Recenzja filmowej wersji "Harrego Pottera" (Harry Potter and the Philosopher's Stone, USA 2001, reż. Chris Columbus)
Stworzony przez Joanne K. Rowling Harry Potter w krótkim czasie stał się idolem nastolatków na całym świecie. W ciągu zaledwie kilku lat książki opowiadające o jego przygodach przetłumaczono na 46 języków, a ich łączny nakład przekroczył zawrotną liczbę 100 mln egzemplarzy. Autorka, jak się okazało, idealnie utrafiła w gusta młodego czytelnika i to bynajmniej nie dlatego, by tworzyła swe powieści „pod publiczkę”, podporządkowując się obowiązującym modom.
Owszem, uwzględniła tylko wrażliwość współczesnych odbiorców. I nagle okazało się, że pokolenie, niemal od kołyski wychowywane przed komputerem, potrafiło odłożyć bezmyślne gry sprawnościowe, wyłączyć magnetowid, w którym tkwiła kolejna produkcja ze Stallonem bądź Schwarzeneggerem i sięgnąć po książkę. (Wielkość tego sukcesu mogą chyba tylko docenić poloniści, bezskutecznie usiłujący przymusić swoich uczniów do przeczytania jakiejkolwiek lektury). Co więcej, w nieco nowocześniejszej szacie podała danie całkiem tradycyjne: bajkę (a wyrażając się bardziej fachowo — baśń), w której dobro zmaga się ze złem i nikt nie ma wątpliwości, po której stronie się opowiadać.
Cieszący się takim zainteresowaniem materiał literacki nie mógł nie zwrócić uwagi filmowców, którzy przygody Harry'ego Pottera postanowili przenieść na ekran. Już na samym początku przyjęto założenie, że ekranizacja ma być wierna duchowi pierwowzoru. Dlatego też od razu odrzucono rozmaite pomysły, sprowadzające się do tego, by powieść potraktować tylko jako pretekst czy punkt wyjścia. (Jedna z propozycji chciała przenieść Hogwart do Hollywood, a bohaterami opowieści uczynić amerykańskich studentów). Zachowano jednak nie tylko ducha, lecz i dokładny, poza koniecznymi skrótami i drobnymi zmianami, przebieg historii, a także brzmienie dialogów.
Nie oznacza to bynajmniej, że twórcy filmu nie wnieśli tu nic od siebie. Przeciwnie! Książka Rowling, pisana zgodnie z oczekiwaniami niecierpliwego czytelnika, który pragnie jak najszybciej podążać za akcją, minimalizuje warstwę opisową. I tu właśnie pole do popisu mieli scenografowie, autorzy kostiumów i plastycy, którzy wykreowali przepiękny bajkowy świat. Jego przedsmak poznajemy już na ulicy Pokątnej, gdzie Harry wraz ze swoim nowym opiekunem udaje się po zakupy przed rozpoczynającym się rokiem szkolnym, a także w lochach banku Gringotta. Jednak to tylko zapowiedź tej rzeczywistości, która roztacza się przed nami od momentu, gdy razem z Harrym schodzimy na peron 9 3/4 londyńskiego Dworca King's Cross, a na ekranie pojawiają się malowane miękkimi barwami obrazy, przypominające sielankowe, lecz nie kiczowate ilustracje. Bardziej surowa jest za to sama szkoła magii mieszcząca się w starym zamczysku. Tu, zwłaszcza na zakazanym trzecim piętrze i w podziemnych salach, potrafi wiać rzeczywistą grozą, znacznie większą niż na kartach książki.
W takiej oto pełnej magii i niesamowitej atmosferze rozgrywa się prosta, jak na bajkę przystało, historia walki jedenastoletniego Harry'ego i jego przyjaciół ze złym czarnoksiężnikiem Voldemortem, który pragnie przejąć władzę nad Hogwartem i całą krainą czarów. Twórcy filmu, podobnie jak autorka powieści, nie przybierają mentorskiego tonu. Swoje przesłanie przemycają, jakby mimochodem, między drobnymi zdarzeniami, czym niewątpliwie zjednują sobie młodego odbiorcę (i nie tylko), który nie ma poczucia, że jest pouczany i umoralniany, chociaż dzieje się to na każdym kroku. Zgromadzone magiczne przedmioty (dobrze znane z bajek słyszanych w dzieciństwie): różdżki, miotły, lustra, płaszcze, gadające zwierzęta, to nie sztuka dla sztuki, nie chęć pogrążania się w odrealnionym świecie czarów, lecz środek do wyrażania zupełnie poważnych treści.
Widać to choćby na przykładzie szkoły, do której uczęszcza Harry. Młodzi adepci czarodziejstwa w pocie czoła, całymi godzinami, wymachują na lekcjach różdżkami, wypowiadając rozmaite zaklęcia iź nic. Bez rezultatu. Nic się nie dzieje, albo, co gorsza, efekty są zupełnie różne od oczekiwanych. Czyż nie jest to bardzo obrazowe, żeby nie powiedzieć „łopatologiczne”, pokazanie, iż w życiu do wszystkiego dochodzi się ciężką pracą i nie ma drogi, po której idzie się bez wysiłku! (choć czasem nam się marzy, by nasze problemy rozwiązały się właśnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki).
Zagorzali przeciwnicy „Harry'ego Pottera” utrzymują, że Rowling, a za nią twórcy filmu, propagują okultyzm, New Age i parę innych bezbożności. A najbardziej martwi ich to, że jakiś nastolatek będzie próbował podyskutować ze zwierzęciem (jak Harry w ZOO z wężem) lub, co gorsza, spróbuje coś zaczarować. Przyjmując ten punkt widzenia, należy zakwestionować także „Czerwonego Kapturka” i wiele innych baśni, na których, całkiem nieźle, wychowało się wiele pokoleń. I jakoś nikomu dotąd nie przyszło do głowy, że mogą one komukolwiek zaszkodzić. Przeciwnie, widziano w nich zawsze doskonały środek wychowawczy, skuteczniejszy od grożenia palcem i ciągłego pouczania.
„Harry Potter” pełni podobną funkcję, choć oczywiście ze względu na czas powstania i założonego odbiorcę, ma swoją specyfikę. Nie zaczyna się od zwyczajowego „za górami, za lasamiź ”, bo akcja dzieje się tu i teraz, a miotła, która jest marzeniem młodych czarodziejów to „Nimbus 2000”. Świat czarów i magii jest równoległy do naszego. Lecz nie ma obawy, że nastoletni czytelnik zostanie uwiedziony marzeniem o nim. Na to także znajduje odpowiedź tak w powieści, jak i w filmie.
Oto pewnego dnia, błądząc po zamku, Harry znajduje w opuszczonej sali stare lustro. Chłopiec staje przed nim i ku swemu zdziwieniu spostrzega, że do jego odbicia dołączają nieżyjący rodzice, których nawet nie znał. Gdy przed zwierciadłem staje jego przyjaciel Ron, widzi siebie jako kapitana zwycięskiej drużyny, który trzyma w ręku puchar szkoły. Prof. Dumbledor tłumaczy, że lustro ukazuje nasze najskrytsze tęsknoty i dlatego zgubiło już wielu. Bo nie daje ono ani wiedzy, ani prawdy, a tylko pogrąża w kontemplacji marzeń, które odrywają od życia. Czyż ta scena, tak bardzo nasycona emocjonalnie, nie odsyła czytelnika i widza z powrotem do jego życia, teraz już bogatszego o nauki płynące z wyimaginowanych perypetii mieszkańców Hogwartu?
opr. mg/mg