GDZIE MIESZKASZ, PANIE? – CHODŹ I ZOBACZ, NIE ROZCZARUJESZ SIĘ
Kiedy Jan Chrzciciel przedstawił dwom swoim uczniom Jezusa „Oto Baranek Boży”, oni od razu za Jezusem poszli. Jezus zaś obróciwszy się w ich kierunku zapytał: „czego szukacie?” Dzisiaj to pytanie Jezus stawia współczesnemu człowiekowi: czego szukasz w życiu? Młody człowiek szuka swego miejsca w społeczeństwie, poszukuje odpowiedniej szkoły, uczelni, pracy. Społeczeństwo dotknięte epidemią szuka szczepionek i lekarstw. Chorzy poszukują dobrych lekarzy. Człowiek poszukuje miłości, bo każdy jej pragnie. Wreszcie człowiek szuka prawdy, szuka sensu i celu życia.
Odpowiedź dwójki uczniów na pytanie Jezusa „czego szukacie?” jest zaskakująca: „Rabbi – to znaczy Nauczycielu – gdzie mieszkasz?” Pierwsza rzecz, która zwraca uwagę, to tytuł, jakim Jezus został obdarzony: Rabbi, tzn. nauczyciel. Dla tamtych ludzi Jezus był nauczycielem, autorytetem. Jeśli sami Go tak nazwali, to znaczy wiedzieli, że mogą Mu coś ważnego powiedzieć. A przede wszystkim mogą czegoś mądrego się dowiedzieć. Rodzi się w tym miejscu pytanie: kto jest dla mnie nauczycielem? Dzieci mają rodziców jako pierwszych nauczycieli, uczniowie w szkole mają swoich nauczycieli, studenci – wykładowców. Jednak w tym momencie chodzi o pytanie, kto jest moim autorytetem życiowym. Kto ma wpływ na mój styl życia, bycia i zachowania się. Jakiś aktor, sportowiec, piosenkarz, celebryta? Istnieje dobre kryterium sprawdzenia wiarygodności tego, komu się ufa: czy człowiek ten oddałby mi swój czas, zdrowie, a nawet życie? Tak postąpiłby rodzic, dobry nauczyciel, dobry lekarz, dobry duszpasterz. A idol? celebryta? autorytet internetowy?
Dalsza część odpowiedzi na pytanie „czego szukacie?” jest jeszcze bardziej zaskakująca. „Gdzie mieszkasz?” – pytają uczniowie. Pragną Jezusa bliżej poznać; chcą spędzić z Nim kilka godzin. Kiedy przychodzi się do czyjegoś mieszkania, to albo już istnieje głębsza więź osobowa, albo też w tym mieszkaniu zawiązuje się wspólnota; tamci ludzie chcą nie tylko słuchać Nauczyciela, ale poznać Jego styl bycia i życia. Pytanie „gdzie mieszkasz?” wyraża też jakąś głęboką tęsknotę za byciem z Nauczycielem, pragnienie bycia blisko Niego. Dzisiaj to pytanie jest formułowane w naszych sercach i umysłach. Każdy z nas pyta: „Rabbi, Nauczycielu – gdzie mieszkasz?” Panie czy jest to daleko, czy też blisko? jak długo trzeba iść do Twojego mieszkania? Czasem wydaje się, że Jezus mieszka tak daleko (jak postać baśniowa lub mityczna), że nie chce się człowiekowi wyruszać w podróż w poszukiwaniu Jego mieszkania. Czasem Jezus jest postrzegany jako postać obojętna na ludzki los, więc i zainteresowania miejscem zamieszkaniem nie ma.
Jednak Jezus przychyla się do prośby tamtych ludzi i mówi: „chodźcie, a zobaczycie”. Jezus od razu zaprasza. Nie mówi, że nie ma czasu, że się śpieszy, że ma umówione spotkanie z kimś ważnym; nie rzuca na odczepne autografu; mówi: „chodźcie, a zobaczycie”. Do domu zaprasza się zwykle rodzinę lub przyjaciół. Jezus patrzy na tamtych ludzi jako na swoich przyjaciół, jako na bliskich: „już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 11); „bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mk 3,35). Dzisiaj Jezus mówi każdemu z nas: „chodź i zobacz”, nie rozczarujesz się. Patrzy na człowieka jak na przyjaciela, jak na swoją siostrę, swojego brata.
Ewangelia opowiada dalej: „poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka” i może zdziwili się, bo prawdopodobnie zobaczyli, że to było zwyczajne mieszkanie, zobaczyli je nie od zewnątrz, ale byli w środku – razem z Jezusem. I dzisiaj Jezus prowadzi człowieka do swojego mieszkania. Można powiedzieć, że droga do domu Jezusa jest dwuetapowa. Najpierw prowadzi do kościoła parafialnego, może do miejsca, gdzie człowiek został ochrzczony, gdzie został przez Jezusa wezwany po imieniu – jak przyjaciel, brat, siostra Jezusa, gdzie stał się dzieckiem Boga. Jednak ziemska świątynia nie jest tą najbardziej wewnętrzną częścią mieszkania Jezusa. W świątyni Jezus uświadamia człowiekowi, że nie chce mieszkać jedynie w zimnym tabernakulum, ale gorącym ludzkim sercu. Panie, gdzie mieszkasz? Chodź i zobacz. I co, widzisz? Nauczycielu – to przecież moja dusza, moje serce; tak właśnie – tutaj jest moje mieszkanie. Choć Jezus ma swoje miejsce po prawicy Boga Ojca, a na ziemi – mieszka w świątyniach, to jednak najbardziej pragnie mieszkać w ludzkim sercu. Chce mieszkać w duszy człowieka. Czy odkrywam Bożą obecność w głębi swej duszy? Czy wierzę, że jestem mieszkaniem Boga? A czym jest moment przyjęcia Komunii świętej podczas Eucharystii, jeśli nie uczynieniem ze swego wnętrza mieszkania Jezusa.
Ewangelia mówi dalej: „i tego dnia pozostali u Niego”. Czasem, gdy gospodarz przyjmuje gości, mówi grzecznie „czujcie się u mnie jak u siebie w domu”, czyli potraktujcie moje mieszkanie jako swoje, gdzie można być swobodnym i bezpiecznym zarazem. Chyba najbardziej ten grzecznościowy zwrot pasuje do mieszkania Jezusa. Jeśli Jezus zaprasza, to nie tylko mówi „czuj się jak u siebie w domu”, lecz mówi coś więcej: „będąc u mnie w mieszkaniu, jesteś u siebie w domu”. Bo Jezus mieszka w naszym wnętrzu; ciekawa rzecz, poszukując Jezusa, człowiek odnajduje siebie; przebywając z Nim, poznaje siebie, własną duszę.
Jeśli teraz w świetle, które przynosi Jezus, człowiek patrzy na mieszkanie swego wnętrza, to zaczyna dostrzegać wiele brudu, nieraz tak wiele, że człowiek pyta Jezusa: Nauczycielu, czy Ty naprawdę chcesz mieszkać w takim mieszkaniu jak moja dusza? A Jezus odpowiada: tak, chcę przebywać u ciebie, nie przynoszę ci mojego światła, aby cię skompromitować i upokorzyć, pokazując cały ten nieład; chcę pomóc posprzątać i uporządkować twoje życie. Jeśli zapraszamy Jezusa do nas, to nasze życie staje się na powrót poukładane. Jeśli usuwamy Go z serca, to pojawia się nieład, brud, grzech, a Ewangelia Łukasza mówi wprost, że we wnętrzu człowieka zaczyna mieszkać zły duch (por. Łk 11, 24-26).
Dzisiejsza Ewangelia opowiada dalej: „jednym z dwóch, którzy to usłyszeli i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra”. W tym miejscu Ewangelia przypomina, że uczniów było dwóch; że spotkanie z Jezusem nie było w pojedynkę, lecz że odbyło się we wspólnocie dwóch. Wielu ludzi czuje się dziś w doświadczeniu wiary bardzo samotnymi. Czasem wydaje im się, że tylko oni wierzą; szczególnie dzieje się tak, gdy na uczelni, w pracy, na portalach społecznościowych, a nawet czasem w domu. Człowiek otoczony jest ludźmi niewierzącymi albo obojętnymi na wiarę, Boga i Kościół. Warto więc szukać wspólnoty wierzących. Może trzeba zacząć od Internetu, ale ostatecznie warto realnie znaleźć się obok ludzi także poszukujących pogłębienia wiary. Spotkanie z Jezusem nie niszczy ludzkich przyjaźni i więzów. Wkroczenie Jezusa w życie tamtych uczniów nie zepsuło ich przyjaźni. Będąc u Jezusa poczuli się jeszcze bardziej razem.
Powróćmy do Ewangelii: „ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: Znaleźliśmy Mesjasza – to znaczy Chrystusa”. Przebywanie Andrzeja z Jezusem doprowadza go do ważnego wniosku: Jezus nie jest tylko nauczycielem, ale Mesjaszem. Gdy człowiek zaczyna przebywać więcej czasu z Jezusem, to zaczyna Go poznawać coraz lepiej, zaczyna rozumieć, kim On tak naprawdę jest. Wielu ludzi nie zna Jezusa albo zna Go tylko powierzchownie. To był ważny dzień dla Andrzeja: przeszedł intensywną drogę pogłębiania doświadczenia Jezusa: od Nauczyciela do Mesjasza. Kim jest dla mnie Jezus dzisiaj, w porównaniu z tym, jak na Niego patrzyłem kiedyś? Czy wierzę głębiej niż w dzieciństwie? A może dzieje się proces odwrotny niż w życiu Andrzeja – może coś straciłem; może kiedyś wierzyłem głębiej i szczerzej?
I już ostatnie spojrzenie na dzisiejszą Ewangelię: „I przyprowadził go do Jezusa”, tzn. Andrzej Szymona: brat przyprowadził brata. Tak Andrzej zachwycił się Jezusem, że zaraz pobiegł po brata. To Andrzej był ogniwem pośrednim, nie tylko doprowadzającym Szymona do Jezusa, ale także sprawiającym, że Szymon stał się „Kefasem”, czyli opoką wiary dla Kościoła. Wiara wtedy jest silna, gdy jest przekazywana, gdy człowiek dzieli się nią. Kto mnie przyprowadził do Jezusa? Rodzice, może babcia, katechetka na religii, ksiądz, a może znajomy? Dzisiaj warto Bogu za tych ludzi podziękować. A ja kogo przyprowadziłem do Jezusa? Czy jestem opoką wiary dla mojego otoczenia?