Obowiązek szkolny to za mało - państwo chce nam narzucić obowiązek przedszkolny
Rząd chce, żeby za kilka lat wszystkie dzieci w wieku od 3 do 5 lat chodziły do przedszkola. Obowiązkowi przedszkolnemu sprzeciwiają się rodzice. — To my chcemy decydować o edukacji naszych dzieci — twierdzą.
W Polsce niecałe 60 proc. dzieci w wieku od 3 do 5 lat chodzi do przedszkola. To mało w porównaniu ze średnią krajów UE, gdzie przedszkolakami jest 84 proc. dzieci. Są kraje — jak Francja czy Belgia — gdzie wszystkie maluchy edukację rozpoczynają od przedszkola.
Unijni urzędnicy stwierdzili, że przedszkole jest dziecku niezbędne, bo gwarantuje dobry start w szkole, a w dalszej perspektywie — także na rynku pracy. Dlatego w ub. roku Komisja Europejska wydała zalecenie, żeby do 2020 r. każdy z krajów Unii objął opieką przedszkolną co najmniej 95 proc. dzieci.
Jeszcze ciągle przywilej
Dlaczego tak mało dzieci w Polsce chodzi do przedszkoli? Bo jest ich za mało i są drogie. W dużych miastach listy rezerwowe są dłuższe od list dzieci przyjętych. We wrześniu ub. roku w Łodzi nie dostało się do przedszkoli 1200 dzieci. W Gdańsku z kwitkiem odeszło ponad tysiąc rodziców niedoszłych przedszkolaków, w Lublinie — 700, w Olsztynie — blisko 600. W całym kraju na lodzie zostało ponad 433 tys. maluchów.
Samorządy zamiast budować nowe placówki, myślą, jak upchnąć dzieci w już istniejących. W Szczecinie urzędnicy wpadli na pomysł, żeby oddziały przedszkolne organizować w salach gimnastycznych szkół, w Radomiu — w szkołach umieszczono też 5-latki, a gdański Wydział Edukacji radził rodzicom, by zapisali swoje dzieci do przedszkoli niepublicznych.
— W Polsce dramatycznie brakuje przedszkoli. Dziś do szkół trafiają 6-latki, a za chwilę będą to 5-latki, na które reforma od 2011 r. nakłada obowiązek edukacji. Samorządy nie będą w stanie zapewnić tylu miejsc w przedszkolach, dlatego oddziały tzw. starszaków będą przenoszone do szkół, żeby zrobić miejsce młodszym dzieciom — przewidują Karolina i Tomasz Elbanowscy ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców, współinicjatorzy akcji „Ratuj maluchy”. Żeby uwolnić przedszkola od kaprysów samorządów, stowarzyszenie zbiera podpisy pod projektem obywatelskim, wycofującym reformę minister Katarzyny Hall i zakładającym objęcie przedszkoli subwencją państwa. Przedszkola byłyby wtedy finansowane tak samo jak szkoły — z budżetu państwa.
Zespół doradców premiera pracuje nad tym, jak rozszerzyć sieć przedszkolnych placówek, by były dostępne dla wszystkich dzieci. Mimo obniżenia wieku szkolnego i wypchnięcia z przedszkoli 6-latków, miejsc zabraknie dla 255 tys. maluchów. Trzeba więc będzie budować nowe placówki, a potem je utrzymać, co rocznie może dodatkowo kosztować nawet 3 mld zł. Teraz większość przedszkoli powstaje za pieniądze unijne. Ale to źródło kiedyś się skończy i kto wtedy utrzyma przedszkola?
Wieś czeka
Jak na lekarstwo jest też przedszkoli na wsiach. W ostatnich 20 latach zamknięto ich tam ponad połowę. Do przedszkola chodzi więc tylko co trzecie wiejskie dziecko.
— Tam przedszkola potrzebne są najbardziej — mówi Alina Kozińska-Bałdyga, prezes Federacji Inicjatyw Oświatowych. — Z naszych badań wynika, że trzy czwarte dzieci na wsi wymaga opieki logopedy, psychologa, stomatologa. Pomoc mogą uzyskać tylko w przedszkolu. Dla wielu to też okazja na codzienny talerz gorącej zupy, którego nie dostaliby w domu.
Socjolog dr Marta Zahorska, badająca zjawisko nierówności edukacyjnych, podkreślała, że przy ograniczonych finansach ważne jest wyrównywanie szans dzieci żyjących w złych warunkach. Dzieci rodziców z klas średnich, nawet jeśli nie chodzą do przedszkola, uczęszczają na zajęcia dodatkowe, a rodzice radzą sobie z ich wychowaniem. Ale to właśnie ci rodzice tworzą silną grupę nacisku, domagającą się dostępności przedszkoli. Rodzice dzieci, którym przedszkola najbardziej by się przydały — ubodzy, nieradzący sobie z wychowaniem, z terenów wiejskich — lobbować nie potrafią.
Za drogie
Dla pracujących rodziców przedszkole jest wielką pomocą. Ale też sporym wydatkiem. Nie jest żadną tajemnicą, że spośród tłumów kandydatów, przedszkola wybierają tych, którzy deklarują pobyt całodzienny wraz z wyżywieniem. Dziecko, które chciałoby spędzić w przedszkolu kilka godzin i które w związku z tym nie musi płacić tzw. opłaty stałej, po prostu gminie się nie opłaca. Za pobyt całodzienny z wyżywieniem rodzice muszą zapłacić około 300 zł. Do tego dochodzą opłaty za obowiązkową rytmikę, składka na komitet, a także koszty różnych zajęć dodatkowych.
— Rodzin wielodzietnych i uboższych po prostu na to nie stać — podkreśla Teresa Kapela z Warszawy, mama pięciorga dzieci.
Alina Kozińska-Bałdyga uważa, że na wsiach i dla ubogich rodzin w miastach przedszkola powinny być darmowe. Tylko w ten sposób zwiększymy odsetek wiejskich przedszkolaków i umożliwimy im wyrównanie wielu deficytów rozwojowych.
Nie dla każdego
Za pomysłem obowiązkowego przedszkola stoi przekonanie, że rodzice nie są w stanie przygotować dzieci do szkoły, a opieka specjalistów jest dla dzieci lepsza.
— Obowiązek posłania do przedszkola trzylatków postrzegam jako odbieranie kompetencji rodzicom. To my najlepiej znamy swoje dzieci i wiemy, czy są przygotowane na dłuższą rozłąkę — mówi Teresa Kapela.
— Rodzice powinni bronić swoich praw — zachęca Joanna Krupska, prezes Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”. — A takim prawem jest towarzyszenie dziecku w jego rozwoju. Nie wszyscy chcą, żeby dzieciństwo ich pociech przebiegało w instytucjach.
Na internetowych forach toczy się dyskusja rodziców oburzonych „komunizowaniem wychowania” z tymi, którzy są zdania, że w przedszkolu dziecko zyska więcej, niż siedząc w domu z babcią.
A co na to specjaliści?
— Trzy lata to dobry wiek na wyjście z domu — mówi psycholog Dagmara Bójko. — Dziecko jest wtedy ciekawe świata, otwarte na nowości, a przedszkole tę ciekawość rozwija. Uczy się funkcjonowania w grupie, poznaje zasady obowiązujące w kontaktach z innymi dziećmi, ćwiczy sprawność manualną, rozwija wyobraźnię, staje się bardziej samodzielne.
W ocenie innych, trzylatek nie jest jeszcze uspołeczniony i nie potrafi w pełni skorzystać z zajęć w grupie. Chociaż na placu zabaw garnie się do dzieci, zawsze za plecami woli mieć mamę, babcię czy opiekunkę. Nie potrafi bawić się z rówieśnikami. Dla niego wciąż najważniejszy jest bliski dorosły, którego może naśladować. A najważniejsze, czy ten dorosły może mu dać to poczucie bezpieczeństwa.
— Pięciolatek powinien iść do przedszkola, czterolatek — może pójść, ale posyłanie tam młodszych dzieci jest dobre tylko dla rodziców, którzy muszą iść do pracy i na ten czas gdzieś umieścić dziecko — mówi Bogna Neumann, pedagog, wieloletni pracownik warszawskich placówek oświatowych. — Trzyletnie dziecko jest za delikatne na to, by ugrzęznąć na wiele godzin w gromadzie dzieci. Nie potrafi się odciąć, ma za wiele bodźców, to jest dla niego zbyt męczące.Dyskutuje się o tym, że wprowadzenie gimnazjów nie było dobre, nie wiemy jeszcze, jakie będą skutki obniżenia wieku szkolnego, a już funduje się dzieciom kolejne zmiany. To, że oglądają więcej kreskówek, potrafią obsłużyć komórkę i grać w gry komputerowe, nie znaczy, że szybciej dojrzewają społecznie, emocjonalnie. Nie można z góry zakładać, że przedszkole jest dobre dla każdego malucha. I że państwo wie lepiej od rodziców.
opr. mg/mg