Chrześcijański katastrofizm?
We współczesnej literaturze i kinematografii rozwija się nurt katastroficzny. Dzieła tego nurtu pokazują globalną katastrofę wywołaną czy to wojną, najczęściej nuklearną, czy niezwykłymi zjawiskami klimatycznymi (nagłym ociepleniem lub ochłodzeniem), czy też związanymi z rozprzestrzeniającą się nieznaną chorobą. W czasie pandemii jako szczególnie niepokojące jawią się te ostatnie dzieła. Wątki katastroficzne dotyczące przyszłości świata pojawiają nierzadko także poza nurtem artystycznym. Najczęściej przywoływane są w związku ze zmianami klimatycznymi. Tworzone są różnego rodzaju teorie, mniej lub bardziej możliwe do weryfikacji, które zapowiadają potężne negatywne skutki zmian klimatycznych.
Rodzi się pytanie spotęgowane współczesną epidemią i zmianami klimatycznymi: czy rzeczywiście czeka nas katastrofa? Odpowiedź jest trudna, bo dotyczy przyszłości. Tworzone są różne modele naukowe odnoszące się do tego, co nas czeka, ale w modelach tych jest wiele niepewności i wątpliwości.
Jak na tego typu dzieła artystyczne czy też doniesienia ze świata nauki reagują współcześni ludzie? Jedni są przekonani o nieuchronności zagłady, w której zginie cała ludzkość lub jej znaczna część. Tego typu wizja rodzi smutek, lęk, pesymizm, odbiera człowiekowi siły witalne oraz duchowe. Inni twierdzą, że co prawda różne zagrożenia czyhają nad światem, jednak potęga umysłu człowieka uchroni ludzkość przed unicestwieniem. Człowiek – twierdzą – za pomocą szczepionki pokona tę czy inne epidemii; człowiek swoimi wysiłkami powstrzyma skutki zmian klimatycznych. Trzecią postawą wobec możliwej katastrofy jest podejście, które można nazwać sekciarskie. Propozycja wielu sekt polega mniej więcej na tym, że wierzą w totalną katastrofę, ale równocześnie są przekonane (i to przekonanie umacniają w sercach swoich wyznawców), że przynależność do ich grupy ocali jej członków przed zagładą. Ugrupowania te chętnie szafują podawaniem dat końca świata, by tym bardziej nakręcić atmosferę, mobilizującą do wstąpienia w ich szeregi. Która postawa jest najlepsza? Wizja katastroficzna jest bardzo smutna. Przekonanie o potędze ludzkiego umysłu wydaje się być optymistyczne, ale ileż to razy okazało się, że rozum człowieka zbłądził lub że okazał się całkowicie bezradny. Wizja zaś sekciarska podsuwa proste recepty, które z kolei niewiele mają wspólnego z rozumem.
A jaką odpowiedź na pytanie o przyszłość świata daje chrześcijaństwo? Można powiedzieć, że jest to odpowiedź analogiczna do odpowiedzi o egzystencję pojedynczego człowieka. Wiara chrześcijańska mówi o śmierci człowieka, która jest rozumiana jako naznaczony bólem i dramatem rozpad, jako zniszczenie jedności ciała i duszy. Potem ma miejsce sąd nad każdym człowiekiem, po którym następuje bądź to wieczne szczęście, czasem wymagające jeszcze oczyszczenia, bądź potępienie. Wieczne szczęście będzie polegało na radosnym przebywaniu w obecności Boga, a zostanie dopełnione zmartwychwstaniem ciał na końcu czasów. Ostatecznym celem jest zatem pełne szczęścia życie całego człowieka, w jego duszy i ciele, w obecności Boga. Śmierć zatem nie jest ostateczną destrukcją, ale raczej przejściem. O tych ostatecznych doświadczeniach człowieka w sposób bardzo syntetyczny mówi List do Hebrajczyków, a szczególnie fragment, który był czytany tydzień temu w drugim czytaniu: „a jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują”.
Analogicznie wypowiada się chrześcijaństwo na temat końca świata. Przede wszystkim tak jak pojedynczy człowiek tak i świat nie jest wieczny. Nastąpi jakiś jego rozpad. Na czym on będzie polegał, nie wiadomo. Słowo Boże przedstawia ten rozpad za pomocą różnych obrazów. Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi krótko: „niebo i ziemia przeminą”. Równocześnie podaje obraz związany ze zjawiskami kosmicznymi: „w owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte”. Obrazu tego nie należy odczytywać w kluczu astronomicznym, lecz w kluczu teologicznym, ukazującym skończoność zarówno ziemi, jak i wszechświata, co jest spójne ze wcześniej przywołanymi słowami „niebo i ziemia przeminą”. Czy to chrześcijański katastrofizm? Czy taka wizja chrześcijaństwa oznacza pesymistyczną wersję przyszłości? Można powiedzieć, że nie tyle pesymistyczną, ile raczej realistyczną, bo realizm poznania przekonuje, że świat nie jest Bogiem, nie jest wieczny, że tak jak wszystko na świecie, tak i sam świat jest skończony i przemijalny.
Ta przemijalność świata ukazuje się wyraźniej zawsze wtedy, gdy pojawia się jakiś wielki kataklizm. Jezus wypowiada dziś w Ewangelii bardzo tajemnicze słowa: „nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Czyżby Jezus był wtedy przekonany, że koniec świata nastąpi lada moment i że ostatecznie pomylił się, bo świat jednak istnieje? Ani jedno, ani drugie: Jezus zapowiadał zburzenie Jerozolimy, które faktycznie nastąpiło w roku 70. Dla wielu ówczesnych zburzenie Świętego Miasta, a z nim wielkiej świątyni, oznaczało koniec świata. Jezus pokazuje, że różnego rodzaju kataklizmy i katastrofy (a wymienia ich w Ewangeliach o wiele więcej, mówi na przykład o „głodzie i zarazie”) są znakiem skończoności i przemijalności świata, choć wcale nie muszą oznaczać ostatecznego końca, którego data nie jest na ziemi znana: „lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”. Nie zna jej nawet On, Jezus jako wcielony Syn Boży. Wszystkie zatem wizje sekciarskie, podające jakieś daty końca, nie mają najmniejszych podstaw w Piśmie świętym.
Końcowa destrukcja świata napawa oczywiście lękiem i zawiera w sobie dramaturgię. Ale finalna katastrofa nie jest ostatnim słowem, które mówi chrześcijaństwo o końcu świata. Koniec świata będzie bowiem dniem powtórnego przyjścia Jezusa na ziemię. Swoje przyjście zapowiada Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba”. Wyrażenie „zbierze wybranych” oznacza oczywiście sąd ostateczny, polegający na przyjęciu do wiecznego szczęścia wszystkich, związanych z Jezusem łaską Bożą i według niej żyjących. To wizja pełna nadziei, w odnowione, wiecznie szczęśliwe życie wieczne w Bogu. Wtedy to nastanie „nowe niebo i nowa ziemia”, jak mówi Apokalipsa. Wtedy w pełni objawi się królestwo Boże. Pojęcie „wybrani” nie oznacza myślenia sekciarskiego, gdyż Jezus umarł za wszystkich, jednak nie wszyscy chcą przyjąć Jego łaskę.
Oczywiście, taka wizja rodzi lęk o własne zbawienie, bo prowadzi do pytania: czy będę uznany za „wybranego”. Krótko można powiedzieć tak, że gdy człowiek patrzy na Chrystusa to rodzi się wielka nadzieja, a gdy człowiek patrzy na swoje życie, a przede wszystkim na własne grzechy, to rodzi się niepokój o zbawienie. Podobnie ludzkość wzięta w ogólności: im bardziej będzie kierować się na Jezusa, tym więcej będzie miała nadziei, im bardziej zaś będzie oddalać się od Niego, tym więcej będzie katastrofizmu. Lekarstwem na ten katastrofizm dla dumnie nastawionego człowieka ma być wiara w ludzki rozum. Jednak przekonanie o potędze umysłu będzie ciągle musiało się konfrontować z coraz to nowymi kataklizmami.
I jeszcze jedno pytanie: czy chrześcijaństwo uczy, że ludzie mają jedynie biernie wpatrywać się w Chrystusa, bo świat i tak się skończy? Nic bardziej błędnego! Mają zakasywać ręce do pracy i czynić wszystko, by budować świat zgodnie z wolą Bożą. Bo im bardziej się to ludziom – z pomocą łaski Bożej – uda, tym bardziej ich dzieła będą zapowiedzią „nowego niebo i nowej ziemi”. Bo tak jak każda katastrofa jest znakiem końca świata, tak każde dobre ludzkie dzieło, stworzone zgodnie z wolą Bożą, jest zapowiedzią nowego nieba i nowej ziemi.