanie — dobrocią, bezpretensjonalnością, spontanicznością, humorem, akademickie duszpasterstwo diecezjalne powinno wpisać się w najgłębszy charakter swojej diecezji i swojej tradycji. W ten sposób studenci mieliby dostęp do różnorodności Kościoła i świadomość wielości dróg do Pana Boga w obrębie chrześcijaństwa. Duszpasterstwa przestałyby ze sobą bez sensu konkurować w boju o liczbę studentów, a duszpasterze nie musieliby udawać, że są kimś, kim nie są, a komu akurat sprawdza się jakaś forma duszpasterskiego oddziaływania w duszpasterstwie „za miedzą”. Mogliby być w głębokim sensie sobą i reprezentować tradycję, w której są zanurzeni. Mogliby być „jacyś”, a dzięki temu i duszpasterstwo przez nich prowadzone byłoby „jakieś”.

Dominikańskie

Co w takim razie znaczy, że duszpasterstwo akademickie jest nie franciszkańskie, jezuickie czy diecezjalne, ale dominikańskie? Odpowiedź jest najprostsza na świecie. Dominikańskie to znaczy oparte na fundamentach życia dominikańskiego. Tych fundamentów jest pięć, ale jeden z nich jest nie do zastosowania w pracy ze studentami, więc trzeba go pominąć. Mam na myśli pięć podstawowych obserwancji dominikańskich: liturgia, studium, wspólnota, głoszenie Słowa i śluby. Ślubów nikt w duszpasterstwie nie składa, więc zostawmy je na boku. Ale pozostałe cztery stosują się doskonale do pracy w DA.

Liturgia — wielu ludzi przychodzi na msze akademickie, a później do duszpasterstwa, bo ujęła ich staranność i szlachetne piękno celebrowanej liturgii. Trzeba na to odpowiedzieć w różnorodny sposób. Położyć duży nacisk na służbę liturgiczną. W całym duszpasterstwie powoli, ale głęboko i konsekwentnie wtajemniczać ludzi w gesty, symbole, przedmioty i słowa liturgii. Pokazać liturgię jako celebrację wiary i praktykę teologii, jako sumę sztuk i skrzyżowanie, na którym spotykają się prawda z dobrem i pięknem. Studenci są naprawdę wrażliwi na piękno liturgii. Mają dość krzyczącego kiczu na ulicach — nawet jeśli nie jest to przez nich nazwane. Chcą wreszcie zrozumieć to, w czym uczestniczą od dzieciństwa. A tak się składa, że dominikanie to liturgia.

Studium — aby wiara pociągała, trzeba wiedzieć, jaka jest i dlaczego jest taka, a nie inna. Na tym polega studium wiary. Mój znajomy fizyk mówił mi ostatnio, że skokowo wzrasta liczba ludzi, którzy podważają rzeczy wydawałoby się oczywiste — to, że Ziemia jest okrągła, czy to, że kręci się wokół Słońca. Odrzucają dogmaty nauki, bo są one dla nich dostępne w istocie „na wiarę”. Czy dlatego, że ktoś napisał w książce i namalował Ziemię jako kulę i Układ Słoneczny tak, jak namalował, mam wierzyć, że tak jest naprawdę? Rysunki średniowiecznych astronomów były jeszcze ładniejsze, a mówi się, że nie przedstawiały prawdy. Ludzie tracą przekonanie nawet do kolistości Ziemi czy skuteczności szczepionek, bo nie wiedzą, skąd się bierze wiedza im przekazywana. A skąd tak naprawdę wiadomo, że Ziemia jest kulą? Jak to sprawdzić? Czy musimy wierzyć tym, którzy lecą w kosmos? Skąd my sami bezpośrednio możemy wiedzieć, że Ziemia jest kulą? Dokładnie tak samo jest z wiarą chrześcijańską. Ludzie wątpią w jej prawdy, bo nie wiedzą, skąd się wzięły i jakie racje za nimi stoją. Czy to na pewno jest w Piśmie Świętym? A jeśli nie ma, to czy jest ważnym, czy zbędnym dodatkiem? Dominikańskie duszpasterstwo akademickie powinno być szkołą wiary. Tradycje i św. Tomasza, i Jacka Salija OP nie są przypadkowe. Należą do istoty dominikańskości. Ludzie, przychodząc do duszpasterstwa, chcą, aby im ktoś wytłumaczył wiarę. Chcą wiedzieć, „skąd wiadomo, że”. Chcą być zaciekawieni, zobaczyć nowość i nieoczywistość prawd własnej wiary. Nie chcą „dowodów”, ale chcą zrozumieć, skąd ta wiara pochodzi, dokąd prowadzi, co znaczą słowa, w których się wyraża. Dominikańskie duszpasterstwo powinno być szkołą wiary i miejscem dobrej popularyzacji teologii. Powinno być przestrzenią wtajemniczenia.

