Niewątpliwie miłość między mężem i żoną stanowi fundament, na którym opiera się każde chrześcijańskie powołanie.
PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa
maj 2010
nr wydania: 3
ISBN 978-83-7502-199-8
liczba stron: 328
Format książki: 125x196 mm
SPIS TREŚCI |
---|
Przedmowa |
Wprowadzenie |
WIELKA TAJEMNICA Zacznijmy od fundamentów |
KTO TO MÓWI? Autorytet Kościoła i inne pytania wstępne |
CO ZNACZY TWOJE „TAK”? Podstawowe wiadomości o małżeństwie i ślubie kościelnym |
ZANIM POWIESZ „TAK” Czystość pozamałżeńska |
KIEDY JUŻ POWIESZ „TAK” Czystość w małżeństwie |
„TAK”... I NIE! Antykoncepcja |
„TAK”... ALE NIE TAK, JAK CHCE BÓG Techniki reprodukcyjne |
KIEDY „TAK” JEST NIEMOŻLIWE Pociąg do tej samej płci |
„TAK” SAMEMU BOGU Seks a powołanie do celibatu |
Podziękowania |
fragment książki
Bez wahania założę się, że większość z was otwierających tę książkę słyszała o kryzysie powołań w Kościele. W ciągu ostatnich trzydziestu lat sprawa ta stała się głośnym tematem licznych dyskusji. Poświęcono jej tysiące artykułów. Przypuszczalnie i wy natrafiliście na niektóre z nich.
Również nie zawaham się stwierdzić, że wszystkie te teksty i dyskusje dotyczyły księży i sióstr zakonnych – tego, że jest ich dziś zbyt mało i że w przyszłości będzie jeszcze gorzej. Nie ulega zresztą wątpliwości, że potrzebujemy wielu kapłanów i sióstr zakonnych, a w wielu rejonach Stanów Zjednoczonych spadek ich liczby daje się odczuć niezwykle dotkliwie.
I wreszcie, jestem o tym przekonany, że jedynie nieliczne z tych artykułów i rozmów dotyczyły kryzysu powołań najbardziej fundamentalnego ze wszystkich – a mianowicie kryzysu małżeństwa i życia rodzinnego. Bóg wzywa każdego z nas po imieniu do uczestnictwa w dziele stworzenia na właściwy sobie sposób. Każdy ma powołanie. Małżeństwo jest powołaniem. Rodzicielstwo jest powołaniem. To nie przypadek, że większość księży i osób zakonnych pochodzi z wierzących, praktykujących i kochających się rodzin katolickich.
Niewątpliwie miłość między mężem i żoną stanowi fundament, na którym opiera się każde chrześcijańskie powołanie. Zdrowe małżeństwa i rodziny tworzą żywy, pełen radości Kościół. I na odwrót – rodziny obojętne religijnie, w których miłość Boża stała się letnia, osłabiają życie Kościoła we wszystkich jego wymiarach. Dlatego właśnie Kościół tak pilnie potrzebuje mężczyzn i kobiet, którzy posłużą potrzebującym rodzinom swym świadectwem i radą.
(…)
Oddaj Kościołowi – i sobie samemu – autentyczną przysługę. Przeczytaj tę książkę, powracaj do niej wielokrotnie i polecaj ją wszystkim swoim znajomym.
A jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś o kryzysie powołań... trafiłeś na właściwą pozycję.
Charles J. Chaput OFMCap
[arcybiskup Denver, Kolorado]
Są tacy, którzy usiłują ośmieszać czy nawet całkowicie negować ideę wiernego związku trwającego przez całe życie.
Ludzie ci – możemy być tego absolutnie pewni – nie wiedzą, co to miłość.
Jan Paweł II
[z The Love Within Families, „Origins” 16 (23.04.1987)]
Nigdy nie zapomnę widoku mojej narzeczonej zbliżającej się ku mnie główną nawą kościoła. Szła, promieniejąc blaskiem kobiecego piękna. Kiedy tak stałem, oczekując na nią przy ołtarzu, nasze oczy spotkały się i napełniły łzami wzruszenia. Była to wielka chwila. W obecności Boga, kapłana, całej rodziny i najbliższych przyjaciół oddawaliśmy się sobie nawzajem, bezwarunkowo, aż do końca życia.
Może wydać się to komuś dziwne, ale w ciągu naszego narzeczeństwa nie było chyba tematu, na który rozmawialibyśmy częściej, niż chrześcijańska wizja małżeństwa. Wiedzieliśmy, w jaki sposób Kościół wyjaśnia naturę i znaczenie tego sakramentu i pragnęliśmy tego z całego serca.
Dzisiaj, kiedy sam prowadzę kursy przedmałżeńskie, odkrywam, jak niewielu narzeczonych w pełni rozumie, na co wyrażą zgodę poprzez sakramentalne „tak”. To nie para ludzi decyduje o tym, czym jest małżeństwo. Aby ich związek naprawdę zasługiwał na to miano, musi on być zgodny z Bożym planem dla małżeństwa i spełniać cele, dla którego On je stworzył.
Pytania i wątpliwości poruszane w tym rozdziale obejmują podstawowe wiadomości o małżeństwie i ślubie kościelnym, w tym również kwestie związane z rozwodem i stwierdzeniem nieważności małżeństwa, a także niektórymi wywołującymi sprzeciw fragmentami Pisma Świętego. Ponieważ wiele zamieszania i protestów przeciwko nauce Kościoła wynika z niezrozumienia istoty małżeństwa, niniejszy rozdział dostarczy nam niezbędnych podstaw do omawiania moralności seksualnej w rozdziałach następnych.
Czym dokładnie jest małżeństwo w oczach Kościoła katolickiego?
Rozpoczniemy od podstawowej definicji sformułowanej na podstawie nauczania Soboru Watykańskiego II oraz prawa kanonicznego, a następnie objaśnimy ją punkt po punkcie.
Małżeństwo jest intymną, wyłączną i nierozerwalną wspólnotą życia i miłości, zawieraną przez mężczyznę i kobietę z ustanowienia Stwórcy ze względu na dobro małżonków oraz dla zrodzenia i wychowania potomstwa; takie przymierze osób ochrzczonych zostało wyniesione przez Chrystusa Pana do godności sakramentu 1.
INTYMNA WSPÓLNOTA ŻYCIA I MIŁOŚCI. Małżeństwo jest najbliższą i najintymniejszą z przyjaźni ludzkich. Wymaga ono dzielenia całego życia ze swoim współmałżonkiem. Małżeństwo wzywa do tak intymnego i całkowitego oddania się sobie nawzajem, że małżonkowie stają się „jednym”, nie tracąc jednocześnie swojej odrębności jako osoby.
WYŁĄCZNA. Będąc obopólnym darem z siebie, ten intymny związek wyklucza możliwość wejścia w podobny związek z kim innym. Wymaga on całkowitej wierności małżonków. Wyłączność ta ma również ogromne znaczenie dla zrodzonych w małżeństwie dzieci.
NIEROZERWALNA. Mąż i żona nie są związani przemijającym uczuciem czy czysto erotyczną skłonnością, która nastawiona egoistycznie, szybko i żałośnie zanika 2. Zostają oni połączeni przez Boga nierozerwalną więzią miłości poprzez stanowczy i nieodwołalny akt zgody. W wypadku ochrzczonych, więź ta otrzymuje pieczęć Ducha Świętego i, poczynając od momentu skonsumowania, staje się absolutnie nierozerwalna 3. Dlatego też Kościół nie tyle naucza, że rozwód jest czymś złym, ale że rozwód, w sensie zakończenia ważnego małżeństwa, jest niemożliwy, niezależnie od prawnego statusu małżeństwa.
ZAWIERANA PRZEZ MĘŻCZYZNĘ I KOBIETĘ. Komplementarność płci jest podstawą małżeństwa. Mamy dziś do czynienia z tak totalnym zamieszaniem na temat istoty małżeństwa, że niektórzy chcieliby rozszerzyć prawo do zawierania związków małżeńskich na pary osób tej samej płci. Jednakże sama natura małżeństwa wskazuje, że jest to niemożliwe (zob. rozdział ósmy).
Z USTANOWIENIA STWÓRCY. Autorem małżeństwa jest Bóg. To On wpisał w naszą istotę powołanie do małżeństwa, stwarzając nas mężczyzną i kobietą. Małżeństwem rządzą Boże prawa, wiernie przekazywane przez Jego Oblubienicę – Kościół. Aby małżeństwo mogło spełnić swój cel, winno podporządkować się tym prawom. Ludziom nie wolno zmieniać znaczenia i celów małżeństwa.
ZE WZGLĘDU NA DOBRO MAŁŻONKÓW. „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2,18). Dlatego też mężczyzna i kobieta łączą się przymierzem małżeńskim ze względu na swoje dobro, by osiągnąć pomyślność, rozwój osobowy i wreszcie wieczne zbawienie. Małżeństwo jest podstawowym (choć nie jedynym) sposobem realizacji powołania do miłości, którym obdarzony jest każdy mężczyzna i każda kobieta jako osoba stworzona na podobieństwo Boże.
ORAZ DLA ZRODZENIA I WYCHOWANIA POTOMSTWA. Ojcowie soborowi nauczają: „Instytucja małżeństwa i miłość małżeńska z natury są ukierunkowane na prokreację i wychowanie potomstwa, a to stanowi jakby ukoronowanie powołania małżonków” 4. Dzieci nie są dodatkiem do małżeństwa i miłości małżeńskiej, ale biorą się z samego serca wzajemnego oddania małżonków, jako jego owoc i spełnienie. Świadome wykluczenie posiadania dzieci jest więc sprzeczne z naturą i celami małżeństwa.
PRZYMIERZE. Małżeństwo nie jest jedynie kontraktem zawieranym przez mężczyznę i kobietę, ale świętym przymierzem. Bóg stworzył małżeństwo, by było znakiem i szansą uczestnictwa w Jego przymierzu ze swoim ludem. Dlatego przymierze małżeńskie wzywa małżonków do uczestnictwa w dobrowolnej, wiernej i płodnej miłości Boga. W przeciwieństwie do niektórych nurtów myśli współczesnej, Kościół podkreślając ostatnio znaczenie małżeństwa jako przymierza, nie zaprzecza, że jest ono jednocześnie także kontraktem. (…)
DO GODNOŚCI SAKRAMENTU. Na mocy chrztu, małżeństwo chrześcijańskie staje się skutecznym znakiem związku Chrystusa i Kościoła, a tym samym narzędziem łaski (więcej na ten temat w odpowiedzi na następne pytanie). Małżeństwo nieochrzczonych, lub chrześcijanina z osobą nieochrzczoną, uznawane jest przez Kościół za ważne z prawa naturalnego.
Co sprawia, że małżeństwo jest sakramentem?
Najprościej odpowiedzieć można, że chrzest. Jak mówi Jan Paweł II: „Poprzez chrzest bowiem mężczyzna i kobieta zostają definitywnie włączeni (...) w Przymierze oblubieńcze Chrystusa z Kościołem. Właśnie z racji tego niezniszczalnego włączenia ta głęboka wspólnota życia i miłości małżeńskiej, ustanowiona przez Stwórcę, doznaje wywyższenia i włączenia w miłość oblubieńczą Chrystusa, zostaje wsparta i wzbogacona Jego mocą zbawczą” 5.
Jednak spośród wszystkich siedmiu sakramentów (chrzest, bierzmowanie, Eucharystia, sakrament pokuty i pojednania, namaszczenie chorych, sakrament święceń, sakrament małżeństwa) małżeństwo na pierwszy rzut oka wygląda najmniej „sakramentalnie”. Nie jest ono przecież instytucją wyłącznie chrześcijańską, ale wspólną wszystkim kulturom i religiom. Co więc sprawia, że ta „ziemska” rzeczywistość staje się sakramentem? Aby udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie, musimy najpierw przypomnieć sobie dokładnie, czym jest sakrament.
Ci, którzy w dzieciństwie uczęszczali na lekcje religii, być może przypominają sobie definicję określającą sakrament jako „znak zewnętrzny ustanowiony przez Chrystusa dla przekazywania łaski”. Jednak ta katechizmowa definicja nie jest w stanie uświadomić większości z nas wspaniałości i głębi sakramentów. Za pośrednictwem tych „zewnętrznych znaków ustanowionych przez Chrystusa” spotykamy wiecznego Boga w doczesnym świecie i stajemy się uczestnikami Jego boskiego życia.
Stwórcę i stworzenie rozdziela nieskończona przepaść. Cud sakramentów polega na tym, że przerzucają one ponad nią most. Sakrament to miejsce „pocałunku” nieba i ziemi, miejsce, gdzie Bóg i człowiek stają się jednym ciałem.
Bóg jest niewidzialny. Sakramenty pozwalają nam Go oglądać pod zasłoną rzeczy widzialnych. Bóg jest nieuchwytny. Sakramenty pozwalają nam Go dotykać. Bóg jest niewypowiedziany. Sakramenty pozwalają nam nawiązać z Nim łączność.
(…)
Autentyczna duchowość sakramentalna nie ma nic wspólnego z wciąż szeroko rozpowszechnianym, choć całkowicie błędnym nurtem pobożności, który dyskredytuje ciało, patrzy na nie z podejrzliwością czy nawet z pogardą. Katolicyzm, odcinający się od takich tendencji, jest religią na wskroś cielesną. Oznacza to, że spotykamy Boga w ciele i poprzez ciało.
Bóg nie komunikuje się z nami poprzez jakiś rodzaj duchowej osmozy. Wręcz przeciwnie, miejscem spotkania ze sobą czyni naszą ziemską, stworzoną naturę. Na tym polega wielki dar sakramentów.
I tak stajemy się rzeczywistymi uczestnikami Bożego życia poprzez obmycie ciała wodą (chrzest); poprzez namaszczenie ciała olejem i włożenie rąk (bierzmowanie, święcenia kapłańskie, namaszczenie chorych); poprzez wyznanie ustami grzechów i otrzymanie słownego rozgrzeszenia (sakrament pokuty i pojednania); poprzez spożywanie Ciała i Krwi Chrystusa (Eucharystia); i wreszcie również poprzez złączenie się mężczyzny i kobiety na całe życie w „jednym ciele” (małżeństwo).
(…)
Sakramenty są skuteczne, co oznacza, że rzeczywiście sprawiają to, co oznaczają. Tak więc miłość męża i żony nie jest jedynie symbolem miłości Chrystusa i Kościoła. Dla ochrzczonych miłość ta jest rzeczywistym uczestnictwem w tej tajemnicy. Jak mówi św. Paweł, „tajemnica to wielka” (lub też, jak podają niektóre przekłady: „wielki sakrament” – por. Ef 5,32).
Jako że wszystkie sakramenty mają na celu głębsze pociągnięcie nas do oblubieńczego przymierza Chrystusa i Jego Kościoła, Jan Paweł II nazywa małżeństwo „sakramentem najpierwotniejszym” 6. Jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, „całe życie chrześcijańskie nosi znamię oblubieńczej miłości Chrystusa do Kościoła. Już chrzest (...) wyraża tajemnicę zaślubin. Jest on jakby obmyciem weselnym, które poprzedza ucztę weselną – Eucharystię” 7.
Ponieważ jedność małżonków jest światłem do zrozumienia całego życia chrześcijańskiego, Jan Paweł II stwierdził, że małżeństwo, wskazując na związek Chrystusa i Kościoła, stanowi „podwaliny całego porządku sakramentalnego” 8. Jest ono w świecie stworzonym podstawowym objawieniem odwiecznej tajemnicy Boga. Dlatego właśnie jest sakramentem.
Sprzeciwiając się rozwodom, Kościół stawia niektóre maltretowane kobiety w sytuacji bez wyjścia.
W sytuacji maltretowania Kościół jest skłonny uznać potrzebę separacji małżonków czy nawet, jeśli to konieczne, uzyskania rozwodu cywilnego. Jednakże wydanie dekretu o separacji nie rozwiązuje ważnie zawartego małżeństwa. Jedynie śmierć rozwiązuje małżeństwo.
Skoro Kościół uważa, że małżeństwo trwa „aż do śmierci”, to dlaczego tyle małżeństw zostaje unieważnionych?
Istnieje dziś wiele nieporozumień związanych z unieważnieniem małżeństwa. Unieważnienie (prawidłowy termin brzmi: „stwierdzenie nieważności”) nie jest „katolicką wersją” rozwodu. Uzyskanie rozwodu oznacza, że dany związek był małżeństwem, ale odtąd już nim nie jest. Stwierdzenie nieważności jest oficjalnym orzeczeniem Kościoła, że dany związek od początku nie był ważnym małżeństwem.
Kościół, wydając stwierdzenie nieważności, nie postępuje wbrew swemu nauczaniu o nierozerwalności małżeństwa. Ważnie zawarte, skonsumowane małżeństwo chrześcijańskie nie może zostać rozwiązane w żadnych okolicznościach. Jeśli jednak okazuje się, że mimo zachowania wszelkich pozorów, dana para w rzeczywistości nigdy nie zawarła małżeństwa, dany związek nie ma mocy wiążącej.
Dlaczego orzeka się dzisiaj tak wiele unieważnień? Nie wykluczone, że czasami nadużywa się tej możliwości. Z drugiej strony, liczba wydawanych dziś unieważnień może być równie dobrze właściwym odzwierciedleniem liczby par, które nie zawierają ważnego małżeństwa. Wspomnijmy, że według danych dostarczonych przez sądy kościelne w Stanach Zjednoczonych jedna czwarta do jednej trzeciej wszystkich unieważnień orzekana jest z powodu „braku odpowiedniej formy”. Oznacza to, że całe rzesze ochrzczonych katolików zawierają małżeństwo poza Kościołem katolickim. Jeśli nie posiadają dyspensy, ich małżeństwo jest nieważne od samego początku (zob. pytanie następne).
Ponadto, ludzie urodzeni w drugiej połowie dwudziestego wieku, wychowywali się w społeczeństwie, które nie tylko straciło dawną strukturę wspierającą małżeństwa, ale otwarcie, wytrwale i przekonująco promuje wartości z małżeństwem sprzeczne. Nie można nie uwzględniać wpływu kultury na zdolność człowieka do zawarcia ważnego małżeństwa.
Ponadto, ludzie urodzeni w drugiej połowie dwudziestego wieku, wychowywali się w społeczeństwie, które nie tylko straciło dawną strukturę wspierającą małżeństwa, ale otwarcie, wytrwale i przekonująco promuje wartości z małżeństwem sprzeczne. Nie można nie uwzględniać wpływu kultury na zdolność człowieka do zawarcia ważnego małżeństwa.
(…)
A jeśli kochający się ludzie są zdania, że nie nadają się na rodziców? Czy naprawdę Kościół nie pozwoli im się pobrać?
To nie Kościół „nie pozwoli” im się pobrać. Tak naprawdę oni sami nie mają ochoty zawrzeć małżeństwa. Pragną pożycia seksualnego ze świadomym wykluczeniem potomstwa i przypuszczalnie będzie to oznaczać celową sterylizację stosunków seksualnych. Związek taki można określać bardzo różnie, ale zdecydowanie nie jest to małżeństwo.
Małżeństwo, z definicji, zakłada pożycie seksualne, w którym partnerzy są otwarci na możliwość, że Bóg pobłogosławi ich związek potomstwem. Zobowiązują się do tego, by nigdy nie sterylizować celowo swoich aktów seksualnych. Jeśli dana para przewiduje stałą antykoncepcję (wyklucza podejmowanie stosunków seksualnych otwartych na poczęcie dziecka), to tym samym wyklucza zawarcie małżeństwa. Na tym właśnie polega powstrzymanie się od wyrażenia zgody na posiadanie potomstwa.
Gdybyśmy naprawdę rozumieli, na czym polega małżeństwo, to osoby, które uważają, że nie nadają się na rodziców, musiałyby jednocześnie przyznać, że nie nadają się na małżonków. Ta sama ofiarna miłość, bez której nie sposób być dobrym ojcem czy matką, konieczna jest także i do tego, by być dobrym mężem czy żoną. Jest to często trudne do zrozumienia dla ludzi wychowanych w krajach rozwiniętych. Szerząca się „mentalność antykoncepcyjna” pozostawia mieszkańców cywilizacji zachodniej w złudzeniu, że dzieci są czymś zbytecznym, „nadprogramowym” dodatkiem do współżycia seksualnego partnerów. Taka mentalność jest jednak absolutnie nie do pogodzenia z katolicką perspektywą wiary.
(…)
Dlaczego Kościół nie pójdzie z duchem czasu i nie przyzna, że niektóre małżeństwa są po prostu nieudane?
Jest rzeczą oczywistą dla wszystkich, w tym także dla Kościoła, że niektóre małżeństwa rzeczywiście są „nieudane”. Jak wspomniano wcześniej, w niektórych okolicznościach Kościół nawet zaleca separację od „stołu i łoża”. Jest to jednak zupełnie co innego niż akceptacja rozwodów.
