Przyjazd Papieża Benedykta XVI na Kubę będzie impulsem wiary dla tamtejszego Kościoła - bo jest w dobrym czasie. Rozmowa z salezjaninem, który pracował na Kubie jako misjonarz
JOLANTA MARSZAŁEK: — Co Księdza najbardziej zaskoczyło po przyjeździe na Kubę?
KS. DARIUSZ IŻYKOWSKI SDB:
— Kuba to kraj egzotyczny, więc ma prawo zaskakiwać nas wszystkim. Wzruszające jest świadectwo życia wiarą tamtejszych katolików, jak i w ogóle życie tamtejszego Kościoła. Ich ogromne poczucie przynależności do Kościoła, poczucie wartości, jaką jest wiara chrześcijańska, entuzjazm wobec bezmiaru problemów i duchowej pustki w społeczeństwie robią ogromne wrażenie. Przejmująca jest sytuacja życiowa całego społeczeństwa, ogromne poczucie bezsilności, strachu, niemoc wobec codziennych wyzwań, osobistych, moralnych czy rodzinnych problemów. Ogromne poczucie zła, stagnacji i bezradności.— Czy doświadczenie komunizmu odcisnęło na Kościele kubańskim swoje piętno i jaką ofiarę poniósł Kościół pod rządami Fidela Castro?
Oczywiście, że tak. Ucierpiał Kościół, ale ucierpiał również naród. Komunizm na Kubie był czymś innym niż tu, w Europie, czy nawet w Polsce. Panuje tam też inna mentalność, inne czynniki historyczne i geopolityczne. Dziś każdy Kubańczyk jest świadomy, że żyje w postkomunistycznym relikcie, już martwym i całkowicie niewydolnym. I to, co istnieje dziś na Kubie, już nie jest nazywane przez samych Kubańczyków komunizmem tylko ma swoją inną nazwę.
Zmiany zaszły bardzo głęboko, nie tylko zmiotły z powierzchni wyspy Kościół, który odradza się zupełnie na nowo, i nie tylko uległo zniszczeniu życie społeczne, lecz dziś mówi się o całkowicie dysfunkcyjnym pokoleniu. W sposób szokujący została zniszczona rodzina. Konsekwencje sięgały głęboko nawet w życie osobiste. Wpływ na to miała nie tylko wewnętrzna sytuacja polityczna, materialistyczna ideologizacja czy wprowadzana równość społeczna i jednakowa dystrybucja środków koniecznych do życia. Wpłynęła na to również polityka emigracyjna wewnętrzna i zewnętrzna. Dziś w społeczeństwie kubańskim panują demoralizacja, materialistyczne spojrzenie na życie, całkowita duchowa pustka, wyjałowienie nawet od wartości ogólnoludzkich. W skrajnych przypadkach dochodzi nawet do tego, że dzieci zdemoralizowane w zamkniętych szkołach są w stanie okraść nawet rodzinne domy. Pozbawienie własności prywatnej i socjalistyczny system dystrybucji zniszczył inicjatywę i uczynił ludzi niezdolnymi zaspokoić swoje potrzeby. Zagraniczna polityka emigracyjna, zwłaszcza ze strony Stanów Zjednoczonych, i atrakcyjne oferty pracy za granicą w ramach misji proponowane przez rząd prowadzą do pozbawiania społeczeństwa ludzi najbardziej wartościowych. Całkowitemu zniszczeniu uległa rodzina.
Jeśli chodzi o Kościół, to trzeba wiedzieć, że przed objęciem władzy przez Fidela Castro, był to Kościół postkolonialny, skostniały w strukturach, choć dobrze rozwinięty. Był elitarny i mimo że posiadał wiele dzieł, takich jak szkoły, szpitale, to jednak społeczeństwo słabo się z nim identyfikowało. W 1961 r. większość duchowieństwa i zgromadzeń zakonnych, pozostawiając cały majątek, w pośpiechu opuściło wyspę, źle rozumiejąc sytuację, uważając ją za przejściową. Wielu zmuszono do wyjazdu pogróżkami. Dla nielicznej garstki pozostałych i tych, którzy zdecydowali się ukrywać, nadszedł mroczny czas. Byli tacy, którzy w obronie kościołów nie wychodzili z nich ani na chwilę, spędzając tam całe lata bez prądu i bez wody bieżącej, zdani na łaskę ludzi o odważnym sercu. Zapanował model całkowicie bezwyznaniowy albo nawet antywyznaniowy. Za wyznawanie wiary można było stracić pracę, mieszkanie. Wtedy pozostała garstka wiernych. Do kościołów „funkcjonujących” przychodziło niewiele osób, były takie, które w niedziele odwiedzała jedna lub dwie osoby. Tam, gdzie nie było kościołów ani kapłanów, spotykano się w domach, w których w małych grupkach prowadzono również katechezę dla dzieci. Dla wiernych z miast, gdzie nie było kapłanów, przywożono Komunię św. często z bardzo odległych miejscowości. Był to ponury okres, po którym pozostały zrujnowane i rozgrabione świątynie i garstka wiernych. Aż przyszedł rok 1985.
