Z misją wśród trędowatych

Trąd to nie tylko choroba ciała, ale i duszy. Jak wygląda życie w wiosce trędowatych? - opowiadają świeccy misjonarze

Trąd to nie tylko choroba ciała, ale także duszy. Każdy z nas potrzebuje miłości i akceptacji, to nas łączy. Pewien trędowaty powiedział nam, abyśmy zawsze patrzyli prosto w oczy każdemu człowiekowi, bo nie mamy pewności, że nie będą to oczy Jezusa - mówi Mariusz Wypych, który wraz z żoną Magdaleną był z misją w wiosce „Świt życia” w Indiach.

W 2014 roku byliście Państwo w Kalkucie, odwiedzając przede wszystkim grób Matki Teresy i wioskę trędowatych. Proszę powiedzieć kilka zdań o sobie, co robicie na co dzień?

Mariusz Wypych: Na co dzień mieszkamy i studiujemy we Wrocławiu. Madzia jest studentką Akademii muzycznej, gdzie rozwija swoje umiejętności gry na wiolonczeli barokowej i kształci się jako przyszła muzykoterapeutka, ja zaś studiuję inżynierię biomedyczną na Politechnice Wrocławskiej. Od prawie roku jesteśmy małżeństwem, które szczęśliwie spodziewa się potomstwa.

Jesteście młodymi ludźmi i proszę powiedzieć, skąd myśl, by jechać właśnie tam, a nie jak to zwykle młodzi ludzie robią, wybierając chociażby kraje z gorącymi plażami. Skąd taki wybór?

Magdalena i Mariusz Wypych: W 2013 roku wraz z siostrą nazaretanką Kazimierą Wanat udaliśmy się na doświadczenie misyjne do Kazachstanu. Wyjazd ten pokazał nam, że bycie w miejscach prostych, czasem zapomnianych, uwalnia nas od „udogodnień” naszego wieku, które bardzo często przysłaniają drugiego człowieka. Po powrocie chcieliśmy iść krok dalej - dalej przez Azję, by poznać zwykłe życie i kulturę mieszkających tam ludzi. Przede wszystkim była to dla nas droga duchowa, która miała nam pokazać w którym miejscu jesteśmy i czego pragniemy. Azja podobnie jak człowiek ma w sobie wiele tajemnic, które chcieliśmy odkryć. Nie zrobi się tego leżąc na plaży lub w hotelu. Trzeba wejść głębiej i wtopić się w życie zwykłych ludzi.  

Jak długo trwała podróż i jaki był jej cel? 

M i M: Nasza podróż rozpoczęła się 30 października 2014 roku i trwała pięć miesięcy. Droga była celem samym w sobie. Wiedzieliśmy kiedy wyruszymy, ale to gdzie i kiedy ją zakończymy było do samego końca niewiadomą. Będąc w drodze człowiek poznaje najlepiej samego siebie. Dlaczego? W obcym miejscu, po ludzku nieogarniętym, czasem niebezpiecznym nie mamy siły udawać. Maski, które zakładamy przestają funkcjonować. Wtedy widać co tak naprawdę kryje nasze serce. Otwierając się na drogę chcieliśmy odkryć obraz Boga u ludzi żyjących w krajach, gdzie chrześcijaństwo nie jest religią dominującą, a nawet zakazaną. Tak trafiliśmy do Jeevodaya - do trędowatych, o których tak często słyszymy w Ewangelii.

Dlaczego tam? Czy to było wcześniej zaplanowane?

M i M: O Jeevodaya usłyszeliśmy drogą pantoflową, która biegła przez Polskę, Australię i w końcu Indie. Przed wyjazdem nasza przyjaciółka, która towarzyszyła nam w podróży, miała okazję spotkać się z dr Heleną Pyz, która jest naczelnym i jedynym lekarzem w wiosce. Ta niesamowita, charyzmatyczna misjonarka przyjęła nas z otwartym sercem i ramionami. Jednak to, czy dotrzemy do Jeevodaya było wielką niewiadomą - droga bywa nieobliczalna. Po przyjeździe do Polski jednogłośnie stwierdziliśmy, że czas spędzony w wiosce trędowatych był najowocniejszym z całej wyprawy i wywrócił nasze życie o 180 stopni.

Proszę opowiedzieć, jak się tam dostaliście, jak wygląda wioska i funkcjonuje, jakie wrażenia pozostały?

M i M: Po miesięcznej wędrówce przez północe Indie i Nepal udało nam się dojechać do miasta Raipur, które jest oddalone o 30 kilometrów od wioski trędowatych. Nie było to łatwe, dlatego że czasami na kupno biletu kolejowego w Indiach czeka się kilka tygodni, chyba, że chce się podróżować na dachu pociągu. Stamtąd wsiedliśmy w autobus, który dzięki uprzejmości kierowcy podwiózł nas pod „bramę” wioski. Przy drodze przywitała nas figura Świętej Rodziny, która niestety została wcześniej zniszczona przez radykalnych hinduistów. Była godzina 6.00 rano, więc cała wioska gromadziła się w kościele na porannej Mszy Świętej. Mieszkańcy Jeevodaya przywitali nas szerokimi uśmiechami. Oprócz kościoła w wiosce znajdują się dwa hostele dla dzieci pochodzących z rodzin dotkniętych trądem, szkoła, budynki gospodarcze i domy rodzin trędowatych. W Jeevodaya funkcjonuje także przychodnia, gdzie pomoc znajdują ubodzy mieszkańcy pobliskich miast i wsi. Misją wioski jest nie tylko leczenie trędowatych, ale też rehabilitacja społeczna przez pracę i kształcenie. W Jeevodayay funkcjonuje zakład szwalniczy, w którym trędowaci szyją ubrania dla wszystkich mieszkańców. Pani dr Helena wyszkoliła też farmaceutów, którzy pomagają jej w pracy w przychodni przy wydawaniu leków. Jeevodaya ma na celu pokazanie ludziom wykluczonym przez trąd, że są potrzebni i że mogą pomagać innym mimo różnych dysfunkcji.

Ile osób mieszka w wiosce, czy jest dla tych ludzi jakaś przyszłość, myślę tu głównie o dzieciach?

Mariusz: Obecnie w wiosce mieszka około 500 osób, w tym ponad 20 rodzin dotkniętych trądem. Chłopcy i dziewczyny mieszkające w hostelach to dzieci pochodzące z rodzin trędowatych, które przyjeżdżają do Jeevodaya, aby móc uczyć się w szkole. Warto zaznaczyć, że normalnie takie dzieci z powodu wykluczenia przez trąd nie miałyby możliwości uczęszczania do publicznych placówek. Aby dziecko mogło chodzić do szkoły musi zostać zapisane przez rodziców. Kiedy są oni dotknięci widocznym trądem wtedy jest pewne, że dyrektor szkoły odmówi przyjęcia. W Jeevodaya jest inaczej. W szkole uczą się również dzieci z pobliskich wsi pochodzące z biednych rodzin. W ten sposób następuje integracja młodych z rodzin wykluczonych z młodymi z rodzin zdrowych. Po skończonym liceum absolwenci szkoły bardzo często idą na studnia bądź do szkół zawodowych, gdzie mogą rozwijać się dalej. Kilka lat temu paru z nich przyjechało na studia do Polski. Jest to dla nich szansa, by zmienić swój los, los swojej rodziny. Pani Helena zawsze motywuje wszystkich mieszkańców, żeby walczyli o swoje życie i o swoją godność.

Jak wygląda zwykły dzień w wiosce?

Magdalena: Dzień rozpoczyna się od wspólnej Mszy Świętej. Rano przed głównym wejściem kościoła ustawiają się w rzędzie dziewczyny, zaś przy bocznych drzwiach gromadzą się chłopacy i mężczyźni. Kilka minut przed godziną szóstą następuje wejście do kościoła. W pierwszej kolejności wchodzą mężczyźni, którzy siadają na dywanie po prawej stronie kościoła. Następnie wchodzą dziewczyny i zajmują miejsca po lewej stronie. Do kościoła wchodzi się na boso. Po Mszy wszyscy idą na śniadanie. Pod wielkim zadaszeniem kładzione są maty, na których siadają dzieci mieszkające w hostelach. Rodziny spożywają posiłki w swoich domach. Po śniadaniu, młodzi przybierają się w mundurki, by za kilka minut iść do szkoły, zaś mężczyźni szykują się do pracy w polu i innych. Kobiety w tym czasie zajmują się zajęciami domowymi i opiekują się małymi dziećmi, które pochodzą z rodzin trędowatych bądź zostały porzucone przez swoich rodziców ze względu na jakąś dysfunkcję. O godzinie 12.30 uczniowie przychodzą na obiad. Po nim wracają do szkoły. Młodzi kończą swoje zajęcia przed godziną 15.00. Po powrocie ze szkoły, każdy zajmuje się swoją pracą: sprzątaniem hostelu, zamiataniem placu, umyciem podłogi w kościele. Potem następuje czas na chwilę rekreacji. Ulubionym miejscem dzieci jest stojąca w wiosce huśtawka. Dostępne jest też boisko do siatkówki, które zostało stworzone dzięki pracy starszej młodzieży. O godzinie 17.20 wszyscy gromadzą się na wspólnej modlitwie różańcowej, gdzie modlą się za ofiarodawców Jeevodaya. Mieliśmy wrażenie, że siła z jaką mieszkańcy wioski odmawiają Różaniec powoduje, że słychać ich na parę kilometrów. Po modlitwie przychodzi czas na kolacje i odrabianie lekcji. Podczas naszego pobytu organizowaliśmy zajęcia z gry na gitarze i uczyliśmy dzieci polskich piosenek śpiewając je późnym wieczorem na schodach przy Kościele.

Spędziliście tam ponad miesiąc. Jaką rolę spełnialiście w tej wiosce? Co robiliście wśród chorych?

