Artysta - w służbie piękna. Jak Karol Wojtyła widział rolę i powołanie artysty?
Jan Paweł II był przyjacielem artystów i chętnie się z nimi spotykał. Nie był ich bezkrytycznym wielbicielem, doskonale jednak wiedział, z jakimi problemami zmaga się każdy twórca.
Przecież w młodości sam doświadczył literackich i aktorskich prób, które dawały podstawę
do uznania go za przyszłego zawodowego artystę.
Karol Wojtyła nie był zawodowym artystą, wybrał kapłaństwo, ale jako kapłan trafnie rozpoznał najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze wyzwanie, jakie staje przed każdym twórcą — doświadczenie sumienia.
Czytając List do artystów z 1999 r. możemy podziwiać wrażliwość i szacunek, z jakimi Jan Paweł II zwraca się do artystów: „Społeczeństwo potrzebuje bowiem artystów, (...) którzy zabezpieczają wzrastanie człowieka i rozwój społeczeństwa poprzez ową wzniosłą formę sztuki, jaką jest «sztuka wychowania». W rozległej panoramie kultury każdego narodu artyści mają swoje miejsce. Gdy idąc za głosem natchnienia, tworzą dzieła naprawdę wartościowe i piękne, nie tylko wzbogacają dziedzictwo kulturowe każdego narodu i całej ludzkości, ale pełnią także cenną posługę społeczną na rzecz dobra wspólnego. (...) Artysta świadomy tego wszystkiego wie także, że musi działać, nie kierując się dążeniem do próżnej chwały ani żądzą taniej popularności, ani tym mniej nadzieją na osobiste korzyści. Istnieje zatem pewna etyka czy wręcz «duchowość» służby artystycznej, która ma swój udział w życiu i w odrodzeniu każdego narodu. Na to właśnie zdaje się wskazywać Cyprian Norwid, kiedy pisze:
«(...) Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy — praca, by się zmartwych-
wstało»”.
List do artystów wzbudził duże zainteresowanie w środowisku ludzi sztuki, którzy z wielkim uznaniem wypowiadali się o jego znaczeniu dla swojej pracy artystycznej. Jednak niewielu zdobyło się na refleksję nad sobą i nad tym, co niedobrego dzieje się w sztuce. Dzisiaj, kiedy do świadomości narodowej docierają coraz częściej informacje o skandalicznych zachowaniach artystów, warto przypomnieć nieznane rekolekcje bp. Karola Wojtyły z 1962 r. Zachowały się one w formie maszynopisu w archiwum Jana Pawła II i zostały opublikowane w roku 2011 pt. Ewangelia i sztuka. Jest to lektura porażająca swoją aktualnością i radykalizmem.
Cytat, który został wybrany jako motyw główny nauk wielkopostnych, nie pochodził bynajmniej z Pisma Świętego. Był to fragment Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego: „Przez ciebie przepływa strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością”.
Współczesny artysta celebryta mógłby uznać to za osobistą zniewagę, bo w jego mniemaniu sfery moralnej nie może ograniczać nikt poza nim samym. A ponadto w czasach nam współczesnych piękno to banał i anachronizm, znacznie ciekawsza jest brzydota i zło. Karol Wojtyła był świadomy tych skłonności i pokus, czyhających na każdego artystę. I radykalnie stawiał sprawę: nie da się tworzyć dzieła artystycznego w oderwaniu od zasad moralnych, od moralności chrześcijańskiej. „Wobec sądu Boga nie zastąpią człowieka — nawet największego artysty — żadne jego dzieła. Decyduje i rozstrzyga to jedno zasadnicze dzieło, którym jestem ja sam. Co z siebie zrobiłem? I co z sobą zrobiłem?”. Dla Wojtyły sztuka jest darem łaski. Nosi w sobie znamię piękna, ale nim nie jest. Pięknem jest tylko Bóg. I w Nim znajduje się najobfitsze i niewyczerpane źródło natchnień artystycznych. Ale o wiele bardziej Bóg potrzebny jest artyście jako człowiekowi. Aby nie zatrzymał się ostatecznie przy tym pięknie, które sam tworzy. Aby własne jego dzieła nie stały się dla niego bożyszczami. Bo jest to zawsze wielka tragiczna pokusa — ubóstwić samego siebie. A taki jest rozpętany przez media kult celebrytów. Każdy z nas jest tylko obrazem, podobieństwem Boga. Talent jest trudnym darem, za który płaci się całym swoim życiem. Ale największym talentem, który posiada każdy człowiek, jest człowieczeństwo. Dlaczego? Bo zapłacił za nie sam Bóg.
Artysta powinien odpowiedzieć sobie na pytanie: czy moja twórczość pomaga w rozwoju mojego człowieczeństwa, czy przeszkadza?
Karol Wojtyła mówi, że artysta odpowiedź znajduje tylko w swoim sumieniu moralnym. Aby sumienie mogło sprawnie prowadzić człowieka przez życie, musi być uporządkowane przez Ewangelię, Dekalog i osiem błogosławieństw z Kazania na górze. Większość ludzi zna Dekalog, czyli zakazy. Za to niewielu potrafi wymienić błogosławieństwa, czyli nakazy. A to właśnie one nadają moralności głębię i dojrzałość. Mobilizują do tego, co jest celem ludzkiego życia według Ewangelii — do ideału i do służby. Nie da się tego osiągnąć, żyjąc według minimalizmu moralnego, czyli kierując się tylko zakazami. Często zdarza się, że mamy bardziej wrażliwe i rozwinięte sumienie estetyczne, artystyczne, a moralne w stanie szczątkowym. Ta dysproporcja jest nieporozumieniem i powodem dysharmonii wewnętrznej. Twórca musi być wewnętrznie harmonijny, uporządkowany. Sumienie artystyczne musi być zawsze związane z sumieniem moralnym. W tym miejscu warto przypomnieć, że media częściej interesują się artystami z dysharmonią wewnętrzną i problemami moralnymi niż osobami o czystym życiorysie, który traktowany jest jako wada, a nie zaleta. Karol Wojtyła w swoich rekolekcjach z 1962 r. nie zawahał się wymienić popełniane nagminnie przez środowisko artystyczne grzechy. Lenistwo — brak wysiłku, aby wydobyć z siebie wartości twórcze. Zazdrość — ograniczanie cudzego dobra. Pycha i zmysłowość — groźne napięcia przeciwko Bogu. Przeciwstawia im pokorę, która swój najwyższy wymiar znajduje w sakramencie pojednania. Jako przykład podaje przypowieść o synu marnotrawnym. Wiedząc o tym, kim jest Ten, któremu wyznajemy nasze grzechy, łatwiej odnajdujemy siebie w postawie syna marnotrawnego. Jako chrześcijanie wierzymy, że odpuszczenie grzechów nas podnosi i odbudowuje. Jest to możliwe tylko dzięki męce i śmierci Chrystusa. W Wielkim Tygodniu kościół czyta cztery opisy męki Pana Jezusa, aby uciszyć i zmusić do refleksji nad tym, kim dla mnie jest Bóg. Na co dzień żyjemy w napięciu między wyborem Boga a odrzuceniem Boga. Wiemy, że Bóg też może każdego człowieka przyjąć i odrzucić. Ten dramat, który toczy się w głębi ludzkiej duszy, nie ma wpływu na nasze spojrzenie na religię. Zwykle traktujemy ją jako ludzkie zjawisko, wskazanie na to, w co musimy wierzyć i co musimy czynić. Takie spojrzenie jest bardzo krótkowzroczne i osłabia w nas siłę religii. Widzimy tylko, że „musimy” wierzyć, a nie dostrzegamy tego, że to „muszę” jest dopiero na samym końcu. A na początku jest wielka miłość Boga, który — tak jak ojciec syna marnotrawnego — wyszedł i wciąż wychodzi naprzeciw człowieka.
Jan Paweł II podkreślał i nauczał w tych wspominanych przeze mnie rekolekcjach, że Ewangelia trwa. Ona nie zakończyła się krzyżem, ale trwa nieustannie w Komunii, w której przychodzi do nas Chrystus. Zrozumieć religię w pełni można tylko oczami Boga, a chrześcijaństwo tylko przez modlitwę. Chrystus powiedział: trzeba modlić się zawsze, nigdy nie ustawać. To żądanie w przypadku artystów wydaje się co najmniej nierealne. Bp Karol Wojtyła wie o tym doskonale. Ale mimo to niezrażony mówi, że jak dobrze zastanowić się nad tym, to można powiedzieć, że wszystko jest modlitwą. Modli się przyroda, modlą się dzieła rąk ludzkich. Przy tej okazji przypominam sobie pytanie związane z nazwą cyklu Verba Sacra — Modlitwy katedr polskich: czy katedra może być modlitwą, czy modli się? Nie ma w naszym życiu zajęcia, wysiłku, którego nie można byłoby uczynić modlitwą. I to jest wyraz dojrzałości chrześcijańskiej, którą wyraża dojrzałość modlitwy, praktykowanej nie jako monolog, ale dialog z Bogiem. I choćby nasze intencje i postanowienia były bardzo chwiejne, choćbyśmy nie wierzyli w ich skuteczność — modlitwa przywróci im stałość i spełnienie. Nie trzeba wielu słów. Wystarczą słowa setnika, które powtarzamy przed Komunią św.: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie. Ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Nie wiemy, na ile uczestnicy krakowskich wielkotygodniowych rekolekcji dla artystów w roku 1962 zmienili swoje życie pod wpływem tych prawd, które usłyszeli o sobie. Karol Wojtyła powrócił do tego tematu dopiero po 37 latach, jako papież Jan Paweł II, właśnie w Liście do artystów.
W tym liście nie było już cytatu z naszego Krasińskiego, ale pozostała myśl o nierozerwalnym związku Ewangelii i sztuki: „(...) W rzeczywistości temat religijny należy do najczęściej podejmowanych przez artystów każdej epoki. Kościół zawsze odwoływał się do ich twórczych zdolności, aby wyjaśniać ewangeliczne orędzie i ukazywać jego konkretne zastosowania w życiu chrześcijańskiej wspólnoty. Ta współpraca stała się źródłem wzajemnego ubogacenia duchowego. Ostatecznie przyczyniło się to do lepszego zrozumienia człowieka, jego autentycznego oblicza, jego prawdy. Ujawniła się także szczególna więź między sztuką a chrześcijańskim objawieniem. Nie znaczy to, że ludzki geniusz nie znalazł silnych bodźców również w innych środowiskach religijnych. Wystarczy wspomnieć sztukę antyku, zwłaszcza grecką i rzymską, czy choćby kwitnące do dziś prastare cywilizacje Wschodu. Pozostaje jednak prawdą, że chrześcijaństwo dzięki centralnej prawdzie o Wcieleniu Słowa Bożego otwiera przed artystą szczególnie bogaty skarbiec motywów inspiracji. O ileż uboższa byłaby sztuka, gdyby oddaliła się od niewyczerpanego źródła Ewangelii! List papieski przyjęto jako zachętę do dialogu Kościoła i sztuki. Niewielu artystów zdało sobie sprawę, że chodzi o coś więcej niż przyjazny gest wobec twórców. Można przekonać się o tym, czytając książkę Jan Paweł II do artystów. Artyści do Jana Pawła II. Większość mówi o swoich osobistych bolączkach i sukcesach, nie przekraczając problematyki estetycznej. Wśród tych, którzy wyłamali się z tego schematu, są między innymi aktorzy Jerzy Kiszkis i Tadeusz Malak. Kiszkis wręcz układa współczesnemu artyście pytania jak w rachunku sumienia: Czy dostrzegasz związek między swoją sprawnością artystyczną, warsztatową a swoim życiem, jego poziomem moralnym? Bo przecież twórczością mówisz o sobie, odsłaniasz siebie, pokazujesz swoje wewnętrzne piękno (albo brzydotę!), otwierasz (albo zamykasz) drogę dostępu do prawdy i dobra, drogę, która prowadzi w głąb tajemnicy Boga Wcielonego, a zarazem w tajemnicę człowieka, dajesz nadzieję albo ją odbierasz, pokazując tylko bezsens i brud życia, brutalność i dewiacje, czyli margines, który nobilituje do rangi głównego nurtu życia. Czy próbujesz odczytywać swoją twórczość w kategoriach powinności, służby i odpowiedzialności? Czy kierujesz się tylko dążeniem do próżnej chwały, żądzą taniej popularności albo nadzieją na osobiste korzyści, nawet za cenę ustępstw wobec wymagań sumienia? Podobnie stwierdza Tadeusz Malak: — Widzimy dookoła wiele przykładów demoralizujących aktów twórczych, niszczących dobro. Zły przykład pomniejsza dobro w człowieku, obniża jego wymagania, czyni i twórcę, i odbiorcę kiepskim duchowo konsumentem taniej rozrywki.
Odpowiadają za to nie tylko artyści, ale również ci, którzy organizują przestrzeń działań artystycznych — kierownicy teatrów, telewizji, radia, estrady. Ale nade wszystko — odbiorca sztuki, który coraz bardziej obniża swoje wymagania i potrzeby. Te ostatnie zdania mówią o nowej sytuacji, z jaką mamy do czynienia. Nie tylko artyści są odpowiedzialni za demoralizację sztuki. Obserwujemy wiele działań ze strony decydentów, którzy promują tzw. twórczość opartą na bluźnierstwie i atakowaniu chrześcijan. Często w formie „dzieła sztuki” wystawiane są rzeczy obrażające uczucia religijne, najczęściej uczucia katolików. Sprzyja temu polityka grantowa instytucji państwowych i samorządowych, wspierająca projekty pseudonowoczesne, wymierzone w patriotyzm i religijność, traktowane jako patologie społeczne. Pod pozorem walki z tymi rzekomymi patologiami pokazuje się — na scenie, w salach wystawowych, w kinie — rzeczy niegodne. Z kanonu lektur usuwa się pisarzy, których twórczość jest trwałą podstawą naszej literatury. Kulturę wysoką zmusza się do promocji typowej dla rozrywki i subkultury. Wszystko to zmierza do niszczenia wspólnoty narodowej. Co w takiej sytuacji robią artyści? Jedni mają odwagę odrzucać role, bo są znani i mogą sobie na taki gest pozwolić. Mniej znani tłumaczą się usługowym charakterem zawodu artysty i grają w spektaklach, które reklamuje się jako eksperyment i awangardę. Jest tego już tak wiele, że prawdziwą awangardą mogłaby stać się rzetelnie wystawiona klasyka. Bo nie słyszymy już od dawna ze sceny pięknej polszczyzny Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida, Fredry. Nie ma odważnych dyrektorów teatrów, którzy włączyliby do repertuaru swoich scen dramaty religijne Karola Wojtyły czy Paula Claudela, Romana Brandstaettera. Wszyscy są zakładnikami antychrześcijańskiej, skandalizującej mody, która wielką sztukę zamienia w prostacki kabaret. Karol Wojtyła nie tracił wiary w nawrócenie artystów, bo wiedział, że pomimo upadku sztuki Ewangelia jest zawsze silniejsza. I ta myśl powinna pozwolić nam z nadzieją patrzeć w przyszłość, w której drogi artystów i Kościoła znów się ze sobą spotkają, aby być wspólnym świadectwem obecności piękna, bezcennego daru, jaki człowiek otrzymał od Boga.
Przemysław Basiński — reżyser i twórca interdyscyplinarnego projektu Verba Sacra, kontynuującego tradycję słowa w kulturze duchowej. Projekt został zapoczątkowany w 2000 r. prezentacją słowno-muzyczną 12 tekstów biblijnych. W ramach projektu realizowane są takie przedsięwzięcia, jak: Modlitwy Katedr Polskich, Modlitwy Katedr Europejskich, Wielka Klasyka — obejmująca dzieła klasyki narodowej i światowej, Festiwal Sztuki Słowa wraz z konkursem na interpretację tekstu sakralnego i religijnego, Polski Maraton Biblijny Biblia A i Ω. Do współpracy zapraszani są najwybitniejsi artyści polskiej sceny.
opr. mg/mg