Człowiek, hormony i miłość

Miłość to nie jedynie biochemia i hormony...

Wiara w to, że miłość to jedynie biochemia i hormony,
jest najgroźniejszym zabobonem XXI-go wieku.

XXI wiek przynosi wiele paradoksów. Jednym z nich jest coraz szybszy rozwój nauk przyrodniczych i technicznych, któremu towarzyszy coraz większy kryzys nauk o człowieku. Większość biologów, seksuologów, psychologów i socjologów dała się zaszantażować tak zwaną „poprawnością” polityczną, która w rzeczywistości ingeruje nie tylko w świat polityki, ale też w ustalenia nauk o człowieku. Według „naukowców”, którzy poddają się dyktatowi politycznej „poprawności” człowiek w ogóle przestał istnieć! Istnieje tylko dwunożne zwierzę, które biernie wykonuje polecenia instynktów, popędów i hormonów. Oczywiście „nowocześni” naukowcy wierzą, że owe instynkty, popędy i hormony wymyśliły same siebie...

Na szczęście także w XXI wieku każdy człowiek tęskni za miłością. Tęsknota ta jest wspólna wszystkim ludziom, bo nikt z nas nie pochodzi od małpy, lecz wszyscy pochodzimy od Miłości! Bóg jest tak niezwykłą miłością, że zupełnie przekracza granice naszych oczekiwań i marzeń. Uczenie się takiej miłości stawia nam wysokie wymagania. Miłość traktuje nas poważnie i nigdy nie proponuje czegoś łatwego, a przez to banalnego. Właśnie dlatego miłość prawdziwa bywa tak często wypaczana i zniekształcana. Najbardziej niepokojąca sytuacja ma miejsce wtedy, gdy miłość z jej karykaturami mylą ci, którzy powinni być specjalistami w tej dziedzinie, a zatem księża, psycholodzy i inni specjaliści od człowieka.

W tej sytuacji coraz więcej młodych ludzi ulega iluzji, że miłość to sprawa hormonów i feromonów, albo że istotą miłości jest seks, uczucie, tolerancja czy akceptacja.

Miłość to więcej niż uczucia

Osiemnastoletnia Ola — uczennica drugiej klasy jednego z renomowanych ogólniaków — twierdzi, iż miłość to najpiękniejsze uczucie. „Kocham Daniela i wiem, że on czuje to samo”. Podobnie twierdzi wiele jej koleżanek. Dla nich miłość jest emocjonalnym zauroczeniem i miłym nastrojem. Gdyby jednak miłość była uczuciem, to nie można by jej ślubować. Uczucia są przecież zmienne, a miłość jest trwała. Gdy w zeszłym tygodniu słuchałam homilii na Mszy św., podczas której moja koleżanka brała ślub, „dowiedziałam się” od księdza, że życzy nowożeńcom, aby „to uczucie trwało przez całe życie”. Są to szczere i serdeczne życzenia. Nie są to natomiast życzenia dojrzałe, gdyż wprowadzają w błąd, bo sugerują, że miłość opiera się na uczuciach. Tymczasem uczucia zawsze towarzyszą miłości, ale nie powinny stanowić kryterium postępowania dla tych, którzy kochają. Bóg nie jest uczuciem lecz właśnie miłością. Każdy z nas zna przykłady nieszczęśliwej „miłości”, czyli sytuacji, w której ktoś pomylił miłość z zakochaniem.

Miłość to nie seks

Zgodziłam się na seks, bo prosił, żebym mu udowodniła, jak bardzo go kocham.” — zwierza się z bólem jednak z koleżanek Oli. Po owym „udowodnieniu” chłopak ją porzucił. Przestała być dla niego cenna i atrakcyjna. Poszedł szukać sobie innej, która też „udowodni mu”... własną naiwność. Wanda Półtawska — autorka książek o małżeństwie i rodzinie zaprzyjaźniona z Janem Pawłem II — zwraca uwagę na to, iż „młodzi ludzie przed małżeństwem nazywają miłością to, że jest im razem przyjemnie, albo wręcz, że przeżywają zjednoczenie cielesne — niejednokrotnie tak właśnie mówią: „kochaliśmy się”, mówiąc o współżyciu cielesnym.” Rzeczywiście, coraz więcej młodych osób utożsamia miłość z seksem.

Tymczasem ks. Marek Dziewiecki przypomina nam o tym, że „seksualność oderwana od miłości staje się miejscem wyrażania przemocy, do gwałtu włącznie, a także miejscem przekazywania śmierci, do aborcji i śmiertelnych chorób wenerycznych włącznie.” Dojrzali ludzie wiedzą o tym, że nawet w małżeństwie seksualność jest jedynie „czubkiem góry lodowej” w całym morzu czułości. „Współżycie seksualne powinno być szczególnym znakiem miłości małżeńskiej. Szczególnym, ale nie jedynym.” — dodaje Wanda Półtawska. Kilka tysięcy odcinków „Mody na sukces”, a także inne telenowele wyświetlane codziennie w godzinach najwyższej oglądalności na wszystkich kanałach bardzo „dbają” o to, aby tworzyć wiele karykatur miłości. Nawet osoby uważane za wybitnych naukowców coraz częściej nie rozumieją czym jest prawdziwa miłość. Robert J. Sternberg, który jest określany jako wybitny amerykański psycholog, rozumie miłość wyłącznie jako sumę trzech składników: namiętności, intymności i zobowiązania. Jego poważnym błędem jest to, że nie odróżnia on miłości od zakochania. Tymczasem zakochanie ma wspólnego z miłością tyle, że może ją poprzedzać. Może, ale nie musi. Często nie prowadzi do miłości, ale do rozczarowania, krzywd i dramatycznych zranień. Ktoś, kto jest zakochany, koncentruje się na własnych przeżyciach i przyjemnościach zamiast na trosce o drugą osobę. Jacek Pulikowski — znany autor książek o miłości i zakochaniu — w książce „Zakochanie... i co dalej?” podaje zasady, które warto respektować, jeśli chcemy, by zakochanie stało się krokiem w stronę miłości. Ludzie niedojrzali traktują zakochanie nie jako fazę dorastania do miłości, ale jako sposób na życie.

„Wolne” związki wolne od...

Jedną z karykatur miłości jest mylenie jej z tak zwanymi „wolnymi” związkami. Wspomniana już wcześniej osiemnastoletnia Ola z wielką dumą w glosie opowiada kolegom i koleżankom z klasy o tym, że zamierza żyć w „wolnym” związku. „To my zdecydujemy, kiedy chcemy być razem, a kiedy się rozstać. Po co męczyć się z załatwianiem ślubu, a później rozwodu. W „wolnym” związku jesteśmy wolni!” — wykrzykuje i znajduje aprobatę wielu rówieśników. Tymczasem „wolne” związki są wolne od... miłości. Miłość jest decyzją na całe życie. Gdy decydujemy się troszczyć się o dobro drugiej osoby, to przynosi nam to ogromną radość, a przede wszystkim radość kochanej osobie. Na szczęście nie wszyscy młodzi ludzie mają takie małe „marzenia”, jak Ola i jej chłopak. Uczeń tej samej szkoły — Kamil — także osiemnastolatek, który zamierza studiować prawo, mówi, że marzy o tym, aby mieć żonę, którą pokocha na zawsze, by przez całe życie mogli być szczęśliwi. Dla niego miłość to nieodwolalna decyzja troski o dobro drugiej osoby. Nic złego w „wolnych” związkach nie widzi Sarah Cussen, która mówi: „wolne związki zmieniają dotychczasową koncepcję pojęcia rodziny. Trzeba zapomnieć o stereotypie: ojca zapewniającego utrzymanie i matki zajmującej się domem, którzy wychowują średnio 2,4 dziecka we wspólnym mieszkaniu z garażem.”. To, co jest normalne i przynosi ludziom szczęście, nazywa ona stereotypem. Na szczęście wiele rodzin, a wśród nich pierwsze małżeństwo, które zostało ogłoszone święte (jest nim Józef i Maryja!) potwierdza, że sposób życia i model rodziny, jaki został zapoczątkowany już na początku stworzenia, może stać się drogą świętości, jeśli tylko opiera się na miłości.

Warto przytoczyć słowa ks. Marka Dziewieckiego, który zwraca uwagę na ważny fakt, iż osoby, które żyją w „wolnych” związkach „używają wewnętrznie sprzecznego wyrażenia (jeśli wolny, to nie związek, bo nic mnie nie wiąże) po to, by ukryć bolesny dla nich fakt, że ich „wolny” związek to w rzeczywistości związek niewierny, niepłodny, nietrwały, powierzchowny, egoistyczny.” Najczęściej osoby rozpoczynające taki sposób życia nie zdają sobie sprawy z konsekwencji, jakie je nieuchronnie spotkają. „Takie związki prowadzą do dramatycznych rozczarowań i dlatego u wielu współczesnych ludzi powodują niewiarę w możliwość wiernej i odpowiedzialnej miłości między mężczyzną a kobietą” — dodaje cytowany duszpasterz i psycholog.

Naiwność

Wiele kobiet cierpi, gdyż myli miłość z naiwnością. Takie kobiety sądzą, że powinny „poddać się” uzależnionemu mężowi, nawet jeśli stosuje on przemoc. Do tego dochodzi tłumaczenia religijne „Skoro Chrystus cierpiał, to ja też muszę” — wyznaje z płaczem sąsiadka mojej znajomej, której mąż przebywa właśnie w izbie wytrzeźwień. Należy dodać, że policję wezwali sąsiedzi. Chrystus cierpiał, ale to nie była naiwna ofiara z Jego strony. Gdy Chrystus został spoliczkowany po tym, jak powiedział prawdę, zapytał krzywdziciela: «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» (J 18, 23). Dlaczego zatem przyjął krzyż? Bo wiedział, że to może kogoś przemienić. Nauczył nas żyć w każdej sytuacji, a zatem także w chwili, gdy umiera się za miłość i prawdę. Chrystus uczy nas mądrej miłości, a zatem wolnej od naiwności. Mamy prawo bronić się wtedy, gdy jesteśmy niesłusznie potępiani czy krzywdzeni. Niestety sąsiadka mojej znajomej nawet od swojego proboszcza usłyszała, że powinna znosić cierpienie, jakim „obdarzył” ją Bóg. Szkoda, że ksiądz ten nie czyta Ewangelii, w której Chrystus uczy nas jedynej prawdziwej, czyli mądrej miłości. On sam wspierał ludzi szlachetnych, Twardo upominał błądzących i stanowczo demaskował krzywdzicieli.

Akceptacja i tolerancja

Te dwa słowa wiszą w niejednej szkole na tablicy ogłoszeń. To nowe „bożki” XXI-go wieku. Plakat, stawiający akceptację i tolerancję na pierwszym miejscu wśród wartości, zauważyłam nawet w jednym ze szkolnych gabinetów lekarskich. Tymczasem tolerować można tylko to, co dobre i co nie krzywdzi człowieka, a akceptować można tylko to, co służy dobru człowieka. Jeśli jednak tolerancja byłaby najwyższą wartością, to nie wolno byłoby ścigać przestępców! I nie mógłby istnieć kodeks karny. „Gdyby tolerancja była największą wartością, to musiałaby tolerować wszystko, także nietolerancję” — zauważa ten sam nastolatek, który marzy o szczęśliwej rodzinie i który potrafi krytycznie myśleć.

Wiele osób myśli, że miłość jest tym samym, co akceptacja. „Akceptuje mnie taką, jaką jestem” — usłyszałam z ust koleżanki, która jest przekonana, iż jej chłopak bardzo ją kocha. Warto znów przytoczyć słowa ks. Dziewieckiego: „akceptować drugiego człowieka, to mówić: bądź sobą; pozostań takim, jakim jesteś tu i teraz! Tego typu przesłanie jest skrajną naiwnością wobec ludzi, którzy przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca bandyty, złodzieja czy gwałciciela do tego, by był sobą.” Gdy młoda dziewczyna, najprawdopodobniej maturzystka, zwraca uwagę, iż w takim razie można akceptować kogoś, kto jest dobrym człowiekiem, a nie przestępcą, ks. Marek dodaje: „akceptacja to coś znacznie mniej niż miłość nie tylko w odniesieniu do ludzi w kryzysie, ale także w odniesieniu do ludzi szlachetnych. Nikt z nas nie jest przecież na tyle dojrzały, by nie mógł się dalej rozwijać. W rozwoju człowieka nie ma granic!” Akceptacja „zamraża” człowieka w obecnej fazie rozwoju, a miłość to siła, która pomaga nam nieustannie się rozwijać aż do radosnej świętości.

Hormony i mózg

Alek — finalista tegorocznej olimpiady filozoficznej — twierdzi, że to hormony decydują o tym, czy kogoś kocha. „A później powstaje przywiązanie i dlatego chce mi się przebywać z tą osobą”. Ewelina — także licealistka, uważająca się za ateistkę — mówi: „Zastanówmy się, czym jest miłość. Mózg! Miłość - jak każde uczucie - pochodzi z mózgu. Wspomagana jest różnego rodzaju środkami chemicznymi, pożądanie możemy wzbudzić różnego rodzaju afrodyzjakami... To taki banalny przykład.” Żadna z tych osób nie chce zauważyć, że to nie mózg, a osoba decyduje o tym, czy kogoś kocha. To „ja”, a nie jakaś część mnie ma wpływ na moje zachowania. Jest tego pewna dziewiętnastoletnia Alicja mieszkająca w Raciborzu. „Miłość pozwala mi stawać się większą od samej siebie. To, że kocham zależy przecież ode mnie i od moich marzeń.” Co zatem z hormonami i mózgiem? Mają rację ci naukowcy, którzy, mówiąc o procesach chemicznych, hormonach i pracy mózgu, nie zapominają o wolnych decyzjach osoby. Kocha cały człowiek, a nie tylko jego mózg.

Radość znakiem miłości

Jan Paweł II wielokrotnie zachęcał nas: „Uczcie się kochać! Uczcie się kochać od Chrystusa!” Kochać naprawdę to uczyć kochać i wspólnie powracać do raju, który tracą ci, co nie kochają. Prawdziwej miłości towarzyszy radość. Radość nie wypływa jednak z samego faktu, że istnieję, ale rodzi się we mnie wtedy, gdy kocham i gdy jestem kochana. Po radości najłatwiej można rozpoznać miłość. Radości nie dozna ten, kto utożsamia miłość z uczuciem, zakochaniem, współżyciem seksualnym, ”wolnymi” związkami, naiwnością, hormonami... Tylko ten, kto podejmuje decyzję troski o czyjś rozwój, kocha naprawdę. Tylko ten, kto kocha i jest kochany, może być szczęśliwy. Miłość i radość nie opuszcza człowieka nawet na ścieżkach cierpienia. Dowodem tego jest radość Jana Pawła II, który w godzinie swojej śmierci pozostawił nam szczególny znak „Jestem radosny. I wy bądźcie radośni”.

Bądźmy, czyli kochajmy!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama