Przemyślenia matki, która utraciła dzieci
Dzień Matki to jeden z najtrudniejszych dni w roku dla setek tysięcy kobiet, które straciły dziecko. Poronienia czy martwe porody pozostawiają je w rozpaczy i poczuciu tragicznej, niesprawiedliwej wyjątkowości.
Tysiące kobiet nie otrzyma laurki i nie usłyszy słowa „mamo". A przecież rodzicem jest się od chwili poczęcia dziecka do końca życia. Ktoś kiedyś pięknie napisał: „Tracąc niemowlę, tracimy całe jego spodziewane życie, nie zatracając równocześnie swojego rodzicielstwa".
Dwie kreski na teście. Szczęście szalone, wszechogarniające. Przed nami ostatni sylwester we dwoje i dziewięć miesięcy radosnego oczekiwania. Pod choinką siedzi pluszowa żaba - pierwsza maskotka dla naszego Maluszka.
Dwie kreski na teście. Radość i lęk. I wielka nadzieja, że tym razem będzie dobrze. Przed nami ostanie urodziny we dwoje i dziewięć długich miesięcy. Patrzę w zielone oczy żaby. Musi być dobrze.
Dwie kreski na teście. Przed nami bardzo długie dziewięć miesięcy wielkiego lęku i maleńkiej nadziei. Czy wystarczy jej, by tym razem w końcu zacząć życie z naszym dzieckiem? Żaba leży schowana głęboko w szafie. Dopóki Maleństwo nie przyjdzie do nas, będzie tam na nie czekać. Boję się przyszłości bardziej niż kiedykolwiek...
Wciąż nie umiem sobie w głowie ułożyć jasnej odpowiedzi na pytanie: jak być mamą bez dzieci? Dla świata sprawa jest prosta: dzieci albo się ma, albo nie ma. Ale co mówić, gdy dziecko miało się obok zaledwie kilka miesięcy, dni, czasem tylko minut lub sekund? Co mówić, gdy się go nawet nie widziało, gdy odeszło zbyt maleńkie, by je można było przytulić? Co mówić, gdy tak naprawdę nie ma go z nami?
Po wcześnie zmarłym dziecku pozostaje bardzo niewiele: akt zgonu, ubranko, kilka wspomnień, czasem blizna na ciele. Rankiem 26 maja mój tata telefonicznie przypomniał mi, że dziś Dzień Mamy. Zawsze tak robił, w tym roku po prostu nie zastanowił się, chciał dobrze, a ja się rozpłakałam w słuchawkę. Bo przecież to także mój dzień. Tylko że żadne z moich dzieci nie ucałuje mnie umorusanym pyszczkiem, nie narysuje laurki, nie powie mi „mamo".
Jak być mamą bez dzieci? Gdy o ich istnieniu wiemy czasem tylko my? Gdy dla otoczenia ich odejście jest równoznaczne z niebytem i niepamięcią? Jak być mamą bez wszystkich dzieci, które się nam urodziły? Nie wiem, naprawdę nie wiem...
A więc znowu jestem w ciąży! Czas zatoczył wielkie koło, by wrócić do punktu wyjścia, choć przecież nie da się wrócić w to samo miejsce.
Fakt bycia w ciąży odkryłam po świętach - dokładnie tak jak cztery lata temu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam na teście dwie kreseczki. Tym razem nie było testu - byliśmy daleko w górach, gdzie do najbliższej apteki trzeba by chyba pół dnia iść na biegówkach... Zresztą nie musiałam robić testu: mdłości i ogólne rozbicie psychiczne określały mój stan dość jednoznacznie. Dziwne myśli przyszły mi do głowy: Maluszek pojawił się dokładnie w tym samym czasie co nasza pierwsza Kruszynka. Czy odejdzie równie szybko? A może zostanie na zawsze?
Tej nocy, gdy już nie miałam wątpliwości co do jego obecności, przyszedł sen. Oprowadzałam kogoś po cmentarzu. Przepiękne, bogato rzeźbione nagrobki, jak te z lapidarium we Wschowie. Pełne fantazyjnych liter, aniołów i zamyślonych twarzy zapatrzonych w wieczność. W pewnym momencie wskazałam na trzy stojące obok siebie groby: tu leży moja ukochana córeczka, tutaj mój synek, a tutaj Maluszek, którego poroniłam w trzynastym tygodniu...
Obudziłam się pełna smutku. Ciszy i smutku. Czy to tylko odbicie moich lęków, czy znak może z drugiej strony? Czułam taką pustkę w sobie... A potem obudził się mój synek i nie miałam już czasu na myślenie, ale okruch snu pozostał w sercu.
Uczę się rozumienia sensu słów: „Bądź wola Twoja". Wiara daje ogromny komfort psychiczny, bo co ma być - to będzie. Co mi przeznaczone - to mnie nie minie. Mogę tylko żyć najlepiej jak umiem, mądrze i świadomie. Poprzednia ciąża była w pełni „medyczna". Badania USG na najlepszym sprzęcie, kontrola wszystkiego co tylko możliwe. Tak być musiało, to pomagało mi nabrać wiary, że będzie dobrze. A teraz czas na ciążę „zawierzenia".
Czy Hiob nie tęsknił za tymi dziećmi, które utracił, mimo iż Bóg dał mu nowe dzieci? Czasem w oczach mego synka widzę Małgorzatkę. Byłaby bardzo podobna do niego. Taki sam łobuzerski uśmiech, takie samo spojrzenie... Kocham cię mój mały chłopczyku i kocham też twoją siostrzyczkę. Jestem przecież waszą mamą...
opr. mg/mg