Piąta Ewangelia [GN]

Ks. Popiełuszko mawiał, że każdy pisze własnym życiem "piątą ewangelię" - film o nim jest tego świadectwem

Ks. Jerzy Popiełuszko mawiał, że zapisane są cztery Ewangelie, natomiast piątą każdy pisze własnym życiem. Film Rafała Wieczyńskiego daje temu świadectwo.

Film „Popiełuszko. Wolność jest w nas” to najbardziej oczekiwany i jeden z najważniejszych obrazów zrealizowanych w ostatnich latach. „Katyń” Andrzeja Wajdy dokonał pewnego przełomu w polskim kinie. Wypełnił jedną z licznych białych plam, jakich wiele w polskiej kinematografii. Film Rafała Wieczyńskiego wypełnia kolejną.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko jest postacią, o której prawie każdy słyszał, ale — jak to ujął w jednej z wypowiedzi reżyser filmu — „dla młodych ludzi to często tylko linijka w podręczniku”. Wieczyński zrobił wiele, by postać księdza przybliżyć młodemu pokoleniu.

Dysponując dużym jak na polskie warunki budżetem, zrealizował film z rozmachem. Po raz pierwszy oglądamy na ekranie tak wiernie oddane realia Polski z czasów stanu wojennego. Zarówno tę szarą codzienność, doskonale znaną starszym z własnego doświadczenia, jak i sceny masowe przedstawiające m.in. rozprawę ZOMO ze strajkującymi hutnikami w Hucie Warszawa, w grudniu 1981 roku, czy z demonstrantami na Starym Mieście. Oprócz scen inscenizowanych w filmie znalazły się też archiwalne materiały dokumentalne. Przedstawiają one obraz daleki od tego, jaki oglądamy często w przepojonych nostalgią satyrycznych obrazkach z życia PRL-u. Wieczyński pokazuje, że komunistyczny reżim był z dzisiejszego punktu widzenia nie tyle śmieszny, co przede wszystkim brutalny.

Wolność jest w nas

Jednak to nie imponujące i wiernie odtworzone sceny demonstracji są w tym filmie najważniejsze. Jego największa wartość tkwi w tym, że reżyserowi udało się w sposób wiarygodny, prawdziwy psychologicznie i jednocześnie bez zadęcia, przedstawić postać człowieka, który realizował Ewangelię całym swoim życiem. Wieczyński nakręcił film religijny, a nie polityczny. Ksiądz Jerzy żył Ewangelią i głosił Ewangelię. Wierzył, że wolność jest w nas. To władza, dla której pieśń „Słuchaj Jezu, jak Cię błaga lud, słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud” była pieśnią wywrotową, widziała w nim polityka.

Kiedy z roku na rok rosną szeregi kombatantów wolności, a politycy w karczemnych awanturach licytują swoje zasługi w okresie stanu wojennego, film przypomina o roli Kościoła w tamtych czasach. To przecież Kościół, a w nim kapłani podobni ks. Jerzemu, był ostoją wolności, jednocząc ludzi o bardzo różnych światopoglądach. To Kościół bronił skrzywdzonych, wyrzuconych z pracy, pomagał internowanym. Wokół Kościoła organizowały się różne inicjatywy społeczne i kulturalne, rozwijało się życie artystyczne. O tym właśnie obecnie często się zapomina. Film Rafała Wieczyńskiego pozwala zrozumieć znaczenie Kościoła w wydarzeniach tego okresu. A bez tego prawda o nich nie byłaby pełna.

Prymas na planie

W filmie zagrali zarówno aktorzy znani, jak i mniej znani, a także tzw. naturszczycy. Wielu z nich znało bohatera filmu osobiście. Kapitalną kreację stworzył Marek Frąckowiak, wcielając się w postać ks. Teofila Boguckiego, proboszcza parafii pw. św. Stanisława Kostki w Warszawie. W roli Ireneusza, hutnika, działacza „Solidarności” i bliskiego współpracownika księdza, wystąpił jak zawsze znakomity Zbigniew Zamachowski.

Dążenie do maksymalnej wiarygodności skłoniło reżysera także do obsadzenia w niektórych rolach prawdziwych bohaterów wydarzeń. Prymas Józef Glemp zagrał samego siebie w scenie rozmowy z ks. Jerzym, który musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w obliczu coraz bardziej agresywnych działań służby bezpieczeństwa nie lepiej byłoby wyjechać na studia do Rzymu. Samą siebie zagrała Maja Komorowska. Joanna Szczepkowska wystąpiła w roli swojej matki Romy, jednej z najbardziej aktywnych współorganizatorek Mszy św. w intencji Ojczyzny w czasie stanu wojennego.

Popiełuszko jak żywy

Trudno jednak sobie wyobrazić ten film bez Adama Woronowicza. Z każdym jego pojawieniem się na ekranie, wydaje się, że staje przed nami ks. Jerzy. W czasie kręcenia zdjęć dochodziło do zabawnych sytuacji, kiedy aktor ubrany dokładnie jak tytułowy bohater wzbudzał sensację. — Na ulicy Chłodnej w Warszawie, gdzie nadal mieszkają dawni sąsiedzi księdza, Adam Woronowicz czekał na ujęcie. Właśnie do budynku wchodziła jedna z mieszkanek. Kiedy ujrzała Adama w kostiumie, zamarła. Przez moment była przekonana, że stoi przed nią prawdziwy ks. Jerzy. Dopiero po chwili dostrzegła kamery wokół i zrozumiała, co się dzieje — wspominał reżyser.

Nie chodzi tu jednak tylko o podobieństwo fizyczne, ale o genialne wprost oddanie charakteru tego człowieka, zmagania się z własnymi lękami, słabościami. I z tym, że nie wszyscy do końca rozumieją sens jego modlitwy i tego, o co walczy. Jest w filmie znakomita scena bezpośrednio nawiązująca do Ewangelii, kiedy współpracownicy namawiają księdza, by w czasie kazania wskazał po nazwiskach przywódców komunistycznego reżimu i przy okazji ich potępił. Popiełuszko pyta, czy rzeczywiście ma to zrobić. Wszyscy oczywiście są za. Ksiądz odchodzi na bok, modli się w skupieniu, a następnie mówi: „Czy nie rozumiecie, że walczę ze złem, a nie jego ofiarami”. Kreacja Woronowicza, który po raz pierwszy zagrał tak dużą rolę w filmie, z pewnością przejdzie do historii polskiego kina. Jest — dzięki talentowi aktora i ogromnej pracy, jaką wykonał, przygotowując się do roli — niezwykle wiarygodnym świadectwem tego, co kierowało wszystkimi działaniami ks. Jerzego. Bo przecież mottem jego życia były słowa z Listu św. Pawła do Rzymian: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!”. Przed premierą filmu Adam Woronowicz wyraził nadzieję, że jego film będzie łączył, a nie dzielił Polaków. Wcielając się w postać ks. Jerzego, zrobił wszystko, co możliwe, by słowa św. Pawła stały się przesłaniem tego filmu. A sam film nie był pretekstem dla politycznych harców.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama