Jak i z czego żyje polski żak?

Jak może się utrzymać polski student?

W ciągu ostatnich czterech lat liczba studentów w Polsce wzrosła prawie czterokrotnie. Coraz więcej młodych ludzi zdobywa wykształcenie w nowo powstałych uczelniach prywatnych. Te, choć płatne, wbrew dość powszechnemu i bardzo krzywdzącemu mniemaniu, nie są jedynie oazą dla dzieci z najbogatszych rodzin. Uczelnie państwowe realizują zapisane w Konstytucji RP prawo do bezpłatnej nauki, ale o mityczności darmowej nauki zarówno studenci, jak i ich rodzice przekonują się bardzo szybko.

Kogo dzisiaj stać na studia? Być może to pytanie należałoby postawić inaczej — kogo dzisiaj stać na to, żeby nie studiować? To już mała prowokacja, ale faktem jest, że wymagania stawiane przez współczesność stale rosną i jeśli ktoś myśli o karierze, czy chociażby znalezieniu pracy, wielkiego wyboru nie ma. Musi zdobyć wykształcenie. Argument, że całe rzesze studentów ustawiają się w kolejkach po posadę w pośredniaku jest tylko połowiczny. Nawet dzisiaj osoba po studiach znajduje pracę dwa razy szybciej niż pozostali. Wykształcenie to inwestycja, ale żeby inwestować... trzeba mieć pieniądze.

Miasto w mieście

Tylko na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu studiuje w sumie przeszło 40 tysięcy studentów. W sumie, bo w tej liczbie są również ci ze studiów zaocznych, wieczorowych czy eksternistycznych. Ponad połowa z nich to studenci

stacjonarni, z czego 5 tysięcy stanowią właśnie przyjęci na pierwszy rok. Uniwersytet to z reguły największa uczelnia, ale przecież nie jedyna. Jeśli do uczelni państwowych dodamy coraz większą liczbę uczelni prywatnych, to okaże się, że w takim mieście jak Poznań studenci stanowią kilkudziesięciotysięczną rzeszę. Część z nich oczywiście mieszka na miejscu, część dojeżdża, ale większość jest zmuszona do czasowego osiedlenia się przy uczelni. Wiąże się to oczywiście z kosztami zakwaterowania, wyżywienia i w ogóle w dużej mierze samodzielnego życia.

Dostać akademik

Pierwszym problemem początkującego studenta jest oczywiście znalezienie mieszkania. Oczywistym rozwiązaniem wydaje się być akademik. Jednakże miejsc jest zawsze kilka razy mniej niż chętnych. Dla przykładu, Uniwersytet Adama Mickiewicza dysponuje 2943 miejscami w 6 domach studenckich, z czego wynika, że miejsce w domu studenckim znajdzie zaledwie co 7 student. Władze uczelni zmuszone są więc przyjąć dość rygorystyczne krytera przydziału. Po pierwsze, o miejsce w akademiku może ubiegać się osoba, której dojazd skutecznie utrudniłby lub uniemożliwił studiowanie, czyli mieszkająca w oddaleniu co najmniej 30 kilometrów. Po drugie, czy raczej jednocześnie, znajduje się w trudnej sytuacji materialnej. Za taką uważa się dochód na jednego członka rodziny nie przekraczający 500 złotych brutto.

— To przecież mniej niż 400 złotych na rękę, a jeśli ktoś będzie miał 450, to i tak nie znaczy, że będzie się w stanie za to utrzymać w dużym mieście — mówi Tomasz Cyraniak p.o. Przewodniczącego Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

Do NZS-u przychodzi bardzo wielu studentów, którzy nie dostali akademika.

— My możemy jedynie zbadać ich sytuację materialną i napisać opinię, którą i tak rozpatrzy Wydziałowa Komisja Egzaminacyjna. Tak czy inaczej, miejsc nie starczy dla wszystkich potrzebujących — mówi Tomasz Cyraniak.

I tak nie za darmo

Przyznanie miejsca w akademiku nie wiąże się z darmowym zakwaterowaniem. Cena jest zależna od standardu akademika i ilości osób, z którymi przyjdzie dzielić pokój. Ceny wahają się od 150 złotych w pokojach 4-osobowych do ponad 200 złotych w pokojach 2-osobowych. To najczęściej więcej niż kwota stypendium socjalnego i już niewiele mniej niż cena kwatery prywatnej. Tych na szczęście nie brakuje, choć można trafić różnie, bo nieraz studenci w ciągu roku szukają nowego lokum ze względu na szczególne rygory dotyczące korzystania z łazienki czy kuchni. Bywa i odwrotnie, kiedy to student o mocno nieustablizowanym trybie życia proszony jest o opuszczenie lokalu. Na razie podaż mieszkań przewyższa popyt.

— W tej chwili w Biurze Kwater Studenckich leży około stu ofert. Ceny oscylują wokół 250-300 złotych. Za trzysta złotych miesięcznie można już wynająć samodzielny pokój — zapewnia Jakub Ryfa, przewodniczący rady Okręgowej Zrzeszenia Studentów Polskich w Poznaniu.

Nie samą nauką student żyje

Zakwaterowanie do pełni studenckiego szczęścia nie wystarczy. Student, aby jakkolwiek skutecznie mógł przyswajać wiedzę, musi jeszcze zasilić swój mózg odpowiednią dawką minerałów, węglowodanów, witamin i cukrów. Takowy opis wydaje się być uzasadniony, albowiem nie każda matka to, co jej pociecha spożywa na studiach, nazwałaby posiłkiem.

— Studenci zakładają, że 10 złotych dziennie na jedzenie powinno wystarczyć. Niestety, wcale nierzadkie są przypadki, w których na ten cel przeznacza się mniej niż 200 złotych miesięcznie, a to już raczej niewesoła sytuacja — przyznaje Jakub Ryfa.

Względność tej kwoty polega jeszcze na tym, że nie każdy student ma pełny dostęp do kuchni i możliwość samodzielnego gotowania, często też zajęcia są tak poukładane, że przebywa poza miejscem zamieszkania od rana do wieczora, a gotowy posiłek jest znacznie droższy.

Pewnym rozwiązaniem jest spożywanie obiadów w stołówkach studenckich, które są stosunkowo tanie, jeśli wykupi się na nie stosowny abonament.

Cena jednego obiadu bywa różna w zależności od uczelni. Na uniwersytecie wynosi 5 złotych. Cenę posiłku ustala corocznie rektor w uzgodnieniu z samorządem studenckim. W ten sam sposób ustalana jest też wysokość dopłaty do tych obiadów — obecnie 2,5 złotego dopłaca uczelnia.

Dlatego nadal bezcenna jest tak zwana „wałówa” z domu, ale w tym wypadku należy wyliczyć, czy koszt dojazdu nie przekroczy zysków z domowego jedzenia.

— To właśnie biedniejsi studenci siedzą na miejscu. Do domu częściej jeżdżą ci, których na to stać — mówi przewodniczący ZSP.

Wiedza za złotówki

Sam proces kształcenia również nie jest tak zupełnie bezpłatny — począwszy od podręczników, a skończywszy na materiałach na poszczególne zajęcia. Zbiory biblioteczne nie są w stanie zaspokoić naukowych potrzeb wszystkich studentów, więc kto przegra w kolejce w bibliotece, będzie musiał sięgnąć do własnej kieszeni.

— Często kserowanie materiałów na jedne ćwiczenia to kwota rzędu nawet 20-25 złotych. Jeśli takich ćwiczeń będzie kilka w tygodniu, to miesięcznie nie można tego traktować jako jedynie marginalnego wydatku — zauważa Tomasz Cyraniak.

Te wydatki w dużym stopniu zależą od charakteru studiów na poszczególnych wydziałach. W mniejszym, lub większym stopniu dotyczą jednak wszystkich studentów.

Jakub Ryfa twierdzi, że najwięcej kosztuje sam początek semestru, później te wydatki spadają.

— Wielu profesorów pisze własne podręczniki i skrypty i na pierwszym wykładzie informuje, że jeśli ktoś nie chce notować, to tam i tam może nabyć taki a taki podręcznik — wyjaśnia.

Zawsze można jeszcze ustawić się w kolejce do pożyczania pożyczonego czy kserokopii, ale w takim wypadku można raczej zapomnieć o samodzielnym kształtowaniu swojego rozkładu dnia i... nocy.

Stypendia mało socjalne

Z powyższych wydatków uzbiera się niezła kwota, która nieco modyfikuje spojrzenie na darmową oświatę w Polsce. W przypadku studentów prywatnych uczelni trzeba doliczyć jeszcze czesne. Co z tego wynika?

— W naszej ocenie zaledwie 30 procent studentów nie ma problemów finansowych. Pozostali po prostu muszą sobie jakoś radzić. Tak się składa, że ci pozostali pochodzą najczęściej z małych miasteczek i obszarów wiejskich — mówi Jakub Ryfa.

Studenci będący w trudnej sytuacji materialnej mogą ubiegać się o stypendium socjalne, które przyznaje się na czas jednego bądź dwóch semestrów. Na uniwersytecie student pierwszego roku może liczyć na 160 złotych socjalnego, kolejnych lat na 120 złotych. Różne są losy tak zwanego dodatku dojazdowego (albo jest, albo go nie ma), a to kolejne kilkadziesiąt złotych. W wyjątkowych przypadkach stypendium socjalne może zostać podniesione o 100 procent, ale są to już naprawdę przypadki szczególne. Regulaminy uczelni przewidują także dopłaty do zakwaterowania czy jednorazowe zapomogi, ale ich wypłacanie i tak zależy od stanu uczelnianej kasy, więc raczej nie należy zbytnio na nie liczyć.

Pozostaje jeszcze stypendium naukowe, które może wynosić od 170 do 255 złotych.

— W ubiegłym roku najwyższe stypendium naukowe sięgało 250 złotych, socjalne 180 złotych, z czego 60 złotych to był dodatek dla tych, którzy znajdują się w wyjątkowo trudnej sytuacji materialnej. Można się jeszcze było ubiegać o tzw. „dojazdowe”. Jak to zsumujemy, to i tak będziemy poniżej krajowego minimum socjalnego — zauważa Tomasz Cyraniak studiujący na wydziale teologii UAM.

Tani student

Na stypendium naukowe nie może liczyć więcej niż 25 procent studentów danego wydziału. W czasach, kiedy studia stały się kluczem do przyszłości, a nie jedynie przedłużaniem młodości, trzeba się liczyć z tym, że do pobierania najniższego stypendium potrzebna będzie średnia ocen 4,5-4,6. Na taki wynik nie da się oczywiście zapracować tylko w sesji. Wymaga poświęcenia nauce również znacznej części regularnego semestru.

Dlatego też nie tylko ci, którzy absolutnie muszą, ale także ci, którzy kierują się ekonomiczną kalkulacją, decydują się na pracę zarobkową w czasie studiów. Paradoksalnie, sprzymierzeńcem studentów w tej materii stało się polskie prawo.

— Jako że studenci są już ubezpieczeni na uczelni, to pracodawcy nie muszą za nich płacić składek ZUS. Dlatego student, który chce znaleźć pracę, prędzej czy później ją znajdzie. Oczywiście, problemem jest to, że w ten sposób zabierają miejsca pracy absolwentom — mówi Jakub Ryfa.

Obwinianie studentów za ten stan rzeczy byłoby nietaktem. Tym bardziej, że owa „praktyka zawodowa” często okazuje się decydującym argumentem przy szukaniu posady już z dyplomem w garści.

Nocne czuwanie

Tym wszystkim, którzy skończyli studia 20 lat temu, trzeba wyjaśnić, że coś takiego jak studenckie spółdzielnie pracy już nie funkcjonuje. Obowiązuje wolny rynek. Studenci szukają każdej pracy z jednym zastrzeżeniem.

— Ważne jest to, aby jednokrotna uzasadniona studiami nieobecność nie zrywała kontraktu. Wbrew temu, co się mówi, studenci bardzo często chodzą na zajęcia, również te nieobowiązkowe i fakultatywne — mówi Tomasz Cyraniak.

Taki warunek najczęściej spełnia praca dorywcza lub stała, ale w mocno elastycznym czasie pracy. Studenci bardzo często pracują wieczorami czy w nocy. Wtedy można układać towary na półkach w supermarketach czy rozlepiać plakaty. Raczej trudno już o bardzo popularną jeszcze przed dziesięciu laty fuchę przy nocnym malowaniu pasów na jezdniach.

— Popularna jest za to posada stróża nocnego, bo pozwala łączyć pracę z nauką — zauważa przewodniczący NZS.

Za to przed literalnym czytaniem wszelkich ogłoszeń towarzyskich w rodzaju „miłe studentki” przestrzega Tomasz Cyrański — Osobiście w ogóle nie spotkałem się z takim przypadkiem, ale wiem że na jednej z poznańskich uczelni dziewczęta, które tak chciały dorobić na studia, zostały po postu wyrzucone.

Zjawiska takiego wykluczyć się nie da, jednak sami studenci uważają, że jego rozmiary są mocno przesadzone.

Co podać?

Może nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że większość wszelkiego rodzaju sieci barów szybkiej obsługi zatrudnia właśnie żaków. Głównie dzięki temu, że tydzień pracy można tam sobie kształtować bardzo dowolnie.

— Można pracować jedynie w weekendy, wieczorami, kilka dni w tygodniu, co studentom bardzo odpowiada — wyjaśnia Jakub Ryfa.

Posada barmana czy kelnerki w większych miastach również jest bardzo „uczelniana”. Nowym rynkiem, ale już dokładnie zagospodarowanym, są wielkie obiekty kinowe z wieloma salami projekcyjnymi.

Ile można zarobić? Jeżeli ktoś w różnych porach wypracuje cały etat, może liczyć na jakieś 650-800 złotych na rękę.

Wiedzą i potrafią

Proporcje miedzy czasem poświęconym na naukę i pracę (finanse) można sobie odpowiednio dozować. Ubocznym, ale pozytywnym efektem trudnej sytuacji finansowej większości polskich studentów jest zdobyte przez nich doświadczenie. Życie często weryfikuje jedynie teoretyczną wiedzę, a pracującego studenta, już po dyplomie, zapewne nie rozłoży pierwszy zawodowy stres czy szef, który akurat wstał lewą nogą. To pokolenie ludzi praktycznych, potrafiących się zmierzyć z dorosłym życiem w czasach dla absolwentów nie najlepszych. Problem w tym, że nadal stanowią oni jedynie ułamek naszego społeczeństwa. Energii w naszych realiach gospodarczych wystarcza im najczęściej na zapewnienie godziwego bytu sobie i swoim najbliższym, a przecież wiedza i zdolności tych ludzi powinny służyć całemu społeczeństwu. Od państwa powinni wymagać tylko jednego — stworzenia po temu odpowiednich warunków.

450 złotych co miesiąc

Od 1 października 1998 roku działa w Polsce system preferencyjnych kredytów studenckich.

O kredyt studencki mogą się starać zarówno studenci szkół państwowych, jak i niepaństwowych, a także uczący się zaocznie i wieczorowo. Mogą się starać studenci każdego roku pod warunkiem, że rozpoczęli studia przed ukończeniem 25 roku życia. Na potrzeby finansowania tego systemu stworzono specjalny fundusz w Banku Gospodarstwa Krajowego SA. Wytypowano także 9 banków udzielających tych kredytów.

Atrakcyjność kredytu studenckiego polega na tym, że student biorący kredyt rozpoczyna jego spłatę z odsetkami rok po ukończeniu studiów, a wysokość odsetek spłacanych przez kredytobiorcę wynosi połowę stopy redyskontowej NBP. Okres spłaty kredytu trwa nie krócej niż dwukrotność okresu, na jaki został udzielony. Przez cały okres studiów i rok po ich ukończeniu należne bankom odsetki płaci państwo. Wysokość raty pożyczki na rok akademicki 2002/2003 wynosi 450 złotych.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama