Zostałam wykorzystana seksualnie

O miłosiernym działaniu Boga w życiu zranionej kobiety

Wychowałam się w rodzinie, w której był duży szacunek dla kapłana. Z dzieciństwa pamiętam sporadyczne odwiedziny starszego ks. Mariana — wuja ze strony mamy. Szczegóły zatarły się w pamięci, ale pozostało wspomnienie dobrotliwego człowieka, jego dobre, uśmiechnięte oczy, ciepło i cukierki, które dla nas przywoził. Rodzice wspominali raz po raz ojca jezuitę, który błogosławił ich związek małżeński. Przyjacielem domu był także wikariusz w mojej rodzinnej parafii. Z czcią mówiło się zawsze o starym, schorowanym proboszczu, który z imienia i nazwiska znał wszystkich swoich parafian. Przez trzy lata do pierwszej Komunii świętej przygotowywał mnie dobry, mądry kapłan. Jemu i rodzicom zawdzięczam głębokie przeżycie tego spotkania z Jezusem. Wspólna z rodzicami niedzielna Msza święta i comiesięczna spowiedź z poprzedzającym ją zawsze wzajemnym przeproszeniem były dobrym i mocnym fundamentem mojego życia religijnego.

W IV klasie szkoły podstawowej zapisałam się na kółko fotograficzne, które zorganizował nowo przybyły do naszej parafii ksiądz, jednocześnie mój katecheta. Fascynował mnie odkrywany świat fotografii. Któregoś dnia, jak zwykle zaaferowana tym, co robię, nie zauważyłam, że wszyscy już poszli do domu, a ja pozostałam sam na sam z moją pasją i księdzem. Dziś wiem, że sytuacja ta była świadomie zaaranżowana. Zostałam wykorzystana seksualnie. Nie rozumiałam, co się dzieje. Czułam jedynie paraliżujący mnie lęk, bezradność, bezbronność i rozdzierającą samotność. Ksiądz surowo zabronił mówić komukolwiek o tym, co się wydarzyło. Zamilkłam na niemal 20 lat.

Z czasem rosło we mnie poczucie winy. Niemożność mówienia była powodowana nie tylko zakazem księdza, ale także straszliwym lękiem, który powiększał się wraz z rozumieniem tego, co się wydarzyło. Największy problem miałam ze spowiedzią. Z jednej strony chciałam zapomnieć o tym, co się stało, a z drugiej dręczyło mnie poczucie, że zatajam grzech śmiertelny i w związku z tym każda spowiedź i Komunia święta są świętokradzkie. Jednocześnie wewnątrz mnie inny głos podpowiadał, że teraz potrzebuję szczególnej bliskości Jezusa. Niekiedy jednak lęk okazywał się silniejszy od tęsknoty za częstą Eucharystią. Przeżywałam w sobie nieustanną walkę, a napięcie, które we mnie powstało, powodowało bezsenność, lęki, koszmary nocne i pogłębiającą się samotność. Miałam kłopoty w szkole, trudności z koncentracją, a w wieku dojrzewania dołączyły do tego kłopoty z sercem i silna nerwica.

Po latach udało się wypchnąć z pamięci bolesne wydarzenie, ale nie udało mi się zlikwidować jego skutków. W średniej szkole miałam znowu bardzo dobrego księdza katechetę. Poruszał na spotkaniach interesujące mnie problemy. W grupie koleżanek chodziłam do księdza na pogawędki. Pożyczał nam wtedy ciekawe książki religijne, potrafił zaangażować nas w różne prace przy parafii. Robiłyśmy to chętnie nawet wtedy, gdy chodziło o mycie okien i pranie firanek na plebanii czy sprzątanie kościoła. Coś drgnęło w moim życiu religijnym. Łatwiej mi było zdecydować się na spowiedź u tego kapłana, choć nigdy nie poruszałam wydarzenia z dzieciństwa. Cały nurt mojej religijności czy raczej duchowego głodu i poszukiwań znalazł ujście, pomijając blokadę. Podsuwane przez księdza dobre książki i z dużą starannością przygotowywane nabożeństwa młodzieżowe były dla mnie trudne do przecenienia.

Żółty zeszyt św. Teresy od Dzieciątka Jezus, pierwsza religijna książka, jaką otrzymałam w prezencie, zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Zachwyciło mnie życie zakonne, a świętość wydawała się prosta, dostępna i bliska. Możliwość dyskusji i rozmów z księdzem oraz w grupie rówieśników pogłębiała moje przeżywanie i poznawanie Boga. Ksiądz nie żałował dla nas czasu. Umiał rozdmuchać to, co w nas się zatliło. Coraz bardziej myślałam o życiu zakonnym, choć — tak jak każda dziewczyna w moim wieku — rozważałam też możliwość założenia rodziny. Kochałam dzieci, chciałam je rodzić i wychowywać. Myśl o życiu zakonnym dojrzewała we mnie równolegle z myślą o małżeństwie. Po niemal roku bardzo intensywnych zmagań Pan Bóg pozwolił mi doświadczyć — jak gromu z jasnego nieba — łaski jasnego widzenia prawdy, że nikt poza Nim samym nie wypełni mojego serca. W uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej rozpoczęłam moje życie zakonne w zgromadzeniu apostolskim.

W czasie ośmiodniowych rekolekcji w nowicjacie, przed pierwszymi ślubami, delikatnie wypłynęła sprawa gwałtu. Mimo ogromnego lęku i wstydu, udało mi się powiedzieć w sakramencie pokuty tyle, ile wtedy byłam w stanie. Spowiednik, który był także naszym rekolekcjonistą, wysłuchał, rozgrzeszył i zakazał powtarzać o tym wyznanym wydarzeniu kiedykolwiek — chyba że na łożu śmierci — jako pokutę za grzechy całego życia. Spowiedź ta, mimo dużego trudu, nie przyniosła mi większej ulgi. Po złożeniu pierwszych ślubów pojechałam do dużej wspólnoty. Tam co dwa tygodnie spowiadał siostry zakonnik. Bardzo chciałam lepiej zrozumieć i uporządkować swoje życie. Czułam jednak ze strony spowiednika wyraźny opór. Miało mi wystarczyć wyznawanie grzechów. Potrzeba dobrego spowiednika, który nie tylko wysłucha i rozgrzeszy, ale też ukierunkuje, zaowocowała gorącą modlitwą przez trzy lata.

Pan Bóg dał mi wreszcie takiego człowieka. Już pierwsza spowiedź była dla mnie mocnym doświadczeniem. Kiedy wyznałam, że nie umiem się spowiadać, ksiądz spojrzał na mnie i odpowiedział z całą prostotą: „Wiesz, ja też nie umiem się spowiadać. A teraz mów tak, jak umiesz”. Od tego pierwszego spotkania czułam się tak po ludzku przygarnięta, ośmielana do otwartości przed Bogiem obecnym w tym człowieku. Trzy miesiące później dane mi było przeżyć wylanie Ducha Świętego. Nigdy nie byłam w żadnej wspólnocie charyzmatycznej, nawet niewiele wtedy o takich słyszałam. Byłam bliższa wiary w to, że zwariowałam, niż w to, że doświadczyłam odnowy w Duchu Świętym. Mój spowiednik, po wysłuchaniu mnie, ze spokojem stwierdził, że Duch Święty tchnie, kędy chce, i po to, by się udzielać, nie musi mieć ani wspólnoty, ani seminariów, ani szczególnej modlitwy z nałożeniem rąk. A ja uważałam je za warunki konieczne, bo tyle zdołałam już usłyszeć. Nie do końca umiałam uwierzyć temu, co mówił mój spowiednik. Jednak już wkrótce miałam się przekonać o mocy i potędze Ducha Świętego w swoim życiu. Poruszone bowiem zostały nie tylko serce, pamięć i uczucia, ale także wyobraźnia i cała moja przeszłość. Widziałam więcej i wyraźniej niż kiedykolwiek. Zwiększyła się też częstotliwość moich spotkań z Bożym miłosierdziem: najpierw co tydzień, a potem jeszcze częściej. Któregoś razu spytałam zaniepokojona mojego spowiednika: „Miało być lepiej, a jest coraz gorzej?”. Mądry kapłan powiedział: „Nie jest gorzej, tylko ty lepiej widzisz”.

Moje życie nabrało szalonego tempa. Duch Święty naprawdę przechodził przez całą moją przeszłość: odnawiał, prostował, porządkował i leczył. Krok po kroku, kawałek po kawałku. Ileż cudów doświadczyłam poprzez konfesjonał! W czasie rekolekcji wielkopostnych, które głosił mój spowiednik, mocno przeżyłam jedną z konferencji. Ksiądz opowiadał fakty jakby wprost z mojego życia, o których ja nie mogłam mówić. Sparaliżował mnie strach, wpadłam w panikę, chciałam uciec z kościoła. Jakiś łagodny głos we mnie jednak podpowiadał, by pod koniec konferencji wyjść z ławki i stanąć pod konfesjonałem. Byłam pierwsza w kolejce do spowiedzi. Powiedziałam tylko jedno: „To wszystko, co ksiądz przed chwilą mówił, to o mnie”. Mój spowiednik zamyślił się i po chwili odpowiedział: „Jeśli tak, to rozgrzeszam”. To była moja najkrótsza spowiedź w życiu.

Mocno pracował we mnie poruszany przez księdza temat. Z dnia na dzień coraz wyraźniej odczuwałam rosnący lęk, wciśnięty w niepamięć koszmar z dzieciństwa. Rósł także lęk przez spowiedzią. Któregoś wieczoru czułam się wyczerpana do granic. Umierając niemal z przerażenia, zadzwoniłam do spowiednika. Mój głos w słuchawce zdradzał ten mój rozpaczliwy stan. Zostałam przyjęta od zaraz. Kiedy ksiądz wyspowiadał ostatnią osobę, było nieco po godzinie 20.00. Słyszałam, jak wyszedł z konfesjonału i zmierzał w moją stronę. Delikatnie położył mi rękę na ramieniu i zaprosił do pójścia za sobą do swojego pokoju. Wspomnienie z dzieciństwa nabrało teraz ostrości i dramatyzmu. Od tamtej pory nigdy nie byłam sama w obecności kapłana. Gdyby Pan Bóg wysłuchiwał każdej modlitwy wypowiadanej z wiarą, ziemia musiałaby się w tej chwili rozstąpić i pochłonąć mnie.

Szłam za księdzem z ogromnym trudem, nieprzytomna z przerażenia. W pokoju zapadłam się we wskazany mi fotel i w siebie. Strach nie pozwolił wypowiedzieć ani słowa. Po długiej chwili milczenia wyjąkałam, że w tej sprawie, która mnie dręczy i z którą przyszłam, mam nakaz milczenia dany mi kiedyś przez spowiednika. Ksiądz wstał ze swojego miejsca i zaczął niespokojnie przemierzać swój pokój. Czułam, że się modli. Ja milczałam. W końcu stanął i powiedział: „Zwalniam cię z tego zakazu”. Nadal milczałam. Po długiej chwili zdołałam wydusić z siebie tylko tyle: „Boję się” i zapadłam się znowu w siebie. Ksiądz powolutku podszedł do mnie, położył dłonie na mojej głowie i usłyszałam modlitwę jak śpiew. Pod jej wpływem ogarnęły mnie nieznane do tej pory: pokój, kojąca cisza i ciepło. Nie wiem kiedy zaczęłam powoli wypowiadać słowo po słowie. Ksiądz usiadł przy mnie blisko, a ja mówiłam coraz szybciej, bardziej składnie i logicznie. Czułam, jak wzmaga się we mnie potrzeba wypowiedzenia do końca wszystkiego, co się wtedy wydarzyło. Nie wiem, jak długo to trwało. Kiedy skończyłam, ksiądz objął mnie delikatnie, przytulił do siebie, a ja po raz pierwszy się nie bałam. Usłyszałam pełne współczucia słowa: „Dziecko, ileś ty wycierpiała!”. Zadziwiona zapytałam: „Czy Pan Bóg mi przebaczy?”. Wtedy usłyszałam wyzwalające mnie słowa: „Ty nie byłaś winna. Ty byłaś ofiarą!”.

Po tej spowiedzi przeszłam jeszcze długi okres rekonwalescencji i wiele się potem wydarzyło. Jednak ten moment był dla mnie objawieniem oblicza Boga Ojca miłosiernego, który mnie szukał i znalazł, który cierpiał ze mną i we mnie. To doświadczenie Ojca nigdy nie utraciło swojej mocy i świeżości. Tam, gdzie doznałam krzywdy, Bóg obficie rozlał swoją miłość. Tam, gdzie zapanowała śmierć, bujnie rozkwitło życie, a miejsce krzyża stało się miejscem mojego zmartwychwstania, spotkania z Panem żywym i miłującym. Bolesna rana dzięki Bożej łasce stała się dla mnie raną chwalebną.

S. KLARA

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama