Wiarygodność prasy...
Obniżenie wiarygodności mediów jest złe ze społecznego punktu widzenia. Ostatnie lata dowiodły najlepiej, jak dużą rolę może pełnić prasa, ujawniając afery polityków z układu rządzącego.
Zacznę od anegdoty. Swego czasu wiceprezydentem Kraków; został profesor geologii - człowiek mądry, energiczny, ale... nosząc] kolczyk w uchu. Wśród starszych i bar dziej godnych „krakauerów" zawrzało, a kiedy jedna z moich znajomych usiłowała przed dostojną ciotką usprawiedliwić wiceprezydenta, że ten kolczyk noszony jest ze względów zdrowotnych, usłyszała - „no tak nie dość, że z kolczykiem, jeszcze hipochondryk". Podobnie jak krakowska ciocia działają ostatnio polskie media. Rząd Kazimierza Marcinkiewicza krytykowany jest niemal za wszystko. Zapowiada podniesienie akcyzy na paliwo - „PiS nie spełnia przedwyborczych obietnic". Spełnia obietnicę, mówiąc np. o konieczności ponownego przyjrzenia się pospiesznej prywatyzacji Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa - prasa przestrzega przed socjalistycznymi zapędami re-nacjonalizacji. Nikt nie wyjaśnia, że chodzi tu o ewentualne odzyskanie kontroli nad sieciami przesyłowymi, czyli rurociągami, którymi transportowane są strategiczne surowce i które to sieci w większości krajów pozostają pod kontrolą państwa. Próbę reformy służb specjalnych przedstawia się jako sposób na ich upolitycznienie. I nawet tak wydawałoby się mało kontrowersyjna decyzja jak ujawnienie planów Układu Warszawskiego u części mediów wywołała ubolewania z powodu „lekkomyślnego kroku, który doprowadzi do dalszego oziębienia stosunków z Rosją".
Dziennikarze nie ograniczają się tylko do krytyki realnych posunięć gabinetu. Niemal od początku ulubionym zajęciem komentatorów stało się wróżenie, do czego doprowadzi ewentualna koalicja PiS z populistycznymi Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin.
W to, że do wspólnego rządu dojdzie, większość żurnalistów przez cały czas nie wątpi. Różnią się tylko pomysłami, co też Lepper mógłby za swoje poparcie otrzymać - Ministerstwo Rolnictwa czy Gospodarki, a może miejsce w spółkach Skarbu Państwa lub administracji lokalnej. Uczciwie trzeba przyznać, że mediom pomaga Samoobrona, która ustami swoich znaczących działaczy, np. Renaty Beger, co pewien czas zapewnia, że ich kadry są gotowe.
Następnym tematem kasandrycznych przepowiedni stał się „skok na media publiczne". PiS „już się do niego spręża". Prasa przestrzega więc przed komisarzem Jackiem Kurskim w telewizji, przed reformą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która to reforma zdaniem gazet ma całkowicie upolitycznić i podporządkować rządzącym znaną z dotychczasowego obiektywizmu i niezależności instytucję.
Najdalej posunął się tygodnik „Polityka", dowodząc piórem Teresy Boguckiej, że upolitycznienie telewizji już nastąpiło. Telewizyjne „Wiadomości" zdaniem „Polityki" wyraźnie faworyzują rządzący układ, podczas gdy „Fakty" pozostają według tegoż tygodnika obiektywne. To, że odczucia widzów i niezależnych ekspertów, jak wykazują badania, są akurat odwrotne, dziennikarzom specjalnie nie przeszkadza.
Co kieruje większością polskich mediów? Częściowo jest to prawdopodobnie syndrom Platformy Obywatelskiej, czyli obrażanie się na rzeczywistość i wyborców, że wygrali nie ci, co powinni. Wielu dziennikarzy w zakończonej niedawno kampanii wyborczej dosyć wyraźnie opowiedziało się za jedną ze stron. Tymczasem pupile przegrali, trzeba więc udowodnić społeczeństwu, że to nie ono, ale światła czwarta władza miała rację.
Innym powodem mogą być powiązania niektórych redakcji z Platformą czy też usuniętym w cień przez wybory poprzednim układem (mam na myśli nie tylko SLD). Spotkałam się także z teorią, że w grę wchodzi strach przed zapowiadanym przez PiS czyszczeniem życia politycznego, w tym radykalną reformą służb specjalnych. Wziąwszy pod uwagę ostatnio ujawnione informacje na temat tzw. grupy Leśniaka, czyli wywodzących się z SB funkcjonariuszy UOP, którzy w latach dziewięćdziesiątych inspirowali publikowanie krytycznych artykułów wobec prawicy - nie można tego wykluczyć. Chociaż to akurat raczej margines niż szersze zjawisko.
Natomiast, moim zdaniem, większość polskich dziennikarzy popełnia kardynalny błąd. Krytykując w czambuł wszystko, osłabiają wagę własnych argumentów. Gabinet Marcinkiewicza, podobnie jak każdy, robi i będzie robił błędy. Sama mogę na poczekaniu kilka wymienić - wycofanie z Trybunału Konstytucyjnego ustawy o emeryturach górniczych, słynne „becikowe", wpadka nowego ministra rolnictwa, który w Brukseli oznajmił, że nie będzie negocjował cen cukru, bo ma swoją godność. No, ale jeżeli suchej nitki nie zostawia się na wszystkim, to w efekcie ludzie przestają zwracać uwagę także na słuszne zastrzeżenia.
Poza tym odnoszę wrażenie, że media zanadto przejęły się rolą czwartej władzy zapominając, iż ich zadanie polega na kontroli, a nie na kształtowaniu polskiej sceny politycznej. Tutaj przechodzę do następnej sprawy, czyli Platformy Obywatelskiej.
Dziennikarze zaczynają być nieco rozczarowani zachowaniem swego faworyta i starają się wskazać mu właściwą drogę. Zdaniem wielu komentatorów jest nią zwrot na lewo i jakieś przyszłe sojusze z lewicą, tworzoną np. przez odchodzącego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ponieważ tzw. doły PO przeciw temu pomysłowi ostro protestują, niektórzy bardziej światli żurnaliści doradzają szefom Platformy, aby nie przejmowali się - tu cytat „prowincjonalnym drobnomieszczaństwem". Nie mam nic przeciwko temu, by dziennikarze, tak jak to było w kwestii tworzenia koalicji PO-PiS nawoływały w imieniu elektoratu polityków do opamiętania, nie powinny jednak stawiać się w roli autorytetów gardzących „szarym tłumem".
To wszystko są niebezpieczne zabawy. Obniżenie wiarygodności mediów jest złe ze społecznego punktu widzenia. Ostatnie lata dowiodły najlepiej, jak dużą rolę może pełnić prasa, ujawniając afery polityków z układu rządzącego. Jeżeli jednak czytelnicy nabiorą przekonania, że większość medialnych enuncjacji to propaganda, skończy się jak z pasterzem, owcami i wilkiem. Po kilkakrotnym fałszywym alarmie nikt już pasterzowi nie uwierzył, a kiedy wilki naprawdę zaatakowały stado, ludzie nie przyszli z pomocą i owce zostały pożarte.
Nie ma ceny, którą warto zapłacić za utratę wiarygodności. Trochę przesadzonym memento jest tutaj historia mediów rosyjskich. W 1996 roku, kiedy groziło, że w wyborach prezydenckich zwycięży komunista Ziuganow, rosyjscy dziennikarze, jak jeden mąż, rzucili się w obronie Jelcyna. W walce z komunistą wszystkie chwyty były dozwolone - czarna propaganda, naciąganie faktów, twierdzenie, że społeczeństwo nie dorosło do tego, by pozwalać mu na całkiem wolny demokratyczny wybór. Moi rosyjscy koledzy twierdzili wówczas, że cel uświęca środki - wszystko byleby ustrzec Rosję przed powrotem nacjonalizmu i komunistycznych haseł. Jak się skończyło, każdy widzi.
Wielu komentatorów ubolewa nad słabą polityką zagraniczną obecnego rządu, nieprzemyślanymi wypowiedziami psującymi krew zachodnim sąsiadem. Istotnie większość zachodnich gazet mocno krytykuje polską zwycięską prawicę. Angielski „The Guardian", niemiecki „Der Spiegel" czy francuski „Le Mond" piszą o populistycznym, nacjonalistycznym, eurosceptycznym ugrupowaniu. Już nawet polskie media zaczynają nieśmiało przyznawać, że te sformułowania są zbyt ostre i niesprawiedliwe. Czy jednak przypadkiem do użycia takiego tonu nie skłoniły zachodnich dziennikarzy artykuły ich polskich kolegów i lament, jaki po wygranych przez PiS i Lecha Kaczyńskiego wyborach podniosła polska prasa?
opr. mg/mg