Trudno przecenić wagę, jaką przywiązuje Kościół do obrony trwałości małżeństwa. Z historii dowiadujemy się o tym, jak całe narody odchodziły od Kościoła katolickiego z powodu jakichś kontrowersji w tym względzie.
Dlaczego Kościół jest aż tak uparty? Ponieważ małżeństwo jest miejscem „pocałunku” miłości Bożej i ludzkiej. Ustępstwo co do stałości miłości małżeńskiej byłoby podaniem w wątpliwość stałości miłości Bożej. Jako sakrament małżeństwo jest rzeczywistym uczestnictwem w miłości Chrystusa do Jego Oblubienicy, Kościoła.
Jeśli naprawdę nie są to dla nas puste słowa, to uznanie rozwodów jest jednoznaczne ze stwierdzeniem, że Chrystus opuścił Kościół. Niemożliwe! Chrystus nigdy i pod żadnym pozorem nie opuści swojej Oblubienicy. Oto, o jaką stawkę tu idzie.
Bóg jest Bogiem, a ludzie są ludźmi – mogą w tym miejscu powiedzieć niektórzy. Czy możemy kochać tak jak Chrystus?
O własnych siłach nie możemy. Ale „u Boga wszystko jest możliwe” (Mt 19,26). Nie przypadkiem te słowa z Ewangelii św. Mateusza umieszczone są zaraz po nauczaniu Chrystusa na temat trwałości małżeństwa (por. Mt 19,1-11). Kiedy uczniowie Chrystusa usłyszeli, czego wymaga od nich trwałość małżeństwa, stwierdzili, że w takim razie nie warto się żenić (por. Mt 19,10). Jezus odpowiedział: „Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane” (Mt 19,11).
Komu została dana ta nauka o trwałości małżeństwa? Mężczyznom i kobietom, którzy pozostają w niewoli swoich słabości? Nie! Mężczyznom i kobietom, którzy otrzymali moc do miłości na wzór Chrystusa w darze Ducha Świętego!
Oto dobra nowina Ewangelii. Miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego (por. Rz 5,5). Oznacza to, że mężowie i żony mogą miłować się wzajemnie tak, jak umiłował nas Chrystus.
Problem trwałości małżeństwa dotyka więc w rzeczywistości kwestii wiary. Czy wierzymy dobrej nowinie Ewangelii, czy też nie? Czy wierzymy, że możemy kochać się wzajemnie tak, jak kocha Chrystus, czy nie wierzymy?
Dopuszczenie możliwości rozwodów byłoby uznaniem, że Chrystus nie jest w stanie wybawić nas z grzechu. Biada Kościołowi, gdyby kiedykolwiek zgodził się na coś takiego. Trwałość małżeństwa jest rzeczywistością obiektywną, której Kościół musi dawać świadectwo, jeśli chce być wierny prawdzie.
(…).
Za każdym razem, kiedy słyszę fragment Pisma Świętego: „Żony niechaj będą poddane swym mężom”, włosy stają mi dęba. Dlaczego mam słuchać tego, co mówi Biblia o małżeństwie, skoro kobiety są tam traktowane w tak poniżający sposób?
Werset, na który pani się powołuje, pochodzi z Listu do Efezjan (por. 5,22). Jeśli sprawia on, że włosy stają pani dęba, mogę jedynie stwierdzić słuszność tej reakcji. Dlaczego? Ponieważ prawdopodobnie uważa pani, że fragment ten oznacza mniej więcej coś takiego: „Żony nie mają nic do powiedzenia, muszą we wszystkim ulegać dominacji mężczyzny”. Jeśli tak właśnie interpretuje pani ten fragment, to postaram się, żeby nie musiała już pani reagować na niego w ten sposób.
Przede wszystkim, werset ten nie oznacza czegoś takiego. Kiedy spojrzymy na niego w kontekście całego fragmentu (por. Ef 5,21-33), tradycyjna interpretacja pada z kretesem. Niestety większość ludzi, słysząc ten werset, nie zwraca już uwagi na całą resztę tego, co mówi św. Paweł.
Choć należy uczciwie przyznać, że w różnych epokach bywali mężczyźni, którzy powoływali się na ten fragment Pisma Świętego, by usprawiedliwić swoje grzeszne pragnienie dominacji nad kobietą. Jednak św. Paweł absolutnie nie popiera takiej postawy. Wiedząc, że jest ona rezultatem grzechu (por. Rdz 3,16), w rozważanym fragmencie odsłania przed nami na nowo pierwotny plan Boga sprzed upadku człowieka. Czyni to, ukazując nam pierwotny zamysł małżeństwa. Miało ono być zapowiedzią małżeństwa Chrystusa i Kościoła. Święty Paweł omawia więc proste konsekwencje tej analogii.
Zaczyna od wezwania mężów i żon, aby byli sobie wzajemnie poddani „w bojaźni Chrystusowej” (w. 21) – z szacunku do „wielkiej tajemnicy”, w której uczestniczą małżonkowie wyobrażający związek Chrystusa z Kościołem. W tej analogii mąż oznacza Chrystusa, a żona oznacza Kościół. Dlatego też, tłumaczy dalej św. Paweł, podobnie jak Kościół jest poddany Chrystusowi, tak samo żony mają być poddane swoim mężom (por. w. 24).
Występujące w tłumaczeniu polskim słowo „poddanie” bliskie jest łacińskiemu submissio. Można je wyjaśnić następująco. Sub znaczy „pod”, natomiast missio to „misja”, czyli „posłanie kogoś z odpowiednimi uprawnieniami do wykonania jakiegoś zadania”.
Co zaś jest misją mężów? „Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (w. 25). Jak Chrystus umiłował Kościół? Oddał za niego życie. Chrystus powiedział, że „nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć” i oddać życie za swoją Oblubienicę (Mt 20,28).
Jak więc mamy rozumieć słowa, że żony mają być „poddane” swoim mężom? Znaczy to: pozwól, by twój mąż ci służył. Poddaj się jego misji kochania ciebie tak, jak Chrystus umiłował Kościół. Jak mówi Jan Paweł II: „«Poddanie» żony mężowi, rozumiane w kontekście całego fragmentu Ef 5,21-33, oznacza nade wszystko «doznawanie miłości». Tym bardziej, że jest to «poddanie» na wzór poddania Kościoła Chrystusowi, które z pewnością polega na doznawaniu Jego miłości” 9.
Która kobieta nie chciałaby doświadczać od męża tego rodzaju miłości? Która kobieta nie chciałaby być poddana swojemu mężowi, gdyby na serio potraktował on swoją misję kochania jej tak, jak Chrystus umiłował Kościół? Tak często mężowie życzą sobie, by ich żony wzięły sobie do serca ten fragment Listu. Sądzę, że to najpierw mężczyźni powinni go wziąć sobie do serca.
(…)
Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie.
Słowo Boga
[z Księgi Powtórzonego Prawa 30,19]
Miałem siedemnaście lat i od około pięciu miesięcy chodziłem z dziewczyną. Pewnego sobotniego popołudnia zadzwoniła do mnie z informacją, że rodzice spędzą wieczór poza domem. Nadszedł odpowiedni moment.
Idąc do niej, wstąpiłem do apteki i po raz pierwszy w życiu kupiłem paczkę prezerwatyw. Kiedy kładłem ją na ladzie, coś we mnie pękło. W jakiś sposób uświadomiłem sobie, że właśnie podjąłem konkretną decyzję odejścia od Boga.
Nie to, żebym do tej pory był święty. Jeśli w ogóle mogłem mówić o jakiejkolwiek relacji z Bogiem, wisiała ona na włosku. A jednak tu i teraz – w aptece przy Columbia Avenue w Lancaster, w stanie Pensylwania – płacąc za te prezerwatywy, dokonałem ostatecznego cięcia.
Jak już wspomniałem we wprowadzeniu, moja nieczystość dała mi się nieźle we znaki, kiedy poszedłem do college’u, gdzie w końcu przekonałem się do tego, co mówi Kościół na temat seksu – za wyjątkiem kwestii antykoncepcji. Wyrzekłem się współżycia przedmałżeńskiego, ale uważałem, że kiedy już się ożenię, powinienem mieć prawo współżyć z żoną, kiedy będę miał na to ochotę (bez obawy, że przyjdzie mi wychowywać piętnaścioro dzieci!). Poza tym – stwierdziłem – co za różnica czy ktoś stosuje antykoncepcję, czy naturalne planowanie rodziny, skoro i jedno, i drugie ma na celu uniknięcie ciąży?
Im bardziej wzrastałem w wierze katolickiej, tym bardziej ciążyła mi ta kwestia. W końcu jednym ze znamion katolika jest przyjęcie wszystkiego, w co wierzy i co wyznaje Kościół. Osoby przyjmowane do Kościoła muszą takie wyznanie złożyć publicznie. Natomiast katolicy „od kołyski” mogą łatwo popaść w herezję przyjmowania tylko tego, co jest dla nich wygodne. Wiedziałem, że jeśli nie dojdę do ładu z tą przeklętą sprawą, będzie uczciwiej, jeśli przejdę na protestantyzm. Zacząłem więc szukać odpowiedzi.
Podczas tych poszukiwań natknąłem się na książkę Catholic Sexual Ethics (Katolicka etyka seksualna) 10. Była to pierwsza przeczytana przeze mnie pozycja, która sensownie wyjaśniała naukę Kościoła. Tu znowu coś we mnie pękło. Kościół udowodnił mi już błąd w tylu kwestiach, że chciałem ocalić chociaż ten ostatni bastion. Trzeba było jeszcze wiele poszukiwań, modlitwy i pokory, by łuski ostatecznie opadły mi z oczu. Kiedy wracam myślą do tych wydarzeń, zadziwia mnie, że sprawa, która kiedyś doprowadziła mnie do zerwania relacji z Bogiem (i Kościołem), okazała się tą samą sprawą, która przyprowadziła mnie z powrotem – a był to autentyczny powrót.
Przyjęcie nauki Kościoła zmieniło moje widzenie... szczerze mówiąc, wszystkiego. Stanowisko Kościoła wobec antykoncepcji jest miejscem, gdzie guma uderza w drogę (skojarzenie zamierzone). Stajemy tu twarzą w twarz z dramatycznym, choć często nieuświadomionym konfliktem sił dobra i zła, fundamentalnego opowiedzenia się za lub przeciw miłości, za lub przeciw życiu. W gruncie rzeczy cała chrześcijańska etyka seksualna – wszystko, o czym mowa w tej książce – traci sens, jeśli odrzucamy katolickie stanowisko w sprawie antykoncepcji. To tu małżonkowie decydują czy będą przekazywać sobie nawzajem – i światu – życie i miłość Bożą, czy też coś zupełnie innego.
Jest to również punkt rozejścia się katolicyzmu i popularnej kultury. Podczas gdy kultura głosi, że stosowanie antykoncepcji jest przejawem odpowiedzialności i przyczynia się do poprawy relacji małżeńskich i społecznych, Kościół katolicki wyraźnie odstaje tu jako jedyny głos ostrzegający; głosi, że jest ona zawsze złem siejącym zniszczenie zarówno w rodzinie, jak i społeczeństwie. Coś tu się komuś pomieszało – albo popularnej kulturze, albo Kościołowi katolickiemu.
Jeśli to Kościół wpuszcza nas w maliny, to co za sens być katolikiem? Jeśli natomiast Kościół ma rację, to dwudziestowieczni propagatorzy antykoncepcji dali jedną z większych plam w historii ludzkości.
Panie, pomóż mi, bym, czytając ten rozdział, otworzył swoje serce na całą prawdę Twojego zamysłu płciowości i małżeństwa. Nie chcę, by zaślepiła mnie pycha lub zwiodła pożądliwość. Chcę żyć prawdą i tylko prawdą. Proszę cię, Panie, jeśli to prawda, że antykoncepcja jest niezgodna z Twoją wolą, daj mi łaskę zgodzenia się na to, niezależnie od konsekwencji. Ufam Tobie. Amen.
Co, na Boga, ma Kościół katolicki przeciwko antykoncepcji?
Wnikliwy czytelnik zauważy, że wszystko, o czym była mowa do tej pory, prowadzi nas prostą drogą do wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie. Zacznijmy więc je omawiać, cytując raz jeszcze główną tezę tej książki i uzupełniając ją pewnym pytaniem:
Seks jest naprawdę seksem jedynie w tym stopniu, w jakim uczestniczy w „Tak” przysięgi małżeńskiej. Czy może zaistnieć sytuacja, w której para małżeńska ma prawo złamać przysięgę?
Możemy się wymądrzać, zżymać i wściekać do woli, ale nie zmienimy faktu, że integralną częścią sakramentalnego „Tak” jest otwarcie na potomstwo. Ktoś mógłby zaoponować: „Dane małżeństwo może być generalnie otwarte na potomstwo, ale nie za każdym razem, kiedy współżyją ze sobą”. Ma to mniej więcej taki sens jak stwierdzenie: „Dane małżeństwo może być generalnie nastawione na wierność, ale nie za każdym razem, kiedy współżyją seksualnie”. Jeśli widzimy jakąś sprzeczność w zobowiązaniu do wierności... ale nie zawsze, powinniśmy bez trudu zrozumieć sprzeczność w zobowiązaniu do otwarcia na potomstwo... ale nie zawsze.
Czy może istnieje jakaś droga wyjścia z kłopotliwego położenia, w jakim stawia nas powyższy wywód? Owszem, mamy kilka alternatyw.
OPCJA 1: Możemy uznać, że seks wcale nie musi uczestniczyć w „Tak” przysięgi małżeńskiej. W porządku, tylko przyznajmy konsekwentnie, że w takim razie zupełnie nie ma powodu, by nie mieli uprawiać go ludzie niezwiązani taką przysięgą. Widziany z takiej perspektywy seks nie ma żadnego głębszego znaczenia poza wspólnym czy nawet samotnym przeżyciem czysto fizycznej przyjemności.
Idąc dalej tą drogą, dochodzimy do wniosku, że dobry jest każdy sposób osiągnięcia orgazmu: samotnie, przy współudziale partnera czy też dowolnej liczby partnerów (ich płeć nie miałaby tu większego znaczenia), a nawet zwierząt. Niestety, dokładnie w taki sposób myśli już wiele osób wychowanych w kulturze antykoncepcji.
OPCJA 2: Możemy zmienić definicję małżeństwa i uznać, że „otwarcie na potomstwo” nie jest integralną częścią przymierza małżeńskiego. W porządku, tylko w takim razie to my, a nie Bóg, decydujemy czym jest małżeństwo, i jego definicja staje się zupełnie dowolna.
Chcesz zawrzeć „rozerwalne małżeństwo” na wypadek, gdyby coś wam nie wyszło? Żaden problem! Chcesz „małżeństwa otwartego” na wypadek, gdyby partner zaczął cię nudzić? Żaden problem! Chcesz „poślubić” kochanka tej samej płci? Żaden problem!
W końcu jeśli małżeństwo nie jest z definicji związane z prokreacją, dlaczego mieliby je zawierać tylko partnerzy płci przeciwnej? Niestety i w taki sposób myśli już wiele osób wychowanych w kulturze antykoncepcji.
OPCJA 3: Możemy uznać, że „otwarcie na potomstwo” jest, owszem, częścią przymierza małżeńskiego, ale nie musimy być jej wierni przez cały czas. Powiedzieliśmy już, dokąd to prowadzi. Oznacza to, że nie musimy być przez cały czas wierni także i zobowiązaniom do wierności i nierozerwalności. Niestety, również i w ten sposób myśli już wiele osób wychowanych w kulturze antykoncepcji.
Małżeństwo to wszystko albo nic. Seks, jako przejaw przymierza małżeńskiego, to również wszystko albo nic. Nie da się zaprzeczyć, że umyślnie ubezpłodniony (czyli pozbawiony ukierunkowania na płodność) akt seksualny zmienia „Tak” przysięgi małżeńskiej w „Tak... i nie”.
To „nie” dotyczy nie tylko zobowiązania do otwarcia na potomstwo. Bliższa analiza wykazuje, że uderza ono także w wolność, całkowite oddanie i wierność. Przyjrzyjmy się im kolejno przez pryzmat ubezpłodnionego aktu.
WOLNOŚĆ. Ta prawda może się z początku wydać komuś dziwna, ale dajmy sobie trochę czasu na jej zrozumienie: antykoncepcja nie powstała w celu zapobiegania ciąży. Istniał już bowiem na to absolutnie bezpieczny i niezawodny sposób – wstrzemięźliwość seksualna. Głębsza refleksja prowadzi do prostego wniosku, że antykoncepcja powstała w celu folgowania instynktowi seksualnemu. Jak powiada przysłowie, potrzeba jest matką wynalazku. „Matką” antykoncepcji była nasza „potrzeba” seksu.
„Wolność seksualna”, w popularnym tego słowa znaczeniu, pozwala na seks bez ograniczeń, bez konieczności mówienia „Nie” (takie możliwości stwarza właśnie antykoncepcja). A jednak tylko osoba, która potrafi powiedzieć „Nie”, jest zdolna dobrowolnie powiedzieć „Tak”. Antykoncepcja, propagowana pod hasłem „wolności seksualnej”, w gruncie rzeczy sprawia, że człowiek sam pogrąża się w niewoli. Tworzy cywilizację ludzi, którzy nie potrafią oprzeć się własnym hormonom.
CAŁKOWITE ODDANIE. Jak wspominaliśmy w ostatnim rozdziale, nie można mówić o całkowitym oddaniu, gdy świadomie i dobrowolnie zatrzymujemy coś dla siebie w akcie seksualnym. Obejmuje to również naszą płodność. Ubezpłodniony stosunek jest „mową” obiektywnie sprzeczną z miłością, gdyż głosi: „Oddaję ci całego siebie z wyjątkiem mojej płodności. Przyjmuję cię całego z wyjątkiem twojej płodności”.
Decyzja na wyłączenie z aktu seksualnego własnej płodności, bądź odmowa przyjęcia jej w darze od współmałżonka, jest zaprzeczeniem samej istoty miłości małżeńskiej w momencie, w którym powinna ona znaleźć swój najpełniejszy wyraz. Małżeńska „chwila prawdy” ujawnia wewnętrzny fałsz 11.
WIERNOŚĆ. Wierność osobie współmałżonka to coś więcej niż samo powstrzymywanie się od cudzołóstwa (w uczynkach i w wyobraźni). Oznacza to życie przysięgą złożoną przy ołtarzu w dobrej i złej doli, bez względu na trudności, konsekwencje i ofiary, które przyjdzie nam ponosić. Pary, które decydują się na ubezpłodnienie swych stosunków seksualnych, stwierdzają, świadomie bądź nieświadomie, że wierność przysiędze małżeńskiej zbyt wiele od nich wymaga. Świadomie czy nieświadomie wybierają niewierność zobowiązaniom podjętym przy ołtarzu.
Przysięga małżeńska jest znakiem miłości Boga. Kiedy małżonkowie wyrażają mową ciała rzeczy z nią sprzeczne, przeciwstawiają się samemu sensowi życia – wezwaniu do naśladowania Boga poprzez miłowanie się nawzajem tak, jak On kocha. A więc co, na Boga, ma Kościół przeciwko antykoncepcji? To właśnie w Bogu, w Jego naturze życiodajnej komunii Osób (Trójca Święta) odnajdujemy najpełniejszą odpowiedź.
Jak mówiliśmy w rozdziale pierwszym, to Duch Święty – uosobiona Miłość pomiędzy Ojcem a Synem – wyobraża, w pewnym sensie, płodność aktu małżeńskiego. Podczas jednej z moich prelekcji pewna kobieta powiedziała: „Kiedy chcę współżyć ze swoim mężem, to zupełnie nam do tego nie jest potrzebny Duch Święty”. Przyznam, że oniemiałem z wrażenia. To przecież dokładnie z tego powodu Kościół uważa, że antykoncepcja jest złem. Dokładnie to wyrażają stosujący ją małżonkowie: „Niepotrzebny nam w tym Duch Święty”.
Kim jest Duch Święty? Jest Panem i Ożywicielem, pochodzącym od Ojca i Syna. Jest Bożą miłością i życiem!
Gdy rozumiemy prorocze znaczenie znaku sakramentalnego, jakim jest akt seksualny, fałszerstwo antykoncepcji staje się jasne. Seks ma przekazywać światu tę prawdę, że Bóg jest życiodajną Miłością. Dobrowolnie ubezpłodniony akt seksualny głosi coś wręcz przeciwnego: Bóg nie jest życiodajną Miłością. Antykoncepcja sprawia, że stosunek seksualny z proroctwa zmienia się w bluźnierstwo.
Co więcej, jeśli w zjednoczeniu cielesnym mąż ma być prawdziwym symbolem Chrystusa, powinien on przemawiać słowami Chrystusa: „To jest Ciało moje za was wydane” (por. Łk 22,19). Jednak ubezpłodniony stosunek seksualny głosi: „To jest ciało moje za was nie wydane”. Tak więc stosujący antykoncepcję mąż staje się obrazem nie Chrystusa, ale antychrysta.
Podobnie jeśli żona ma być w zjednoczeniu cielesnym obrazem Kościoła, powinna przemawiać słowami Kościoła (którego uosobieniem jest Maryja): „Niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1,38). Jednak ubezpłodniony stosunek seksualny głosi: „Niech mi się nie stanie według słowa twego”. Tak więc stosująca antykoncepcję żona staje się obrazem nie Kościoła, ale antykościoła.
Dobrowolnie ubezpłodniony stosunek seksualny zamiast być czytelnym znakiem związku Chrystusa z Kościołem, staje się więc czytelnym antyznakiem tego związku (antysakramentem). Antykoncepcja sprawia, że stosunek seksualny z sakramentu zmienia się w świętokradztwo.
Takie właśnie, a nie inne, są skutki antykoncepcji. Dlatego właśnie jest ona złem i to złem poważnym.
Czy to znaczy, że pary stosujące antykoncepcję nie kochają się wzajemnie?
Mogą oni szczerze okazywać sobie miłość na wiele różnych sposobów. Jednak najgłębsze nawet uczucia, emocje i przekonania nie są w stanie przeistoczyć ubezpłodnionego stosunku seksualnego w akt prawdziwej miłości.
Miłość nie jest czymś dowolnym. To nie my decydujemy czym ona jest. Miłość to nie tylko intensywność uczuć i dzielone przyjemności. Miłość to życie zgodne z obrazem, na który zostaliśmy stworzeni. Miłość to oddanie siebie w sposób wolny, całkowity, wierny i płodny, na wzór Chrystusa. Ubezpłodniony stosunek seksualny jest zaprzeczeniem tego wszystkiego.
Co więc, u licha, mamy robić, chować po dwanaścioro dzieci? Wolne żarty!
Zastanówmy się nad tym. Wyobraźmy sobie małżeństwo, które zrozumiało, co to znaczy, że akt seksualny jest ponowieniem przysięgi małżeńskiej, i postanowiło sobie nigdy tej przysięgi nie łamać (co zresztą jest obowiązkiem każdego małżeństwa). Przypuśćmy też, że mają oni godziwy powód, by poczekać z następnym dzieckiem czy nawet żeby nie mieć już więcej dzieci. (W jednym z kolejnych pytań wyjaśnimy, co oznacza „godziwy powód”). Jak mogą to zrobić bez naruszenia przysięgi?
Małżonkowie mają obowiązek ponowić swoje „Tak”, ilekroć współżyją seksualnie. Nigdzie nie jest jednak powiedziane, że mają oni obowiązek bez przerwy współżyć seksualnie. Prawdę mówiąc, w życiu małżeńskim jest wiele sytuacji, kiedy małżonkowie mieliby ochotę na seks, ale dla jakiejś przyczyny muszą z tego zrezygnować.
Być może jedno z małżonków jest chore. Być może żona dopiero co urodziła dziecko. Być może małżonkowie nocują u teściów, gdzie są bardzo cienkie ściany. A być może mają godziwy powód, by nie mieć kolejnego dziecka. Wszystko to są słuszne powody, by powstrzymać się od współżycia, nawet jeśli ma się na nie ochotę.
Mamy już więc odpowiedź na nasze pytanie: Jeśli dana para ma godziwy powód, by uniknąć poczęcia dziecka, a chce pozostać wierna swoim zobowiązaniom małżeńskim (co jest obowiązkiem każdego małżeństwa), jedyną drogą wyjścia jest skorzystanie ze swojej wolności powiedzenia „Nie” i powstrzymanie się od seksu. Godność człowieka oraz znaczenie stosunku seksualnego wskazują, że jedynym dopuszczalnym środkiem kontroli urodzeń jest samokontrola.
Dlaczego ludzie kastrują lub sterylizują swoje zwierzaki? Ponieważ zwierzęta nie potrafią opanować popędu seksualnego. My potrafimy. Jeśli nie, oznacza to, że stoczyliśmy się do poziomu filmowych piesków Fida i Fidetki.
(…)
Kościelne rozróżnienie pomiędzy „naturalną” a „sztuczną” kontrolą urodzeń jest zupełnie bez sensu. Może w takim razie i używanie plastiku jest niemoralne?
Przyznam, że rzeczywiście trudno jest zrozumieć zasadniczą różnicę pomiędzy okresową abstynencją a antykoncepcją, jeśli rozważamy je głównie w kategoriach „naturalności” i „sztuczności”. Korzystamy z wielu rzeczy, które, będąc sztuczne, wcale nie są niemoralne – jak na przykład plastik. Dlaczego więc ze sztuczną kontrolą urodzeń miałoby być inaczej?
Wbrew powszechnej opinii, Kościół nie sprzeciwia się sztucznej kontroli urodzeń dlatego, że jest ona sztuczna. Sprzeciwia się jej dlatego, że polega ona na antykoncepcji. Antykoncepcja z kolei oznacza posługiwanie się określonymi środkami w celu zniszczenia potencjalnej płodności danego stosunku seksualnego. Innymi słowy, partnerzy stosujący antykoncepcję decydują się na współżycie seksualne, a przewidując, że ten akt może zakończyć się poczęciem nowego życia, świadomie i dobrowolnie wyłączają z niego swoją płodność.
Można to uczynić stosując szeroki wybór środków mechanicznych, chemicznych i hormonalnych lub poddając się sterylizacji chirurgicznej. Można też nie posługiwać się żadnymi sztucznymi środkami, praktykując stosunek przerywany (coitus interruptus). Dlatego też w celu uniknięcia nieporozumień najlepiej jest używać terminu antykoncepcja, który najdokładniej oddaje to, czemu sprzeciwia się Kościół. Słowo „sztuczny” jest tu bardzo mylące i lepiej w ogóle nie używać go w tym kontekście.
Podobnie Kościół akceptuje metody NPR (kiedy istnieją słuszne powody unikania ciąży) nie dlatego, że są one „naturalne”, a nie „sztuczne”, lecz dlatego, że nie mają one charakteru antykoncepcyjnego. Para stosująca metody naturalne nigdy nie ucieka się do pozbawiania danego aktu seksualnego jego potencjalnej płodności. NPR to nie „naturalna antykoncepcja”. Nie ma ono w ogóle charakteru antykoncepcyjnego.
(…)
Mimo wszystko nie widzę większej różnicy między NPR a antykoncepcją.
A czy chcesz ją zobaczyć? Większość ludzi nie chce, czują bowiem intuicyjnie, że będzie to od nich wymagało nie tylko zmiany zachowania w sypialni, ale radykalnej przemiany całego widzenia świata. Jeśli to właśnie przeczuwasz – masz rację.
Jak już wspomnieliśmy wcześniej musimy obrać jedną z dwóch przeciwstawnych sobie dróg. Od tego wyboru będzie zależała nasza wizja porządku wszechświata. Albo Bóg jest naprawdę Bogiem i nadany przez Niego porządek wszechświata jest godzien zaufania, albo sami próbujemy być Bogiem i porządkować wszystko po swojemu. Ja osobiście radziłbym pozwolić Bogu być Bogiem.
Nie ma się czego bać. Zaufanie Bogu groziłoby nam czymś tylko wtedy, gdyby był On tyranem. Tak nie jest. On jest doskonałą Miłością. Otwórz przed Nim swoje serce. Zaufaj Mu.
Jeśli masz szczerą wolę zobaczyć różnicę, może ci w tym pomóc następująca analogia. Wyobraźmy sobie trzech ludzi przechodzących obok kościoła. Są to wierzący, niewierzący i wojujący ateista. Jak zachowa się każdy z nich?
Najprawdopodobniej człowiek wierzący wejdzie do kościoła, żeby się pomodlić, niewierzący przejdzie obok nie zwracając uwagi, a wojujący ateista wejdzie do kościoła, by go sprofanować. (Jest to naturalnie trochę naciągane, ale w każdym razie można się tego po nich spodziewać). Która z tych trzech osób dokonała czynu niedopuszczalnego bez względu na okoliczności. Oczywiście trzecia.
Mężowie i żony są wezwani do tego, by być płodni. Jeśli mają słuszne powody, by unikać ciąży, mają prawo być niepłodni. Jednak decyzja na antypłodność jest profanowaniem najgłębszej istoty sakramentu małżeństwa.
Ta analogia idzie jeszcze dalej, niż można by się było spodziewać. Zgodnie z tym, co zapisano w piątym rozdziale Listu do Efezjan, żona jest sakramentalnym znakiem Kościoła. Na przykładzie Maryi Panny widzimy, że łono kobiety stało się prawdziwą świątynią Boga. Kiedy mąż decyduje się wejść do tej „świątyni”, powinien modlić się o wypełnienie woli Bożej. Może mieć słuszne powody, by do „świątyni” nie wchodzić. Byłoby jednak świętokradztwem wchodzić do świątyni i profanować ją poprzez sterylizację łona.
A oto kolejna analogia 12. Większość narzeczonych planując wesele, uświadamia sobie, że ze słusznych powodów nie są w stanie zaprosić niektórych swoich znajomych. W takiej sytuacji po prostu nie wysyłają im zaproszenia. To zupełnie co innego niż wysłanie antyzaproszenia. Trudno nawet wyobrazić sobie coś takiego: „21 czerwca bierzemy ślub, ale nie chcemy, żebyście na nim byli. Prosimy nie przyjeżdżać”. Byłby to rażący nietakt, oznaczający zerwanie dotychczasowych relacji.
Tak właśnie postępuje para małżeńska wobec Boga, stosując antykoncepcję. Podejmując współżycie, wysyłają Bogu zaproszenie do współpracy w tym najbardziej twórczym ze wszystkich aktów. Jednakże, kiedy Bóg otwiera to zaproszenie, znajduje tam wypisane tłustym drukiem słowa: Nie przychodź. Nie chcemy Cię. Natomiast pary, które powstrzymują się od współżycia, by uniknąć ciąży, po prostu nie wysyłają Bogu zaproszenia. Jeśli dane małżeństwo ma słuszne powody, by nie decydować się na rodzicielstwo, Bóg potrafi to zrozumieć. Nie jest to zerwanie relacji.
(…)
Dla jakich słusznych powodów małżonkowie mogą stosować metody NPR w celu uniknięcia ciąży?
Najpierw powinniśmy zorientować się, jakie jest ogólne nastawienie danej pary do rodzicielstwa. Nasza antykoncepcyjna kultura ma tendencję do traktowania dzieci jako ciężaru, przed którym się bronimy, a nie daru, który przyjmujemy z wdzięcznością; jako przeszkodę w dążeniu do dobrobytu, a nie gwarancję zdrowia rodziny; jako kolejny obowiązek dla społeczeństwa, a nie nadzieję świata13 . Wychowani w takim środowisku młodzi ludzie zawierają małżeństwo zakładając, że będą rodzicami tylko i dopiero wtedy, kiedy sami zechcą. Mając już dwoje dzieci, para musi niemal tłumaczyć się, dlaczego oczekuje następnego.
Nie zastanawiając się nad tym głębiej, pary o takim stosunku do rodzicielstwa poszukują najlepszego sposobu realizacji swojego planu. Widziane z takiej perspektywy, NPR jest po prostu jedną z możliwości na długiej liście metod unikania „niechcianych” dzieci, i to w dodatku metodą niezbyt atrakcyjną. Dając podobną jak inne metody gwarancję uniknięcia ciąży, wymaga stanowczo zbyt wiele poświęcenia.
Przypuśćmy jednak, że taka para mimo wszystko zdecyduje się na metody NPR. Ich negatywne nastawienie do dzieci już jest sprzeczne z tym, co przyrzekli przy ołtarzu. Mimo iż nie sterylizują celowo swoich aktów seksualnych, winni są złamania przysięgi „w swoim sercu”.
Wracając do analogii z zaproszeniem ślubnym, para ta wprawdzie nie wysyła Bogu „antyzaproszenia”, jednak decyduje się Go nie zapraszać bez słusznych ku temu powodów. Motywem tej decyzji jest fakt, że nie mają ochoty na obecność Boga w ich współżyciu.
Znowu mamy tu do czynienia z zerwaniem relacji. (Jak byśmy się czuli, gdyby bliski przyjaciel nie zaprosił nas na ślub bez ważnego powodu?). Dlatego też, jeśli mamy zrozumieć, na czym polega godziwe korzystanie z metod NPR, potrzebujemy przede wszystkim głębokiego nawrócenia serca, by otworzyło się na znaczenie seksu i błogosławieństwo, jakim są dzieci.
Każde małżeństwo jest wezwane, by „było płodne i rozmnażało się” (por. Rdz 1,28). Jest to punkt wyjścia. Dzieci nie są jakimś „dodatkiem” do miłości małżeńskiej, ale jej koroną i chwałą. Dlatego też para małżeńska winna być nastawiona nie na unikanie potomstwa, ale na powoływanie do życia kolejnych dzieci, chyba że mają słuszne powody, by postępować inaczej.
Kościół sam przyznaje, że szczególnie w naszych czasach, wiele małżeństw ma słuszne powody, by w pewnych okresach swego życia małżeńskiego nie decydować się na powoływanie do życia kolejnych dzieci. Sobór Watykański II daje małżonkom następujące wskazania co do planowania rodziny: „niech wspólnym zamysłem i wysiłkiem wyrobią sobie właściwy osąd, dążąc zarówno do swojego własnego dobra, jak i dobra dzieci, czy to już narodzonych, czy też oczekiwanych w przyszłości, uwzględniając warunki czasowe i okoliczności życiowe, tak materialne, jak i duchowe, a wreszcie niech mają na uwadze dobro wspólnoty rodzinnej, społeczeństwa doczesnego i samego Kościoła. Osąd taki małżonkowie winni wyrobić sobie sami, w obliczu Boga” 14.
Katechizm stwierdza, że rodzice powinni „troszczyć się, by ich pragnienie [odsunięcia w czasie przyjścia na świat swoich dzieci] nie wypływało z egoizmu, lecz było zgodne ze słuszną wielkodusznością odpowiedzialnego rodzicielstwa” 15.
Powróćmy raz jeszcze do pary małżonków, którzy naprawdę rozumieją znaczenie seksu. Mają właściwe nastawienie do dzieci. Ich współżycie seksualne jest zawsze otwarte na Boga. A jednak, opierając się na powyższych zasadach, rozeznali oni wobec Boga, że powinni, przynajmniej na jakiś czas, unikać poczęcia dziecka.
Takich małżonków nie odstraszą żadne ofiary, których wymaga dochowanie wierności przysiędze małżeńskiej, toteż nauczą się oni metod NPR i powstrzymają się od współżycia w płodnej fazie cyklu. Innymi słowy, dla słusznych przyczyn nie zdecydują się zapraszać Boga do stworzenia nowego życia. Taka para postępuje słusznie, odpowiedzialnie i całkowicie zgodnie z zobowiązaniami podjętymi przy ołtarzu.
(…)
Nie wspomina tu pan o całej masie dobrych stron. Antykoncepcja przyczyniła się do wyzwolenia kobiety, doprowadziła do większego równouprawnienia i pozwala małżonkom cieszyć się seksem, uwalniając ich od lęku przed niepożądaną ciążą. Gdzie tu jest coś złego?
Kiedy kobieta czuje się naprawdę wyzwolona? Na czym polega równouprawnienie płci? Co znaczy cieszyć się seksem? Rozważmy kolejno każde z tych pytań w odniesieniu do antykoncepcji.
WYZWOLENIE KOBIET. W dziejach ludzkości wypełniło się to, co przepowiadała Księga Rodzaju: mężczyzna zapanował nad kobietą (por. Rdz 3,16). Kobiety powinny szukać dróg wyzwolenia spod tego panowania. Jeśli jednak prawdziwym problemem leżącym u podstaw zniewolenia kobiety jest niezdolność mężczyzny do traktowania jej z szacunkiem należnym osobie, antykoncepcja jest prostą drogą do jeszcze gorszego pogrążenia się w tej niewoli. Brak zagrożenia ciążą podsyca jeszcze bardziej skłonność mężczyzn do traktowania kobiet nie jako godnych miłości osób, ale jako przedmiotów, które można użyć dla własnej przyjemności i wyrzucić, kiedy już nie będą potrzebne.
Zdawały sobie z tego sprawę przywódczynie dziewiętnastowiecznych feministek. Kobiety tej miary, co Elizabeth Cady Stanton, Victoria Woodhull czy dr Elizabeth Blackwell jednogłośnie występowały przeciwko antykoncepcji, upatrując w niej narzędzie dalszego poniżenia kobiety, jako że pozwala ona mężczyznom na zaspokajanie swoich żądz bez żadnych konsekwencji 16. Dopiero dwudziestowieczne feministki dokonały fatalnego w skutkach zerwania z myślą swych poprzedniczek, dochodząc do przekonania, że antykoncepcja jest drogą do wyzwolenia kobiet 17.
Dopiero w obliczu strat spowodowanych rewolucją seksualną niektóre współczesne feministki zaczynają uświadamiać sobie, że padły ofiarą złudzenia. Na przykład Germain Greer, niegdyś zachęcająca swoje zwolenniczki do rozkoszowania się „wolnością” gwarantowaną przez antykoncepcję, ubolewa dziś, że „technika antykoncepcyjna, zamiast przyczynić się do wyzwolenia kobiet, obróciła je w gejsze (japoński odpowiednik prostytutki), które ryzykują swe zdrowie i płodność, by być zawsze gotowe do płytkiego, pozbawionego znaczenia seksu” 18.
Przychylając się do poglądów pierwszych feministek, także papież Paweł VI w swej encyklice Humanae vitae przepowiadał, że antykoncepcja prowadzi do poniżenia kobiety 19. Podobnego zdania był Gandhi. Historia przyznała im słuszność.
RÓWNOUPRAWNIENIE PŁCI. Równa godność mężczyzny i kobiety zasadza się na stworzeniu człowieka na obraz Boga, jako mężczyzny i niewiasty. Równa godność nie oznacza jednak identyczności. To właśnie w pięknie różnicy płci odkrywamy komplementarność naszych, tak wysoko wyniesionych osobowości.
Antykoncepcja w rzeczywistości sprzeciwia się równouprawnieniu kobiety. Sprawia, że staje się ona kimś innym, niż jest zgodnie z zamysłem Bożym – tzn. kimś, kto nie zachodzi w ciążę na skutek współżycia seksualnego – w celu stania się równą (czytaj „identyczną”) z mężczyzną.
Pomyślmy o tym. Jeśli kobiety muszą dokonywać takich zmian, by dorównać mężczyźnie, to ich równość polega na zwykłych manipulacjach, których źródłem jest technika, a nie Bóg. Mężczyźni będą traktować kobiety jako dorównujące im godnością tylko wtedy, gdy docenią ich niepowtarzalne obdarowanie przez Boga. Antykoncepcja usuwa tę niepowtarzalność.
RADOŚĆ SEKSU. Prawdziwa radość seksu polega na tym, by kochać, tak jak kocha Bóg: w pełnym, całkowitym, wiernym i życiodajnym oddaniu drugiemu. Z tego punktu widzenia pary stosujące antykoncepcję wcale nie cieszą się seksem. Mogą cieszyć się „wymianą orgazmów”, ale na pewno nie seksem.
Ściśle rzecz biorąc, małżonkowie ci w ogóle nie uprawiają seksu. Nie chcą go. Boją się tego, czym on jest. Boją się wymagań miłości. W przeciwnym razie nie stosowaliby antykoncepcji.
Antykoncepcja nie wyzwala ich od lęków. Ujawnia tylko ich głębokość. Jedynie prawdziwa miłość usuwa lęk (por. 1 J 4,18). Jedynie prawdziwa miłość rodzi prawdziwą radość. Jeśli zależy ci jedynie na przyjemności orgazmu, to już bezpieczniejszy jest samogwałt.
Czy z antykoncepcji może wypływać jakieś rzeczywiste dobro? Owszem. Ale próba usprawiedliwiania zjawiska antykoncepcji ze względu na to dobro jest jak próba usprawiedliwiania Holokaustu ze względu na to, że dał ludziom miejsca pracy. Można stwarzać nowe miejsca pracy w sposób nie budzący zastrzeżeń moralnych.
Podobnie każde dobro wynikające z antykoncepcji można uzyskać w inny, moralny sposób. Nie wolno nam czynić zła po to, by wynikło z niego dobro (por. Rz 3,8).
(…)
I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma. I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: „Oto przybytek Boga z ludźmi”.
św. Jan Apostoł
[z Apokalipsy św. Jana (21,1-3)]
Seks a powołanie do celibatu? Czy nie jest to sprzeczność sama w sobie? A może – precyzyjniej rzecz ujmując – jest to paradoks?
Nie sposób zrozumieć tajemnicy chrześcijaństwa, jeśli nie stawimy czoła napięciu paradoksu. Musimy przecież uznać prawdę o jednym Bogu w trzech Osobach, o Człowieku, który jest jednocześnie Bogiem, i o Dziewicy, która jest jednocześnie Matką. W małżeństwie dwoje staje się jednym ciałem. Podążając za Bogiem, musimy umrzeć, aby żyć; poddać się Mu, aby uzyskać wolność; stracić swe życie, aby je odnaleźć.
Doktryny te nie są tworem boga-schizofrenika ani kościoła, który postradał zmysły. Jeśli widzimy w nich „dwa języki”, to znak, że nie przyswoiliśmy sobie jeszcze myślenia Pana Boga.
Małżeństwo, współżycie seksualne i celibat są ze sobą o wiele bardziej powiązane niż to się z pozoru wydaje. Są również od siebie zależne. Do zachowania równowagi pomiędzy nimi potrzeba, by każde z nich zostało otoczone szacunkiem i uznaniem.
Podobnie, jeśli którekolwiek z nich (małżeństwo, seks czy celibat) jest niedowartościowane, przeceniane czy też w jakikolwiek sposób lekceważone, odbija się to natychmiast na dwóch pozostałych. To nie przypadek, że rewolucja seksualna wywołała jednocześnie dramatyczny wzrost rozwodów i nie mniej dramatyczny spadek powołań do kapłaństwa i życia zakonnego. Nie jest też zbiegiem okoliczności, że historyczne nieporozumienia wokół celibatu prowadziły zwykle do dyskredytacji współżycia seksualnego i małżeństwa.
Wszystkie te błędy wynikają z niechęci do stawienia czoła napięciu paradoksu. Próby pogodzenia ze sobą jego dwóch pozornie rozbieżnych biegunów wymagają potwornej nieraz ekwilibrystyki umysłowej. Aby uniknąć tej tortury wolimy skoncentrować się na jednym aspekcie prawdy i zignorować całą resztę.
A jednak pełnia prawdy odkrywa nam się dokładnie w momencie, kiedy wchodzimy w napięcie paradoksu. Musimy zżyć się z nim jak z własnym domem. Dopiero wtedy właściwie zrozumiemy subtelne powiązania pomiędzy małżeństwem, współżyciem seksualnym i powołaniem do celibatu.
(…)
Czy Kościół wciąż jeszcze naucza o „wyższości” celibatu nad małżeństwem?
Tak, ale należy to dokładnie zrozumieć. Historia zna przypadki poważnych wypaczeń słów św. Pawła, który uczył, że kto wstępuje w związek małżeński, czyni „dobrze”, ale ten, kto z niego rezygnuje, czyni „lepiej” (por. 1 Kor 7,38). Doprowadziły one niektórych do przekonania, że małżeństwo jest powołaniem „drugiej kategorii” przeznaczonym dla tych, którzy nie są w stanie wytrwać w celibacie. Ugruntowały też błędne przekonania, że seks jest czymś z natury skażonym, a prawdziwą świętość można osiągnąć jedynie na drodze wstrzemięźliwości. W odpowiedzi na wszystkie te nadużycia Jan Paweł II stwierdził: „Owa «wyższość» bezżenności w stosunku do małżeństwa nie oznacza nigdy w autentycznej tradycji Kościoła jakiegoś upośledzenia małżeństwa czy pomniejszenia jego istotnej wartości. Nie oznacza też żadną miarą jakiegoś pośredniego bodaj przejścia na pozycje manichejskie” 20.
Celibat jest „lepszy” czy „wyższy” od małżeństwa w takim sensie, w jakim niebo jest lepsze czy wyższe od ziemi. Pamiętajmy, że celibat nie jest sakramentem nieba na ziemi. On w pewnym sensie jest niebem na ziemi. Nie powinno to być jednak dla osób wezwanych do małżeństwa żadnym powodem do kompleksów odnośnie do swojego powołania.
Wszyscy jesteśmy powołani do świętego życia w odpowiedzi na wezwanie do „miłości oblubieńczej”, wpisane w nasze męskie czy kobiece ciała. Nie każdy jest jednak powołany w ten sam sposób, „lecz każdy jest obdarowany przez Boga inaczej: jeden tak, a drugi tak” (1 Kor 7,7).
Każdy z nas powinien odpowiedzieć na ten dar, który otrzymał. Jeśli zostaliśmy wezwani do celibatu, nie powinniśmy wybierać małżeństwa. Jeśli zostaliśmy wezwani do małżeństwa, nie powinniśmy wybierać celibatu. Stąd potrzeba rzetelnego rozeznawania swojego powołania w atmosferze modlitwy.
Dlaczego księżom katolickim nie wolno się żenić?
Nie jest to całkiem ścisłe, gdyż niektórym księżom katolickim wolno się żenić. My, chrześcijanie Zachodu, często zapominamy o istnieniu kościołów katolickich obrządku wschodniego (czyli kościołów wschodnich zachowujących pełną komunię z papieżem), które mają żonatych księży. Nie są oni przez to ani odrobinę w mniejszym stopniu księżmi katolickimi niż kapłani obrządku rzymskiego, w którym obowiązuje celibat duchowieństwa. Co więcej, w niektórych przypadkach, żonaci kapłani innych wyznań (np. anglikanie) przyjmujący wiarę katolicką, mogą zostać wyświęceni na kapłanów obrządku rzymskiego.
Celibat nie jest więc warunkiem koniecznym dla ważności kapłaństwa. Jest to jedynie reguła dyscyplinarna przestrzegana w Kościele zachodnim w celu większego upodobnienia do przykładu Chrystusa.
Chrystus nie wziął za żonę jednej konkretnej kobiety, gdyż przyszedł zaślubić cały rodzaj ludzki. Jego Oblubienicą na całą wieczność jest Kościół. Wyświęceni kapłani stają się sakramentem Chrystusa. Stają się oni dla Kościoła skutecznym uobecnieniem miłości niebieskiego Oblubieńca, szczególnie w ofierze Eucharystii. Działając „w osobie Chrystusa”, kapłani – tak jak On – poślubiają Kościół.
Ta ważna symbolika daje się odczytać o wiele łatwiej, gdy kapłan nie jest mężem żadnej konkretnej kobiety. Jak powiedział św. Paweł, celibatariusz nie jest „podzielony” w swojej służbie, ale może całkowicie poświęcić się służbie Kościołowi (por. 1 Kor 7,32-34).
Być może sam termin „celibat” nie jest najszczęśliwszy ze względu na to, że definiuje to powołanie bardziej negatywnie – wskazując na to, czego trzeba się w nim wyrzec – niż pozytywnie. Zdołalibyśmy pewnie uniknąć przynajmniej części całego zamieszania, gdybyśmy określali to powołanie np. jako „małżeństwo niebiańskie”. W tym właśnie małżeństwie uczestniczą przecież – już teraz – kapłani i wszystkie osoby konsekrowane.
Celibat jest czymś wbrew naturze. Nic dziwnego, że tylu księży ma problemy natury seksualnej. Gdyby księżom pozwolono się żenić, byłoby mniej powodu do zgorszenia.
W pewnym sensie celibat rzeczywiście jest czymś nienaturalnym. Jak objawia nam Chrystus, jest on rzeczywistością ponadnaturalną, nadprzyrodzoną, ze względu na królestwo niebieskie. Wzywając niektórych do zrezygnowania z naturalnego powołania do małżeństwa, Chrystus ustanowił zupełnie nowy sposób życia, wykazując tym samym, że moc krzyża rzeczywiście jest zdolna przemienić człowieka.
Dla tych, którzy utknęli w chorym widzeniu seksu, nie znając wolności, do której zostaliśmy wezwani w Chrystusie, idea dożywotniego celibatu zawsze pozostanie totalną bzdurą. Dla tych jednak, którzy doświadczyli przemiany swych pragnień seksualnych w Chrystusie, idea złożenia swojej seksualności w darze samemu Bogu, staje się możliwością nie tylko realną, ale niezwykle atrakcyjną. Powołanie do celibatu nie jest odrzuceniem seksualności. Jeśli ktoś rozumie je inaczej, to, wedle słów Jana Pawła II, postępuje niezgodnie z tym, co zawiera się w słowach Chrystusa 21.
Celibat jest łaską, jest darem. Dar ten udzielony jest zaledwie niewielkiej cząstce uczniów Chrystusa. Ci jednak, którzy go przyjmują, otrzymują wraz z nim łaskę potrzebną do wypełnienia swoich ślubów, podobnie jak pary małżeńskie otrzymują łaskę dochowania wierności przysiędze małżeńskiej.
W obu powołaniach można – i nierzadko się to zdarza – odrzucić tę łaskę i złamać swoje zobowiązania. W przeciętnej diecezji katolickiej zdecydowanie istnieje potrzeba większego otwarcia na osoby ze zranieniami natury seksualnej oraz popierania i rozwoju apostolatów, które pomagałyby potrzebującym – w tym i kapłanom – przyjąć uzdrowienie Chrystusa. Rozwiązaniem problemów dotyczących małżeństwa czy celibatu nie jest jednak uleganie ludzkim słabościom i łagodzenie zobowiązań wynikających z natury tych stanów. Drogą wyjścia jest wskazywanie na krzyż jako na autentyczne źródło łaski, z którego możemy pić do woli, czerpiąc z niego rzeczywistą moc do życia i miłości zgodnie z własnym powołaniem.
Ponadto, w statystykach dotyczących skandali seksualnych, kapłani celibatariusze wcale nie zajmują wyższych miejsc niż żonaci duchowni innych wyznań chrześcijańskich. Nie ma więc żadnych podstaw do przypuszczeń, że pozwolenie na małżeństwa księży rozwiązałoby czy choćby złagodziło ten problem.
Pomysł, że małżeństwo byłoby rozwiązaniem problemu skandali seksualnych wśród duchowieństwa, kryje w sobie również chore nastawienie do samego małżeństwa. Jak już wielokrotnie podkreślaliśmy w tej książce, małżeństwo nie ma dostarczać „legalnego ujścia” dla nieuporządkowanych pragnień seksualnych. Celibat nie jest przyczyną zaburzeń seksualnych. Jest nią grzech. Podobnie małżeństwo nie uzdrawia zaburzeń seksualnych. Uzdrawia je Chrystus. Gdyby kapłan – czy też jakikolwiek inny mężczyzna – z głębokimi zaburzeniami seksualnymi zawarł związek małżeński, oznaczałoby to skazanie jego żony na stałe wykorzystywanie seksualne. Jedyną drogą uniknięcia zgorszenia spowodowanego przez grzechy seksualne (czy to popełniane przez kapłanów, czy przez inne osoby) jest doświadczenie odkupienia swojej seksualności w Jezusie Chrystusie.
Dlaczego kobiety nie mogą być kapłanami?
Fakt, że Kościół katolicki udziela święceń kapłańskich jedynie mężczyznom, porusza w wielu kobietach całą gamę silnych emocji wiążących się z „historyczną świadomością” dyskryminacji kobiet. Dopiero zresztą w ostatnich latach Kościół dojrzał do tego, by wyznać ze skruchą, że – jak pisze Jan Paweł II w Liście do Kobiet – „obiektywną odpowiedzialność ponieśli również liczni synowie Kościoła, szczerze nad tym ubolewam. Niech to ubolewanie stanie się w całym Kościele bodźcem do odnowy wierności wobec ducha Ewangelii” 22.
Wizja Ewangelii to dokładnie to, o czym mówiliśmy na kartach tej książki – wielka „tajemnica małżeńska” związku Chrystusa z Kościołem, której symbolem, od samego początku, jest stworzenie nas mężczyzną i kobietą. Wierność tej wizji wzywa nas do szanowania godności kobiety w każdej sytuacji oraz do wystrzegania się przesadnego podkreślania ról obu płci w celu faworyzowania mężczyzn. Jednak ta sama wierność zobowiązuje nas także do unikania drugiej skrajności, w myśl której kobiety i mężczyźni niczym się od siebie nie różnią.
Jak już wspominaliśmy wcześniej, równość obu płci nie oznacza identyczności. To właśnie podstawowa różnica płci objawia wielką „tajemnicę małżeńską”. To właśnie podstawowa różnica płci w sposób dosłowny niesie życie światu.
Cywilizacja, która niweluje tę różnicę, jest cywilizacją na skraju samobójstwa, cywilizacją śmierci. Profesor Stanisław Grygiel, kierownik katedry im. Karola Wojtyły przy Papieskim Instytucie Studiów nad Małżeństwem i Rodziną im. Jana Pawła II na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie, bardzo trafnie opisał zagrożenia „jednopłciowego” świata we fragmencie, który zacytowaliśmy na początku poprzedniego rozdziału. We wprowadzeniu do tego fragmentu pisze on, że zrozumienie „cudu różnicy płci (...) jest początkiem drogi, na której odkrywamy ostateczną i fundamentalną dla człowieka różnicę – różnicę pomiędzy Bogiem a ludzkością”. Zacieranie różnicy płci jest zacieraniem wielkiej tajemnicy małżeństwa – wezwania do życiodajnej komunii pomiędzy mężczyzną i kobietą oraz pomiędzy Bogiem i ludzkością.
W tej życiodajnej komunii inna jest rola mężczyzny, a inna kobiety. Oblubieniec dostarcza nasienia, a oblubienica poczyna w swym ciele nowe życie. Żadna z tych ról nie jest ani lepsza, ani gorsza. Obie są jednakowo godne i niezastąpione.
Jeśli mamy kiedykolwiek osiągnąć wewnętrzny spokój, musimy przyjąć powołanie otrzymane w darze od Boga. Czy mężczyźni mają skarżyć się Bogu na to, że nie udzielił im przywileju macierzyństwa? Podobnie niefortunne jest pragnienie kobiety, by otrzymać święcenia kapłańskie.
Nie bez przyczyny o księdzu mówimy „ojciec”. Kapłani są skutecznym znakiem Chrystusa wydającego swe ciało za Oblubienicę, aby mogło się w niej począć życie „w Duchu Świętym”. Mogą to uczynić jedynie mężczyźni. Jak przypomina Jan Paweł II, „przede wszystkim w Eucharystii wyraża się w sposób sakramentalny odkupieńczy czyn Chrystusa-Oblubieńca w stosunku do Kościoła-Oblubienicy. Staje się to przejrzyste i jednoznaczne wówczas, gdy sakramentalną posługę Eucharystii, w której kapłan działa in persona Christi – wypełnia mężczyzna” 23.
Gdyby posługę Eucharystii wypełniała kobieta, jej symbolika sprowadziłaby się do posługi oblubienicy wobec Oblubienicy. Nie byłoby więc możliwości zaistnienia związku małżeńskiego, a co za tym idzie, możliwości poczęcia nowego życia w Kościele. Tu znowu widzimy, jak ścisły jest związek pomiędzy aktem małżeńskim a Eucharystią. Jan Paweł II podsumowuje to następująco: „Eucharystia jest (...) sakramentem Oblubieńca i Oblubienicy” 24.
(…)
Dlaczego Maryja i Józef nie współżyli seksualnie, skoro byli małżeństwem?
Jest to pytanie, które doskonale nadaje się na zakończenie tego rozdziału i całej książki. W pewnym sensie małżeństwo Maryi i Józefa jest podsumowaniem wszystkiego, o czym mówiliśmy dotychczas.
Małżeństwo Maryi i Józefa jest paradoksem w paradoksie, jakby „podwójną tajemnicą”. Już samo małżeństwo jest tajemniczym paradoksem, w którym dwoje staje się jednym poprzez współżycie seksualne. Małżeństwo Maryi i Józefa jest jednak podwójną tajemnicą i podwójnym paradoksem przez to, że nigdy nie doszło w nim do współżycia seksualnego. Co to może znaczyć? Otóż, o ile jesteśmy w stanie to zrozumieć, dziewicze małżeństwo tych dwojga jest objawieniem wielkiej „tajemnicy małżeńskiej” wszechświata.
Bóg obdarzył Maryję i Józefa szczególnym powołaniem – wezwał ich jednocześnie do małżeństwa i do celibatu. Pamiętamy, czym jest celibat? Jest to małżeństwo niebiańskie. Małżeństwo Maryi i Józefa jest związkiem małżeństwa ziemskiego z małżeństwem niebiańskim. Jest to małżeństwo nieba z ziemią.
Co zaś jest owocem tego dziewiczego małżeństwa? Słowo, które stało się ciałem. Owocem ich ziemsko-niebiańskiego małżeństwa stały się zaślubiny bóstwa i człowieczeństwa w jednym ciele – w ciele Jezusa Chrystusa, który jest ośrodkiem wszechświata i historii 25.
Dlatego właśnie nauka Kościoła i płciowości jest dobrą nowiną. Od Adama i Ewy akt stawania się „jednym ciałem” był zapowiedzią Wcielenia. Bóg stworzył seks jako podstawowe objawienie swego planu życiodajnej miłości wpisanego w stworzenie – planu podzielenia się swym życiem i miłością z nami poprzez przyjęcie ludzkiego ciała.
Na tym właśnie polega wielka „tajemnica małżeńska” wszechświata, do uczestnictwa w której wezwany jest każdy z nas. Nasze pragnienie współżycia seksualnego bierze się z pragnienia Boga. Dlatego właśnie diabeł, chcąc osłabić naszą więź z Bogiem, stara się wprowadzić nieład w nasze współżycie seksualne.
Nie daj się nabrać na kłamstwa. Żyj zgodnie z prawdziwą naturą swojej seksualności, a odnajdziesz sens swego bytowania w świecie. Żyj zgodnie z prawdziwą naturą swojej seksualności, abyś kiedyś mógł żyć bez końca w wiecznej ekstazie oblubieńczej więzi Chrystusa i Kościoła.
Modlę się, by ta książka posłużyła ci pomocą na drodze ku twemu ostatecznemu zjednoczeniu.
Panie, niech nam, Twojej Oblubienicy, stanie się według Twej woli. Amen.
Przypisy:
1 Zob. Gaudium et spes, 48 oraz Kodeks Prawa Kanonicznego, Poznań 1984, kan. 1055 (dalej: Kodeks Prawa Kanonicznego).
2 Zob. Gaudium et spes, 49.
3 Nawet jeśli małżeństwo nie zostało skonsumowane, żadna ludzka władza nie może rościć sobie prawa do jego rozwiązania. Jednak Kościół, w niektórych rzadkich przypadkach, czyni użytek z nadprzyrodzonej władzy udzielonej mu przez Boga rozwiązując nieskonsumowane małżeństwa.
4 Gaudium et spes, 48.
5 Familiaris consortio, 13.
6 Teologia małżeństwa, 20.10.1982.
7 Katechizm, 1617.
8 Teologia małżeństwa, 29.09.1982.
9 Teologia małżeństwa, 01.09.1982.
10 Ronald Lawler, Joseph Boyle, William May, Catholic Sexual Ethics, Huntington, Ind., 1985, 1998.
11 Zob. Familiaris consortio, 32.
12 Analogię tę zawdzięczam dr. Donaldowi Marco – zob. New Perspectives on Contraception (Nowe spojrzenie na antykoncepcję), One More Soul, Dayton, Ohio 1999, s. 114.
13 Znakomity przykład mentalności antykoncepcyjnej znalazłem kiedyś w jednym z katalogów, który reklamował wycieraczkę z napisem: „Zwierzaki wchodzą wolno. Dzieci trzymamy na smyczy”. Podpis pod zdjęciem głosił: „To ostrzeżenie z pewnością utrzyma na dystans Płodną Myrtle i tabun jej rozwrzeszczanych bachorów”.
14 Gaudium et spes, 50.
15 Katechizm, 2368.
16 Źródłem wielu ciekawych informacji na temat stosunku pierwszych feministek do antykoncepcji może być artykuł Lindy Gordon, Voluntary Motherhood: The Beginning of Feminist Birth Control Ideas in the United States, w: „Feminist Studies” 1, wiosna – zima 1973, s. 5-22.
17 Ta zmiana w feministycznym podejściu do antykoncepcji dokonała się głównie pod wpływem Margaret Sanger i założonej przez nią instytucji „Świadome rodzicielstwo”. Szokującej analizy wpływu tej instytucji na współczesną wizję życia ludzkiego oraz moralności seksualnej dokonują Robert Marshal i Charles Donovan w książce Blessed Are the Barren: The Social Policy of Planned Parenthood, San Francisco 1991.
18 Cyt. za: Donald DeMarco, Contraception and the Trivialization of Sex.
19 Zob. Humanae vitae, 17.
20 Teologia małżeństwa, 07.04.1982. Manicheizm jest starożytną herezją dualistyczną, która głosi, że wszystko, co cielesne, jest złe, a liczy się jedynie rzeczywistość duchowa.
21 Zob. Teologia małżeństwa, 28.04.1982.
22 Jan Paweł II, List do Kobiet na IV Światową Konferencję o Kobiecie w Pekinie A ciascuna di voi, 3. Gorąco polecam ten krótki list, jak również cytowany już List apostolski Mulieris dignitatem omawiający dokładniej godność i powołanie kobiety.
23 Mulieris dignitatem, 26.
24 Tamże.
25 Zob. Redemptor hominis, 1.
opr. aś/aś