Ekstremalna Droga Krzyżowa zmienia życie! Świadectwo uczestnika
Na początku jest normalnie. Po prostu się idzie. Co jakiś czas stacja, krótka modlitwa, tekst czytany w świetle czołówki. Jednak w pewnym momencie zaczyna się zmaganie z samym sobą. Ze zmęczenia plącze się język. Boli każdy krok. I właśnie wtedy odkrywa się, iż do tej wędrówki zaprasza Ktoś, komu bardzo na mnie zależy i kto bardzo pragnie się ze mną spotkać.
Jak mówią organizatorzy, Ekstremalna Droga Krzyżowa to propozycja dla tych, którzy nie boją się wyzwań. Jednak nie chodzi wyłącznie o wysiłek fizyczny. To przede wszystkim wewnętrzna podróż, która pozwala spojrzeć w głąb siebie i uczy pokory. To droga wyczerpująca, ale przynosząca niesamowite owoce. Dowodem są opowieści tych, którzy choć raz wyruszyli w tę nocną wędrówkę za krzyżem. Oto świadectwo 49-letniego Romana, który rok temu po raz pierwszy uczestniczył w EDK. Ta noc zmieniła jego życie, bo - jak twierdzi - dotknął go Bóg. Wtedy postanowił, że pójdzie za Nim na maksa.
***
Byłem tzw. zwykłym katolikiem. Co niedziela Msza św. z rodziną. Czasami udawało mi się też pójść do kościoła w tygodniu. Regularne przystępowanie do sakramentów, pacierz rano i wieczorem i... to wszystko. Wprawdzie w szkole średniej jako lektor codziennie rozważałem Pismo Święte, jeździłem na rekolekcje, ale kiedy zacząłem tzw. dorosłe życie, czas przeznaczony dla Boga jakby się skurczył. Pochłonęły mnie codzienne obowiązki: najpierw studia, potem ślub, praca, dzieci, budowa domu. Wprawdzie Bóg zawsze był, ale gdzieś obok. Pewnego dnia dotarło do mnie, że właściwie nie mam z Nim żadnej relacji. Zaczęło mi to bardzo doskwierać. Dlatego ośmieliłem się zawołać: „Panie, zrób coś z tym, proszę!”.
***
Wkrótce kolega z pracy powiedział mi, że niedługo rusza EDK, pytając, czy przypadkiem się nie wybieram. „Raczej nie” - odpowiedziałem. Kilka dni później usłyszałem, iż na EDK postanowiła pójść koleżanka z firmy. To była taka moja duchowa córka, którą próbowałem podprowadzić do Pana Boga, gdyż pochodziła z rodziny niepraktykującej. Pomyślałem wtedy, że skoro ona idzie, to i ja pójdę. Dołączył do nas jeszcze jeden kolega z pracy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pokonanie ponad 40 km może być dla mnie ogromnym wyzwaniem, ponieważ kilka lat wcześniej zerwałem ścięgno Achillesa. Mimo to pragnąłem pójść, by doświadczyć czegoś nowego, czegoś innego.
Wyruszyliśmy po Mszy św. z kościoła bł. Męczenników Podlaskich w Siedlcach. Było ok. 22.00. Na początku szło mi się bardzo dobrze. Jak się okazało - do czasu. Od drugiej czy trzeciej stacji zaczęło boleć mnie prawe kolano. Miałem kijki nordic walking, na których się opierałem. Jednak ból stawał się coraz silniejszy. Do tego stopnia, iż nie wiedziałem, czy dotrwam do końca, choć bardzo chciałem, by mi się udało. Przypomniałem sobie wtedy etapy, na jakie dzieli się EDK: wyzwanie, droga, zmaganie, spotkanie. I właśnie tego spotkania pragnąłem najbardziej.
Szedłem powoli, w ciszy, kuśtykając i opierając się na jednym z kijków, gdyż bolące kolano bardzo mi dokuczało. Po kilku stacjach zostałem sam. Zniknęły czołówki i latarki innych uczestników. W pewnym momencie czołgałem się, ciągnąc bolącą nogę. Bałem się, że zabłądzę. Wtedy przypomniałem sobie o aplikacji na telefonie z GPS. Niebieski punkcik na mapie telefonu dokładnie pokazywał, czy nie zbaczam z drogi. Dobrze, że miałem dwa power banki, by zasilać telefon.
***
Szczególnie zapadła mi w pamięć dziewiąta stacja. Kiedy włączyłem mp4, na którym miałem nagrane specjalnie przygotowane rozważania, usłyszałem: „Jest 4.30, wokół ani żywej duszy”. Spojrzałem na godzinę w telefonie. U mnie 4.28 i też byłem całkowicie sam. Głos w słuchawkach kontynuował: „Mam kontuzję prawego kolana”. U mnie to samo. „W tym momencie, przeżywając atak hipotermii, poczułem, że nastąpił we mnie przełom” - usłyszałem. Zacząłem wyczekiwać, co się stanie u mnie. Czy też doświadczę przełomu? Doświadczyłem. Stało się to trochę później, konkretnie po 12 stacji. Około 8.00 dostałem SMS od córki. „Tato, gdzie jesteś? Nie odzywasz się”. Odpisałem, że właśnie zmierzam ku 13 stacji. Jako odpowiedź wysłała mi wizerunki dwóch aniołków. „Mogłyby mnie trochę ponieść” - wystukałem na klawiaturze. Napisała, że jak nie będę dał rady iść, to mam dzwonić, a wtedy żona po mnie przyjedzie. Ja na to, że jakoś się doczołgam. Córka odpowiedziała, iż na pewno dam radę, skoro tyle już przeszedłem. Kilka godzin wcześniej, tuż po północy, wyciągnąłem z książki z cytatami na każdy dzień karteczkę, którą dostałem na urodziny od córki. „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą” - przeczytałem słowa św. Augustyna. Dały mi niesamowitą siłę. Chwilę potem zacząłem głośno płakać. Szedłem chodnikiem, obok jeździły samochody, bo świat już się zbudził ze snu, a łzy ciekły mi ciurkiem po twarzy. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nie boli mnie kolano. Zacząłem je zginać, skakać i... nic. Nie czułem nawet najmniejszego bólu. Zacząłem wierzyć, iż zostałem uzdrowiony. Napisałem do córki. Odpowiedziała: „To niesamowite. Chwała Panu!”.
***
Do kolejnej stacji wręcz frunąłem. Jak gdyby ktoś dał mi skrzydła. Kiedy uklęknąłem przed kapliczką, gdzie wyznaczono 13 stację, podeszła do mnie kobieta, pytając, co tu się dzieje, gdyż wczoraj wieczorem widziała z okna, jak ludzie modlili się w tym miejscu, idąc w przeciwną stronę. Wyjaśniłem jej, że przebiega tędy trasa EDK. Opowiedziałem jej też o tym, co mi się przydarzyło podczas drogi. Wtedy kobieta zaczęła mi się zwierzać ze swoich problemów zdrowotnych. Pomyślałem, że pomodlę się nad nią, tak jak robi to młody charyzmatyk ze Skierniewic Marcin Zieliński, którego posługą byłem zafascynowany. Poprosiłem Pana o uzdrowienie tej pani i pobiegłem dalej.
W pewnym momencie poczułem, że ból kolana wraca. Przypomniałem sobie słowa M. Zielińskiego, iż szatan może wykraść uzdrowienie tak, jak ziarno słowa Bożego. Co robić w takiej sytuacji? Wielbić Boga i dziękować Mu. Zacząłem śpiewać wszystkie pieśni, jakie tylko znałem. Choć głównie powtarzałem: „Jeeeezuu, Jeeeeezuu”. Zauważyłem, że wtedy ból ustępuje. Postanowiłem, że w ten sposób będę śpiewał i wielbił Boga do ostatniej stacji znajdującej się przy parafii pw. bł. Męczenników Podlaskich. Myślę, że mój głos słuchać było aż na działkach. Ból już się więcej nie odezwał. Zdecydowałem, że jak zajdę do kościoła, to powiem swoje świadectwo księdzu, którego spotkam. Zaraz jednak uświadomiłem sobie, iż o tej porze w zakrystii raczej nikogo nie będzie. Do ostatniej stacji dotarłem ok. 11.00. Kiedy chciałem otworzyć drzwi do świątyni, zobaczyłem, że na plac wjechał proboszcz - ks. Jacek Szostakiewicz. Po odsłuchaniu rozważania opowiedziałem, co mi się przytrafiło. Przypomniałem, że podczas Mszy św. inaugurującej EDK proboszcz mówił w kazaniu, iż podczas wędrówki doświadczymy bólu, strachu, smutku, radości. „Proszę księdza, to wszystko było, a nawet i więcej” - zapewniłem.
***
EDK była niesamowitym przeżyciem. Bóg realnie mnie dotknął. Postanowiłem, że nie mogę zmarnować ziarna, jakie zostało we mnie zasiane. Zacząłem w internecie szukać kursów, które pomogłyby mi pogłębić moją wiarę. I tak natrafiłem na kurs Nowe Życie organizowany przez Szkołę Nowej Ewangelizacji Diecezji Siedleckiej. Podczas tych rekolekcji przyjąłem Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela, oddając Jemu kierownicę mojego życia. Potem był kurs Emaus, gdzie odkryłem, czym jest Pismo Święte. Zacząłem je czytać i staram sie robić to regularnie. Kolejny krok to wstąpienie do wspólnoty Odkupieni.
To, czego doświadczyłem na EDK, wciąż jest we mnie żywe i motywuje do dalszego działania. Jestem wdzięczny, że koledzy namówili mnie, bym wyruszył w tę drogę. Drogę, podczas której poczułem dotyk Boga.
Jednak, by dowiedzieć się, czym jest EDK, nie wystarczy wysłuchanie świadectw innych. Trzeba to przeżyć. Owszem, droga ta stawia wymagania, ale pozwala odkryć, na jak wiele nas stać. Doświadczenie trudu, bólu, zmęczenia i zniechęcenia sprawia, że lepiej poznajemy siebie, widzimy, jak reagujemy w trudnych sytuacjach.
NOT. MD
Echo Katolickie 11/2018
opr. ab/ab