— Nie ma kościołów, nie ma kapłanów — to jak się Kościół rozwija?
Kościół na Kubie istnieje i działa dzięki ludziom świeckim, dzięki laikatowi. Wszyscy, od dziecka aż do najstarszego wiernego, zaangażowani są w życie Kościoła. Opiera się ono na małych wspólnotach, tak jak w początkach chrześcijaństwa. Są to wspólnoty bardzo kameralne, gdzie wszyscy się dobrze znają, zdecydowana większość z nich nie posiada własnej świątyni ani jakiegoś lokalu, gromadzą się wtedy w domach albo pod drzewami. W dużych miastach te wspólnoty dochodzą do tysiąca osób, są takie, które gromadzą kilka osób lub same dzieci albo tylko młodzież. Takie wspólnoty mają swoje rady, animatorów, liderów, katechetów, agentów pastoralnych. Sami utrzymują te kościoły i kaplice, które posiadają, sami prowadzą katechezę, odwiedzają chorych, zanoszą im Komunię św. po Mszach św. niedzielnych. Prowadzą dożywianie i Caritas dla najuboższych w swoich osiedlach. Wszystko to w ścisłej współpracy z centrum duszpasterskim, jakim są kurie diecezjalne. Taka struktura Kościoła misyjnego, który wycieka spod szponów ograniczeń prawnych, to prawdziwy fenomen wiary. Parafię w San Diego w diecezji Santa Clara prowadził młody lekarz neurochirurg Lester Quiros, katechizował dzieci i dorosłych, organizował domy modlitw, pocieszał na duchu, dodawał zapału, rozbudzał nadzieję. Znam katechetów, którzy pokonują 20 km piechotą, a ich jedyną zapłatą jest nadzieja, że przyjdzie taki dzień, kiedy wszyscy poznają wartość Dziesięciu Przykazań.
— Jak wygląda praca misjonarza na Kubie?
Kuba liczy 11 mln mieszkańców, a liczba kapłanów wciąż nie przekracza 500. Kościół zorganizowany jest w dziesięć diecezji o bardzo zróżnicowanych potrzebach. Pomimo ograniczeń i niemożliwości działania w wielu środowiskach, takich jak szkoły, szpitale, ośrodki pomocy społecznej, instytucje państwowe i miejsca publiczne, to jednak kapłanom brakuje czasu, aby wszystkim się zająć. Pracę ogromnie utrudnia sytuacja materialno-bytowa. Przejmującym świadectwem jest poświęcenie starszych kapłanów, którzy pomimo wyeksploatowania wciąż są na pierwszej linii, bez prądu, wody, bez transportu, w górach, w stepie. Schorowanego ks. Jordano, salezjanina z Santa Clara, w każdą niedzielę młodzież na rękach przenosiła z łóżka do kościoła del Carmen, aby odprawiał niedzielną Mszę św. dla tamtejszych wiernych. Młodzi kapłani generalnie są przepracowani, swą posługę pełnią w kilku parafiach jednocześnie, często bez koniecznych środków materialnych, ich zapleczem i wsparciem są rodziny, sąsiedzi i wierni. Praca kapłana na Kubie nie ogranicza się tylko do sakramentów czy katechezy. Każdego dnia trzeba pomagać rozwiązać problemy dnia codziennego wiernych i tych, którzy w Kościele widzą ostatnią deskę ratunku, a są to problemy ekonomiczne, moralne, osobiste, rodzinne, często niełatwe. Zawsze i w każdym miejscu jest zapotrzebowanie na dobre słowo, otuchę i troszkę ciepła. Bez poczucia, że Bóg naprawdę prowadzi i towarzyszy, byłoby naprawdę ciężko.
— Jaki wpływ na rozwój Kościoła kubańskiego miała wizyta Jana Pawła II?
W Polsce panuje takie przekonanie, że pojechał tam nasz Papież i dokonał rewolucyjnych przemian. Nic takiego nie było. W 1986 r. mała grupa kapłanów kubańskich, pragnąc włączyć się w wielki program reewangelizacji obu Ameryk, postanowiła przygotować własny program, polegając całkowicie na własnych siłach. Od tego momentu Kościół katolicki na Kubie rośnie. To był przełom, który wyszedł z sanktuarium Del Cobre. Jan Paweł II zastał już raczkujące niemowlę. Wizyta papieska pozwoliła Kościołowi na nowo zaistnieć w mentalności społeczeństwa. Kiedy Papież objeżdżał miasta Kuby, większość ludzi pozostawała w obawie w swoich domach, oglądając jedynie transmisję telewizyjną. Jeszcze wtedy nieliczni byli ci, którzy pokonali czasem sporo kilometrów, nawet pieszo, aby wziąć udział na żywo w spotkaniu z Ojcem Świętym. Wielu nie miało jak dostać się na place z powodu ograniczeń w transporcie. W Santa Clara do ostatniego momentu najodważniejsi i najwierniejsi wyciągali sąsiadów na stadion, aby go zapełnić przed przyjazdem Papieża. Było to przełamanie lodów, przebudzenie świadomości.
— Czy do Matki Bożej ludzie pielgrzymują tak jak u nas?
La Virgen de la Caridad del Cobre to symbol narodowy, nie tylko religijny. Z tą figurką Maryi najwięksi bohaterowie kubańscy stawali do bitew o wolność i niepodległość wyspy. To Cudowna Figurka bardzo bliska każdemu kubańskiemu sercu. Dziewica Miłosierdzia z El Cobre jest Patronką Kuby od 1916 r., ogłoszoną na prośbę Kubańczyków przez papieża Benedykta XV. Podczas wizyty na wyspie w 1998 r. Jan Paweł II ukoronował figurkę Maryi koronami papieskimi, ogłaszając Ją jednocześnie Matką Pojednania Kuby. Spotykałem nawet takich, którzy mówili, że o Bogu nie wiedzą nic, ale wierzą w Dziewicę z El Cobre. Nawet wśród sekt zielonoświątkowców spotykałem takich, którzy głęboko w szafie trzymali wizerunek La Virgen del Cobre. Dziś samo sanktuarium jest raczej miejscem wyciszenia, modlitwy. Spełnieniem marzeń każdego Kubańczyka jest wizyta w El Cobre. Prawie każdy mieszkaniec wyspy coś Panience Dziewicy ślubował w skrytości serca. Jednak organizowanie pielgrzymek pieszych jest zbyt skomplikowane ze względu na brak środków.
— Papież Benedykt XVI odwiedzi sanktuarium Matki Bożej z El Cobre, w tym roku przypada bowiem 400. rocznica znalezienia figurki Dziewicy Miłosierdzia. Jakie znaczenie dla Kubańczyków ma to sanktuarium? Czy takie jak dla Polaków Jasna Góra?
Tak, to stąd wyruszyła wielka ewangelizacja Kuby niecałe dwa lata temu. Wierna replika Cudownej Figurki wyruszyła z sanktuarium i pielgrzymuje po całej Kubie, wędrując przez miasta i wsie i rozbudzając na nowo wiarę i nadzieję Kubańczyków, którzy się budzą, dla których Dziewica z El Cobre i Kościół katolicki na nowo są nadzieją i miejscem spotkania z Bogiem, pojednania i pokoju. Wizyta papieża Benedykta XVI w tym miejscu będzie miała niezwykłe znaczenie nie tylko symboliczne, ale przede wszystkim duchowe. To tak, jakby wejść w sumienie narodu, w sumienie każdego mieszkańca Kuby, wejść w to, co najbardziej intymne i wciąż jeszcze zarezerwowane dla samego Boga.
— Jak Kubańczycy przygotowują się do wizyty Papieża?
Wizyta zbiega się z obchodami jubileuszu 400-lecia znalezienia Cudownej Figurki, a obchody te poprzedza wielka akcja ewangelizacyjna, w którą zaangażowany jest każdy, ale to naprawdę każdy katolik, łącznie z dziećmi. Dziś nie ma domu na Kubie, gdzie nie byłoby wizerunku La Virgen del Cobre. Katoliccy misjonarze odwiedzili każdy dom, każdą rodzinę, zapukali do wszystkich drzwi, rozbudzając na nowo nadzieję i wiarę. W peregrynacji bierze udział więcej osób niż jest mieszkańców w danej okolicy, gdzie przechodzi Cudowna Figurka. Pojawiają się spontaniczne procesje, bez pozwoleń władz. Na ulice i place, gdzie przejeżdża La Virgen, wylegają rzesze ludzi. Są tysiące, panuje klimat modlitwy, widać łzy. Cudowna Figurka już bez pozwoleń władz wjeżdża do szkół, do szpitali, do publicznych zakładów opieki społecznej, do więzień i zakładów pracy. Wszystko to w klimacie modlitwy, jeszcze wśród wzruszenia i łez, ale z nieukrywanym entuzjazmem i ogromną nadzieją. Planowany jest także Krajowy Kongres Mariologiczny — może nie będzie to wielkie wydarzenie społeczne, ale dla relacji Kościół — Państwo znaczące. Dziś małe wspólnoty katolików rosną w siłę. Dziś zaczyna brakować katechetów, w parafiach powstaje po kilka grup katechumenalnych. Największy procent powracających do Kościoła stanowią środowiska akademickie.
Taki Kościół czeka na następcę św. Piotra. Jest to wiosna Kościoła na Kubie.
opr. mg/mg