Żółta gruszka

Terapia zajęciowa osób niepełnosprawnych w specjalistycznym ośrodku w Borowej Wsi

Jedni taki prosty gliniany wazon zrobią za tydzień, drudzy pracują nad nim kilka miesięcy — mówi Edward Dawidowski, szef pracowni ceramicznej. — Wszystko zależy od stopnia ich niepełnosprawności.

Podczas tej pracy uczą się precyzji, skupienia, łączenia kolorów. Instruktor wypala ręcznie uformowane przez nich naczynia, ale podopieczni już sami je malują. A potem jeszcze zdobią szlaczkami w glinie wyrytymi narzędziem dentystycznym. Każdy staje się artystą. Na półkach dziesiątki wazonów, garnuszków, amfor. Ten jest Darka, ten Michała, ten Andrzeja. Podczas tej pracy musieli zmagać się z oporem materii, własnych rąk i całego nieposłusznego ciała. Ich wyroby wystawiane na kiermaszach, aukcjach niewiele odbiegają od prac rzemieślników i kupujący chwalą za sprawne ręce wychowanków Ośrodka dla Niepełnosprawnych Miłosierdzie Boże Caritas Archidiecezji Katowickiej w Borowej Wsi.

Zajęcia ceramiczne to jedne z dziesięciu warsztatów terapii zajęciowej organizowanych od rana do 15.00 dla wychowanków ośrodka.

— Uczestniczą w nich młodzi po ukończeniu 16. roku życia, którzy otrzymali grupę inwalidzką ze wskazaniem na rodzaj zajęć — wyjaśnia dyrektor ośrodka Grzegorz Węgiel. — Warsztaty terapii aktywizują ich, uczą punktualności, obowiązkowości, skupienia, a niektóre, na przykład zajęcia z gospodarstwa domowego, wykonywania podstawowych czynności, takich jak wiązanie butów, smażenie jajecznicy. Przygotowują do zatrudnienia w zakładzie pracy chronionej, rozwijają talenty.

Halinka przychodzi do pracowni plastycznej codziennie.

— Niedawno malowałam na szybie, teraz wyszywam żółtą gruszkę, obojętne mi co, ale lubię to, co robię — mówi zanurzając igłę w szarym płótnie. — Dobrze mi tu, mam fajnego pana Darka, panią — śmieje się. Obok wyszywają dwie koleżanki, które przyszły na chodzikach. Przy innym stole Marta maluje wazon z drobnymi, białymi kwiatami za pomocą metalowej opaski na głowie i przymocowanego do niej uchwytu na pędzel. Dagmara tka kilim.

— Każdy tu pracuje jak może, dziewczęta, które mają czterokończynowy niedowład i nie potrafią posługiwać się nożyczkami, wykłuwają kwiatki igłą. Kiedy Halinkę bolą oczy, to odpoczywa — tłumaczy wychowawczyni Renata Bąk. I zwierza się. — Gdy kogoś poznaję, boję się, czy wzbudzę jego zaufanie, czy się spodobam, ale zwykle nam się układa. Prace wysyłamy na konkursy, dajemy w upominkach.

W pracowni introligatorskiej pod okiem pana Krzysztofa, Sebastian, Paweł, Robert i Harald przycinają zeszyty. Na oprawę czekają archiwalne numery „Gościa” z 1929 r.

Jest 15.00 — kończą się warsztaty terapii. Po podjazdach śmigają na wózkach wracający ze szkoły uczniowie — podstawówek, gimnazjów, szkół średnich, studenci i... przedszkolaki.

— Codziennie dowozimy 85 uczniów do 12 szkół z klasami integracyjnymi w Gliwicach, Rudzie, Katowicach, Mikołowie i Bytomiu — wyjaśnia dyrektor. — W żadnym innym ośrodku w Polsce uczniowie nie są wożeni na lekcje. W żadnym też innym ośrodku nie przebywa 150 niepełnosprawnych ruchowo, dlatego w pracowni rehabilitacyjnej pomaga im aż 7 rehabilitantów i ich szef dr Przemysław Sawaryn.

— Rehabilitacja jest długotrwała, efekty mało zauważalne, ale dbamy o utrwalanie postępów, utrzymanie stanu chorych na dobrym poziomie — mówi.

— Rehabilitujemy osoby z upośledzeniem narządu ruchu, porażeniem mózgowym, urazami kręgosłupa, przepuklinami oponowo-rdzeniowymi, dystrofią mięśni.

Na stole ćwiczy muskularnie zbudowany Roman, narzeczony Uli, która przed chwilą wróciła z pracy. Jak po cichu mówi Ula, niedługo planują ślub. Czarnowłosa, uśmiechnięta Ula na wózku, tu skończyła podstawówkę i wyuczyła się na krawcową. Jako jednej z niewielu udało jej się znaleźć pracę poza ośrodkiem. Należy też do oazy i w tym roku ma zostać animatorką. Mieszka w mieszkaniu „rodzinkowym” (kilku pokojach zajmowanych przez 10 osób) razem z równolatkami Basią, Marzeną, Ewą i dwiema małymi dziewczynkami: Beatką z porażeniem dziecięcym i Kasią z zespołem Downa. Starsze traktują dzieciaki jak młodsze siostry. Marzena, która tu skończyła szkołę średnią i wybiera się na studia, często wyjeżdża do świetlicy w Rudzie, gdzie zajmuje się małymi dziećmi, pomaga w lekcjach, organizuje zabawy.

— Do domu bym nie wróciła, mieszkania są nieprzystosowane dla osób na wózkach, byłabym odcięta od świata — mówi.

W starej części budynku znajduje się 7 mieszkań chronionych. Tu mieszkają usamodzielnieni podopieczni ośrodka, zatrudnieni w zakładzie pracy chronionej „Kuncar”. W przytulnej kuchence gospodarze oglądają telewizor — Irena na wózku, Mariusz na krześle.

— Pobraliśmy się 4 miesiące temu — śmieje się Irena, długowłosa blondynka. — Tu, w kaplicy pobłogosławił nam nasz ksiądz Krzysztof Bąk, bawiliśmy się w ośrodku w Halembie. Poznali się 8 lat temu, jeszcze w podstawówce. Mariusz chwali ośrodek, bo tu mógł zdobyć wykształcenie i poznać Irenę. Irena, bo tu zajęła się dziś 10-letnią Kasią z porażeniem mózgowym, przywiezioną z domu małego dziecka, teraz mieszkającą razem z nimi. Irena jest jej prawnym opiekunem i razem z Mariuszem starają się o adopcję małej.

— Niektórzy uważają, że niepełnosprawni mają postawę roszczeniową, żądają opieki, a tu wręcz przeciwnie — Irenę nazywają matką Polką, bo tak lubi się opiekować innymi — podkreśla dyrektor. Sam jest prawnym opiekunem 10-letniej Oli. Ksiądz Krzysztof Bąk sprawuje prawną opiekę nad Małgosią i Maćkiem. Podopieczni ośrodka przyjeżdżają tu z całej Polski, często z rodzin niewydolnych, patologicznych, pozbawionych praw rodzicielskich, ale i starszych wiekiem, nie radzących sobie z niepełnosprawnym dzieckiem.

— Mają szczęście, bo to ośrodek na poziomie zachodnioeuropejskim, pozwala im się rozwijać — komentują mieszkańcy Borowej Wsi.

Wychowawcy są tu nieprzypadkowi. Dyrektora Węgla założyciel ośrodka ks. Krzysztof Bąk zna od ósmej klasy. Grzegorz Fijałkowski — kierownik działu gospodarczego, zarządzajacy 8 budynkami i 24 ha ziemi, był rekomendowany jako dobry ministrant z pobliskiej parafii. Mają serce do swojej pracy. Irena, kiedy przyjechała tu z ośrodka prowadzonego przez siostry zakonne, zapytała dzisiejszego dyrektora, czy jest zakonnikiem. A ten zażartował, że tak, ale bezhabitowym. I uwierzyła, bo taki był miły, spokojny. Opiekunowie mieszkają blisko ośrodka, bo muszą być dyspozycyjni. Zależy im, żeby w społeczeństwie niepełnosprawnych traktować na równi z innymi.

— Trzeba ich kochać, nie bać się ich, nie czuć niepokoju, samemu wprowadzać wiele humoru — mówi kapelan, zastępca dyrektora ośrodka ks. Krzysztof Bąk.

— Pani nie potrafi wyhaftować takiej ładnej gruszki jak Halinka, ja też wielu rzeczy nie umiem — tłumaczy Dariusz Latos, kierownik warsztatów terapii zajęciowej. — Zdrowi wielu rzeczy nie potrafią, a niepełnosprawnym to się udaje.

— Niedobrze, jeśli niesprawnych fizycznie traktuje się jak niesprawnych umysłowo — mówi Grzegorz Fijałkowski. — Jeden z naszych wychowanków Arek, z uszkodzeniem kręgosłupa po skoku do wody, starał się o kredyt na budowę domu. W czasie podpisywania dokumentów niesprawną dłonią nie złożył takiego samego podpisu i wtedy pani w okienku zapytała, czy nie jest ubezwłasnowolniony w swych działaniach... To nie jest tak, że nad człowiekiem na wózku trzeba się litować, on jest taki jak inni, pracuje, ma świetne pomysły.

Tylko trzeba go traktować po ludzku.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama