O przyznaniu tytułu "Wybitnej Osobistości Pracy Organicznej", o dialogu Kościoła ze światem kultury oraz o tym, komu nie podoba się jego nowy film - rozmowa z Krzysztofem Zanussim
O przyznaniu tytułu „Wybitnej Osobistości Pracy Organicznej”, o dialogu Kościoła ze światem kultury oraz o tym, komu nie podoba się jego nowy film, z wybitnym polskim scenarzystą i reżyserem Krzysztofem Zanussim rozmawia ks. Maciej K. Kubiak
Przyznano Panu tytuł „Wybitnej Osobistości Pracy Organicznej”. Co twórca kultury chce osiągnąć przez swoją pracę i dzieła?
Jestem bardzo zaszczycony tą nagrodą i ogromnie mnie ona cieszy. Nie wiązałbym jej jednak tylko z moją pracą czysto zawodową, którą widać publicznie, czyli filmami, spektaklami teatralnymi, książkami, które napisałem, czy nawet wykładami, które wygłaszam na różnych uczelniach. Wydaje mi się, że ta praca organiczna musi polegać jeszcze na czymś więcej. Mam nadzieję, że jury, które wysunęło moją kandydaturę, jest świadome tego, że udaje mi się czasem docierać do młodzieży bezpośrednio. W moim domu odbywa się wiele różnych spotkań, na które przyjeżdżają ludzie z Polski, jak i z całego świata. Mieszkają wtedy u mnie i rozmawiamy na temat życia, wyborów, tego co dobre, a co złe. To jest właśnie praca minimalistyczna, z której nie wyniknie żadna sława i chwała, o której na ogół nikt nie słyszy.
A jednak jury to dostrzegło...
Jak widać, jakieś echo musiało się rozejść. To jest praca organiczna w takim klasycznym rozumieniu, czyli po prostu pochylenie się nad drugim człowiekiem, próba podzielenia się z nim tym, co mamy. I nie czerpanie z tego ani korzyści, ani rozgłosu. Nie oczekiwanie jakichś efektownych skutków. Po prostu umacnianie w ludziach tego, co lepsze. Umacnianie w nich pragnienia, by w ich życiu coś się zmieniło, żeby oni chcieli zmieniać ten świat. Jeżeli mam w tym choć malusieńki udział, to jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.
Do zmiany świata zachęca też Pan przez swój najnowszy film Obce ciało, który był już pokazywany za granicą, natomiast w Polsce będzie miał premierę 5 grudnia. Problem w nim poruszany jest ważny, choć nie przez wszystkich chyba zauważany. Co chciałby Pan zmienić tym filmem we współczesnym świecie?
Trudno mi być komentatorem własnego filmu. W tym filmie ukazuję tę nowoczesność związaną z zamożnością, przyjściem korporacji, cywilizacyjnym postępem, który jest bezsprzeczny i dobry. Niemniej często razem z nim idzie zło, którego ludzie nie chcą dostrzec, tzn. brak jakichkolwiek ideałów, nędzny materializm, wyścig szczurów do kariery, pieniędzy i wygody, pozbawiony jakiejkolwiek większej wartości. Wiem, że tym filmem sprawię wielu ludziom ogromną przykrość, ponieważ oni uwierzyli, że z pomocą korporacji, coachów, spotkań integracyjnych, wszystkich tych dodatków, które wiążą się z dzisiejszym sposobem zarabiania, już awansowali, że zaszli bardzo daleko w życiu. A ja próbuję powiedzieć: „To nieprawda”. Można się znaleźć w bardzo złym punkcie życia, jeżeli się w to wszystko uwierzy. Trzeba bronić swojej osoby, swojej tożsamości, swoich ideałów. Nie można się sprzedać w stu procentach. Żadna korporacja nie ma prawa mieć nas na własność i nie może kształtować ani naszych gustów, ani naszych obyczajów, ani naszych poglądów. A jeśli to robi, to jest to nadużycie. To też jest pewien totalitaryzm, który się pojawia. Bardzo wielu jest rzeczników takiej myśli, ideologii i prawdopodobnie ci będą rzucać mi się do gardła. Szczególnie że ofiarą w moim opowiadaniu jest wierzący człowiek, katolik. Korporacja prześladuje, dlatego, że wyznawanie wiary jest dla takiej firmy czymś niestosownym, ogranicza ją w robieniu przekrętów, łamaniu pewnych norm. I w tym jest konflikt. Stąd też ten film wywołał już tyle napaści. Aż jestem zdumiony, że te nożyce się tak głośno odezwały.
Ten film kręcił Pan we włoskiej Ankonie oraz w Moskwie i w Warszawie. Czy te problemy są podobne w różnych częściach naszego kontynentu, a nawet świata?
Oczywiście, istota problemu jest odwieczna. Natomiast w naszej części świata, tzn. w Polsce i tym bardziej w Rosji, ten skok cywilizacyjny przyszedł późno, w przyspieszeniu. Nie wypracowaliśmy go sobie sami, a zapożyczyliśmy. To przyszło do nas i stąd gwałtowność tych zmian jest większa i większe jest u nas ludzkie wykorzenienie. Ludzie byli do tego zupełnie nieprzygotowani. Zerwali często z rodziną i tradycją. Nie wierzą już, że babcie, dziadkowie, rodzice cokolwiek rozumieją, ponieważ nie mają oni pojęcia o komputerze, nie znają nowych technologii. A tymczasem w nich jest mądrość. Nie w coachu, który przyjechał i bardzo często próbuje robić tzw. brainwashing, czyli pranie mózgu korporacji.
Dokładniej to widać w środkowej Europie aniżeli na Zachodzie, gdzie to wszystko odbywało się w sposób jakby łagodniejszy, ludzie dużo szybciej odzyskali zdrowy rozsądek. Apeluję, żeby zdrowego rozsądku nie porzucać. Żeby babci i dziadka czasem posłuchać, bo mimo że babcia doi krowy i nie zna się na komputerach, to o życiu swoje wie. Natomiast coach próbuje często oszukać.
W Polsce mało mamy takiego kina moralnego niepokoju, z wartościami. Jak Pan, jeżdżąc po świecie i obserwując różne tendencje, oceniłby tego rodzaju kino?
To kino jest zawsze mniejszościowe. Ono nie odpowiada najszerszej publiczności, bo ta chce, aby jej schlebiać, potakiwać, mówić, że wszystko, co robi, jest dobre. A to kino mówi inaczej. Natomiast na coś bardzo mądrego zwrócił mi uwagę krytyk z pewnego niewielkiego kraju. Mianowicie zauważył, że póki panował marksistowski monolit ideologii, to ideologia była bardzo spójna, chociaż była bardzo fałszywa. Wtedy niepokój, który sialiśmy, był twórczy, ponieważ on tę ideologię rozwalał. Natomiast dzisiaj, jeżeli żyjemy w tym świecie, o którym niektórzy mówią, że jest światem płynnej ponowoczesności, w tym kompletnym chaosie, ważniejsze jest powiedzieć, że coś jest trwałe, pokazać, że coś się nie zmieniło. Naprawdę, odkąd człowiek jest na tej ziemi, wartości są zawsze te same i trzeba je na nowo odnaleźć w nowej rzeczywistości. Tymi samymi wartościami są dobro, wierność, godność. Te wartości zawsze istniały, trzeba tylko wiedzieć, jak je realizować w aktualnych czasach. Bo czasy są inne.
Autorem muzyki do Obcego ciała jest Wojciech Kilar. To ostatni film, do którego napisał ścieżkę dźwiękową przed śmiercią.
Współpracowaliśmy przez całe moje życie. Nie byłem pierwszym reżyserem, z którym Kilar współpracował, ale on był pierwszym moim kompozytorem i nigdy się nie rozstaliśmy. Nie zrobiłem ani — Współpracowaliśmy przez całe moje życie. Nie byłem pierwszym reżyserem, z którym Kilar współpracował, ale on był pierwszym moim kompozytorem i nigdy się nie rozstaliśmy. Nie zrobiłem ani jednego filmu bez jego muzyki. Jest to dla mnie ogromna strata, bo bez niego jestem pozbawiony części mojego głosu. O moim nowym filmie Kilar powiedział, że jest trochę inny i napisze do niego muzykę inną niż dotychczas. W końcu choroba go zmogła i zostały tylko notatki.
Przez cztery kadencje był Pan konsultorem Papieskiej Rady ds. Kultury, powołanej przez Jana Pawła II w 1982 r. Papież powiedział, że ma ona służyć dialogowi Kościoła z kulturami naszych czasów. Co przez ten czas udało się zdziałać w tej przestrzeni i jak Pan dziś postrzega ten dialog?
Długo by o tym mówić, ale jako wieloletni uczestnik tej rady nie mogę oceniać jej działania. Na pewno też Jan Paweł II powołując ją, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak głęboka jest przepaść. Szczególnie widoczna od strony Kościoła. Od strony laickiego świata to wiadomo już od stulecia, bo mniej więcej tak datuje się rozwód świata kultury i sztuki z Kościołem. Natomiast to jak Kościół nie orientuje się w dzisiejszej kulturze, jest jej daleki, jak często jej nie potrzebuje, a raczej jak ludziom Kościoła wydaje się, że nie potrzebuje, stanowi problem i nad tym ta rada pracowała. I na tym polega paradoks. Najtrudniej to wytłumaczyć biskupom. Wyjaśnić, do czego kultura jest potrzebna i dlaczego nie wolno jej zostawić samopas.
Leszek Kołakowski w niedawno wydanym eseju stawia pytanie: „Czy nasza kultura przeżyje, jeśli zapomni Jezusa?”. Jak Pan odpowiedziałby na to pytanie postawione przez jednego z największych filozofów ostatnich czasów?
Jest to bardzo pięknie zauważone i oczywiście odpowiedź Kołakowskiego jest jednoznaczna. Nasza kultura nie przeżyje bez Jezusa Chrystusa, bo ona jest zbudowana na fundamencie judeochrześcijańskim. I sam Kołakowski, nie opowiadając się jednoznacznie, mówi na pewno, że ten świat się rozsypie, jeśli zabraknie w nim chrystianizmu. I to zdanie podzielam. Ja też tak twierdzę.
opr. mg/mg