Kazachstan jest ogromnym krajem, dziewięć razy większy niż Polska. Mieszka tam ok. 18 mln ludzi, z tego mniej niż 1 procent stanowią katolicy.
Katarzyna Matusz-Braniecka: Jak się Księdzu żyje w Kazachstanie? Jak tam jest?
Ks. Grzegorz Burdyński MIC*: W Kazachstanie jestem już dziewięć lat. Pierwszy rok był bardzo trudny, dlatego, że musiałem poznać nowy język. Trochę znałem język rosyjski, bo uczyłem się go w szkole podstawowej. Zawsze mnie pociągała Białoruś, Ukraina i Wschód. Zawsze mówiłem prowincjałowi, że jestem gotów jechać tam na misje. Moja dusza jest trochę wschodnia – lubię pieśni wschodnie, prawosławne, dlatego zawsze marzyłem o Wschodzie. Kolejnym problemem była inna mentalność ludzi. Ludzie Wschodu zewnętrznie są bardzo życzliwi, otwarci, gościnni, uśmiechnięci, ale jednak zamknięci w sobie. Trudno jest się z nimi tak naprawdę zaprzyjaźnić, wejść w bliskie relacje. Oni mają swoją wewnętrzną strefę, do której nie dopuszczają drugiego człowieka, jakby w środku nich była jakaś granica, poza którą inni nie mają dostępu. Inni, czyli osoby odmiennych narodowości. Są religijni – ci, którzy są wierzący, bo są także i niewierzący. Marianie mają w Kazachstanie dwie parafie: w Karagandzie, gdzie pracuję i na północy, 600 km od nas w Tajynszy. To, co mnie urzekło, to w parafiach tych, które nie są duże, czuje się rodzinną atmosferę. Ludzie znają swoje problemy, wspólnie modlą się za siebie, tworzą małe grupy – wspólnoty. Panuje jedność. Parafia jest jedną dużą rodziną.
Co to znaczy mała parafia, ile osób do niej należy?
Kazachstan jest ogromnym krajem, dziewięć razy większy niż Polska. Mieszka tam ok. 18 mln ludzi, z tego mniej niż 1 procent stanowią katolicy. W naszej parafii mamy kolędę, czyli wizytę duszpasterską znaną w polskiej tradycji. W okresie Bożego Narodzenia odwiedzamy ludzi w ich domach. Inne parafie tego nie robią, ponieważ prawo zabrania nam modlitwy poza ośrodkami kultu. Zawsze możemy jednak powiedzieć, że jesteśmy w gościach, u znajomych na herbacie. To jest wystarczające usprawiedliwienie. Odwiedzamy wszystkich ludzi, zarówno tych, którzy chodzą do kościoła, jak również tych, którzy nie chodzą, ale się deklarują jako osoby wierzące. Według kartoteki mamy w parafii 500-600 osób. Do kościoła chodzi ok. 40 proc. z nich, czyli 200 osób. Na Boże Narodzenie i Wielkanoc frekwencja wzrasta do 50 proc. Liczba osób uczestniczących w Mszach św. uzależniona jest także od pory roku i pogody. Dla nich działka to jest pewna „świętość”. My mówimy „święte działki”, ponieważ oni żyją biednie, więc co sobie wyhodują, to potem mają na całą zimę: ziemniaki, cebulę i inne warzywa.
Jak wygląda wasze życie tam?
W niedziele odprawiamy dwie Msze św. u nas i jedną w klasztorze karmelitanek. W parafii mamy zgromadzenie sióstr karmelitanek klauzurowych, które nie wychodzą na zewnątrz, żyją za kratami, więc codziennie posługujemy u nich – spowiadamy, odprawiamy Msze św. U nich każdego dnia jest Msza św. o 8.00, na którą przychodzą też ludzie z zewnątrz, część kaplicy jest dla nich otwarta. W kościele parafialnym jedną Mszę św. mamy w języku polskim, ponieważ w Karagandzie jest bardzo dużo Polaków, którzy chcą, by liturgia była sprawowana w ich języku ojczystym. Pięknie się modlą i śpiewają po polsku, jednak nie wszystko rozumieją. Dlatego czytania i psalm są po polsku, ale kazanie jest po rosyjsku. Wierni sami czytają, sami śpiewają – bardzo żywo. To co mi się podoba w Kazachstanie, w odróżnieniu od Polski, że ci ludzie jak śpiewają, to śpiewają. To słychać, chętnie się włączają, nie jest tak, by tylko sam organista śpiewał. Druga Msza św. jest odprawiana po rosyjsku. Na tej drugiej Eucharystii frekwencja jest większa, chociaż jeszcze 10 lat temu więcej było Polaków na polskiej Mszy św. Teraz więcej osób przychodzi na Mszę św. w języku rosyjskim. Zależy to też od dnia.
Dzięki nowej ustawie repatriacyjnej coraz więcej Polaków będzie wyjeżdżać z Kazachstanu?
Na pewno będą tacy, którzy nie wyjadą i pozostaną, ale dużo osób z naszej parafii ma już dokumenty na repatriację. Wyjadą głównie ci, których dzieci mieszkają lub uczą się w Polsce. Nasza kucharka jest Polką z pochodzenia, jej mąż jest Polakiem, ich troje dzieci jest już w Polsce – najmłodszy syn uczy się drugi rok, córka skończyła studia i pracuje, starszy syn założył już rodzinę. Oni w przyszłości pewnie wyjadą do Polski, bo tam są ich dzieci. Dopóki ich jeszcze coś tu trzyma – chora mama czy babcia – to są tutaj, ale kiedy babci zabraknie, wyjadą.
Jakie wyzwania stoją przed Księdzem?
Moim najważniejszym wyzwaniem, do którego chcę poważnie podejść, jest nauka języka kazachskiego. Uczestniczyłem w różnych kursach, które organizowała nasza diecezja, ale zawsze było coś ważniejszego, co utrudniało przyłożenie się do tej nauki. Nie mówię, że będę miał sukcesy w tej nauce, gdyż jest to bardzo trudny język z grupy języków turskich. Składnia, wymowa nie jest podobna do niczego, do żadnego z naszych słowiańskich języków. Rosyjski jest łatwy dla nas, ponieważ jest podobny do polskiego, za to kazachski jest całkiem inny. Wyzwaniem dla Kościoła w Kazachstanie jest wychodzić do Kazachów. Niemcy już prawie wszyscy wyjechali do swojej ojczyzny. W Kazachstanie są jeszcze pojedyncze rodziny niemieckiego pochodzenia, ale państwo niemieckie tak dobrze przygotowało plan repatriacji Niemców, że oni prawie wszyscy wrócili do siebie. Otrzymali dobre warunki socjalne. Teraz taki plan zaczyna realizować także Polska, więc Polacy też będą wyjeżdżać. Do Kazachstanu byli zsyłani również przedstawiciele innych narodowości. Jest tu muzeum, gdzie są pokazani Koreańczycy, Ukraińcy, Niemcy, Rosjanie i Polacy.
Kazachowie są w większości muzułmanami. Oni się boją, bo system stalinowski niszczył wszystkie religie. Muzułmanie też nie mogli w Kazachstanie wyznawać swojej wiary. Przyzwyczaili się do życia w ateizmie i większość muzułmanów to są ludzie niewierzący. Mówią, że są muzułmanami, ale nie praktykują swojej wiary, jednak mają tradycyjną przynależność do swojej grupy wyznaniowej. Jedna Kazaszka, która przyjęła chrzest, bardzo cierpi ze strony swojej rodziny, ponieważ doświadcza wykluczenia społecznego i oni się tego boją. Jednak ci odważniejsi przyjmują chrześcijaństwo, chrzczą swoje dzieci. Jest to złożona sytuacja, ale musimy próbować.
Jest Ksiądz z grupą w Polsce. Dokąd jest ta pielgrzymka?
Kilka lat temu zrodziła się taka idea, żeby pokazać tym ludziom – myślę głównie o Polakach, którzy nie chcą na stałe wracać do Polski – ich ojczyznę. Chciałem zrobić dla nich prezent, zorganizować pielgrzymkę, żeby mogli przyjechać chociaż na dwa tygodnie do Polski, mówiąc poetycko – żeby mogli pooddychać polskim powietrzem, chodzić po polskiej ziemi, spotkać się z Polakami, poznać naszą kulturę, język polski. Wielu z nich w domu rodzinnym modliło się po polsku, uczestniczyło w Mszach św. odprawianych po polsku, ale to był język zakazany. Oni gdzieś tam po cichu mówili po polsku z rodzicami czy dziadkami, ale tak normalnie nie mogli używać swojego języka. Niektóre dzieci były karane w szkole za to, że powiedziały słowo po polsku. Nauczyciele tego zabraniali. Dlatego chciałem Polakom pokazać Polskę. Jeśli w ich sercach pojawiło się pragnienie powrotu, to ja nie chcę tych ludzi zatrzymywać w Kazachstanie. Wiem, że jest to pewien heroizm, jeśli chcą tam zostać jako katolicy, być takim świadectwem, przykładem dla Kazachów, ale nie mają takiego obowiązku. Jeśli czują, że ich dzieci mają w Polsce lepszą przyszłość i mogą się rozwijać, to ja nie jestem za tym, żeby im zabraniać powrotu.
Jacy są Polacy w Kazachstanie?
Różni. Jest np. rodzina lekarzy – dwóch synów i ojciec są lekarzami, teraz córka studiuje medycynę, w sumie mają siedmioro dzieci. Ojciec miał dokumenty na repatriację, chcieli przyjąć go w Polsce w jakimś szpitalu, ale zrezygnował z tej propozycji. Powiedział, że chcą świadczyć w Kazachstanie. To jest rodzina wierząca, katolicka. Podobny gest zrobił ks. Władysław Bukowiński, który pracował w Kazachstanie przez wiele lat. Trzy lata temu, 11 września 2016 r. w katedrze Matki Bożej Fatimskiej Matki Wszystkich Narodów w Karagandzie, został ogłoszony błogosławionym. Jest on patronem Kazachstanu z krakowskiej diecezji. Trzynaście lat spędził w więzieniach, w łagrach w Kazachstanie. Kiedy go zwolnili z więzienia i dali mu możliwość powrotu do Polski, on oddał polski paszport, przyjął paszport radziecki i powiedział, że chce zostać z tymi ludźmi do końca, że nawet jeśli nie będzie miał siły i spotka go śmierć, to jego grób będzie miejscem świadectwa dla innych, że ludzie będą się modlić na jego grobie. To jest wzór dla wielu ludzi, którzy chcą zostać w Kazachstanie i tam świadczyć.
*Ks. Grzegorz Burdyński MIC, proboszcz Parafii Maryi Matki Kościoła Zgromadzenia Księży Marianów w Karagandzie (Kazachstan). Od 22 lat w Zgromadzeniu Marianów, od 9 na misjach w Kazachstanie. Duszpasterz i członek ruchu drogi neokatechumenalnej. Jego pasją jest gotowanie.
opr. ac/ac