Świadectwo 17-letniej osoby bardzo brutalnie "potraktowanej przez życie"
Moje życie nie układało się. Od urodzenia nie znałam ojca. Do szóstego roku życia wychowywała mnie matka z przybranym ojcem. W domu zawsze brakowało mi miłości, gdyż obydwoje rodzice nadużywali alkoholu, robili awantury, kłócili się i bili. W końcu sytuacja stała się tak dramatyczna, że sąd odebrał im prawa rodzicielskie. Trafiłam do domu dziecka. Tam przebywałam przez parę lat, było mi bardzo źle. Często poniżano mnie i bito. Nie wiem, jak potoczyłoby się moje dalsze życie, gdyby moim losem nie zainteresowało się pewne małżeństwo. Pewnego dnia przyjechali do domu dziecka i postanowili, że zabiorą mnie z tej pustki, w którą staczałam się żyjąc bez prawdziwej miłości. Zostałam adoptowana. Rozpoczęło się moje nowe, prawdziwe życie. W nowym domu miałam wszystko, czego życzyć może sobie każde dziecko. Nie brakowało mi przede wszystkim miłości rodziców. Z czasem powoli przestałam myśleć o tamtych rodzicach i tamtym życiu. Przestałam myśleć , co nie oznacza, że zapomniałam. Uraz psychiczny z najmłodszych lat pozostał do dzisiaj. Nie zagoiły się rany, mimo iż minęło tyle czasu. Z nowymi rodzicami było mi dobrze i myślałam, że tak będzie zawsze. Szczęście skończyło się jednak. Gdy miałam 12 lat, zaczęłam częściej spotykać się z kolegami i koleżankami, częściej przebywać poza domem. Mój tata przestał mnie rozumieć. Nie pozwalał mi nigdzie wychodzić, robił awantury i niestety zaczął pić. Bardzo bałam się alkoholu, więc robiłam wszystko, aby nie zepsuć miłości, która wywiązała się między mną a rodzicami. Przestałam wychodzić z domu, zamknęłam się w sobie i tak wytrzymałam jakieś dwa miesiące. Potem zaczęłam znowu wychodzić nie pytając o zgodę. Mama zawsze akceptowała mnie i moje zachowanie, ale tata nie mógł tego znieść i coraz bardziej pogrążał się w alkoholowym bagnie. Było źle. W wieku 14 lat znałam już wielu ludzi z marginesu, uciekałam z domu i zaczęłam życie przestępcze. Wiedziałam, że robię źle, ale nie miałam gdzie szukać pomocy, gdyż tata był już alkoholikiem i bałam się wracać do domu. Bóg przestał dla mnie istnieć. Po jakimś czasie, gdy moje złe życie zaczęło się ujawniać, szkoła do której uczęszczałam, zainteresowała się moją sytuacją i sąd dla nieletnich skierował mnie do placówki opiekuńczo-wychowawczej. Tam byłam parę miesięcy i przez ten czas zdążyłam się przekonać, że dużo rzeczy potrafię osiągnąć agresją. Z placówki uciekałam co kilka dni, próbując tego, co się tam nauczyłam. Kradłam. Zanim pierwszy raz sięgnęłam po narkotyk, byłam w szpitalu psychiatrycznym za próby samobójcze. Po wyjściu stamtąd zaczął się następny i najgorszy etap mojego życia - ćpanie.
Z narkotykami poznał mnie chłopak z więzienia. Bardzo imponowało mi ćpanie. Na początku ćpałam mało i rzadko, zdawałam sobie sprawę z tego, jak narkotyki wyniszczają duszę i ciało. Gdy moje problemy nasilały się, wąchałam non stop, nie rozstając się z puszką kleju i butelką rozpuszczalnika. Nie wychowywali mnie już rodzice. Teraz żyłam na ulicy i tam wszystkiego się nauczyłam. Gdy skończyły się pieniądze na narkotyki, robiliśmy z paczką włamania, kradliśmy, biliśmy i robiliśmy wszystko, żeby nie być trzeźwymi. Czasem potrafiłam doprowadzić się do takiego stanu, że lekarze nie dawali mi nadziei na dłuższe życie. Mówili, że jeżeli nie będę się leczyć, to wkrótce umrę. Nie zważałam na to. Sąd i policja nie przestawali się mną interesować. Trafiałam raz na jakiś czas albo na izbę policyjną albo do PPO, albo na komendę. Z wszystkich miejsc uciekałam, gdyż nie wierzyłam, że jest siła, która powstrzymałaby mnie od ćpania. Kiedy dostałam trzech kuratorów z sądu, trochę się otrząsnęłam. Lekceważyłam wszystko i wszystkich. Uważałam się za śmiecia. Poznałam grupę punkową i tam utwierdziłam się, że jestem śmieciem. Zawaliłam trzy lata mojego życia prze ćpanie.
Kiedy skończyłam 17 lat, dostałam wyrok z sądu: miałam iść do więzienia na 5 lat. Zanim zdecydowałam się na leczenie, namówiłam wiele osób do ćpania. Gdy na policyjnej izbie powiedzieli, że mam do wyboru albo ośrodek, w którym będę się leczyć, albo więzienie - moje myślenie zmieniło się. Z dużymi oporami jechałam do ośrodka Nadzieja w Bielsku Białej. Nie wierzyłam, że jest miejsce, w którym utrzymam się dłużej niż kilka tygodni.
Dziś jestem w ośrodku 11 miesięcy. Jestem innym człowiekiem. Wiele jest we mnie jeszcze niedoskonałości, często upadam, ale staram się być zawsze blisko Boga, który niewątpliwie pomaga mi w leczeniu. Wiem, że bez Niego nie dałabym rady. O tym, że z narkomanii ciężko jest wyjść, świadczy to, że po półrocznej terapii, gdy uważałam, że sobie poradzę, okazało się, że narkomania jest silniejsza. Zaćpałam wtedy i to, co przeżywałam, jest trudne do opisania. W szoku który przeżyłam, zrozumiałam, że jeśli nie wrócę do ośrodka, to jestem skończona. Bałam się, ale wróciłam i grupa mnie przyjęła.
Mam jeszcze kłopoty z zaakceptowaniem siebie, dlatego że z narkomanii wychodzi się bardzo powoli, wierzę, że mi się uda.
Kasia, lat 17