Nowa ewangelizacja to wyzwanie dla naszych czasów - bez niej chrześcijanie w Europie przestaną być "solą ziemi"
Nowa ewangelizacja nie jest kierowana do niewierzących, ale do tych, którzy są ochrzczeni i niewiele to dla nich znaczy.
Z biskupem Grzegorzem Rysiem rozmawia Maciej Müller
Maciej Müller: „Nikt wierzący w Chrystusa nie może uchylić się od obowiązku głoszenia Chrystusa wszystkim ludziom”, napisał w Redemptor hominis Jan Paweł II. Groźnie to brzmi.
Bp Grzegorz Ryś: To nie groźba, tylko opisanie pewnej konsekwencji w wierze. W Redemptoris missio Papież napisał, że wiara umacnia się wtedy, kiedy jest przekazywana. Czyli kiedy człowiek tego nie czyni, jego własna wiara staje się zagrożona. To jest wpisane w strukturę wiary — bo ona jest przecież spotkaniem Jezusa.
Pierwsze rozdziały Ewangelii św. Jana opowiadają o tym, że każdy człowiek, który spotyka Jezusa, natychmiast przyprowadza Mu kogoś następnego. W Ewangelii każde spotkanie Jezusa kończy się pójściem do innych. Samarytanka przyprowadza do Niego całą wieś. Lewi urządza ucztę, na którą zaprasza swój oikos — czyli tych, którzy są mu bliscy, razem z nim są celnikami, tak samo jak on poniewieranymi w społeczeństwie. Andrzej od razu woła Piotra, Filip opowiada o spotkaniu z Panem Natanaelowi. Wszyscy ci ludzie odkryli coś niezwykle ważnego, więc się tym dzielą.
Czy to znaczy, że każdy z nas powinien iść na koniec świata głosić wiarę?
Nie. Ale każdy z nas ma taki obszar, na którym może to czynić. Pierwszym takim miejscem jest własny dom. Rozumiany szeroko — także jako miejsce pracy, środowisko, w którym się obraca, relacje koleżeńskie i przyjacielskie. Dlaczego wiara miałaby tam być tematem nieistniejącym?
Mam wrażenie, że nawet ludzie wierzący czasem mówią o niej trochę tak, jakby się usprawiedliwiali. Na przykład podkreślając, że wierzą, dlatego że wychowali się w domu, w którym były takie tradycje. Chrześcijanie są dzisiaj w defensywie.
To zależy, gdzie się spojrzy. W Polsce działa ponad dwadzieścia szkół ewangelizacji. To nie defensywa, tylko ofensywa.
Ale czym są „szkoły ewangelizacji”?
Otóż to: coś jest, a tego nie widzimy... A te szkoły są wspólnotami ludzi, którzy na przykład w ciągu roku prowadzą kilkadziesiąt kursów i rekolekcji dla różnych odbiorców.
Ale to przecież działania punktowe, a front jest bardzo szeroki.
W tym i przyszłym roku organizujemy w Polsce wydarzenia na skalę masową. Już się zaczęła ewangelizacja Warszawy, przygotowujemy na październik ewangelizację Krakowa. Takie wydarzenia, jeśli mają mieć charakter ewangelizacyjny, muszą dotrzeć do indywidualnej osoby. Ewangelizacja nie jest wydarzeniem masowym, nawet jeżeli się przemawia do wielkiej liczby ludzi. Ciekawe, że wspólnota Emmanuel, która prowadziła ewangelizację Wiednia i Brukseli, dzisiaj preferuje działanie na mniejszą skalę.
Co to znaczy: ewangelizacja Wiednia? Jak to wygląda? Stoi się na rogu ulicy i głosi wiarę, jak Jan Kapistran w XV wieku?
Szkoły ewangelizacji przygotowują także do ewangelizacji ulicznej. Uczą tego według wskazówek, które sformułował Pan Jezus — misjonarze idą dwójkami i rozmawiają z ludźmi. Podejmują się tego także osoby na pewnym etapie drogi neokatechumenalnej.
Ksiądz Tomasz Halik zdystansował się kiedyś od „zorganizowanego entuzjazmu młodzieży dla Chrystusa”.
Racja: jeśli zrobimy marsz — i tylko marsz, koncert — i tylko koncert, to rzeczywiście pośpiewamy, potańczymy i nic z tego nie wyniknie. Póki nie zejdziemy z poziomu imprezy na poziom modlitwy, rozmowy (a w końcu i sakramentu), to ewangelizacji nie będzie.
Nie obawia się Ksiądz Biskup, że w takich eventach uczestniczą tylko „już przekonani”? Jaka logika kierowałaby niewierzącym, żeby miał tam pójść?
Nowa ewangelizacja nie jest kierowana do niewierzących, ale do tych, którzy są ochrzczeni i dla których niewiele to znaczy. Albo takich wierzących, dla których chrześcijaństwo jest tylko pewną formą zaangażowania społecznego, kulturowego czy politycznego, które jednak nie wynika z wiary przeżywanej osobiście.
Jak dotrzeć? Ewangelizacja uliczna może się okazać czymś najlepszym. Możesz spotkanemu człowiekowi wręczyć zaproszenie, popierając je swoim słowem i świadectwem. Możesz zadziałać w swoim oikos: jeśli jesteś studentem, z pewną grupą znajomych razem się uczycie, jeździcie na wycieczki — to dlaczego nie miałbyś ich zaprosić np. do swojego duszpasterstwa akademickiego? W Krakowie w DA działa 1200 studentów. Jeśli każdy z nich przyprowadzi pięciu, będzie ich ponad 6 tysięcy.
Ale czasy mamy takie, że o wiele łatwiej, niż się Księdzu Biskupowi wydaje, można przypiąć sobie łatkę fundamentalisty religijnego. Wystarczy powołać się w rozmowie na nauczanie Kościoła.
Kiedy Jezus posyłał uczniów, powiedział, żeby nie szli do pogan czy Samarytan, ale do „owiec, które poginęły z domu Izraela”. W dziesiątym rozdziale Ewangelii według św. Mateusza mamy konkretne wskazówki, których Jezus udziela uczniom wybierającym się na misję. Łącznie z tym, że mają być przygotowani na prześladowania. I to nie przez świat pogański, ale przez własnych współbraci, wierzących. Zatem...? Boimy się?
Tak — utraty znajomych albo wręcz pracy. Linie lotnicze wręczają wymówienia stewardesom, które noszą krzyżyk na szyi. One chciały dawać świadectwo wiary, a straciły utrzymanie.
Nie znam dokładnie tego problemu, ale sądzę, że stewardesa wyrzucona z pracy za krzyżyk może skarżyć linie lotnicze przed sądem i wygra sprawę.
Ale nie w tym tkwi sedno problemu: skoro komuś przyszło do głowy wprowadzać do regulaminu pracy punkt o symbolach religijnych, świadczy to o ogólnej przemianie kulturowej we wrogim dla chrześcijaństwa kierunku.
A dlaczego ewangelizacja jest potrzebna? Właśnie dlatego, że żyjemy w świecie, który jest teoretycznie chrześcijański i wypełniony kościołami, ale zmiany kulturowe rzeczywiście są w wielu wypadkach antychrześcijańskie. Niemniej jednak, ewangelizacja nie oznacza wprost przemiany struktur świata. Tego już Kościół próbował w przeszłości z marnymi skutkami.
Zatem pozostają nam świadectwo, dialog, głoszenie Słowa. Środki słabe. Bardzo słabe.
Nie słabe, tylko ewangeliczne. A w jaki inny sposób miałby się Kościół rozwijać?
Misjonarstwo trzeba pogodzić z szacunkiem dla wolności drugiego człowieka. W którym momencie się wycofać, jak się zorientować, że dalej nie wolno?
Wolność polega na tym, że dwie osoby spotykają się w dialogu. Dialog kończy się wtedy, gdy jedna z nich powie, że nie ma ochoty dłużej rozmawiać.
Chrystus mówi: idźcie i nauczajcie, a nie: idźcie i dialogujcie.
Dialog jest — po świadectwie — pierwszym środkiem ewangelizacji. Paweł VI wymieniał świadectwo i dialog. Świadectwo jest po to, żeby w innych rodziło pytania. Kiedy ktoś mi je zada, spróbuję na nie odpowiedzieć. Ale też wysłucham drugiej osoby, nie będę udawał, że jej świat wartości i myślenie są mi obojętne. Dialog oznacza właśnie szacunek do drugiego człowieka.
W tym się kryje pułapka. Niektórzy pojmują dialog jako wzięcie w nawias swoich przekonań, by nimi nie urazić drugiego.
Nie widzę powodu, bym przed niewierzącym miał udawać kogoś innego, niż jestem. Wierzę przecież nie przeciwko komuś.
Zaraz, a co ze „znakiem sprzeciwu wobec świata”?
Znakiem sprzeciwu chrześcijanina jest to, że kocha radykalnie. To w ten sposób staje się dla świata solą w oku. Chrześcijanin głosi Jezusa Chrystusa i życie wieczne, wskazuje pewną koncepcję człowieka — ale to koncepcja pozytywna. W świecie, który jest przeerotyzowany, chrześcijanin będzie świadkiem wartości miłości i małżeństwa oraz tego, że seks nie jest czymś banalnym. Jeśli świat wariuje na punkcie pieniędzy, chrześcijanin też jest znakiem sprzeciwu — o ile wie, czym jest ubóstwo. Jeśli tego nie wie, a gani świat za materializm, to jest co najwyżej chodzącą obrazą boską.
Czyli nie tylko „można kochać i nie wiedzieć o tem”, ale i ewangelizować, nie zdając sobie z tego sprawy. Ktoś, obserwując moje małżeństwo, uzna je za tak dobre, że sam zrezygnuje z rozwodu. A Bóg poczyta mi to za zasługę...
A cóż to za ironia?
Po prostu w ciągu prawie 30 lat życia nie zdarzyło mi się, żeby ktoś się ochrzcił ze względu na to, że ja świadczyłem o Bogu. I myślę, że to jest doświadczenie większości chrześcijan.
Masz dziecko?
Mam.
Uczysz je wiary?
Tak.
Prowadzisz do kościoła?
Prowadzę.
Więc sam widzisz... A po rozmowie dam ci jeszcze kilka zaproszeń na wydarzenie ewangelizacyjne w Krakowie, może przekażesz je komuś.
Chodzi mi o to, że nie każdy nadaje się na aktywistę.
Ewangelizacji nie prowadzą żadni aktywiści.
Są przecież szkoły liderów chrześcijańskich.
Ale tam nie szkoli się „aktywistów”. Człowiek świadczący o Jezusie musi mieć prawdziwe doświadczenie Pana Boga, wiedzieć, czym jest modlitwa. Inaczej jego działania do niczego nie doprowadzą. A nie wspominam już nawet o wyciąganiu z ewangelizacji profitów.
Zdefiniowaliśmy ewangelizację i powiedzieliśmy o tym, jak się ją prowadzi. Ale tak naprawdę nie wyszliśmy poza treści Redemptor hominis. Papież napisał ten dokument w roku 1990. Mamy rok 2012. Dlaczego Benedykt XVI zwołuje synod, by zastanawiać się, na czym ma polegać nowa ewangelizacja? Czy Kościół przez dwie dekady nie przemyślał i nie przyswoił przejrzystej nauki Jana Pawła II?
Ależ nie po to Papież zwołuje synod. Lineamenta to wezwanie do tego, by się podzielić doświadczeniami nowej ewangelizacji. Chodzi o to, żeby biskupi i inni uczestnicy, zanim przyjadą do Rzymu, rozejrzeli się wokół i dostrzegli, że dzieje się wiele rzeczy wielkich i pięknych. Benedykt XVI nie uruchamia nowej ewangelizacji, tylko chce ją promować. Synod nie polega na tym, że zbierze się kilka tysięcy hierarchów, by coś wymyślić i zadać Kościołowi. Synod chce rozeznać, co się w Kościele dzieje i gdzie się nie dzieje.
Jedno z zadań Kościoła to rozeznawanie, jak działa Duch Święty. Bo to On prowadzi nową ewangelizację. Kierowany przeze mnie Zespół Episkopatu ds. Nowej Ewangelizacji umieścił na swojej stronie internetowej ankietę dla wspólnot. Jest już ponad 300 wpisów. Analizowaliśmy 160 pierwszych — za nimi kryje się 30 tys. osób. Kościół chce tę wielką grupę ludzi, których Duch Święty wzywa do zaangażowania, promować i pokazać światu. I zachęcić parafie, żeby chciały korzystać z tego rodzaju posługi.
Przypuszczam jednak, że Papież planuje wydanie po synodzie czegoś w rodzaju vademecum nowej ewangelizacji.
Papież wyda, jak zwykle po synodzie, adhortację. A ona będzie tym, czym zawsze jest: zebraniem doświadczeń Kościołów i pokazaniem ich z perspektywy Piotra.
Ale przecież coś praktycznego musi z tego spotkania wynikać!
Cały czas rozmawiamy o praktyce. Piękno nowej ewangelizacji polega na tym, że jest zjawiskiem oddolnym, nastawionym na działanie. W październiku zeszłego roku w Rzymie odbył się zjazd wspólnot, które odnajdują się w nowej ewangelizacji. Cel był taki, żeby Papież mógł zobaczyć tych wszystkich ludzi, a oni przy nim się odnaleźć.
Teoria oczywiście też jest w jakimś zakresie potrzebna: Papież zalecił w dokumencie na Rok Wiary, by czytać Katechizm — m.in. po to, by do wspólnot ewangelizacyjnych przyłożyć kryterium ortodoksji i sprawdzić, czy ich przekaz wiary jest kompletny.
W Lineamentach czytamy, że bezowocność ewangelizacji jest problemem eklezjologicznym. Czyli: Kościół jest nie taki, jak trzeba?
Zawsze jest i nie jest. W tym sformułowaniu chodzi jednak o to, że jeśli dotrzesz do drugiego człowieka z kerygmatem, spytasz go, co znaczy dla niego, że Chrystus umarł i zmartwychwstał, i jeśli Jezus go dotknie i zapoczątkuje w nim przemianę — to musisz wysłać go do wspólnoty wiary. Bo wiarę przekazuje się w konkretnej wspólnocie ludzi wierzących. Zatem ona musi istnieć. Najlepiej, gdyby to była parafia. Ale taka, która jest wspólnotą, w której wiarę przeżywa się razem i w której wspólnotowość nie jest teoretyczna. W tym sensie problem ewangelizacji ma charakter eklezjologiczny.
W Krakowie w październiku spróbujemy najpierw zgromadzić ludzi w wielką wspólnotę — być może na którymś ze stadionów — ale zaraz potem, od początku listopada, wszystkie wspólnoty, mówiąc językiem marketingu, wystartują z szeroką ofertą. Droga Neokatechumenalna będzie głosić katechezy wstępne, szkoły ewangelizacji zaproponują kursy, Odnowa w Duchu Świętym seminaria itd. Jeśli nie ma zaplecza wspólnot, jest kłopot z ewangelizacją.
Chyba nie liczy Ksiądz Biskup na to, że większość katolików się pozapisuje do ruchów.
Zapewne nie; z drugiej jednak strony żyjemy w rzeczywistości, która jest tak naprawdę chrześcijaństwu obca i w niedługim czasie może się okazać, że albo odnajdziesz wspólnotę ludzi, którzy podzielają twoją wiarę, będą stanowić dla ciebie oparcie, albo będziesz się czuł zagubiony. I nie przynależąc nigdzie, będziesz miał poczucie, że na Eucharystii stoisz obok ludzi, którzy w większym lub mniejszym stopniu nie zgadzają się z prawdą, którą głosi Kościół. W Kościele działa taka różnorodność wspólnot, że każdy może się tu odnaleźć.
Ksiądz Biskup patrzy na przyszłość optymistycznie, Jan Paweł II też uważał, że jest coraz lepiej, kiedy pisał, że „Bóg przygotowuje wielką wiosnę chrześcijaństwa, której początek można już dostrzec”. A popatrzmy na Europę: chrztów i powołań jest coraz mniej, apostazji coraz więcej, a w dodatku Kościół ugina się pod ciężarem ujawnionych skandali pedofilskich z minionego półwiecza.
To dlatego Kościół w Europie jest głównym adresatem nowej ewangelizacji! Nie twierdzę, że statystycznie rzecz biorąc, wszystko jest w porządku, ale cieszę się z tego, że w Kościele jest rzesza ludzi, z których głębokiej wiary wynika chęć dzielenia się nią. Powstają nawet instytuty życia konsekrowanego, których członkowie ślubują poświęcić całe swoje życie dziełu ewangelizacji. To się dzieje naprawdę.
Rozmawiał Maciej Müller
Grzegorz Ryś — ur. 1964, biskup pomocniczy krakowski, przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji działającego przy Konferencji Episkopatu Polski. Jest profesorem historii Kościoła, do 2011 roku był rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie.
opr. mg/mg