Praca duszpasterza na północnej Syberii: zimą temperatura spada tu do -50 stopni Celsjusza, a jeden katolicki ksiądz posługuje w parafii obejmującej 1,5 miliona ludzi!
Msza św. u Ali i Władimira w mieście Kogałym, centrum koncernu Łukoil na zachodniej Syberii. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono
Ta parafia zajmuje teren trzy razy większy od Polski. Choć mieszka tu 1,5 mln ludzi, jest tylko... jeden katolicki ksiądz. I wciąż nie ma kościoła.
Parafia św. Józefa w Surgucie w północnej Syberii od południa opiera się o tajgę, a od północy o Morze Arktyczne. Lato trwało tu w tym roku tylko przez dwa i pół dnia. Był za to wtedy upał plus 35 stopni Celsjusza. A jeszcze dzień wcześniej wszyscy chodzili w kurtkach... Ludzie opowiadają tu taki dowcip. Turysta pyta: „Mieliście w tym roku lato?”. A tubylec: „Tak, mieliśmy, ale ja niestety byłem tego dnia w pracy”.
Zimą temperatura spada tu poniżej minus 50 stopni Celsjusza. Jednak proboszcz Jarosław Mitrzak, polski ksiądz rodem z Siedlec, zimą może przynajmniej dojechać samochodem do Salekhardu za kołem podbiegunowym. Latem nie prowadzi tam żadna droga. Jednak gdy chwyci mróz, buldożer wyjeżdża na zamarznięte bagna i równa, spycha wszystko przed sobą. Tworzy w ten sposób „zimnik”, czyli prowizoryczną drogę. Zimą wystarczy więc wskoczyć do samochodu i przejechać 1200 km... Jednak na mrozie ks. Jarek złamał raz francuski klucz do kół z jego renówki. Gdy w takie mrozy coś zepsuje się w aucie, kierowca musi natychmiast rozpalić ognisko. Trzy minuty później palce będzie miał już zbyt zdrętwiałe, żeby użyć zapałek.
Latem ksiądz Jarek podróżuje do Salekhardu samolotem. Najpierw musi jednak przejechać 850 km w odwrotnym kierunku, na lotnisko w Tiumieni. Dzięki temu regularnie raz na kwartał za kołem podbiegunowym, w zwykłym mieszkaniu w Salekhardzie, na stoliku zamienionym w ołtarz, wśród zgromadzonej garstki katolików, chleb zamienia się w Ciało. — Ilu jest katolików w Salekhardzie? — pytam. — Gdyby wszyscy przyszli, to piętnastu — odpowiada ks. Jarosław.
— Opłaca się jechać taki kawał świata dla garstki ludzi?
— Chrystus umarł za każdego człowieka indywidualnie, a nie za jakąś zbiorowość — mówi ks. Jarosław. — Do miasta Nowy Uriengoj na północy przemierzam 800 kilometrów dla jednej pani. A do Tarko-Sale jeżdżę 600 kilometrów do jednego Polaka i jego żony, przygotowuję ich teraz do sakramentu małżeństwa. Ale teraz na Msze przychodzi tam już kilka osób, bo wołają sąsiadów. Do miasta Nadym mam 1300 km samochodem, ostatnio otworzyli drogę, przedtem latałem tam samolotem do jednej rodziny: brata i siostry. Ale pozostali członkowie rodziny też przychodzą, są zainteresowani i życzliwi — wylicza.
Owca w tundrze
W Polsce ks. Jarek pracował tylko trzy lata po święceniach. Potem rozeznał, że Bóg oczekuje od niego wyjazdu na Wschód. — Praca księdza na Syberii to, porównując z Polską, zostawienie 99 owiec w poszukiwaniu tej jednej, która jest w lesie sama, zagrożona wilkami. To bardzo cieszy, kiedy się ją znajduje — mówi.
Traktując słowa ks. Jarka dosłownie, trzeba wprowadzić poprawkę, bo w części jego parafii nie rośnie już nawet las. Tylko bezkresna tundra. Porastają ją z rzadka tylko pokrzywione, karłowate sosenki, czepiające się kurczowo brązowych jesienią mchów. Są też miliony jezior i oczek wodnych, pełnych ryb. A poza tym tylko mokry piach i błoto, błoto, błoto. Jeśli zejdziesz z przecinającej te bagna szosy, to się utopisz. Tylko tubylcy potrafią skakać po bagnach w poszukiwaniu kwaśnych jagód i pozostać przy życiu. Nas odstraszył widok tonącego w bagnie ciężkiego sprzętu. Pod miastem Uraj widzieliśmy zapadającą się koparkę: ponad bagno wystaje jeszcze tylko łyżka i część kabiny. Nikt nie jest już w stanie jej wyciągnąć.
Lasy rosną w południowej części parafii, ale to lasy o chorowitym wyglądzie, z cieniutkimi drzewami. Jak zdrowy las ma urosnąć na błocie z piasku? Żeby wyhodować tu zwykłe warzywa w szklarni, trzeba pojechać po żyzną ziemię za tajgę, 600 km na południe. Tu nie ma nawet kamieni: kiedy parafianie z Surgutu budowali małą stajenkę, musieli kupić zwykły kamień w sklepie z akwariami.
Ludzie przyzwoicie tu jednak zarabiają dzięki wydobyciu ropy i gazu. Wielu przyjechało na syberyjską Północ z Ukrainy, gdzie pensje są dziesięć razy niższe. Chcieli popracować trzy miesiące i wrócić, ale siedzą już 20 lat. Wielu z nich ma katolickie korzenie. Jednak tu, na Północy, nie mieli szans na korzystanie z sakramentów. Tak jak Ludmiła Pietrowna Bojczuk, która pracuje w służbie zdrowia na lotnisku w Surgucie. Przyjechała spod Kamieńca Podolskiego. Zdziwiło ją, że niebo wydaje się zawieszone o wiele niżej niż na Ukrainie. — Ja myślała, że niebo mi się wali na głowę — śmieje się. Jednak już kwadrans po wyjściu z samolotu przeszły jej objawy astmy. Niestety, ilekroć odwiedza Ukrainę, objawy wracają. — Mama mi powiedziała: lepiej już tu nie przyjeżdżaj, to ja będę przyjeżdżała do ciebie. No i jestem już 24 lata — uśmiecha się. — Szkoda, że już 24 lata temu ksiądz do nas nie przyjechał — mówi.
— Ale ja togda [wtedy] był maljeńkij! — przekomarza się z nią proboszcz. — A mog prijechać i maljeńkij! — zgadza się wesoło Ludmiła.
Niestety nie każdemu przechodzą tu objawy alergii. Widać na północnej Syberii nie ma roślin, które uczulały akurat Ludmiłę.
Dyżur przy telewizorze
Ks. Jarosław długo nie wiedział, że na północ od tajgi w ogóle są jakieś miasta. I to tak duże, jak 350-tysięczny Surgut. Katolicy z Północy sami przyszli kiedyś do kościoła w Tobolsku, gdzie pracował. „Zaproście mnie, przyjadę” — zaproponował ksiądz. I odtąd spędza większość czasu w samochodzie, jeżdżąc po surowej Północy.
Choć ma po operacji uszkodzoną strunę głosową, mówi swoim wysilonym, nienaturalnym głosem piękne kazania. Opowiada w nich o Ewangelii. A ludzie spijają te wypowiedziane z wysiłkiem słowa z jego ust.
Tuż po operacji ks. Mitrzak mówił tylko szeptem. Powtarzał w myślach: „Ty masz, Panie Boże, poczucie humoru. Jestem jedynym misjonarzem na taki kawał Syberii, a Ty mi zabierasz głos”. Dopiero po kilku dniach świadomie powtórzył modlitwę ze swojego obrazka prymicyjnego: „Bądź wola Twoja”. — Pomyślałem, że aby kochać Pana Boga, mocny głos nie jest potrzebny. Zawsze tych kilka zdań powiem. Do zbawienia wielu słów nie trzeba — mówi. Głos na szczęście stopniowo księdzu wraca. Przez to, co Panu Bogu oddał, Bóg teraz szczególnie działa.
Pierwszą katolicką Mszę świętą w historii Surgutu ks. Jarosław odprawił 7 lutego 2002 roku. Ormianie Dżawair i Seiran Chaczatrianowie dowiedzieli się o Mszy przypadkiem. Ktoś z rodziny dostrzegł kątem oka na pasku reklamowym w lokalnej telewizji przesuwające się ogłoszenie, które ich zelektryzowało. Głosiło, że w Surgucie katolicki ksiądz odprawi Mszę świętą. Takie ogłoszenia wykupuje w Surgucie ks. Mitrzak.
Chaczatrianowie nie zdążyli zanotować numeru telefonu, podanego w ogłoszeniu. Dyżurowali więc na przemian przy telewizorze przez sześć godzin, aż ogłoszenie pojawiło się na pasku po raz drugi. Wtedy zapisali numer i wreszcie, po latach, mogli znów uczestniczyć w Eucharystii.
Dzięki temu wydarzeniu Bóg całkiem namacalnie zmienił ich życie. Po pewnym czasie okazało się, że Dżawair (nazywana Żanną) jest w ciąży. Mieli już trójkę dzieci, materialnie nie szło im najlepiej, a Żanna nie uważała się już za młodą. Wystraszyła się. W Rosji wciąż wielu ludzi wierzy w obowiązujące w Związku Sowieckim kłamstwo, że aborcja to nic złego.
Na szczęście kobieta przedtem porozmawiała z księdzem. Ksiądz przytoczył wszystkie najmądrzejsze argumenty za życiem. Ona jednak zablokowała się i nie chciała słuchać logicznych argumentów. Termin „zabiegu” się zbliżał. Ks. Jarek przestał więc przekonywać, ale pojechał do tej rodziny razem się pomodlić. Na koniec wyciągnął do kobiety rękę ze swoim niebieskim różańcem. Kiedyś w Jerozolimie położył ten różaniec w zagłębieniu, w którym stał krzyż Chrystusa. — Żanna, ty sama podejmiesz decyzję. Ale obiecaj mi, że się będziesz modlić na tym różańcu. Jeśli będziesz się modlić, to ci go zostawię — powiedział. — Modlić się mogę — odpowiedziała Żanna.
Ksiądz zostawił różaniec i więcej do tematu nie wracał. 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej, Chaczatrianom urodził się syn Dawid. Jest niezwykle sympatycznym chłopcem, dumą i szczęściem swoich rodziców. Widać, że patrzą na niego z miłością, że noszą go na rękach, a Dawid czuje, że jest kochany. — Nigdy nie zapomnę słów ojca Jarosława, że dla ojca ważniejsze jest, żeby się Dawid urodził, niż zbudowanie kościoła w Surgucie — mówi Żanna.
Te słowa robią wrażenie, kiedy się księdza Jarosława zna. Jego znajomi widzą, że na zbudowaniu kościoła w Surgucie zależy mu ogromnie. — Tu mieszka mnóstwo ludzi ochrzczonych w Kościele katolickim, którzy nie są jeszcze na tyle dojrzałymi chrześcijanami, żeby przyjść na Mszę do mieszkania w bloku. Ale do kościoła przyjdą — przekonuje. Cieszy się, że kościół będzie doskonale widoczny z nowej obwodnicy, więc zobaczą go też goście z innych miast. Będzie miał tradycyjną bryłę, żeby już na pierwszy rzut oka było widać, że to kościół katolicki.
Znaleziona Julia
Ruszamy z księdzem Jarkiem w jedną z licznych podróży po parafii. Ksiądz odprawia Msze święte po mieszkaniach. Ludzie zwalniają się z pracy, żeby na nie przyjść. Zjawiają się często całymi rodzinami, wraz z dziećmi. Tu widać, jak młode i żywotne jest chrześcijaństwo.
W nowoczesnym mieście Chanty-Mansyjsk prosimy księdza o przystanek w muzeum. Chcemy sfotografować jedyną na świecie kość mamuta, przebitą grotem oszczepu przez człowieka 14 200 lat temu. — Po co im ta kość? — dziwi się Lena, katechetka i organistka, która jedzie z nami.
Może jednak Komuś zależało, żebyśmy tam poszli? Kierowniczka muzeum, z którą jesteśmy umówieni, nie ma czasu, więc wysyła swoją podwładną, Julię Mołdawskają. Ta sympatyczna dziewczyna opowiada nam o eksponatach. Ks. Jarek wręcza jej cudowny medalik Maryi Niepokalanie Poczętej. — Nawet nie wiecie, jak bardzo teraz tego potrzebuję. Cieszę się, że was spotkałam — odpowiada niespodziewanie Julia. Okazuje się, że dziewczyna szuka swoich korzeni. Przyjechała tu przed dwoma laty z Ałtaju. Wymienia się z Leną telefonami. — 3 listopada mam urodziny, przyjedźcie! — uśmiecha się na pożegnanie.
Zdjęcie przebitej kości mamuta pewnie się w „Gościu” nie zmieści. Ale zdjęcie Julii ma szanse.
Kolejne 140 km jedziemy po betonowych płytach, drogą pustą i prostą jak strzelił. Mkniemy, żeby zdążyć, już nocą, odprawić Mszę świętą w mieście Uraj.
Książka taka bolszaja
W Uraju na Mszę u Natalii i Wasilija Konariewów przychodzą też ich znajomi. Nie wszyscy są chrześcijanami, ale są ciekawi liturgii i bardzo życzliwi. Historia dochodzenia do wiary Natalii i Wasilija też jest fascynująca. Nawrócili się dzięki własnemu synowi Stiepanowi.
Wasilij jest w trzech czwartych Mansem, potomkiem żyjącego na Syberii od pokoleń ludu. Część Mansów do dzisiaj żyje w lasach, praktykuje kulty pogańskie i chodzi do szamanów.
Przodkowie Wasilija żyli w mieście. Wasilij nie wiedział jednak o Bogu prawie nic. — Śmiałem się z babci: „Dlaczego się modlisz? Nie ma Boga!” — wspomina. Jezusem zainteresował się po raz pierwszy, kiedy za młodu zobaczył film „Jesus Christ Superstar”. Film przedstawiał Jezusa jako hipisa i opisywał jego misję niezbyt wiernie, ale rockowe piosenki śpiewane przez aktorów robiły wrażenie. Zwłaszcza że Wasilij ma fantastyczną wrażliwość muzyczną, świetnie gra na gitarze. — Chcieliśmy zrozumieć słowa, sens, dowiedzieć się, co to za historia — mówi. — Nigdy bym jednak nie uwierzył, że w przyszłości zostanę katolikiem. Byłem komsomolcem, przez 10 lat należałem do partii, byłem nawet instruktorem partyjnym — dodaje.
Koleżanka namówiła go, żeby poszedł do cerkwi. — Nie byłem wierzący, ale traktowałem to tak, że można się ochrzcić i w ten sposób się zabezpieczyć — wspomina.
Przełomem było, gdy dwa lata temu zmarł dziadek Natalii, Józef, katolik polskiego pochodzenia. W związku z tym, gdy Konariewowie byli w Tiumieni, mieście leżącym ponad tysiąc kilometrów na południe, weszli do katolickiego kościoła. Właśnie trwała Msza święta. I właśnie w intencji jakiegoś Józefa. Sam kościół nosił też wezwanie św. Józefa. Zwłaszcza Stiepan, syn Natalii i Wasilija, był zachwycony słowami, płynącymi od ołtarza.
Rodzice wrócili do domu, a Stiepan został w Tiumieni na studiach w Instytucie Ropy i Gazu. — Kilka miesięcy później dał nam znać, że bierze udział w katechizacji i przygotowuje się do przyjęcia sakramentów — wspomina Natalia.
Przykład Stiopy (czyli Stiepana) pociągnął jego rodziców. Wzięli ślub kościelny w kaplicy zorganizowanej w mieszkaniu w bloku w Surgucie. Przejechali w tym celu 800 kilometrów. Byli zaskoczeni, że obecni na ślubie parafianie zgotowali im gorące przyjęcie. I że po ślubie proboszcz porwał ich do swojego mieszkania na obiad.
Bardzo charakterystyczna dla syberyjskich katolików jest panująca między nimi rodzinna atmosfera. Jest ich niewielu, dobrze się znają i traktują się jak rodzina. Tak, jak traktowali się pierwsi chrześcijanie, żyjący wśród pogańskiej większości. Warto pojechać aż na Syberię, żeby sobie przypomnieć, że Kościół to naprawdę rodzina.
Co zafascynowało w chrześcijaństwie Natalię i Wasilija? — Miłość do człowieka. Ona przenika wszystko — odpowiada bez wahania Wasilij. — I umiejętność przebaczania. Odniesienie do wroga jest zupełnie inne niż wszystko, co wcześniej znałem. Gdzie indziej obowiązuje zasada oko za oko. Albo jeszcze ostrzej: jeśli ktoś zrobił ci coś złego, to ty mu zrób jeszcze gorzej. A tu jest zupełnie inaczej. Zacząłem się nad tym zastanawiać i doszedłem do wniosku, że spór nigdy nie doprowadza do prawdy — mówi.
Rozmawiamy z Natalią i Wasilijem przy zastawionym stole, po Mszy św. odprawionej na piętrze domku na ich działce. Wygląda to jak agapa po Mszach u pierwszym chrześcijan.
Goście, obecni na Mszy, już poszli. My skorzystaliśmy z rosyjskiej „bani”, a teraz gadamy w nocy z gospodarzami. — Ja ledwie wstąpiłem na ścieżkę chrześcijaństwa. To tak, jakbym zaczynał czytać książkę. Ona już wciąga: choć jesteś na pierwszych stronach, wiesz, że będziesz czytać dalej. Ale ta książka jest jeszcze taka bolszaja, taka gruba. Mam wrażenie, że świat się przede mną rozszerzył.
Ks. Jarosław Mitrzak prosi o wsparcie budowy kościoła: Kredyt Bank SA nr 34 1500 1663 1016 6029 0931 0000, z dopiskiem: „Ofiara na budowę kościoła w Surgucie”
opr. mg/mg