Wspólnota — współcześni studenci żyją w świecie portali społecznościowych i — paradoksalnie — właśnie dlatego mają ogromne problemy z relacjami międzyludzkimi. Prowadzą życie towarzyskie, a głęboko pragną życia wspólnego. Ale o tym nie wiedzą, bo nie zdają sobie sprawy, czym życie wspólne jest. Z tego też powodu — między innymi — trudno im zrozumieć, czym jest Kościół. Potrzebują, ale nie chcą życia wspólnego, bo w ogóle go nie znają. Chcą życia towarzyskiego, bo wydaje im się, że tego potrzebują i to znają. Ale dosyć szybko się przekonują, że próba zaspokojenia pragnienia życia wspólnego czy społecznego życiem towarzyskim to picie słonej wody. Dominikanie to zakon na wskroś konwentualny, wspólnotowy. Dominikańskie duszpasterstwo powinno być miejscem, w którym pokazuje się różnicę pomiędzy życiem towarzyskim a społecznym i wspólnotowym, miejscem, w którym wprowadza się do Kościoła nie jako do budynku, ale jako do wspólnoty, w którym pokazuje się piękno bycia razem na poważnie.

Głoszenie Słowa — nie ma nic gorszego niż „ukisić” duszpasterstwo, czyli zgromadzić grupkę ludzi, którzy dobrze się czują ze sobą i z duszpasterzem. Duszpasterstwo dominikańskie musi mieć udział w charyzmacie głoszenia słowa dominikanów. Można rozmawiać, można organizować festiwale filmowe, zawody sportowe, odpusty i co tam jeszcze studenci wymyślą — ale wszystkim na wszystkie sposoby trzeba głosić Słowo Wcielone. Zwłaszcza tym poza naszym duszpasterstwem, bo zakon dominikański jest posłany na krańce ziemi, a razem z nim duszpasterstwa. Lednica nie jest przypadkiem. Jan Góra OP doskonale rozumiał, że duszpasterstwo dominikańskie musi głosić światu, a nie tylko sobie. Inna sprawa, że nie da się głosić światu, nie głosząc najpierw sobie, a chęć głoszenia na zewnątrz zawsze będzie miała w siebie wpisaną pokusę ucieczki od wewnętrznych problemów i trudu pracy „do wewnątrz”. Pokusy i niebezpieczeństwa nie usprawiedliwiają zaniechań w tej dziedzinie. Duszpasterstwo, które nie głosi — kisi się i rozkłada.

Dominikańskie Duszpasterstwo Akademickie musi być przede wszystkim dominikańskie, a zatem oparte na liturgii, studium, wspólnocie i głoszeniu Słowa. Wtedy się uda. Tak, właśnie tak. Takie to proste.

Duszpasterstwo

Duszpasterstwo akademickie jest właśnie duszpasterstwem, a nie jakąkolwiek inną wspólnotą. Co to znaczy? Przede wszystkim tyle, że jest to wspólnota czasowa. Nie da się być w niej — jak w katechumenacie czy niektórych wspólnotach charyzmatycznych — dwadzieścia lat. Duszpasterstwo akademickie to trochę Wieczernik, a trochę sala na górze. Ludzie mają w niej spotkać Chrystusa w Eucharystii, siebie nawzajem, odebrać dary Ducha i... pójść w świat. Duszpasterstwo ma ludzi zaprzyjaźnić z Panem Bogiem i między sobą, ale nie związać z duszpasterstwem, bo za chwilę będą musieli z niego wyjść. Jan Wróbel, wieloletni dyrektor liceum przy Bednarskiej w Warszawie, lubi powtarzać, że największą porażką szkoły jest nauczenie młodego człowieka dobrego funkcjonowania w szkole, podczas gdy szkoła ma uczyć funkcjonowania w świecie. Największą porażką duszpasterstwa jest nauczenie człowieka funkcjonowania w duszpasterstwie, podczas gdy ma umieć funkcjonować w Kościele i świecie, w których będzie żył. W duszpasterstwo wpisane jest rozesłanie. To bardzo trudne — zwłaszcza dla duszpasterza. W chwili, kiedy człowiek zacznie się dogadywać i ułoży sobie współpracę z ludźmi (a to zawsze chwilę trwa), trzeba tych ludzi wyprawić w świat i przyjąć nowych — świeżych, nieopierzonych, kanciastych. Uczyć się ich od nowa, i tak bez końca. Mit wiecznego powrotu w praktyce. Bardzo ciężkie i bardzo ważne. Przełamywanie w sobie pokusy zawłaszczenia, tego, aby ludzie byli dla duszpasterza i jego pomysłów, a nie duszpasterz dla ludzi. Ale duszpasterstwo musi być duszpasterstwem — miejscem przygotowującym do rozesłania.

Jeszcze jedna rzecz — duszpasterstwo współczesne musi być duszpasterstwem, bo obecnie nie ma potrzeby, aby robić z niego cokolwiek innego. Za komuny duszpasterstwo musiało być wszystkim — kawiarnią, oddziałem PTTK, klubem tanecznym, salą sportową z nieodzownym stołem do ping-ponga. Teraz studenci mają to wszystko dookoła siebie, w świecie. W duszpasterstwie potrzebują wiary i wspólnoty. Wszystko inne może być dodatkiem, ale nie fundamentem duszpasterstwa. Nie jest dobrze, gdy duszpasterstwa stają na głowie, aby przyciągnąć tłumy, stając się katolickimi „randkowniami”, klubami sportowymi czy imprezowymi. Nawet jeśli się to udaje — a udaje się rzadko — to powstaje problem. Przyciągnęliśmy ludzi i co my teraz z nimi zrobimy? Ile można młócić w ping-ponga?

Akademickie

Z tym jest największy problem. Duszpasterstwa akademickie powstały, aby ludzie, których intelekt wzrasta, nie pozostawili poza strefą wzrostu swojej wiary. Duszpasterstwo akademickie miało służyć temu, aby inteligencja była też inteligencją w wierze. Obecnie problem polega na tym, że przez umasowienie studiów zanikł etos inteligenta. Ciekawe jest zjawisko formalnej i organizacyjnej zamiany wielu wyższych szkół zawodowych (akademii rolniczych, ekonomicznych, medycznych) w uniwersytety, a zatem w miejsca, które z definicji służyły do zdobywania wiedzy teoretycznej — takiej, która nie dawała wprost zawodu, ale kształtowała człowieka, czyniąc zeń inteligenta czy klerka. Wyższe szkoły zawodowe formalnie zamieniane są w uniwersytety, ale realnie zachodzi proces odwrotny. Giną kierunki czysto uniwersyteckie (nikt dziś nie idzie na biologię, co najwyżej na biotechnologię), a studenci nie pytają: „Kogo uczynią ze mnie moje studia?”, ale „Czy znajdę po nich pracę?”. Wiedza i studia mają dla nich wymiar nie formacyjny, a zawodowy. Czy to dobrze? Fatalnie, ale nie ma się co obrażać na rzeczywistość. Nakłada to jednak na duszpasterstwo akademickie dodatkowe zadania — wprowadzenia studentów w kulturę, nauczenia ich kształtowania siebie i swojej wiary przez intelekt, obcowania z prawdą i pięknem, nawet jeśli nie będzie to przynosiło korzyści finansowych czy zawodowych. Ponieważ uniwersytety nie kształcą już klerków i inteligentów, a jedynie atrakcyjnych pracowników poszukiwanych na rynku pracy, duszpasterstwa muszą przejąć tę rolę i kształcić OSOBY. Kształtować ludzi, którzy stworzeni na obraz i podobieństwo rozumnego i wolnego Boga, mając rozum i wolną wolę, nie dadzą się zredukować do roli towaru na rynku pracy. Będą świadomi, że ich człowieczeństwo jest wyznaczane nie przez to, co będą jeść i czym jeździć, ale czy będą w stanie stawiać fundamentalne pytania i rozumieć propozycję odpowiedzi, które ktoś kiedyś od starożytnych Aten po Warszawę, Londyn i Kraków dawał — poprzez kulturę, literaturę, muzykę, sztuki wizualne. Duszpasterstwo akademickie, choć to bardzo trudne, musi wciąż kształcić inteligencję, nawet, a może przede wszystkim, jeśli robi to już tylko ono. Wcielenie Słowa dokonuje się w kulturze. W nią też trzeba obecnie wprowadzać.

Na koniec jeszcze jedna szczegółowa sprawa. Duszpasterstwo akademickie musi mieć ambicje i podejmować działania, aby być duszpasterstwem akademickim, a nie jedynie duszpasterstwem studentów. Kadra naukowa naprawdę potrzebuje opieki duszpasterskiej i być może to ona właśnie jest najbardziej zaniedbaną grupą wierzących.

***

Duszpasterstwo akademickie jest dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek przedtem. Ale jest też bardziej nieoczywiste niż kiedykolwiek przedtem. Nie zadawajmy pytania „czy”, bo będziemy jedynie tracić czas na bezpłodne hamletyzowanie. Są studenci, powinno być i duszpasterstwo akademickie. Jasne. Pytanie brzmi: Jak je robić? Najprostsza odpowiedź jest zawsze taka sama — z pasją, wiarą i poświęceniem. |

Janusz Pyda — ur. 1980, dominikanin, absolwent filozofii UJ i teologii PAT. Duszpasterz akademicki w Krakowie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama