Bóg wyrwał go z piekła na ziemi i spełnił marzenia. W swoim świadectwie Dobromir Makowski udowadnia, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Gościem majowego Nocnego Czuwania Młodych w Kodniu był Dobromir Makowski. Na co dzień jest pedagogiem i nauczycielem akademickim. Prowadzi fundację „Młodzi dla Młodych”. W Kodniu opowiadał o tym, jak Bóg wyrwał go z piekła na ziemi i spełnił marzenia...
Ma 36 lat, żonę, trójkę dzieci, dobre wykształcenie i pasję pomagania. Mówi szybko, czasem dosadnie, z humorem i przekonująco. Trudno się z nim nie zgodzić. Życie przeczołgało go po największych bagnach. Doświadczył ogromu zła. Dziś buduje na tym dobro. Jego świadectwo może być niesamowitą lekcją nie tylko dla nastolatków, ale również dla rodziców i wychowawców.
- Pochodzę z rozbitej rodziny. Moja mama była prostytutką, tato alkoholikiem. Cały czas słyszałem: „Będziesz nikim! Jesteś głupkiem! Skończysz jak twoi rodzice”. Uwierzyłem, bo mówili to ludzie z wykształceniem - zaczyna swoją opowieść. Niczego nie ukrywa, choć to, o czym mówi, jest bolesne.
- Kiedy byłem mały, rodzice pobili milicjanta, za co trafili do kryminału. Mnie i brata zabrano na jakiś czas do domu dziecka. Później wróciliśmy do siebie. Tato był niewidomy. Gdy wpadał w ciąg alkoholowy, zamykał mnie w toalecie, krzycząc: „Miejsce szmaty jest w kiblu!”. Kiedy miałem osiem lat, mama uderzyła mnie twarzą w stół, łamiąc mi nos. Wstydziłem się za nią. Wracałem ze szkoły okrężnymi ścieżkami, aby tylko nie spotkać jej po drodze - przyznaje D. Makowski.
Wychowaniem Dobromira zajęła się ulica. Koledzy szybko przerobili go na własną modłę. Nauczyli kraść i brać narkotyki. Po ucieczce z domu trafił do pogotowia opiekuńczego. Jako 12-latek przedawkował i znalazł się w ośrodku odwykowym. Tam po raz pierwszy spotkał człowieka, który powiedział do niego dobre słowo.
- Był księdzem. Miał ok. 50 lat. Dopiero później dowiedziałem się, że pracował z ludźmi ulicy. Wszedł do kaplicy z gitarą i usiadł na podłodze. Powiedział ciepło: „Przyjechałem wam usłużyć; zagram piosenkę. W tym czasie Ktoś wejdzie do kaplicy i będzie dotykał waszych serc; to Ktoś, kogo w ogóle nie widać, ale poczujecie to...”. Pomyślałem: „On ma chyba schizofrenię”. Nie rozumiałem jego języka, ale mówił z taką pasją, że postanowiłem go posłuchać. Wziął gitarę, uderzył w struny i zaśpiewał: „Już teraz we mnie kwitną Twe ogrody...”. Pomyślałem: „Pewnie jakiś ogrodnik”. Wychowany na Liroyu i jego płytkim przekazie nie rozumiałem metafory. Patrząc na tego księdza, spostrzegłem, że jest zakochany w tym, o czym śpiewa. Czułem, że fizycznie jest z nami w kaplicy, ale sercem przeniósł się gdzieś indziej. Później mówił, że chce się za nas pomodlić. Podszedł do mnie, położył na mnie ręce, przytulił, a potem powiedział: „Masz zgorzkniałość w sercu”. Rzuciłem: „A jak mam nie mieć?” Byłem bity, wytykany palcami, tułałem się po domach dziecka... Przez dwa tygodnie po tym wydarzeniu czułem radość, siadałem w pierwszej ławce w kaplicy, śpiewałem „Alleluja”, ale potem... znudziło mi się - opowiada Dobromir.
D. Makowski wspominał, jak bardzo bolała go postawa otoczenia. Kiedy był w gronie znajomych, zakładał maskę, udawał cwaniaka, nie szanował nikogo; nauczony pogardy przez matkę, tak samo traktował koleżanki. Kiedy zostawał sam, budziła się w nim wrażliwość. Bolało go, że dorośli nie zauważają jego krzywdy. Doskonale wiedział, że nikt nie przejmował się jego sytuacją. Nauczyciele na wszystko przymykali oko. - Byłem wytykany palcami i gnojony przez tych, którzy nosili krzyżyki na szyi. Opiekun z domu dziecka, który co niedzielę jechał na Mszę, bez skrupułów uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz. Zrobił to tak silnie, że przez trzy miesiące chodziłem w kołnierzu. Bezradnie patrzyłem na dramaty moich koleżanek i kolegów z ośrodka. Bałem się... - zaznacza.
Drugą osobą, która dodała skrzydeł Dobromirowi, była polonistka. - Była inna niż moje koleżanki. Nie afiszowała się ze swoją kobiecością. Uważnie wszystkich obserwowała. Kiedy wchodziła do szkoły, mówiła mi: „Dzień dobry Dobromir”. Kiedyś przy kolegach podeszła do mnie i powiedziała: „Jesteś bardzo mądrym mężczyzną, ale robisz z siebie głupka”. Wybiegłem z klasy i popłakałem się. Znokautowała mnie. Poszedłem do niej po lekcjach i spytałem, czy powiedziała to do mnie, czy mojego kolegi. Odpowiedziała: „Obserwuje cię od kilku miesięcy”. Obudziła we mnie kogoś innego. Zacząłem czytać wszystkie lektury. Maturę z polskiego zdałem na piątkę - wspomina.
- Kolejnym człowiekiem, który wydobył ze mnie mężczyznę, był nauczyciel wychowania fizycznego. „Cwaniakowaliśmy” z kolegami, wiecznie szukaliśmy zaczepki. Gasił nas stanowczym pytaniem: „Jakiś problem, panowie?” Kiedyś podszedł do mnie i powiedział: „Jesteś utalentowany, masz predyspozycje”. Ja nawet nie wiedziałem, co to znaczy. Myślałem, że mi ubliżył. Mówił: „Dobromir, masz możliwości, zacznij trenować”. Zacząłem uprawiać biegi. Okazało się, że byłem jednym z lepszych chłopaków w szkole, nawet przywiozłem medal z zawodów. Chciałem dalej trenować i rozwijać się. Po maturze pojechałem na AWF, zdałem pierwszy egzamin, potem kolejne i tak skończyłem studia z wychowania fizycznego - kontynuuje.
Po uzyskaniu dyplomu Dobromir zdecydował się na kolejne studia. Wybrał pedagogikę. Ukończył ją z bardzo dobrym wynikiem. Prodziekan zaproponowała mu pracę. Od kilku lat wykłada na uczelni. Uczy studentów, jak pracować z młodymi ludźmi...
- W międzyczasie dużo czytałem, szczególnie słowo Boże. Rozmyślałem o naiwnym bohaterze Samsonie. Powoli zacząłem zakładać moje „konto w niebie” i dodawać Pana Boga do znajomych. Rozpocząłem odtrutkę od tego świata. Zacząłem tęsknić za domem w niebie. Każdego dnia myślałem o tym, po co się rodzimy i jak będziemy umierali. Myślałem, co zabrać w swoją podróż do nieba. Ktoś powiedział mi kiedyś: „Pakuj się tak, byś zabrał tylko te rzeczy, których nigdy nie stracisz”. Do nieba możemy zabierać jedynie ludzi! Nic więcej stąd nie weźmiemy. Ja pochowałem już oboje rodziców i siostrę, pożegnałem wielu znajomych - zaznacza Dobromir.
Opowiada o umierającej mamie. O spotkaniu w szpitalu i tym, jak jej przebaczył, mimo iż początkowo nie chciał... - Wierzyłem, że wyzdrowieje, że Bóg ją uleczy. Dopiero potem dotarło do mnie, co mówi Pan: „Ja obiecałem wam dom w niebie, a wy budujecie wille na ziemi. Powiedziałem: nie gromadźcie, a wy zakładacie konta i zabijacie się za pieniądze. Poleciłem, byście pokochali bezdomnych, sieroty i wdowy, a wy uwielbiacie się stroić, chodzić po galeriach, kupować wielkie rzeczy i ciągle o Mnie zapominacie. Ja obiecałem wam jedną rzecz: ta ziemia jest do rozbiórki, wszystko zostanie zburzone!”. Poczytajcie Apokalipsę, list św. Jakuba czy listy św. Pawła. Posłuchajcie o. Augustyna Pelanowskiego i ks. Piotra Pawlukiewicza. To niesamowici ludzie! Dziś wielu kapłanów woła do nas: „Opamiętaj się! Zacznij słuchać Boga! Zdejmij słuchawki i poszukaj tego, czego nie daje świat” - apelował do młodych gość NCM.
D. Makowski przekonywał, że chrześcijaństwo daje odtrutkę od tego, co dziś nas bombarduje. Wzywał młodych, by nie dali się omamić modom, nałogom, destrukcyjnej muzyce, elektronicznym gadżetom i powszechnej seksualizacji. - Chrześcijaństwo nie polega na podbijaniu kościelnych statystyk i siedzeniu w pierwszej ławce. To umieranie dla drugiego, to rezygnowanie z siebie na rzecz bliźniego. W pewnym momencie zacząłem ćwiczyć freestyle, lubiłem rap. Powstała pierwsza płyta. Niestety, kariera mocno uderzyła mi do głowy. Podczas jednego koncertu Bóg zapytał: „Już Mnie sprzedałeś czy jeszcze handlujesz?”. Pytałem Go, co mam robić. Powiedział: „Wróć do swego miasta i zacznij pracować z dzieciakami na ulicach”. Tłumaczyłem się: „Przecież od tego są kuratorzy”. Pan mi podpowiedział: „Chcę, by na ulicę poszli pracownicy Kościoła”. Otworzyliśmy świetlicę, zorganizowaliśmy kluby młodzieżowe, zaczęliśmy karmić dzieci, potem były śniadania i obiady dla bezdomnych, później utworzyliśmy hostel, teraz mamy pomysł na ośrodek dla uzależnionych. Pan Bóg naprawdę ma swoje ścieżki, ale ty, gdy chcesz iść razem z Nim, masz być Jego narzędziem, a nie dyrektorem własnych projektów. Kiedy pozwalasz Mu być jednym z twoich najlepszych znajomych i wpuszczasz Go do swego ziemskiego życia, inne sprawy przestają mieć znaczenie. Od koleżanek i kolegów możesz wtedy usłyszeć: „Nie chcemy mieć takich znajomych jak ty! Jesteś dziwny”. Może tak być, ale kiedy jednych stracisz, drugich zyskasz - tłumaczył Dobromir.
Zaproszony pedagog opowiadał też o swojej rodzinie. Przyznał, że modlił się o żonę. Czekał na nią do 30 roku życia. Nie chciał wiązać się z kimś przypadkowym. Tłumaczył młodym, że lepiej wejść w związek małżeński w wieku 30-40 lat niż jako 20-latek, by potem zniszczyć siebie, drugą połówkę i swoje dzieci.
- Chciałem, by moja kobieta zaakceptowała mój temperament, służbę i dawne życie. Żeby zrozumiała moją tożsamość, to, że jestem ofiarą swojej rodziny, moje dawne problemy seksualne. Nie chciałem jej okłamywać, pragnąłem powiedzieć o wszystkim. Prosiłem też, by miała poczucie humoru, żeby nie sprawdzała mojego telefonu i nie wydzwaniała do mnie co 15 minut. Dziś sam do niej ciągle dzwonię (śmiech!). Modliłem się: „Chcę, by moja kobieta była Tobie, Boże, miła”. Pamiętam, gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem. Podszedłem i zapytałem, jak ma na imię. Powiedziała: „Bogumiła”. Wtedy zwariowałem (śmiech!). Kocham mówić o mojej rodzinie. Początkowo chciałem być jej dyrektorem. Z moim cholerycznym temperamentem nie było łatwo. Do dziś uczymy się siebie. Świat zabrał mi mamę, a Bóg dał cudowną żonę - zaznacza Dobromir.
- Kiedy miałem 14 lat, chwytałem kija od szczotki i udawałem piosenkarza. Chciałem pojechać za granicę i wydać płytę. Udało się. Pewnego dnia dostałem zaproszenie do Kanady. Kiedy powiedziałem, że marzę o tym, by zobaczyć Nowy Jork, zabrano mnie tam. Zawieźli mnie nawet do Bronxu. Wracałem samolotem i modliłem się: „Boże, spełniłeś wszystkie moje marzenia. Skończyłem studia, mam własną rodzinę, nagrałem płytę, pozwoliłeś odwiedzić kraje za Oceanem”. A Bóg na to: „Teraz ty spełniaj moje marzenia. Chcę, by ludzie zobaczyli we Mnie Ojca, by poczuli miłość, by zobaczyli, że ich chcę, że pragnę ich prowadzić”. Proszę, załóż konto w niebie. Dodaj Boga do znajomych. Niewykluczone, że On będzie w tych znajomych nawet przez wiele lat, a ty nie zechcesz mieć z Nim kontaktu. W pewnej chwili może się jednak okazać się, że to jedyny Znajomy, który odpowie na twoje potrzeby. Gdybyś dziś napisał do swoich ziomków z facebooka i instagrama o swoim problemie, ilu z nich tak naprawdę by odpowiedziało? - pytał Dobromir.
AWAW
Echo Katolickie 23/2018
opr. ab/ab