Czy małżeństwo ma dzisiaj jeszcze sens, skoro współczesny człowiek wydaje się niezdolny do podejmowania decyzji na całe życie?
Czy małżeństwo ma dzisiaj jeszcze sens, skoro współczesny człowiek wydaje się niezdolny do podejmowania decyzji na całe życie?
Myśląc o sakramencie małżeństwa, najczęściej mamy przed oczami sam moment zawierania związku: ona i on, biała suknia, kwiaty, rodzice, krewni i przyjaciele, udekorowany kościół, słowa przysięgi... I życzenia, by ten dzień „był najpiękniejszym dniem w ich życiu”, a przecież chodzi o to, by „następne dni w małżeństwie były jeszcze piękniejsze i by trwało ono do końca życia”.
Słowo „miłość”, jak bodaj żadne inne w dzisiejszym świecie, jest najbardziej nadużywane i wieloznaczne. To właśnie ono sprawia, że dwoje ludzi postanawia udzielić sobie sakramentu małżeństwa, mówiąc „biorę sobie ciebie za żonę”, „biorę sobie ciebie za męża” i ślubuję ci „miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci...”. W Kościele małżeństwo cieszy się życzliwym traktowaniem przez prawo. Minimalne wymagania są takie, że człowiek ma mieć świadomość, że osoba, z którą zawiera małżeństwo, to ktoś inny niż on sam i wie, że zawarcie małżeństwa jest decyzją na całe życie i że jest to jego własna decyzja. Oczywiście inną sprawą są szczegółowe warunki stawiane przez prawo kanoniczne. Sakrament małżeństwa jest radykalnym złączeniem dwóch osób, mężczyzny i kobiety. To połączenie, mocą Jezusa Chrystusa, dzieje się przede wszystkim na płaszczyźnie duchowej. Oddanie się drugiemu człowiekowi włączone jest w oddanie się Jezusowi, ale sam sakrament nie jest niczym żelazny list, nie gwarantuje udanego małżeństwa. Nie ma zresztą jednej, wypróbowanej recepty, która sprawdziłaby się w każdym związku. Nierzadko bywa, że ludzie zbyt pochopnie nabierają przekonania, że nie są dla siebie, że do siebie nie pasują, zapominają o tym, co było na początku.
Przygotowanie do sakramentu małżeństwa nie jest rozłożone na lata, choć tak naprawdę najlepszą szkołą jest dla niego życie w rodzinie. Kobieta, podobnie jak mężczyzna, wnosi w swój związek doświadczenie małżeństwa swoich rodziców. Przykłady relacji w małżeństwie, które płyną z małego i dużego ekranu, pozostawiają wiele do życzenia, co nie oznacza, że nie ma na ten temat dzieł naprawdę wartościowych.
Pewien zakonnik, już podczas pierwszego spotkania z narzeczonymi, zachęcał ich do podjęcia małego zadania. Zanim nadejdzie dzień ślubu, każda para miała przeczytać obowiązkową lekturę — krótki dramat o trzech związkach...
Młodzi — Teresa i Andrzej — stoją przed witryną sklepu jubilera pochłonięci oglądaniem obrączek. Jak się jednak okazuje, wystawione w witrynie, nie mają większego znaczenia, są jedynie wyrobem ze szlachetnego metalu. Mają wyłącznie wartość materialną, najbardziej zewnętrzną, podstawową. Z drugiej strony, można pokusić się o stwierdzenie, że są bezwartościowe, gdyż nie należą do nikogo, nie mają swych „właścicieli”. Dopiero na palcach małżonków nabierają swego nowego znaczenia, nabierają niejako wartości rozumianej nie w sposób materialny, a sakralny. Stają się symbolem nie tylko wierności i miłości małżeńskiej, ale i utożsamiają jedną osobę z drugą. Stanowią symbol nierozerwalności przysięgi małżeńskiej, scalając dwoje osób w jedno. Odtąd czas będą wyznaczać wspólnie dla mężczyzny i kobiety.
Teresa i Andrzej stają się dzięki sakramentowi małżeństwa nowymi ludźmi — odtąd jedno, chociaż nadal dwoje. Nowi ludzie „muszą” mieć nową tożsamość, inny system identyfikacyjny.
Historię kryzysu małżeństwa Anny i Stefana poznajemy z jej wypowiedzi. W postawie Anny można niejako odczytać rozczarowanie i żal. U podstaw tych uczuć stoi zachwiane poczucie tożsamości, spowodowane kryzysem uczuć wobec Stefana. Małżonkowie zagubili w jakimś momencie poczucie swego wspólnego życia, przynależności do siebie. Anna nazywa ten proces „pęknięciem w miłości” odczuwalnym w jej wnętrzu. Misternie budowana tożsamość żony nagle doznała skazy, wewnętrznie namacalnego uszczerbku, pęknięcia. Stefan, który dotąd wypełniał wszystkie jej myśli i uczucia, przestał w niej istnieć, zniknął, a przecież to, co pozwala zachować małżeńską tożsamość to wzrost w komunii.
Wnętrze kobiety stało się puste. Ma ona poczucie alienacji, opuszczenia, braku. Anna z goryczą stwierdza, że jej bezgraniczne dotąd oddanie mężowi stało się dla niej przyczyną rozczarowania, smutku i bólu. Czuła, że nosi w sobie ranę. „Pęknięcie w ich miłości” zrodziło w niej potrzebę analizy ich związku.
Z dwojga ludzi złączonych w jedno Anna i Stefan stali się dla siebie obcy i zaczęli się od siebie oddalać, zaczęli być dla siebie obojętni. Stefan stał się zupełnie obcy żonie, a ona przestała się z nim utożsamiać jak z mężem.
Anna nie potrafiła twarzy Stefana utożsamić z kimś, kogo kilkadziesiąt lat wcześniej pokochała. Rozczarowana brakiem zainteresowania ze strony męża, jego oschłością i obojętnością, która zaciemniła jego prawdziwy obraz i ich miłość. To różne rozumienie miłości jest także przyczyną, dla której Anna nie potrafi sobie poradzić z własnymi problemami.
Węzłem, który łączy historie obu małżeństw, są ich dzieci: Monika — córka Anny i Stefana, i Krzysztof — syn Teresy i Andrzeja. W dzieciach następuje kontynuacja losów ich rodziców. Teresa, matka Krzysztofa, pielęgnowała w nim i w swoim wnętrzu pamięć o zmarłym na froncie mężu i ojcu. Poczucie więzi, mimo śmierci Andrzeja, było przez cały czas bardzo silne i trwałe w Teresie. Wraz z dorastającym Krzysztofem rosła w nim idea ojca, pielęgnowana przez wspomnienia matki.
Krzysztof i Monika odkrywają przed sobą swoją głębię, przeszłość, historie swych rodzin, a więc to wszystko, co kształtowało ich tożsamość. Dziewczyna ma niejasne poczucie swojej tożsamości, nie czuje więzi z rodziną, chce jak najszybciej opuścić swych rodziców. To ona, niczym zwierciadło, nosi w sobie ranę, którą odczuwa jej matka. Rodzice nie dali jej poczucia stabilizacji, to na jej świadomości najbardziej odcisnął się ich małżeński kryzys, brak porozumienia i bliskości. Ona też ma wiele wątpliwości odnośnie do swego przyszłego związku małżeńskiego. Z jednej strony kocha Krzysztofa, z drugiej musi niejako ciągle potwierdzać swoje „ja” w świecie, które jednocześnie zamyka ją na innych. Piętno pęknięcia miłości rodziców Moniki jest w niej tak silne, że na nim buduje swój związek. Doświadcza wewnętrznej walki, nie potrafi wyzwolić się ze ścisłego kręgu swego egoizmu. Obawia się, że nie będzie umiała stać się jednym z Krzysztofem. On jednak potrafi zbudować w Monice to, czego nie umieli stworzyć, uformować w niej jej rodzice.
To bardzo pobieżnie przytoczona treść dramatu Karola Wojtyły pt. Przed sklepem jubilera. To utwór o dojrzewaniu, inicjacji w dorosłe życie małżeńskie i rodzinne.
Powikłane i dramatyczne losy trzech par bohaterów odzwierciedlają ludzkie życie w skali mikrospołecznej. Obok wzajemnych relacji międzyludzkich zawsze jest także relacja do Boga — źródła miłości i dawcy powołania.
Dlaczego wspomniany na początku zakonnik „zadawał” ten utwór jako „obowiązkową lekturę”? Odpowiedź nasuwa się sama: imperatyw miłości, który człowiek nosi w sobie, znajduje swą pełną realizację w małżeństwie. I nie chodzi tu o eros, ale o afirmację całego człowieka, o miłość oblubieńczą, o której przyszły papież pisał w Miłości i odpowiedzialności.
Miłość musi być dynamiczna, ale i podobnie jak tożsamość, ciągle aktualizowana. Człowiek musi często dokonywać wyboru między zachowaniem odrębności a pragnieniem jedności z drugim, by mógł mu powiedzieć, że prawdziwa miłość to, jak napisał filozof Gabriel Marcel: „Ty nie umrzesz”.
opr. mg/mg