M i M: Mieszkańcy wioski bardzo dobrze radzą sobie w życiu codziennym. Jednak przede wszystkim tak jak i wszędzie jest potrzeba akceptacji i miłości. Wioska Jeevodaya ma na celu przywrócenie godności osobom wykluczonym. Dla nich najważniejsza jest obecność, życie z nimi. Gdy  dzieci były w szkole zajmowaliśmy się uporządkowaniem magazynu, który miał być zaadoptowany na mieszkania dla rodzin trędowatych. Potem dużo czasu spędzaliśmy z młodzieżą na wspólnej nauce. Będąc w ośrodkach misyjnych nie można robić tego, co mogliby robić mieszkańcy. Należy ich czegoś nauczyć, co mogłoby im pomóc w codziennym życiu lub sprowokowało ich do chęci rozwoju. W wyznaczonych dniach mogliśmy też przebywać z panią Heleną w przychodni, gdzie przyjmowała trędowatych. Przez ponad miesiąc staliśmy się częścią wioski.

Czy widok tych chorych ludzi, ich niedola wpłynęła na Wasze życie, na postrzeganie inaczej świata?

Mariusz: Życie wśród ludzi trędowatych z pewnością pokazało nam, że nie liczy się kim jesteś. Nieważne czy prowadzisz dużą firmę lub zajmujesz się wykładaniem towaru na sklepowe półki. Dla trędowatych liczy się jakim jesteś człowiekiem, co kryje twoje serce. Mieszkańcy wioski nauczyli nas patrzeć prosto w oczy i doceniać to, co nam umyka w dzisiejszym świecie. Często nie szanujemy czasu, który został nam dany. Tracimy go na rzeczy, które nie pchają nas do przodu, do rozwoju. Mieliśmy okazję pracować z młodzieżą, która, jak przyznała, chciała wykorzystać nasz pobyt w wiosce, by nauczyć się kolejnych nowych rzeczy takich jak gra na gitarze czy pianinie. Każda chwila się liczyła. Niesamowite było to, że życie w wiosce trędowatych było swoistymi rekolekcjami. To oni pokazali nam, że by głosić Jezusa nie trzeba nic mówić.

Największym świadectwem jest to, co robisz i jaki jesteś w relacji z drugim człowiekiem.

Czy trąd w dzisiejszych czasach spycha ludzi na margines, czy w ogóle można wyleczyć chorych na trąd, czy jest to bezpłatne?

Magdalena: Choć w teorii kastowość w Indiach jest zniesiona, to w praktyce nadal istnieje. Hinduizm traktuje trąd jako karmę za grzechy. Chorej osobie nie podaje się ręki, wyrzuca się z wioski, wyklucza z rodziny. Dlatego ich miejscem życia jest ulica, slumsy. Jednak znajdują się osoby, które decydują się wyjść naprzeciw trędowatym i przywrócić im godność. Trąd jest w stu procentach wyleczalny. Oczywiście nie da się odwrócić konsekwencji spowodowanych nieleczoną chorobą. Koszt całkowitego leczenia trądu to kilkanaście dolarów. Marzeniem pani Heleny jest doczekanie dnia, kiedy przyjdzie do swojej przychodni w Jeevodaya i wróci do domu, bo nie będzie miała żadnego pacjenta. Jednak żeby tak się stało potrzeba, aby zaszła zmiana w mentalności społeczeństwa, które traktuje tą chorobę jako pokutę.

Czy nie mieliście obaw przed chorobą, przed zarażeniem się nią?

M i M: Nasze europejskie organizmy są zbyt silne, żeby choroba była w stanie zaatakować. Podczas pobytu w wiosce byliśmy pod opiekuńczym okiem pani doktor Heleny. Jednak nie było możliwości zarażenia się trądem. Jedyne obawy jakie mieliśmy były związane z nami - jak zareagujemy na spotkanie z tą chorobą.

Ośrodek „Świt życia” jest ośrodkiem katolickim, a przecież ludzie mieszkający tam, to Hindusi. Jak to wygląda na co dzień, jak pogodzone są obie religie?

Mariusz: Z powodu tego, że Jeevodaya daje możliwość uczęszczania do szkoły także ubogim mieszkańcom pobliskich wiosek, jest szanowana przez społeczeństwo. Nie ma problemu, że ośrodek jest katolicki. Jego wychowankowie to w większości Hindusi. Jednak wszyscy uczęszczają na Mszę św. i odmawiają Różaniec. To jest ich droga do Boga. Nie są zmuszani do zmiany religii, jednak zdarzają się przypadki, że cała rodzina po wielu latach przyjmuje chrzest. W takiej sytuacji musi liczyć się z tym, że może zostać wykluczona przez swoich krewnych. W wielu przypadkach postać Jezusa jest traktowana jako jedno z wielu bóstw. Przejście na chrześcijaństwo to wielka decyzja. Przyjęcie chrztu w Indiach to rzeczywiste zostawienie wszystkiego dla Jezusa, dla Jego miłości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama