Poradnik dla wychowawców: jak rozmawiać o miłości, jak uczyć miłości, jak do niej wychowywać
Wprowadzanie wychowanka w więzi miłości to najważniejszy cel wychowania i komunikacji wychowawczej. To dosłownie kwestia życia lub śmierci. Właśnie dlatego pierwszym zadaniem wychowawców jest uświadamianie wychowankom faktu, że życie poza miłością staje się dosłownie formą męczeństwa i agonii. Prowadzi do umierania w człowieku tego, co w nim najszlachetniejsze i do popadania w skrajną formę rozpaczy, jaką jest obojętność na własny los. Nawiązując do myśli B. Pascala można powiedzieć, że w świecie ludzi obowiązuje zasada: jestem kochany i kocham, więc istnieję; odrzucam miłość i nie kocham, więc umieram. Ludzie, którzy nie czują się przez nikogo kochani i którzy nie uczą się kochać, przeżywają rozczarowanie i cierpienie, stają się agresywni i okrutni nawet wobec samych siebie. Nie mają siły, by normalnie uczyć się i pracować, by stawiać sobie mądre wymagania, by zachować w sobie wielkie marzenia i aspiracje, by troszczyć się o szczęśliwą przyszłość.
Fascynowanie młodych ludzi miłością jest obecnie trudniejsze niż w poprzednich pokoleniach, gdyż wielu współczesnych wychowanków nie wierzy w miłość. W jakimś stopniu każdy z nas doświadcza, że nawet najbliższe nam osoby czasami nie potrafią nas zrozumieć i kochać. Innym znowu razem my sami zadajemy ból tym, których szczerze kochamy. W takich chwilach pojawia się zwątpienie, czy miłość istnieje i czy na niej można zbudować życie. Ze względu na takie pytania i wątpliwości w rozmowach z wychowankami można porównać miłość do UFO. W obu przypadkach mamy do czynienia z tajemnicą, która nas fascynuje i niepokoi. Czujemy, że miłość — na podobieństwo nieznanych obiektów latających — krąży w nas i wokół nas, a przecież trudno jest ją zidentyfikować. Część ludzi uznaje za miłość coś, co w rzeczywistości nią nie jest. Inni z kolei sądzą, że miłość w ogóle nie istnieje, że jest ona jedynie wyrazem naszych dziecięcych marzeń i naiwności. Ale są też tacy ludzie, którzy dosłownie własnym życiem ręczą, że miłość istnieje oraz że oni ją spotkali i pokochali. Ci ludzie są szczęśliwi nawet wtedy, gdy brakuje im pieniędzy, gdy nie mają modnych ubrań czy gdy spotykają ich jakieś poważne trudności.
Kompetentny wychowawca to ktoś, kto potrafi ukazać miłość jako najcenniejszy skarb, za którym tęsknimy i który warto szukać, chociaż nie łatwo jest go znaleźć. Taki wychowawca rozumie jednak, że rozmowy na temat miłości lepiej nie zaczynać od teoretycznego definiowania miłości, lecz od opowiadania wychowankom ich osobistej historii odkrywania miłości. Techniczne opisywanie miłości nie jest bowiem tak fascynujące dla wychowanków, jak odkrywanie miłości w ich osobistym życiu oraz poznawanie konkretnych faz dorastania do miłości. Popatrzmy na szczegółowe sposoby opowiadania wychowankom tej historii miłości, której oni są owocem i w której mogą odgrywać coraz ważniejszą rolę.
W dialogu wychowawczym warto podkreślać fakt, że życie człowieka zaczyna się w niezwykły sposób. Zanim dziecko spotka się z samym sobą i zanim siebie zobaczy, to przez dziewięć miesięcy spotyka się ze swoją mamą wewnątrz jej organizmu. Ciąża to dla poczętego dziecka początek jego osobistej historii miłości. Trzeba tłumaczyć wychowankom, że gdyby rodzice ich nie pokochali, to oni nie pojawiliby się w łonie matki, albo zostaliby stamtąd usunięci. Poczęcie i urodzenie dziecka jest wyrazem niezwykłej miłości macierzyńskiej, gdyż mama ofiaruje swojemu dziecku kawałek własnego ciała i część swojej krwi. Nie ma tu analogii do świata zwierząt. Pojawienie się potomstwa u zwierząt jest skutkiem działania instynktów, natomiast pojawienie się dziecka w łonie mamy jest owocem świadomej miłości. Początek naszego życia to zatem niezwykłe spotkanie z mamą. Dziecko od początku jest oddzielnym organizmem, ma odmienną grupę krwi, ale karmi się tym samym pokarmem, co jego mama, oddycha tym samym powietrzem i przeżywa to samo, co ona. Jeszcze nie wie, że istnieje i że jest kochane, ale już jest włączone w historię miłości swoich rodziców. Nie jest to miłość doskonała, ale przecież na tyle silna i prawdziwa, że skłania rodziców do tego, by przekazać życie dziecku, by je chronić w okresie, w którym jest ono zupełnie bezradne oraz by podjąć trud wychowania.
Warto przypominać wychowankom, że każdy z nich jest w rzeczywistości około dziewięć miesięcy starszy niż wynika to z daty urodzin (łatwiej ustalić dzień urodzin niż dzień poczęcia). Warto też podkreślać, że pierwszy okres życia, który spędzili we wnętrzu swojej mamy, był w wielu aspektach okresem najważniejszym dla ich rozwoju. Przecież tego wszystkiego, co działo się wtedy z ich mamą, oni doświadczali dosłownie na własnej skórze. Radość mamy była ich radością, a jej ewentualne lęki i niepokoje zapisywały się na „twardym dysku” ich pamięci intelektualnej i emocjonalnej. To właśnie dlatego, że okres rozwoju prenatalnego wywiera ogromne piętno na całe życie człowieka i na jego osobowość, niektóre dzieci po porodzie okazują się pogodne i uśmiechnięte, a inne są niespokojne i boją się dosłownie wszystkiego. Tak konkretne opisanie pierwszego okresu historii życia wychowanków jest najlepszym sposobem na to, by stało się dla nich oczywiste, że od momentu poczęcia byli ludźmi, a nie „zygotą” czy „płodem”. Łatwiej też wtedy wychowankowie uświadamiają sobie to, jak ważne będzie przyjęcie z miłością i odpowiedzialnością ich przyszłych dzieci, skoro od momentu poczęcia dziecko intensywnie uczestniczy w przeżyciach i losie swoich rodziców. Taka świadomość skutecznie mobilizuje dziewczęta, by dbać o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne oraz by w sposób odpowiedzialny szukać (i wychowywać!) kogoś, kto stanie się w przyszłości nie tylko ich mężem, ale również ojcem ich dzieci.
Kolejne ważne zadanie wychowawcze, to opisanie tego, co przeżywa niemowlę wtedy, gdy nadchodzi czas porodu. Ciąża kończy się narodzinami dziecka, a poród jest dla niemowlęcia niezwykle bolesnym przeżyciem, porównywalnym wręcz z doświadczeniem śmierci. Jest to bowiem jakby „wyrzucenie z domu” i „wrzucenie” w obce środowisko, w którym dziecko czuje się zupełnie bezradne i w którym nie może przeżyć o własnych siłach. Swoim płaczem noworodek woła o kontakt z matką. Uspakaja się dopiero wtedy, gdy jego wołanie zostaje wysłuchane, czyli gdy mama lub tata z miłością i czułością bierze swoje dziecko w ramiona, gdy je przytula, głaszcze, gdy czułym głosem wypowiada uspakajające słowa. Wszystko to zostaje zarejestrowane w organizmie dziecka i powoduje uspokojenie, wyciszenie lęku oraz nadzieję na przetrwanie. Jeśli więź dziecka z rodzicami jest prawidłowa, to po szoku związanym z opuszczeniem organizmu matki, noworodek stopniowo coraz bardziej się uspokaja. Powoli zaczyna akceptować nowe środowisko życia i odzyskiwać poczucie bezpieczeństwa, jakie miał przed urodzeniem. Ponadto, w miarę upływu kolejnych miesięcy dziecko doświadcza, że staje się coraz bardziej niezależne od innych osób. Coraz łatwiej porusza się, sięga po pokarm, porozumiewa z otoczeniem.
Kolejnym celem rozmów wychowawczych jest wyjaśnianie wychowankom, że po narodzinach dziecko zaczyna coraz bardziej przywiązywać się emocjonalnie do swoich rodziców. Około szóstego miesiąca życia niemowlę rozróżnia już twarze otaczających je osób, a rodzice stają się stopniowo „całym jego światem”. Są dla dziecka emocjonalnym oparciem i najważniejszym źródłem poczucia bezpieczeństwa. Więź w tej fazie polega na tym, że rodzice kochają swoje dziecko, ono zaś jest w nich bezgranicznie zakochane.
W miarę upływu lat dziecko odkrywa zaskakujący i przykry fakt, że im bardziej cieszy się obecnością rodziców, tym intensywniej cierpi, gdy oni chociaż na chwilę je opuszczają. To cierpienie ma trzy podstawowe źródła. Wynika z zazdrości o rodziców, z lęku, że zostanie kiedyś przez nich opuszczone oraz z faktu, że im bardziej dane dziecko związane jest z rodzicami, tym częściej spotyka się z docinkami i kpinami ze strony tych rówieśników, którzy mniej cieszą się swoimi rodzicami i mają mniej intensywną więź z nimi. Pierwszym źródłem cierpienia jest zatem zazdrość. Dziecko chciałoby mieć swoich rodziców wyłącznie dla siebie. Tymczasem nie może zmusić rodziców do tego, by ciągle z nim przebywali i by interesowali się wyłącznie jego losem. Drugim źródłem cierpienia dziecka zakochanego w rodzicach jest lęk, że zostanie kiedyś przez swoich rodziców opuszczone. W tej fazie rozwoju taka myśl jest dla dziecka nie do zniesienia. A pojawia się ona w różnych okolicznościach, np. wtedy, gdy dziecko słyszy, że komuś z jego kolegów czy koleżanek zmarli rodzice, albo że się rozwiedli, albo że ktoś z rodziców wyjechał na długo w poszukiwaniu pracy. Dziecko zaczyna bać się, że może spotkać je podobny los, zwłaszcza jeśli zaczyna dostrzegać jakieś konflikty między swymi rodzicami, albo słyszy, że mama czy tata mają poważne problemy ze zdrowiem. Trzecie wreszcie źródło cierpienia, to reakcje kolegów i koleżanek na przywiązanie dziecka do swoich rodziców. W przedszkolu, a jeszcze bardziej w szkole rówieśnicy śmieją się zwykle z tych dzieci, które nie ukrywają silnego przywiązania do swoich rodziców i swojej tęsknoty za nimi.
Wszystkie formy lęków i cierpienia, związane z silnym przywiązaniem emocjonalnym dziecka do rodziców sprawiają, że dany chłopiec czy dziewczynka zaczyna stopniowo uniezależniać się emocjonalnie od rodziców, rodzeństwa i innych krewnych. Pójście do przedszkola, a później do szkoły powoduje konieczność przebywania bez mamy i taty przez wiele godzin dziennie. Początkowo wiąże się to z poczuciem zagrożenia i z silną tęsknotą. Jednak w miarę upływu czasu niepokój i tęsknota maleją. Kilkunastoletni chłopcy i dziewczęta potrafią być wiele godzin dziennie poza domem rodzinnym. Potrafią wyjechać nawet na kilka tygodni (np. w czasie wakacji), bez popadania w lęk czy wielką tęsknotę za najbliższymi. Zaczynają wtedy wierzyć, że są już ludźmi dorosłymi i niezależnymi. Wtedy pojawia się kolejne doświadczenie, które pomaga im odkryć, że się pomylili, że przecenili własną autonomię. Doświadczenie to określamy mianem zakochania. Przyjrzyjmy się teraz sposobom rozmawiania z wychowankami o tej ważnej fazie uczenia się miłości.
W rozmowach wychowawczych warto podkreślać, że zakochanie to jakby „powtórka z rozrywki”, a dokładniej mówiąc - powtórka z dzieciństwa. Polega ono bowiem na ponownym przeżyciu niezwykle intensywnego zauroczenia emocjonalnego w drugiej osobie. Różnica polega jedynie na tym, że teraz zmienia się wiek zakochanego i adresat jego uczuć. Zakochany to już nie małe dziecko, tylko nastolatek, a osoba, w której się zakochuje, to nie mama czy tata, ale ktoś spoza kręgu rodziny. Mimo to przeżycia związane z zakochaniem są w dużym stopniu podobne do zauroczenia dziecka we własnych rodzicach. Zakochanie wynika nie tylko z potrzeb emocjonalnych, ale także z fascynacji osobą drugiej płci, z pragnienia, by ją poznać i zrozumieć, z budzących się potrzeb seksualnych, a także z marzeń o założeniu własnej rodziny. Zakochanie — podobnie jak więź dziecka z rodzicami - to potrzebna i ważna faza dorastania do miłości. Zadaniem wychowawców jest pomaganie nastolatkom, by przeżywali zakochanie w sposób rozsądny i by nie wyrządzili krzywdy ani samemu sobie, ani osobie, w której się zakochają.
Francuski pisarz i lotnik - A. de Saint-Exupery w jednej ze swych książek wspomina wieczór spędzony u znajomych, którzy mieszkali „gdzieś na odludziu” w Argentynie, w starym, pełnym uroku i tajemnic domu. Dwie nastoletnie córki gospodarzy uważnie przyglądały się pisarzowi i we wnętrzu serca stawiały mu raczej negatywne oceny. Saint-Exupéry domyślał się tego, gdyż w dzieciństwie jego siostry wtajemniczyły go w podobne zwyczaje. Wspominając spotkanie z tamtymi dziewczętami, pisarz snuje następującą refleksję: „Nadchodzi dzień, kiedy w dziewczynie budzi się kobieta. Marzy, by wreszcie postawić komuś piątkę. Ta piątka leży na sercu. Wtedy właśnie zjawia się jakiś głupiec. Po raz pierwszy przenikliwe oczy mylą się i stroją przybysza w piękne piórka. Jeśli głupiec mówi wiersze, dziewczyna ma go za poetę. I oddaje serce, które jest zdziczałym sadem temu, kto lubi tylko strzyżone parki. I głupiec bierze księżniczkę w niewolę.” Na szczęście nie zawsze zakochani mają takiego pecha, a ponadto, nawet jeśli zakochanie jest pewnego rodzaju niewolą, to przecież tego typu niewola emocjonalna nie trwa wiecznie.
Trzeba wyjaśniać wychowankom, że początkom zakochania towarzyszą niezwykle radosne przeżycia i wzruszenia. Oto on i ona czują się coraz lepiej w obecności tej drugiej osoby. Chcą o sobie coraz więcej wiedzieć i pragną ze sobą coraz dłużej przebywać. Gdy zakochanie osiąga szczyt zauroczenia emocjonalnego, wtedy osoba zakochana czuje się szczęśliwa i wręcz „porażona” zależnością emocjonalną od drugiej osoby. Potrafi już tylko o niej myśleć, tylko za nią tęsknić, a największym marzeniem jest pozostać z tą osobą na zawsze. Ta intensywna więź emocjonalna owocuje wielkim entuzjazmem i radością. Zakochany chłopak może nagle zacząć solidnie się uczyć, słuchać poważnej muzyki albo pisać wiersze — w zależności od tego, czego oczekuje wybranka jego serca. Z kolei zakochana dziewczyna może nagle porzucić swe serdeczne przyjaciółki czy wejść w bolesny konflikt z rodzicami, byle tylko być blisko „swojego” chłopaka.
Ważnym zadaniem wychowawców jest wyjaśnianie nastolatkom, że z czasem zakochanie odsłania zupełnie inne, bolesne oblicze, które rzadko ukazywane jest na ekranach kin czy w czasopismach dla młodzieży. Stopniowo zakochany odkrywa ze zdumieniem, że zakochanie nie oznacza jedynie wzruszeń i godzin szczęścia. Pojawiają się pierwsze nieporozumienia i rozczarowania, wzajemne pretensje i emocjonalne zranienia, łzy i groźby rozstania. Zakochani przeżywają coraz bardziej bolesną huśtawkę nastrojów. Największym źródłem cierpienia jest zazdrość o osobę, w której ktoś się zakochał oraz lęk, że ta osoba może nie odwzajemnić miłości i odejść. Czasem cierpienie to jest aż tak bolesne, że prowadzi zakochanego do załamania psychicznego i stanów samobójczych. W ten sposób odsłania się analogia między zakochaniem a zależnością emocjonalną dziecka od rodziców. Ono także chciało mieć rodziców tylko dla siebie, było zazdrosne o każde ich słowo czy gest, skierowany do kogoś innego i bało się, że któregoś dnia może zabraknąć jego rodziców.
Pod wpływem bolesnego cierpienia zakochany uświadamia sobie stopniowo, że nie może w tym stanie pozostać do końca życia. Nie może przecież być tak, że już do śmierci nie będzie umiał bez tej drugiej osoby uczyć się, pracować, a nawet spożyć posiłku. W obliczu rosnącego cierpienia, zakochany próbuje zwykle uniknąć prawdy o swym emocjonalnym uzależnieniu. Swoje cierpienie tłumaczy tym, że ta druga osoba nie kocha go wystarczająco mocno, albo że go nie rozumie. Z czasem jednak cierpienie staje się na tyle mocne i bolesne, że zakochany nie ma innej możliwości, jak tylko uświadomić sobie całą prawdę: „Cierpię dlatego, że uzależniłem się emocjonalnie od tej drugiej osoby aż tak intensywnie, jak w dzieciństwie byłem przywiązany do mamy czy taty. Teraz — podobnie jak wtedy — mam do wyboru: albo nadal cierpieć, albo stopniowo się uniezależnić.”
Zadaniem wychowawców jest wyjaśnianie, że zakochanie staje się drugą, obok więzi dziecka z rodzicami, ważną lekcją dorastania do miłości. Zakochany wcześniej czy później odkrywa, że pomylił się sądząc, iż jest już całkiem dorosły i niezależny. Jego rosnąca niezależność emocjonalna od rodziców okazała się raczej pokonaniem pewnego etapu zależności, niż osiągnięciem niezależności. Cierpienie, którego doznał w drugiej fazie zakochania, pozwala mu odkryć tę prawdę, która znajdowała się poza jego zasięgiem, gdy był jeszcze dzieckiem. Prawdę, że więzi oparte na zauroczeniu emocjonalnym nie przyniosą mu nigdy pełnego szczęścia. Fascynacja emocjonalna drugą osobą jest świetnym sposobem na przeżycie dzieciństwa i okresu zakochania. Jest natomiast fatalnym sposobem na resztę życia.
Pozostawanie na etapie zakochania nie prowadzi do trwałego szczęścia. Jednak nie wszyscy wychowankowie dokonują tego odkrycia. Niektórzy — po rozczarowaniu jednym zakochaniem - szukają kolejnych więzi, które nadal oparte są na zauroczeniu emocjonalnym czy pożądaniu. Początkowo znów przeżywają fascynację, a następnie jeszcze większe rozczarowanie niż w poprzednim zakochaniu. Tacy wychowankowie są aż tak bardzo naiwni, że wierzą, iż istnieje zakochanie, w którym człowiek przeżywa wyłącznie radosne stany. Tymczasem takiego zakochania nie ma. Po początkowym zauroczeniu emocjonalnym, zawsze przyjdzie rozczarowanie i niepokój nawet wtedy, gdy zakochamy się w jakiejś niezwykłej i wspaniałej osobie. Za zauroczenie emocjonalne w sposób nieuchronny przychodzi nam płacić bolesną cenę. Cierpienie, którego doznajemy w drugiej fazie zakochania, przypomina nam o tym, że miłość, za którą tęsknimy, to coś znacznie więcej niż zakochanie.
Jeszcze bardziej niebezpieczna staje się sytuacja wtedy, gdy ktoś z wychowanków zakochuje się nie w jakiejś osobie, lecz w jakiejś rzeczy czy substancji chemicznej. W tym ostatnim przypadku chodzi o substancje psychotropowe, które — podobnie jak osoby — mają silny wpływ na nasze emocje. W Polsce najczęściej jest to uzależnienie się od alkoholu. Alkoholizm można określić jako „zakochanie się” w tej substancji. O ile jednak zakochanie się w jakiejś osobie jest potrzebnym etapem rozwoju, o tyle „zakochanie się” w alkoholu czy narkotyku nie jest już fazą rozwoju, lecz przejawem śmiertelnej choroby. Wychowankowie, którzy popadli w tego typu „śmiertelne zauroczenie”, potrzebują pomocy terapeuty, gdyż nie są zwykle w stanie skorzystać ze zwykłych rozmów wychowawczych.
Zadaniem wychowawcy jest wyjaśnianie nastolatkom wszystkich sygnalizowanych tutaj aspektów zakochania oraz towarzyszenie im, by w tym okresie nie wyrządzili krzywdy sobie samym, ani osobom, w których się zakochają. Trzeba też wyjaśniać, że chociaż zakochanie przychodzi w sposób spontaniczny, to jednak wychowankowie mają pewien wpływ na to, w kimś się zakochają. To przecież od nich zależy, w jakim środowisku przebywają. Jeśli kontaktują się głównie z tymi rówieśnikami, którzy piją alkohol, kradną czy kłamią, to prawdopodobnie zakochają się w kimś takim i trudno będzie obronić się wtedy przed zranieniami psychicznymi i moralnymi. Zakochany jest przecież tak bardzo zależny i bezbronny wobec osoby, w której się zakochał, jak dziecko wobec swoich rodziców. Nieraz wychowankowie „usprawiedliwiają” przebywanie w środowisku niedojrzałych i toksycznych rówieśników tym, że chcą im pomóc. Zadaniem wychowawcy jest wtedy stanowcze wyjaśnianie, że pomaganie dzieciom i młodzieży, którzy przeżywają poważny kryzys, nie jest zadaniem ich rówieśników, lecz wyłącznie zadaniem ludzi dorosłych i to tych dorosłych, którzy dysponują odpowiednim przygotowaniem pedagogicznym, a także wsparciem określonych instytucji.
W rozmowach wychowawczych trzeba z całą stanowczością wyjaśniać, że zakochanie nie jest tym samym, co dojrzała miłość i że nic mniejszego niż miłość nie wystarczy wychowankom do szczęścia. Dopóki nie odkryją oni tego faktu i nie zaczną uczyć się dojrzałej miłości, dopóty przeżywać będą coraz większe rozczarowania i cierpienia emocjonalne. Przeżycie zakochania stwarza wychowankom szansę na zrozumienie, czym jest owa dojrzała miłość, za którą najbardziej tęsknią. Zadaniem wychowawcy jest najpierw korygowanie błędnych przekonań na ten temat.
Najczęstszy błąd to twierdzenie, że miłość jest uczuciem. Trzeba wyjaśniać wychowankom, że miłość to coś znacznie więcej niż uczucie. Gdyby miłość była uczuciem, wtedy nie można by jej było ślubować. Nie możemy przecież nikomu przysięgać, że będziemy kogoś ciągle lubili czy że będziemy zawsze przeżywali wobec niego określone uczucia. Przysięga może dotyczyć naszych decyzji i naszych zachowań, ale nie naszych uczuć czy nastrojów. Miłość emocjonalna nie byłaby ani wierna, ani trwała. Zwykle mamy do czynienia z podwójnym błędem: ze zredukowaniem miłości do uczuć oraz ze zredukowaniem bogactwa uczuć, które towarzyszą miłości, jedynie do przyjemnych stanów emocjonalnych. Prawdą jest to, że miłości zawsze towarzyszy jakieś uczucie. Nie oznacza to jednak, że miłość jest uczuciem, ani że miłości towarzyszą jedynie przyjemne nastroje. Wtedy, gdy kochamy, przeżywamy różnorodne stany emocjonalne: od radości i entuzjazmu do lęku, rozgoryczenia i gniewu. Wyobraźmy sobie rodziców, którzy odkrywają, że ich dorastający syn jest narkomanem. Będą oni wtedy przeżywali ogromny niepokój, żal, lęk, gniew, rozczarowanie właśnie dlatego, że kochają.
Kochać to zatem nie to samo, co lubić kogoś czy obdarzać kogoś sympatią. Można kochać także tych, których się nie lubi, a nawet tych, którzy nas złoszczą czy niepokoją. Można natomiast nie kochać dojrzale tych, których się bardzo lubi. Zwłaszcza wtedy, gdy są oni niedojrzali i błądzą. Tych, których lubię, trudniej jest mi bowiem upominać czy kontrolować. Trudniej też jest mi powiedzieć im twardą prawdę o ich błędach. Im silniejsza jest miłość, tym bardziej intensywne uczucia jej towarzyszą. Ale mogą to być także takie uczucia (rozgoryczenie, żal, niepokój, gniew), których na co dzień zupełnie nie kojarzymy z miłością i których nie bylibyśmy skłonni nazywać „uczuciem miłości”. Nikim nie cieszymy się tak bardzo jak osobami, które kochamy, a jednocześnie nikt nie może nas tak boleśnie zranić emocjonalnie, jak najbliższe nam osoby. Właśnie z powodu silnych więzi emocjonalnych nikogo nie jest tak łatwo kochać jak ludzi bliskich, gdy dominują radosne nastroje, a jednocześnie nikogo nie jest tak trudno kochać jak bliskich, gdy pojawiają się bolesne napięcia i przeżycia. Trzeba wyjaśniać wychowankom, że zmienność uczuć nie świadczy o odwołaniu miłości, lecz o zmienności sytuacji, w której przychodzi nam kochać drugiego człowieka. Nie musimy się obwiniać za to, że czasami czujemy żal, złość lub intensywny gniew wobec tych, których kochamy. Jedynym znakiem, który powinien nas zaniepokoić, byłaby zupełna obojętność emocjonalna na ich los.
Kolejnym celem rozmów wychowawczych jest wyjaśnianie tego, co stanowi istotę dojrzałej miłość, skoro jest ona czymś więcej niż uczuciem. Otóż miłość jest decyzją. Kochać to podjąć decyzję, że będę troszczył się o dobro drugiego człowieka i to niezależnie od uczuć, które w tym momencie żywię do tej osoby. Właśnie dlatego zakochanie nie jest jeszcze formą dojrzałej miłości. Ono nie jest przecież wynikiem naszej decyzji, lecz pojawia się spontanicznie, niezależnie od naszej woli. Często nas zaskakuje i dziwi, a nawet niepokoi. Po drugie, w zakochaniu dominują uczucia. Z tego właśnie powodu zakochanie nie trwa wiecznie. Po kilku miesiącach czy latach stan ten przemija. Po trzecie, zakochany koncentruje się na samym sobie i na własnych przeżyciach. Wprawdzie szuka intensywnego kontaktu z osobą, w której się zakochał, ale nie dlatego, że troszczy się o jej rozwój, lecz głównie dlatego, że chce ją zatrzymać przy sobie, bo to sprawia mu emocjonalną radość.
Dojrzała miłość to nie tylko decyzja. To także określone słowa i czyny, które z tej decyzji wynikają. Kochać, to w taki sposób rozmawiać z drugim człowiekiem i tak wobec niego postępować, by pomagać mu rosnąć. Miłość wyraża się przez wysiłek i aktywność. Jest zatem widzialna! Wprawdzie rodzi się ona w tajemnicy ludzkiego serca, lecz prowadzi do słów i do czynów, które można dosłownie sfilmować. Jeśli miłość ogranicza się jedynie do emocjonalnych poruszeń, a nie wyraża się przez widzialną obecność, pracowitość i czułość, to taka miłość jest złudzeniem. Warto wyjaśniać wychowankom, że dziewczyna, którą chłopiec zapewnia o swojej miłości, może zweryfikować jego postawę wobec niej, np. zapraszając go do swego domu i filmując ich randkę we dwoje. Może później zobaczyć czy i w jaki sposób ów chłopiec ją kocha. Może sama, lub z pomocą swoich bliskich, przeanalizować zarejestrowane na taśmie video zachowanie chłopca i przekonać się, czy rozmawiał z nią na takie tematy i w taki sposób, że to ją umacniało oraz czy jego postępowanie było dla niej źródłem radości i przyczyniło się do jej rozwoju psychicznego, moralnego, duchowego i społecznego.
Najłatwiej wyjaśniać wychowankom istotę miłości na przykładzie sytuacji skrajnych. Sytuacja skrajna ma miejsce wtedy, gdy przychodzi nam kochać kogoś, kto nie potrafi kochać nawet samego siebie i kto próbuje wyrządzać nam krzywdę. Tak dzieje się wtedy, gdy kochamy ludzi bardzo niedojrzałych, uzależnionych, egoistów, ludzi cynicznych czy stosujących przemoc, a zatem tych wszystkich, którzy wyrządzają drastyczne krzywdy innym ludziom i samym sobie. Nasza miłość jest wtedy wystawiona na największą próbę. W polskich warunkach mamy najczęściej do czynienia z taką sytuacją w rodzinach z problemem alkoholowym. Grożą nam wtedy postawy skrajne. Jedną skrajnością jest naiwne litowanie się nad człowiekiem uzależnionym, a drugą skrajnością jest wycofanie miłości. Tymczasem dojrzale pokochać alkoholika czy narkomana, to najpierw poznać mechanizmy jego choroby. Wtedy odkrywamy, że człowiek uzależniony to ktoś, kto szuka poprawy nastroju bez poprawy postępowania. To ktoś, kto wmawia sobie, że nie jest uzależniony i kto jest mistrzem w manipulowaniu najbliższym środowiskiem po to, by inni nie przeszkadzali mu trwać w nałogu.
Dopiero wtedy, gdy rozumiemy sytuację uzależnionego, możemy odkryć, że dojrzała miłość wobec niego polega na stosowaniu zasady: „ty nadużywasz alkoholu, ty ponosisz wszystkie tego konsekwencje i cierpisz”. Osobiste cierpienie uzależnionego jest bowiem koniecznym warunkiem uznania prawdy o swojej chorobie i wyrażenia zgody na terapię. Uleganie całymi latami groźbom i manipulacjom ze strony uzależnionego, który znęca się nad najbliższymi, jest cierpieniem, które niszczy rodzinę, a nie pomaga alkoholikowi czy narkomanowi. Nie mamy wtedy do czynienia z miłością, lecz z naiwnością i z bezsensownym cierpieniem rodziny, czyli z takim cierpieniem, które nie pomoże kochanej przez nas osobie. Alkoholika czy narkomana może bowiem ocalić jedynie jego własne cierpienie.
Trzeba tłumaczyć wychowankom następującą zasadę: to, że ciebie kocham, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Zasada ta odnosi się także do małżonków. Nawet bowiem w małżeństwie tylko miłość jest nieodwołalna i bezwarunkowa. Wszystko inne można, a w skrajnych sytuacjach nawet trzeba odwołać, jeśli współmałżonek nas nie kocha i gdy próbuje nas boleśnie krzywdzić. Można wtedy odwołać wspólne mieszkanie, wspólnotę majątkową, współżycie seksualne, wspólne wychowywanie dzieci. Można odwołać wszystko, poza miłością. Taka sytuacja nazywa się separacją małżeńską na czas trwania poważnego kryzysu jednego z małżonków. Druga istotna zasada jest następująca: to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, a zwłaszcza od stopnia mojej dojrzałości; to, w jaki sposób wyrażam miłość do ciebie, nie zależy ode mnie, lecz od ciebie, a zwłaszcza od twojego sposobu postępowania. To właśnie dlatego jednych ludzi kochamy poprzez to, że ich chwalimy, ufamy im i wspieramy ich w tym, co czynią, gdyż postępują dojrzale. Z kolei innych ludzi kochamy poprzez to, że ich upominamy, kontrolujemy i nie przeszkadzamy cierpieć, gdyż boleśnie błądzą. Wyjaśnianie powyższych zasad jest najlepszym sposobem na to, by nasi wychowankowie nie mylili miłości z jej karykaturami i by mieli szansę odpowiedzialnie przygotować się do życia w małżeństwie i rodzinie.
Kolejnym istotnym celem rozmów wychowawczych jest pomaganie wychowankom, by pokochali samych siebie. Niestety rodzice i inni wychowawcy rzadko rozmawiają z dziećmi i młodzieżą na ten temat. Niektórzy wręcz sądzą, że człowiek nie powinien kochać samego siebie, a jedynie Boga i bliźniego. Inni uważają, że pokochanie samego siebie przychodzi nam łatwo i spontanicznie i że nie ma potrzeby, by kogoś tego uczyć. Tymczasem nie jest to prawdą, gdyż każdy z nas uczy się postawy wobec samego siebie od rodziców i innych osób z otoczenia. Nasi bliscy okazują się dla nas czasem zbyt wyrozumiali i pobłażliwi, a czasem zbyt niecierpliwi i surowi. Czasem uczą nas egoizmu, a innym razem agresywności i wrogości wobec samego siebie.
Trzeba wyjaśniać wychowankom, że trudność w przyjęciu samego siebie z dojrzałą miłością wynika nie tylko z błędnych postaw ludzi z naszego otoczenia, ale również z naszej osobistej niedoskonałości. Łatwo byłoby pokochać kogoś doskonałego, kogoś nie dotkniętego żadną słabością, żadnymi konfliktami. Łatwo byłoby pokochać nawet kogoś niedoskonałego, pod warunkiem, że spotykamy się z nim tylko od święta, że nie musimy razem pokonywać trudności czy współpracować na co dzień. Tymczasem w kontakcie z samym sobą sytuacja jest inna. Niemal nieustannie doświadczamy własnych słabości. Każdy z nas w jakimś stopniu krzywdzi samego siebie i rozczarowuje się sobą. Często ma do siebie żal o zło, które sam sobie wyrządził, a także o to, że pozwolił, by inni go skrzywdzili. A ponadto przebywa ze sobą — z kimś tak niedoskonałym — dzień i noc. Zawsze.
W tej sytuacji pomaganie wychowankom, by dojrzale pokochali siebie, wymaga najpierw wyjaśnienia im powodów, dla których warto odnosić się z miłością do siebie. Podstawą miłości do samego siebie nie jest ani osobista doskonałość, dzięki której „zasługiwałbym” na miłość, ani lęk przed skutkami ewentualnej wrogości wobec samego siebie, lecz fakt, że ktoś mnie już pokochał: rodzice, rodzeństwo, przyjaciele, wychowawcy i sam Bóg. Odrzucając siebie, gardził bym ich miłością do mnie. Drugim motywem przyjmowania siebie z miłością jest fakt, iż to właśnie miłość daje największą siłę i wytrwałość w pracy nad sobą i w dorastaniu do dojrzałości. Trzecią wreszcie podstawą miłości do samego siebie jest troska o innych ludzi. Nie możemy kochać innych, jeśli nie potrafimy dojrzale kochać samych siebie. Im dojrzalej nauczę się kochać samego siebie, tym większą mam szansę, bym podobną miłością obdarzył innych ludzi.
Kolejnym zadaniem wychowawców jest wyjaśnianie, co to znaczy dojrzale pokochać samego siebie? Istotą każdej dojrzałej miłości jest troska o dobro danej osoby. Dokładnie to samo stanowi istotę miłości człowieka do samego siebie. Pokochać siebie to w dojrzały sposób zatroszczyć się o własny rozwój, o realizację własnych możliwości. Pokochać siebie to podjąć wysiłek, by stać się najpiękniejszą wersją samego siebie, to wydobyć z siebie całe bogactwo piękna, prawdy, dobra, wrażliwości, wytrwałości i nadziei. Pokochać siebie to - w odniesieniu do siebie - podjąć wysiłek rzeźbiarza, który z cierpliwością usuwa z kamienia to, co przeszkadza w odkryciu piękna postaci, która może się z tego kamienia wyłonić.
Wychowanek, który nie potrafi z dojrzałą miłością przyjąć samego siebie, popełnia zwykle jeden z dwóch błędów: przyjmuje siebie z prawdą, ale bez miłości lub też próbuje przyjąć siebie z „miłością”, ale bez prawdy. Pierwsza postawa prowadzi do rozgoryczenia, zniechęcenia, a nawet rozpaczy. Przykładem jest biblijny Judasz, który szczerze uznał prawdę o sobie: zdradziłem niewinnego. Potem poszedł i powiesił się. Prawda bez miłości raczej zabija, niż wyzwala. Z kolei próba przyjmowania samego siebie z miłością, ale bez prawdy, prowadzi do naiwnego pobłażania sobie, do wygodnictwa i egoizmu. Tymczasem dojrzale pokochać siebie to przyjąć siebie jednocześnie z prawdą i miłością. Prawda o moich sukcesach i silnych stronach, przyjęta z miłością, nie prowadzi do pychy czy naiwnego poczucia wielkości, lecz cieszy i umacnia, staje się źródłem siły i entuzjazmu. Pomaga mi rosnąć i przezwyciężać chwile kryzysu. Z kolei prawda bolesna o moich słabościach i błędach, przyjęta z tą samą miłością, nie prowadzi do zniechęcenia czy rozpaczy, lecz mobilizuje do stawiania sobie wymagań oraz do przemiany życia.
Gdy wyjaśniamy wychowankom naturę dojrzałej miłości wobec samego siebie, wtedy znikają niepokoje, że taka miłość może prowadzić do egoizmu, do pobłażania sobie czy do wygodnictwa. Trzeba w tym kontekście mocno podkreślać fakt, że kochać siebie to stawiać sobie wymagania, twarde wymagania. Kto z wychowanków nie stawia sobie wymagań, ten krzywdzi samego siebie. Kochać siebie to zatem coś znacznie trudniejszego niż być egoistą, albo wrogiem wobec samego siebie. Egoista nie stawia sobie wymagań, gdyż łudzi się, że już jest doskonały. On wymaga jedynie od innych. Natomiast ktoś, kto odnosi się do siebie z wrogością czy pogardą, też nie stawia sobie wymagań, gdyż sądzi, że jest zbyt słaby, aby mógł cokolwiek dobrego osiągnąć. Takie błędne postawy są łatwe i spontaniczne, ale też przynoszą ogromne rozgoryczenia i konflikty.
Ważnym zadaniem wychowawców jest wyjaśnianie, że dorastanie (lub nie) do miłości zależy najpierw od relacji rodziców do dziecka oraz od sytuacji w domu rodzinnym. Kiedy jednak wychowankowie mają już naście lat, wtedy o tym, czy dorastają do dojrzałej miłości, w dużym stopniu decydują ich więzi rówieśnicze, a zwłaszcza kontakt z osobami drugiej płci. Jest rzeczą pozytywną, że obecnie chłopcy i dziewczęta już od dzieciństwa mogą ze sobą często przebywać, razem się bawić, uczyć się i współpracować. Rodzice zostawiają dzieciom znacznie większą niż dawniej swobodę w kontaktowaniu się z osobami płci odmiennej. Wychowankowie z reguły sami wybierają sobie tych, z którymi wiążą się uczuciowo. Jednocześnie obserwujemy negatywne aspekty tej sytuacji. Część chłopców i dziewcząt spotyka się w sposób zły, np. oparty na pożądaniu czy na wspólnym sięganiu po substancje uzależniające. Ponadto pomimo tego, że chłopcy i dziewczęta mają wiele okazji i czasu na wzajemne poznawanie się, to jednak często boją się głębszych więzi, a tym bardziej decyzji o nierozerwalnym małżeństwie. Nieraz w ogóle taką ewentualność wykluczają! Tłumaczą to zwykle „ochroną” własnej wolności. W rzeczywistości chodzi o to, że nie umieją pokochać drugiej osoby na tyle, by połączyć z nią na stałe swój los. W konsekwencji nie wierzą też, że ta druga osoba może ich pokochać miłością wierną i nieodwołalną.
Trzeba tłumaczyć wychowankom, że kontakty z osobami drugiej płci mogą być źródłem wielkiej radości i stać się miejscem dorastania do dojrzałej miłości. Może być jednak i tak, że więź chłopaka z dziewczyną staje się miejscem rozczarowań, a nawet krzywd i dramatycznych cierpień. Wiele w tym względzie zależy od kolejności więzi w relacji chłopak - dziewczyna. Największym zagrożeniem jest zaczynanie od więzi, która koncentruje się na cielesności i na popędzie seksualnym. Trudno wtedy — zwłaszcza chłopcom — o rozwijanie więzi w pozostałych wymiarach. W przeciwieństwie do dziewcząt chłopcy żyją bowiem bardziej w świecie rzeczy niż osób, a przez to grozi im, że będą traktować dziewczęta i ich ciało jak jeszcze jedną rzecz, która do nich należy.
Dojrzałość oznacza, że wychowankowie zaczynają kontakt ze sobą od więzi poznawczej, czyli od rozmawiania, opowiadania o sobie, o własnych przekonaniach i poglądach, o zainteresowaniach, o radościach i troskach, o rodzinie i środowisku, w którym żyją. Wzajemne poznawanie powinno dokonywać się w sposób stopniowy i zrównoważony. Niepokojąca jest sytuacja, w której jedna ze stron, lub obie strony, niemal nic o sobie nie mówią. Jednak równie niepokojąca jest sytuacja, w której jedna ze stron, lub obie strony, mówią o sobie od razu zbyt wiele. W pierwszym przypadku dużo jest niedomówień, błędnych domysłów i oczekiwań. Natomiast w drugim przypadku łatwo o rozczarowania i zranienia, gdy okaże się, że druga osoba jest nietaktowna czy niedyskretna.
Pogłębiona więź poznawcza umożliwia budowanie silnej więzi emocjonalnej. Wychowankowie zaczynają się coraz bardziej sobą cieszyć, czują się ze sobą bezpieczni i szczęśliwi, ufają sobie i tęsknią za sobą wtedy, gdy chociaż na krótki czas muszą się rozstać. Zaczynają się coraz bardziej zwierzać ze swoich nastrojów oraz z przeżyć, o których dotąd nikomu nie mówili. W ten sposób rodzi się opisana wcześniej intensywna więź emocjonalna, zwana zakochaniem.
W miarę rozwoju więzi poznawczej i emocjonalnej pojawia się szansa na zbudowanie więzi duchowej. Trzeba wyjaśniać wychowankom, że duchowość to zdolność człowieka do zrozumienia samego siebie, czyli do odkrycia własnej tajemnicy. To sfera, w której człowiek poszukuje odpowiedzi na najważniejsze pytania: kim jestem i po co żyję? Tworzenie więzi duchowej oznacza sytuację, w której chłopiec i dziewczyna zaczynają rozmawiać o własnym spojrzeniu na siebie i świat, o podstawowych wartościach i zasadach moralnych, którymi się kierują, o najgłębszych pragnieniach i aspiracjach życiowych, o wizji szczęścia, miłości, małżeństwa i rodziny. Bez zbudowania więzi duchowej, kontakt między dwojgiem młodych ludzi pozostaje kruchy i powierzchowny. Nie sięga głębi tajemnicy człowieka. Jest kontaktem koleżeńskim i niczym więcej.
W rozmowach wychowawczych trzeba podkreślać, że poważne różnice w spojrzeniu na człowieka i na sens jego życia, a także w spojrzeniu na podstawowe wartości i zasady moralne, uniemożliwiają danej parze wychowanków zbudowanie więzi typu przyjaźni czy małżeństwa. Można respektować w drugim człowieku odmienne spojrzenie na sens życia czy na normy moralne, można z nim życzliwie współpracować, ale nie można z nim budować więzi, które wymagają wzajemnego zawierzenia się drugiej osobie, wielkiej otwartości i budowania wspólnej przyszłości. Jest to niemożliwe właśnie dlatego, że obie strony mają odmienne przekonania na temat tego, na czym polega bycie razem i budowanie wspólnej przyszłości. Nie można założyć szczęśliwej i trwałej rodziny, gdy jedna ze stron chce budować małżeństwo w oparciu o miłość, wierność i uczciwość, a druga strona kieruje się egoizmem, akceptuje zdradę małżeńską i nieuczciwość.
Z wymienionych wyżej względów budowanie więzi duchowej w oparciu o podobną wizję życia oraz o podobną hierarchię wartości staje się momentem przełomowym i decydującym o tym, czy rozwijająca się znajomość między chłopcem a dziewczyną okaże się jeszcze jedną ze zwykłych więzi koleżeńskich, czy też przekształci się w więź wyjątkową i niezwykle intymną. W tym drugim przypadku kolejną fazą powinno być weryfikowanie zbudowanej dotąd więzi przez obserwowanie tego, co nas łączy, na tle naszego kontaktu z innymi ludźmi. Budowanie więzi poznawczej, emocjonalnej i duchowej koncentruje wychowanków na ich kontakcie we dwoje. Jest to zwykle faza izolacji, a nawet ucieczki od najbliższego środowiska. Tymczasem prawidłowy rozwój więzi między chłopcem a dziewczyną prowadzi od wyłącznego zapatrzenia się w siebie do fazy, w której możliwy staje się powrót do społeczności oraz kontakt z innymi ludźmi. Oczywiście, nie jest to powrót do poprzedniego stanu, gdyż teraz jest to już powrót we dwoje.
Nie przestając się dalej poznawać, cieszyć sobą i dzielić własnym światem duchowym, dwoje młodych ludzi odzyskuje nadwątlone w okresie zakochania więzi z innymi. Trzeba wyjaśniać, że wychowankowie mają wtedy szansę na to, by sprawdzić, czy to wszystko, co w czasie randek sobie mówili i co sobie obiecywali, jest prawdą czy też jedynie iluzją albo obietnicą bez pokrycia. Odwiedzając się w swoich domach, rozmawiając z rodzicami i rodzeństwem drugiej strony, działając razem w klasie czy grupie rówieśniczej, wspólnie z innymi bawiąc się i rozwiązując problemy, obserwując się wzajemnie na tle kontaktów z innymi ludźmi, młodzi mogą przekonać się, czy rzeczywiście znają się i rozumieją, czy podobne są ich hierarchie wartości i normy moralne, co naprawdę znaczą dla nich takie słowa, jak: miłość, wierność, uczciwość, odpowiedzialność. W czasie spotkań we dwoje wychowankowie mogą wydawać się sobie najdoskonalszymi przyjaciółmi. Jednak czy to jest prawda, czy też jedynie iluzja, albo świadome oszustwo jednej ze stron, można odkryć jedynie wtedy, gdy zaczynają oni obserwować swoją więź na tle kontaktu z innymi ludźmi.
W czasie rozmów wychowawczych trzeba przypominać, że dopiero po zweryfikowaniu wzajemnej więzi w kontakcie z innymi ludźmi oraz w realiach codziennego życia, wychowankowie mogą się upewnić, że to, co ich łączy, jest już czymś więcej, niż jedynie emocjonalnym zauroczeniem. Można wtedy mówić o więzi na tyle sprawdzonej, że zasługuje ona na miano przyjaźni. Zadaniem wychowawców jest wyjaśnianie, że przyjaciel to ktoś, kto potrafi nas kochać niezależnie od tego, czego się o nas dowie. Więź między chłopakiem a dziewczyną może pozostać na etapie przyjaźni aż do końca życia, przynosząc obu stronom wiele radości i wzajemne wsparcie. Może jednak przerodzić się w więź jeszcze bardziej wyjątkową, niezwykłą i niepowtarzalną, czyli w więź małżeńską. Dzieje się tak wtedy, gdy dwoje zaprzyjaźnionych już ze sobą ludzi, którzy się wzajemnie poznali i polubili, którzy mają podobną wizję życia i szczęścia, potwierdzoną we wspólnym działaniu i zweryfikowaną w kontakcie z innymi osobami, decyduje się na coś jeszcze większego — na całkowite zawierzenie siebie drugiej osobie w ramach małżeństwa i rodziny.
Warto tłumaczyć wychowankom, że po podjęciu tego typu decyzji potrzebny jest jeszcze pewien czas, by wzajemnie ze sobą rozmawiać i współdziałać z nieznanej dotąd perspektywy: z perspektywy małżeństwa i rodziny. Chłopiec patrzy wtedy na dziewczynę jako kandydatkę na przyszłą żonę i na matkę swoich dzieci, a ona obserwuje go jako kandydata na przyszłego męża i na ojca jej potomstwa. Jeśli obydwoje ocenią zgodnie, że ten okres, zwany tradycyjnie narzeczeństwem, potwierdził ich wzajemną miłość i zaufanie, to nadchodzi czas ostatecznej decyzji o zawarciu małżeństwa i o założeniu rodziny.
Zadaniem rodziców i innych wychowawców jest stanowcze przypominanie, że sama miłość nie wystarczy, aby założyć szczęśliwą rodzinę. Udane życie małżeńskie i rodzinne wymaga wysokiego stopnia dojrzałości. Można kochać alkoholika czy narkomana, ale nie można go wybrać na małżonka i rodzica, gdyż dopóki trwa on w nałogu, dopóty nie może dojrzale wypełnić obowiązków małżeńskich i rodzicielskich. Nawet wtedy, gdy szczerze deklaruje swoją miłość. Egoizm, uzależnienia, niezdolność do panowania nad sobą i do zachowania wierności, nieuczciwość i nieodpowiedzialność to cechy, które wykluczają daną osobę z kręgu kandydatów na małżonka i rodzica.
Większość wychowanków rozumie, że do zawarcia małżeństwa i założenia szczęśliwej rodziny potrzebna jest nie tylko miłość, lecz także dojrzałość. Niektórzy jednak sądzą, że jeśli się kochają, to nie mają potrzeby, by zawierać formalne małżeństwo. Mogą żyć w tak zwanym „wolnym związku”. Jest to niebezpieczna iluzja. Po pierwsze, „wolny związek” to wewnętrznie sprzeczne i mylące wyrażenie, które oznacza związki nietrwałe, niewierne i niepłodne. Po drugie, wspólne życie dwojga ludzi jest sprawą zbyt ważną, by pozostawiać ją jedynie spontaniczności i dobrej woli obu stron. Gdy kupujemy kawałek gruntu, to żądamy podpisów i sporządzamy odpowiednie dokumenty. Małżeństwo i rodzina to coś znacznie ważniejszego od kupna kawałka ziemi i dlatego odpowiedzialny człowiek rozumie, że potrzebna jest tutaj oficjalna decyzja, wyrażona publicznie i zapisana w odpowiednich dokumentach. Kiedy rozmawiam z wychowankami, którzy łudzą się, że można zbudować trwały i szczęśliwy związek w oparciu „o prywatne słowo honoru”, to mówię do nich, że gdyby się rzeczywiście tak mocno i wiernie kochali, jak to deklarują, to nawet ślub by im nie przeszkodził w tym, by byli szczęśliwymi małżonkami i rodzicami. Zwykle takie słowa pomagają im zastanowić się nad tym, co naprawdę ich łączy.
Kompetentny wychowawca ma świadomość, że niezwykła i fascynująca miłość małżeńska niepokoi wielu wychowanków, gdyż stawia im twarde wymagania. Wymaga od niedoskonałych przecież ludzi złożenia najbardziej zdumiewającej przysięgi, jaką można sobie wyobrazić: „biorę Cię za męża/za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci”. To są najwspanialsze słowa, jakimi mężczyzna i kobieta mogą siebie nawzajem obdarować. Współcześni wychowankowie nadal zafascynowani są taką właśnie miłością. Ale wielu z nich lęka się zobowiązań, które z niej płyną. Z tego właśnie powodu część wychowanków szuka pretekstu, by podważyć potrzebę instytucji małżeństwa i rodziny. W filmach, radiu i telewizji, w gazetach i książkach młodzi spotykają się z propozycjami więzi między kobietą a mężczyzną opartej na znacznie mniejszej „miłości”: niewiernej, odwołalnej, niepłodnej. Tego typu więzi nie zaspokajają wprawdzie największych marzeń i pragnień wychowanków, ale pociągają ich tym, że nie stawiają im żadnych wymagań. Ukazują bowiem rozrywkową wizję kontaktu między kobietą a mężczyzną według zasady: „bawimy się sobą, do niczego się nie zobowiązujemy, nie dzielimy się naszą miłością z dziećmi. A jeśli pojawią się jakieś trudności, to się rozstaniemy i spróbujemy zbudować równie wygodne (i równie nietrwałe) więzi z inną osobą”.
„Rozrywkowa” wizja życia, pozbawiona miłości wiernej i odpowiedzialnej, może być kusząca dla naiwnych i niedojrzałych wychowanków, ale jest groźną iluzją. Trzeba tłumaczyć dzieciom i młodzieży, że życia na tej ziemi nie da się przeżyć w rozrywkowy sposób, unikając poważnych więzi i trwałych zobowiązań. Trzeba też przypominać wychowankom, że przecież żaden z nich nie chciałby, aby jego rodzice żyli według „rozrywkowej” wizji małżeństwa i rodziny. Łatwo sobie wyobrazić, jaki byłby los ludzkości, gdyby większość ludzi uległa pokusie takiego bawienia się sobą i drugim człowiekiem. Na świecie byłoby znacznie więcej ludzi samotnych, rozgoryczonych, chorych psychicznie, uzależnionych od alkoholu i narkotyków, od instynktów i popędów, ludzi agresywnych, zalęknionych, bezradnych. Ogromna ilość ludzi dotknęłoby wtedy największe kalectwo, jakie może spotkać człowieka, a mianowicie niezdolność do tego, by kochać i by przyjmować miłość.
Niezwykle ważnym i aktualnym zadaniem wychowawców jest pomaganie wychowankom, by zrozumieli relację między miłością a seksualnością. Podejmując rozmowy wychowawcze na ten temat, warto zwracać uwagę na fakt, który umyka uwadze wielu wychowanków. Otóż ludzka seksualność może być miejscem wyrażania miłości i przekazywania życia. Ale też może stać się miejscem wyrażania przemocy (np. gwałt czy seksualne wykorzystywanie dzieci) oraz miejscem przekazywania śmierci (np. choroba AIDS, aborcja). Źle kierowaną seksualnością można aż tak bardzo skrzywdzić samego siebie i innych ludzi, że kodeksy karne wszystkich krajów świata uznają niektóre zachowania seksualne za przestępstwa i przewidują za nie wysokie kary. W USA najwięcej kar śmierci i dożywocia wymierza się właśnie za przestępstwa seksualne. Im bardziej dany wychowanek cierpi, im bardziej ma zaburzone więzi rodzinne i rówieśnicze, im więcej przeżywa trudności psychicznych czy dręczących go problemów, im bardziej brakuje mu radości i miłości, tym bardziej atrakcyjna wydawać mu się będzie seksualność i tym częściej będzie ją traktował jako sposób na łatwą przyjemność. Nawet wtedy, gdy zacznie się dopuszczać przestępstw w tej dziedzinie.
Jednym z najtrudniejszych zadań wychowawczych jest obecnie przekonanie wychowanków, że jedynie małżeństwo jest optymalnym miejscem współżycia seksualnego. Kompetentny wychowawca podkreśla, że wynika to nie tylko z zasad moralnych czy religijnych, ale także ze zdrowia psychicznego. Otóż człowiek zdrowy psychiczne potrafi dobierać gesty i zachowania w sposób proporcjonalny do zbudowanych przez siebie więzi. Są pewne gesty i zachowania, które można odnosić do wszystkich ludzi. Do wszystkich można, na przykład, uśmiechać się, wszystkich można pozdrawiać określonymi słowami czy ukłonem. Jednak nie wszystkim ludziom podajemy rękę. Jeszcze węższy zakres stosowania mają takie gesty, jak pocałunek czy objęcie kogoś ramieniem. Gesty te są zarezerwowane dla tych ludzi, z którymi wiążą nas głębsze więzi, np. rodzinne czy przyjacielskie. Stosowanie takich gestów w odniesieniu do wszystkich ludzi byłoby przejawem jakichś zaburzeń psychicznych. Przykładem ilustrującym tę sytuację są zachowania dzieci z tak zwaną chorobą sierocą, które przytulają się do każdej osoby pojawiającej się w ich zasięgu. Nawet do tych ludzi, których widzą po raz pierwszy.
Takie znaki i gesty, jak trzymanie się za ręce, przytulanie, czy okazywanie intensywnej czułości, wymagają jeszcze bardziej pogłębionej i trwałej więzi. Są czymś naturalnym i dojrzałym między małżonkami, między rodzicami a dziećmi, między ludźmi wyjątkowo sobie bliskimi, którzy potrafią się wzajemnie kochać, respektować, chronić. W innych przypadkach tego rodzaju gesty dziwią, niepokoją, są wręcz czymś niestosownym. Mogą być nawet zakazane przez kodeks karny. Dojrzałe psychicznie zachowanie oznacza zatem, że nasze gesty wobec określonych osób nie sięgają głębiej niż więzi, które z tymi osobami zbudowaliśmy. Niektóre z gestów i zachowań są aż tak bardzo wyjątkowe i niezwykłe, że są gestami „ścisłego zarachowania”. Do takich gestów należy na pierwszym miejscu właśnie współżycie seksualne. To bowiem jedyne zachowanie, które jest w pełni odpowiedzialne wyłącznie w jednym kontekście: w kontekście miłości małżeńskiej. Współżycie seksualne to gest najbardziej intymny i bogaty w konsekwencje ze wszystkich fizycznych znaków i zachowań, do jakich zdolny jest człowiek. Właśnie dlatego staje się ono odpowiedzialne jedynie w najbardziej niezwykłej i nieodwołalnej więzi, jaką jest miłość wierna, wyłączna i płodna, czyli miłość małżeńska.
Trzeba ponadto przypominać wychowankom, że współżycie seksualne jest nie tylko sposobem wyrażania miłości małżeńskiej. Jest jednocześnie sposobem wyrażania miłości rodzicielskiej, gdyż staje się miejscem przekazywania nowego życia. Z tego właśnie względu powinno dokonywać się ono jedynie między tymi osobami, które są w stanie to nowe życie w odpowiedzialny sposób przyjąć, ochraniać i z miłością towarzyszyć mu w rozwoju. Warunki te mogą spełniać w pełni jedynie osoby, które zawarły nierozerwalny związek małżeński. Wszystkie nauki o człowieku (filozofia, antropologia, psychologia, pedagogika, socjologia, teologia) potwierdzają, że tylko w ramach dojrzałej i trwałej więzi małżeńskiej tworzą się optymalne warunki do szczęśliwego rodzicielstwa i dojrzałego wychowania dzieci.
Kto z wychowanków lekceważy powyższe zasady, temu grozi przedwczesna inicjacja seksualna i popadnięcie w uzależnienie od sfery seksualnej. Pojawiają się wtedy wszystkie mechanizmy, które są typowe dla uzależnienia od alkoholu czy narkotyków, a zatem nadmierna koncentracja na seksualności, niezdolność do kierowania własnym ciałem oraz stopniowe obojętnienie na bodźce seksualne. Prowadzi to do sytuacji, w której dla osiągnięcia podobnego, co poprzednio stopnia przyjemności, dany człowiek potrzebuje coraz silniejszych bodźców. Z tego powodu szuka nowych „partnerów”, a następnie coraz szybciej ich porzuca. Ponadto przedwczesna inicjacja seksualna uczy błędnej filozofii życia, w której doraźna przyjemność staje się najwyższą normą postępowania, a to wyklucza uczenie się miłości. Efektem przedwczesnej inicjacji seksualnej jest także frustracja, bo nastolatkom towarzyszy zwykle iluzja, że współżycie seksualne wystarczy im do pełnej satysfakcji i do zbudowania trwałej więzi. Tymczasem po chwilowym oczarowaniu pojawia się bolesne rozczarowanie. Nie może być inaczej, gdyż doznanie przyjemności seksualnej nie może zaspokoić ani zastąpić ludzkiej tęsknoty za miłością i wiernością.
Celem rozmów wychowawczych jest pomaganie wychowankom, by zrozumieli, że sens ludzkiej seksualności jest dokładnie taki sam, jak sens istnienia człowieka. Każdy z nas żyje po to, by kochać i być kochanym oraz by w tym właśnie celu posługiwać się całym swoim bogactwem. Dojrzałość to zdolność takiego kierowania własnym ciałem, by wyrażało ono miłość poprzez fizyczną obecność, przez mądrą pracowitość oraz przez odpowiedzialną czułość, dostosowaną do danego rodzaju więzi. Dojrzałość to także zdolność takiego przeżywania własnej seksualności oraz takiego kierowania tą sferą, by stawała się ona sposobem wyrażania małżeńskiej miłości i płodności. Dojrzałość to wreszcie świadomość, że miłość bez seksualności może wystarczyć człowiekowi do szczęścia, natomiast seksualność bez miłości nie wystarczy nikomu.
Kompetentny wychowawca to ktoś, kto potrafi w tak precyzyjny sposób opowiadać o historii uczenia się miłości i z tak dojrzałą miłością odnosić się do wychowanków, że dostają oni „gęsiej skórki” w czasie tego typu rozmów wychowawczych, że są rzeczywiście zafascynowani perspektywą dorastania do dojrzałej miłości, że odróżniają ją od wszystkiego, co miłością nie jest i że są skutecznie motywowani do tego, by nie zadowolić się jakąś namiastką miłości, ale szukać tej miłości, która jest cierpliwa, łaskawa, która nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, która nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, która wszystko przetrzyma i która nigdy się nie skończy (por. 1 Kor 13, 4-8).
opr. mg/mg