Kto powinien prowadzić pannę młodą do ołtarza? Ojciec czy pan młody?

Zwyczaj przyprowadzania panny młodej do ołtarza przez jej ojca ledwo się pojawił w Polsce, a już jest krytykowany. Czy słusznie? Czy powinniśmy się trzymać bardziej tradycyjnej formy, w której to oboje narzeczeni razem podchodzą do ołtarza?

Ślub to dla kobiety prawdopodobnie najważniejsze wydarzenie w życiu. Próbuje go sobie wyobrazić i zaplanować w najdrobniejszych szczegółach wiele lat naprzód. Jednak zwyczaje ślubne różnią się w zależności od kraju i kultury. Jedną z takich różnic jest moment podejścia do ołtarza. We współczesnej kulturze zdominowanej przez media ukazywany jest on bardzo często w stereotypowy anglosaski sposób: oto pan młody oczekuje przy ołtarzu, panna młoda zaś doprowadzana jest przez swego ojca, który niejako „oddaje” ją przyszłemu małżonkowi. Czy jest to właściwe? Jakie skojarzenia może to budzić?

Przede wszystkim – nie ma wątpliwości, że w polskiej kulturze jest to zwyczaj stosunkowo nowy. Jeszcze dwadzieścia lat temu był on rzadkością, pięćdziesiąt lat temu – właściwie nie istniał. W różnych regionach Polski chwile poprzedzające ślub wyglądały różnie: czasem państwo młodzi otrzymywali błogosławieństwo od rodziców we własnym domu rodzinnym, a następnie udawali się do kościoła, gdzie razem już wchodzili do jego wnętrza. Czasem błogosławieństwo to miało miejsce w kruchcie świątyni lub przed nią. W niektórych regionach do przedsionka wychodził także kapłan, witając parę młodą, która następnie razem podchodziła do ołtarza.

Przyprowadzanie panny młodej do ołtarza przez jej własnego ojca jest zwyczajem należącym niewątpliwie do kultury anglosaskiej. Ma on swoją symbolikę: oto młoda kobieta niejako żegna się z domem rodzinnym, w którym otoczona była do tej pory troską i miłością i rozpoczyna nowe życie u boku wybranego mężczyzny, którego miłość i troska będą od tej pory jej pierwszym i najważniejszym środowiskiem życia. Ważny jest też efekt psychologiczny: w takim scenariuszu pan młody pierwszy raz widzi swą przyszłą małżonkę w sukni ślubnej, ona zaś jego – w odświętnym ubraniu. Z pewnością moment ten zapada w pamięć. Można tu nawet doszukać się pewnych biblijnych analogii – do księgi Estery czy Apokalipsy. Oblubienica pojawiająca się przed swym oblubieńcem w pięknym stroju, który jest zaskoczeniem, czymś wcześniej nieoglądanym, stwarza niezapomniane wrażenie.

Współcześnie jednak zwyczaj ten bywa krytykowany także w krajach anglosaskich – oraz innych, gdzie zakorzenił się w ostatnich kilkudziesięciu latach pod wpływem filmowych wzorców, między innymi w Norwegii. Kraj ten jest dobrym przykładem, bowiem jeszcze siedemdziesiąt lat temu, podobnie jak w Polsce, przyprowadzanie panny młodej do ołtarza przez ojca było rzadkością (zdarzało się raczej wśród elit niż w tradycji ludowej) – dziś zaś jest dominującym modelem. Tak właśnie wygląda norweski ślub w ośmiu na dziesięć przypadków.

Profesor teologii Uniwersytetu w Oslo, pastor Hallgeir Elstad, zadaje sobie pytanie: „Czy kobieta powinna być przekazywana przez jednego mężczyznę drugiemu? W dzisiejszym egalitarnym społeczeństwie jest to bardzo dziwne”. Dyskusję nad tym pytaniem podjęło kilkoro innych teologów i duchownych na łamach chrześcijańskiego norweskiego dziennika Vårt Land. Zdania były podzielone. Jeden z norweskich księży napisał wcześniej na Facebooku, że przyprowadzanie panny młodej do ołtarza przez ojca kojarzy mu się raczej ze sprzedażą bydła – oto jeden mężczyzna przehandlowuje kobietę na rzecz drugiego. Na jednym z polskich portali odnaleźć można również skojarzenie z „niewinną owieczką”, która przekazywana jest z rąk do rąk. Większość nie postrzega tej kwestii tak ostro, ale mimo wszystko zwyczaj kojarzy im się z tradycją patriarchalną, która obecnie postrzegają jako coś rażącego i wymagającego przełamania.

Czy istotnie ten wzruszający moment, gdy tata odprowadza córkę do ołtarza, jest wyrazem patriarchalnego pojmowania rodziny? Wszystko zależy od rzeczywistych relacji panujących w konkretnej rodzinie. Tam, gdzie dziewczyna dorasta w środowisku pełnym serdecznych uczuć, a ojciec jest tym, który jest wzorcem miłości rodzicielskiej i małżeńskiej, nie wydaje się, aby zwyczaj ten miał cokolwiek wspólnego z patriarchalizmem. Zupełnie inaczej wygląda to, gdy w danej rodzinie faktycznie obowiązują wzorce patriarchalne – kobiety z zasady nie mają wiele do powiedzenia, a o wszystkim (także o małżeństwie córki) decyduje przede wszystkim ojciec. Nie wydaje się jednak, by tego rodzaju model kulturowy był czymś typowym w Polsce. Stąd też zagrożenie, że odprowadzanie kobiety do ołtarza przez tatę miałoby być oznaką patriarchalizmu, jest raczej znikome.

Warto jednak zwrócić uwagę na inny problem. W polskiej tradycji błogosławieństwo rodziców zajmuje bardzo ważne miejsce i nie powinno zostać wyparte przez przyjęcie odmiennej formy wprowadzenia panny młodej do świątyni. Jeśli pan młody rzeczywiście nie miałby widzieć swojej narzeczonej w dniu ślubu aż do momentu „przekazania jej” przez ojca, w jaki sposób w praktyce zrealizować ten ważny moment rodzicielskiego błogosławieństwa? Teoretycznie możliwe jest udzielenie go przez oboje rodziców już u stóp ołtarza, jednak ze względu na ograniczenia czasowe (zwłaszcza, gdy w danej świątyni jeden ślub odbywa się zaraz po drugim) może się to okazać trudne lub niewykonalne. Lepszym rozwiązaniem wydaje się zorganizowanie odrębnej uroczystości błogosławieństwa poprzedniego dnia przed zaślubinami – może być ona połączona z uroczystą kolacją. Możliwe jest też udzielenie błogosławieństwa bezpośrednio przed kościołem. Wtedy oczywiście element „zaskoczenia” kreacją małżonki zostaje osłabiony, ale nie wydaje się, aby było to aż tak istotne, aby z tego powodu rezygnować z błogosławieństwa rodziców.

Do przemyślenia pozostają także kwestie logistyczne. Skoro państwo młodzi nie mieliby się widzieć w dniu ślubu aż do samego momentu uroczystości – w jaki sposób zorganizować dojazd do kościoła? Czy pan młody ma dojechać do niego samotnie, czy może zostać dowieziony przez jednego ze świadków lub własnych rodziców? Zakładając, że wracać od ślubu będą już wspólnie z nowopoślubioną małżonką, byłoby czymś dziwnym, gdyby narzeczony przyjeżdżał do kościoła własnym samochodem. Świadkowie czy rodzice pana młodego niekoniecznie mieszkają w tym samym mieście, w którym będzie odbywał się ślub, więc przywiezienie pana młodego do kościoła może być dla nich w praktyce problematyczne ze względów czasowych, nie mówiąc już o takim szczególe, jak nieestetyczny wygląd auta, które przejechało właśnie przez pół Polski w niewiadomych warunkach pogodowych. W przypadku, gdy wszyscy mieszkają blisko siebie, nie będzie tu zapewne żadnego problemu, ale gdy osoby uczestniczące w ślubie i weselu zjeżdżają się z różnych, nierzadko odległych miejsc, kwestie dowozu należy na pewno przemyśleć wcześniej.

Ostatecznie decyzja o tym, jak panna młoda chce być poprowadzona do ołtarza – przez ojca, czy też przez pana młodego, należy do niej samej. Nie warto przejmować się cudzymi, nierzadko dziwacznymi opiniami, ale wybrać taką formę, która najlepiej będzie wyrażać własne relacje rodzinne, a jednocześnie nie rezygnować z tego, co piękne w naszej własnej, polskiej tradycji: uroczystego błogosławieństwa obojga rodziców. W życiu młodej kobiety ważny jest przecież nie tylko jej własny ojciec, ale także i matka, która nie powinna czuć się odsunięta na bok, ale pragnie brać aktywny udział w najważniejszej uroczystości w życiu swojej córki!

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama