O przesądach związanych z narodzinami dziecka, chrztem i ślubem
Aby dobrze wychować dziecko, potrzeba wiedzy i umiejętności, których większość z nas niestety nie posiada... I gdybym zawczasu wiedziała, ile niebezpieczeństw czyha na nowo narodzonego potomka, mocno bym się zastanowiła, czy podołam... Przecież nie kończyłam szkoły czarownic...
Zaczęło się zaraz po porodzie. Na salę przyszła pielęgniarka i po fachowych oględzinach mojej córeczki równie fachowo stwierdziła: „Bardzo ładna. Tylko niech pani czerwoną kokardkę zawiesi, żeby ktoś źle nie spojrzał”. Skomentowałam, że w „intencji niemowlęcej urody” to i trzy razy w niemalowane odpukam. I nawet popluję za siebie. Ale pielęgniarka popatrzyła na mnie dość surowo i mrucząc coś o niedoświadczonych młodych matkach, wyszła z sali...
Kilka tygodni potem poszłam z dziećmi na plac zabaw. Plac zabaw, punkt wymiany niezawodnych sposobów na kolkę i zupę pomidorową, stał się tym razem miejscem debaty ideologiczno-filozoficznej...
Dwa wózki, dwoje dzieci. Jedno bez czerwonej kokardki, drugie „zabezpieczone”: czerwona kokardka przyczepiona wielką szpilą (bardzo bezpieczną...) tuż nad główką niemowlaka. Dlaczego młoda mama zawiesiła kokardkę? Ano „na wszelki wypadek, bo strzeżonego Pan Bóg strzeże”... „Pan Bóg? Za pomocą czerwonej kokardki?” — pytanie wywołało burzę.
Mówiło kilka pań: że różnie to bywa, że przecież to nic złego, bo co komu to szkodzi, jeśli pomóc może... No i wiadomo, jak jest przy dzieciach: „nic się nie przewidzi”, „co ma być, to będzie”, wobec czego lepiej „dmuchać na zimne”... Jedna z babć opiekunek dodała, że jak jej córka była mała, to miała nad łóżeczkiem kokardkę razem z... Cudownym Medalikiem. Jak mniemam, dla większej skuteczności. A inna babcia — niania — rzuciła pod moim adresem: „Moja koleżanka też taka »mądra« była... W nic nie wierzyła! Wyszła kiedyś z dzieciakiem na spacer, a jakaś kobieta źle na dziecko popatrzyła. I dziecko prawie umarło. Aż musieli do »baby« chodzić, żeby odczyniła. To było wiele lat temu, no ale wie pani, jak to jest...” Nie bardzo wiedziałam...
Z ciążą odpowiednio „noszoną” to chyba jest największy problem. Bo żeby dziecko urodziło się zdrowe i śliczne, to dopiero nastarać się trzeba.
Włosy w ciąży ścinałam, więc grozi jej „krótki rozum”. Włosy też farbowałam, więc powinna być ruda. Mała, przez moją niewiedzę, może być jednocześnie łysa, bo nie wiedziałam, że depilacja daje „łyse” skutki... A prócz łysiny grozi jej... nadmierne owłosienie. Bo tuliłam i głaskałam naszą wielką kundlicę... Przyznam też, że nieodpowiedzialnie nosiłam apaszki i łańcuszki na szyi — więc dziecko cudem chyba nie „owinęło się pępowiną”. I kupiłam wyprawkę przed narodzinami, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób „mogę zapeszyć”.
Inne „zalecenia” na ciążę? Po turecku siadać nie można — dziecko będzie miało krzywe nogi. Nie można też podczas zmywania naczyń zalać sobie brzucha wodą: dziecku niechybnie grozi alkoholizm. No i oczywiście nie wolno patrzeć na ładnych inaczej, bo i dziecku tego typu uroda zapewne przypadnie w udziale.
Przy okazji dowiedziałam się, dlaczego moja najstarsza ma na nodze myszkę — takie brązowe, lekko kosmate znamię. Otóż w ciąży zapewne przestraszyłam się... myszy i z tego przerażenia złapałam za swoją nogę. Dobrze, że nie za nos...
Gdy dziecko szczęśliwie przyjdzie na świat, nadal trzeba uważać. Przed chrztem na przykład matka w połogu nie może odwiedzać sąsiadów. Grozi to ogólną wszawicą. Dziecko natomiast, jeśli styka się z obcymi ludźmi, musi być koniecznie „zabezpieczone” wspomnianą czerwoną kokardką. A jeśli nadal ciągle płacze, znak to niechybny, że i kokardka nie zadziałała i należy zły urok odczynić... W tym celu wylewamy nad dzieckiem wosk albo przeciągamy je przez... spódnicę.
A potem następuje chrzest — wydarzenie ważne, bo od tego czasu dziecku nie powinny grozić uroki i złe wzroki. Ale dobrze ochrzcić nie jest łatwo. Najpierw trzeba wybrać odpowiednich chrzestnych. Chrzestną nie może być kobieta w ciąży — wtedy niechybnie jedno z dzieci umrze. Nie może być też wdową, gdyż chrześniak będzie nieszczęśliwy. No i chrzestnymi nie powinno być małżeństwo, gdyż z pewnością zostanie bezpłodne. Względnie się rozwiedzie.
Sprawa z prezentami też jest skomplikowana. Nie wolno przyjmowanemu do Kościoła dziecku ofiarowywać... krzyżyka. To „wróży krzyż na całe życie”. A jeśli już z miejsca świętego krzyż się na prezent przywozi, to zawsze należy za niego zapłacić. Jak się zapłaci, choćby i grosz, to nieszczęścia pewnikiem nie będzie. W dzień chrztu starannie obserwujmy dziecko: jeśli krzyczy i drze się wniebogłosy, to... dobrze. Oznacza to, że będzie się dobrze chować. Przed ceremonią do ubranka potomka należy włożyć monetę, co warunkuje bogactwo. Ktoś z gości powinien podarować maluchowi łyżkę, żeby nie cierpiało głodu. A w pieluchę należy wsypać cukru. Któż nie chce dla dziecka słodkiego, miłego życia?
Ktoś powie, że takich praktyk w XXI w. już się nie spotyka? Oto dowody, że istnieją i mają się dobrze. Anka, lat 23: „Mój Krzysio miał przy sobie w trakcie chrztu notes i długopis, pieniądze i cukierki, co wróży podobno chęć do nauki, dużo pieniędzy i słodkie życie. Po powrocie z kościoła został położony na stole, żeby był gościnny...”. Karolina, mama Jasia: „Nie powinno się ubierać dziecka do chrztu od lewej ręki. Tylko najpierw prawa, a potem lewa. Inaczej będzie leworęczne. Ja oczywiście nie wierzę w przesądy, ale ubierałam od prawej. Tak na wszelki wypadek”...
Kiedy dziecię osiąga wiek dojrzały i postanawia powiedzieć drugiej połówce sakramentalne „tak”, wszelkie rodzinne „tradycje” i dobre rady znów ożywają... „W maju ślub, w grudniu grób” oświecono mnie, gdy termin ślubu wyznaczyliśmy na maryjny miesiąc. Dlaczego? Bo w nazwie miesiąca nie ma literki „r”. Jeśli jest „r” — szczęście gwarantowane. Gdy „r” nie ma — drżyjcie młodzi, nieszczęście nadchodzi.
Istnieje wiele wytycznych co do wyglądu i zachowania młodych. Panna młoda nie może mieć przy sobie pereł oraz róży — to przynosi pecha. Powinna mieć za to pieniądze w bucie — wtedy będzie bogata, a but, uwaga, musi być zakryty. Jeśli jest „odkryty” — szczęście oczywiście wycieka przez dziurki... Pan młody natomiast, aby żyło się szczęśliwie, nie może zobaczyć ślubnej sukni.
Gdy młodzi w końcu do kościoła wyjadą, trzeba obserwować pogodę. Deszcz, według jednych wróży nieszczęście, według innych... błogosławieństwo: bo to sam Pan Bóg święci młodych. Jeśli się czegoś zapomniało (na przykład obrączek), za nic na świecie nie wolno wrócić do domu. Z takiego małżeństwa nic już nie będzie...
Podczas ceremonii również należy zachować daleko idącą czujność. Wszyscy uważnie patrzą, który z małżonków „obróci drugiego przed ołtarzem”: obracający będzie w związku rządzić. A niejedna ciotka lub babcia z niepokojem wpatruje się w świece płonące przy ołtarzu: ich zgaśnięcie wróży śmierć małżonka stojącego tuż przy niej... I strach pomyśleć, co czuje taka ciotka, gdy w kościele przeciąg...
Po Mszy św. należy zwrócić uwagę, kto pierwszy podchodzi do młodych. Jeśli życzenia składa mężczyzna, najlepiej ojciec panny młodej, to dobrze. Gdy kobieta — niestety, z małżeństwem będzie źle. Ślub w żadnym wypadku nie może być trzynastego. Ale to akurat jasne. Wtedy wszystko zdarzyć się może, na przykład objawienie fatimskie...
Drodzy Rodzice! Jeśli dotychczas „nieodpowiednio” inwestowaliście w szczęście dziecka, nie popadajcie w rozpacz. Jest nadzieja. Oto sposób na dziecięco-rodzicielski błogostan. Sposób niezawodny i interdyscyplinarny: działa równie dobrze na niemowlęcy płacz, pałę z matmy, jak i niedobrą synową... Proszę wyciąć i przyczepić na lodówce: „Stań z dzieckiem na rozstajnych drogach. Popluj za siebie, posyp dziecko nietoperzem w proszku. Przygotuj wywar z wąsów kota i łusek jaszczurki. Eliksir pij powoli”. Tylko się nie śmiej, bo się zadławisz. I nieszczęście gotowe. Smacznego.
Uwaga od Redakcji. Uprzedzając uwagi internautów, informujemy, że niniejszy tekst ma charakter satyryczny.
opr. mg/mg