Przed wizytą Ojca Świętego w diecezji Banja Luka (22.06.2003)
Dnia 22 czerwca br. Jan Paweł II udaje się na kilka godzin do diecezji Banja Luka. Głównym celem wizyty jest beatyfikacja bośniackiego intelektualisty Ivana Merza (1896-1929). Od strony protokolarnej podróż ta należy do najtrudniejszych, ponieważ Bośnia i Hercegowina jako państwo nie mieści się w międzynarodowych standardach politycznych (praktycznie krajem zarządzają wojska SFOR), a dodatkowo jeszcze społeczeństwo jest boleśnie podzielone.
Banja Luka, obok metropolii w Sarajewie i biskupstwa w Mostarze, jedna z trzech katolickich stolic biskupich w Bośni i Hercegowinie, jest jednocześnie stolicą polityczną Republiki Serbskiej w obrębie Bośni i Hercegowiny, z własnym prezydentem, rządem i parlamentem. W roku 1989, po śmierci poprzednika, biskupem diecezji Banja Luki został ks. Franjo Komarica. W roku 1991 rozpoczęły się krwawe czystki etniczno-religijne, przypominające prześladowania Kościoła starożytnego. Ich głównym celem było zniszczenie wspólnoty katolickiej, która na początku wojny liczyła około 140 000 katolików i miała kilkudziesięciu kapłanów; wojna spowodowała wygnanie ponad 100 000 bośniackich katolików, którzy rozproszyli się w 26 krajach świata. Pozostało zaledwie ok. 30 000 katolików. Męczeńską śmierć poniosło co najmniej kilkuset katolików, w tym 8 księży i jedna Siostra zakonna. W pozostałych diecezjach Bośni i Hercegowiny sytuacja jest podobna.
Z biskupem Banja Luki poznałem się jeszcze w roku 1976. Na dworcu kolejowym w austriackim Innsbrucku gościa z Polski powitał trzydziestoletni wówczas ksiądz Franjo Komarica, doktorant teologii na tamtejszym Uniwersytecie. Wnet znaleźliśmy wspólny język i nie zabrakło tematów do rozmowy. W pamięci utkwiło mi coś, co wtedy wydawało się niewiarygodne: ks. Franjo był przekonany, że po śmierci dyktatora Tity Bośnia i Hercegowina stanie się sceną najkrwawszej wojny domowej w dziejach Europy. Nie wiedział wówczas, że to on będzie bohaterem i ofiarą tej straszliwej wojny...
Przez kilka lat wymienialiśmy listy, potem siłą rzeczy kontakty stały się mniej intensywne. W roku 1989 ks. Franjo Komarica został biskupem rodzinnego miasta Banja Luki, o czym dowiedziałem się od księży chorwackich. Nazwisko biskupa Banja Luki usłyszałem też z ust Jana Pawła II, który kilkakrotnie publicznie przypomniał jego heroiczną postawę. Wiosną 2002 udało mi się zdobyć adres biskupa Franja i napisałem do niego list, nawiązując do dawnej przyjaźni, nie kryjąc jednocześnie obaw, czy jest to właściwy moment do odnowienia kontaktu. Po paru dniach zadźwięczał telefon; w długiej, szczerej i emocjonalnej rozmowie biskup niezwykle serdecznie zapraszał do siebie, powtarzając: przyjedź, nie odmawiaj mi, możesz mi nie wierzyć, ale cały czas liczyłem na to, że uda się nam spotkać, przez wszystkie te lata korzystałem z okazji, żeby zdobyć twój adres, niestety bezskutecznie. Tak wiele rzeczy się od tego czasu wydarzyło. Zapraszam ciebie do Sarajewa, na jubileusz 120-lecia odnowienia struktury kościelnej w Bośni i Hercegowinie.” Takim zachętom trudno było się oprzeć. Z drżeniem i obawą, czy udźwignę ciężar spotkania z umęczonym Kościołem i jego biskupem, wraz z kolegą udaliśmy się w podróż samochodem przez Słowację, Węgry i Chorwację. Był lipiec 2002 roku.
Zaraz przy wjeździe do Republiki Serbskiej, w miejscowości o swojskiej nazwie Nova Topola, natknęliśmy się na zburzony kościół parafialny i wypalone probostwo. Jak się później dowiedzieliśmy, nigdy nie wyjaśniono, jaki los spotkał ks. proboszcza Ratko Grgića... W odległej o 25 kilometrów 150-tysięcznej Banja Luce niełatwo było znaleźć drogę do katolickiej katedry. W portierni hotelu ktoś poproszony o pomoc odwrócił się ostentacyjnie i zatopił w lekturze serbskiej gazety. Inni wzruszali ramionami i pośpiesznie się oddalali. Niektórzy po prostu nie wiedzieli. Dopiero uprzejmy serbski policjant, strzegący budynku parlamentu, objaśnił, jak trafić do katedry i do biskupa. Życzył miłego pobytu.
Biskup przyjął nas iście po królewsku. Żywiołowy, południowy temperament i autentyczna chrześcijańska duchowość, wspomnienie polskich katolików w Bośni po wyzwoleniu z niewoli tureckiej w drugiej połowie XIX wieku i obecnych księży bośniackich mających polskie korzenie (jeden z nich, jak się okazało, zna jeszcze język polski), wszystko to od początku stworzyło atmosferę głębokiego duchowego porozumienia. Ale obawy trwały nadal: jak wypadnie spotkanie z męczeńskim Kościołem?
Następnego dnia wraz z nim udaliśmy się do Presna c˙e, przedwojennego sanktuarium diecezjalnego św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Po kościele nie było nawet śladu. Podobnie jak ogromna większość katolickich świątyń (98 proc.), został wysadzony w powietrze i zniszczony do fundamentów. Młody proboszcz polskiego pochodzenia imieniem Zwonko - jego polskość biskup z dumą podkreślał - powiedział nam, że przeszkodzić w odbudowie Sanktuarium może mu tylko Pan Bóg, na co biskup powtórzył zapewnienie o swej wszechstronnej pomocy. W odbudowanym już probostwie zachowano kaplicę męczeństwa ks. proboszcza Filipa Lukendy i siostry Cecylii Grgić, spalonych 12 maja 1996 roku. Przed modlitwą biskup zapytał: „czy wiesz, że pod dywanem, na którym stoimy, jest jeszcze zakrzepła krew?”
W okolicach Prijedoru, gdzie jest największa w Europie kopalnia rudy żelaza, dziś zupełnie opuszczona i nieczynna, pracują dwie polskie zakonnice z Częstochowy. Biskup nazwał je „polskimi słoneczkami” na bośniackim niebie; mieszkają samotnie na pustkowiu, tylko raz w tygodniu przyjeżdża do nich ksiądz ze Mszą św. Po górskich bezdrożach poruszają się jeepem, katechizując w okolicznych wsiach, opiekując się chorymi, pomagając ubogim, czyli prawie wszystkim... Na pytanie, czy nie boją się żyć na odludziu w niebezpiecznym kraju, usłyszałem odpowiedź: „Bóg jest z nami, pod Jego opieką jesteśmy bezpieczne. Poza tym spotykamy samych dobrych ludzi, mamy pomoc biskupa. Nie boimy się ludzi, nie dzielimy ich na katolików, muzułmanów czy Serbów.” Nieopodal, w odległości kilkunastu minut jazdy, w księżycowym krajobrazie opuszczonej kopalni, stoi krzyż, przypominając, że to tu właśnie od pięćdziesięciu kul zginął ks. Ivan Grgić...
Z biskupem pojechaliśmy do jego domu rodzinnego na przedmieściach Banja Luki. Pani Komarica, matka jedenaściorga dzieci, mając 82 lata, przeżyła swoją martyrologię. „Ty jesteś matką biskupa?” „Tak.” „Jeśli za piętnaście minut jeszcze tu będziesz, poderżniemy ci gardło”. Zwołała więc mieszkające nieopodal dzieci z rodzinami, uniosła w górę różaniec i powiedziała spokojnie: „Idźmy, to nam wystarczy”. Powróciła do domu po trzech latach... W tym czasie jej syn przez ponad 250 dni był w areszcie domowym, bez telefonu, radia, telewizji, prądu elektrycznego, bez kontaktu z kimkolwiek... Nie wiedział, co się dzieje w kraju, czy Kościół w Bośni istnieje, czy katolicy jeszcze żyją... Ale najgorsze było jeszcze przed katolikami bośniackimi: prześladowania wzmogły się po umowie w Dayton (listopad 1995, USA), dzielącej kraj pomiędzy muzułmanów, Serbów i Chorwatów...
Do końca wojny biskup mieszkał w pięknej rezydencji, w piętrowym budynku przypominającym pałacyk. Obecnie zajmuje dwupokojowe mieszkanie w domu księży emerytów. Korzystając z funduszy rządowych Księstwa Luksemburg i Konfederacji Szwajcarskiej, przekształcił swą rezydencję w przychodnię lekarską. Gabinety lekarskie obsługują miejscowi lekarze: jeśli pracują gdziekolwiek indziej, czynią to z potrzeby serca, jeśli są bez środków do życia, otrzymują skromną zapomogę. Jako lekarz-dentysta pracuje tutaj miejscowa siostra zakonna, absolwentka medycyny w Stanach Zjednoczonych...
Rejestratorki nie pytają nikogo o narodowość, wyznanie ani o wojenną przeszłość. Pomoc medyczną otrzymuje każdy bez różnicy. - To nasza odpowiedź na zbrodnie, jesteśmy chrześcijanami - komentuje biskup.
opr. mg/mg