Włoski dziennikarz – Roberto Allegri – w książce „Po śmierci będzie o mnie głośniej niż za życia. Cuda świętego ojca Pio” zebrał poruszające świadectwa osób, które doświadczyły łask za wstawiennictwem kapucyna z San Giovanni Rotondo. Artyści, zakonnicy, nauczyciele opowiadają o uzdrowieniach oraz nawróceniu, które zawdzięczają temu świętemu zakonnikowi. Wszystkie te opowieści jednoznacznie dowodzą, że o. Pio nieustannie wysłuchuje naszych próśb i działa z nieba! Przeczytaj premierowo fragment książki, którą Opoka objęła swoim patronatem.
Niezwykły zapach początkiem nawrócenia
Roberto Scarf jest autorem i wykonawcą muzyki chrześcijańskiej. Pochodzi z Kalabrii, ma czterdzieści sześć lat i jest ojcem dwójki dzieci. Ma szczere spojrzenie zasnute mgiełką melancholii. Opowiedział mi swoją historię ze wzruszającym uniesieniem. „Ojciec Pio uzdrawia nie tylko na ciele, ale również na duchu. Prawdopodobnie nawrócenia są jego największymi cudami; mniej efektownymi, lecz zasadniczymi, gdyż odmieniającymi życie. W moim przypadku obecność o. Pio była nieustanna, choć subtelna; powiedziałbym, że wszedł on w moje życie po cichu, na palcach, lecz głęboko przeobraził moje serce. Życiowe trudności, codzienne próby pojawiają się zawsze, jednak świadomość, że ma się obok siebie o. Pio, stanowi ogromne pokrzepienie. W 2001 roku zmarł tata i mój świat zawalił się. Jednak w tej straszliwej rozpaczy, w tym poczuciu osamotnienia, poznałem o. Pio. Mówię poznałem, gdyż wcześniej w ogóle nie wiedziałem, kim on był. W 2002 roku został ogłoszony świętym, więc jego zdjęcie zaczęło się pojawiać we wszystkich gazetach. Jednak w całej tej mgle, która mnie otaczała, docierała do mnie jedna rzecz. Widziałem, że moja mama z wielką pasją czytała wszystko, co dotyczyło tego o. Pio. Żyłem wtedy niczym pośród burzy; uspokajało mnie jednak patrzenie na zdjęcie o. Pio. Moja mama to zauważyła. Ponieważ dopytywałem ją o tego brata o oczach jak gwiazdy, wyczuła w moim zainteresowaniu coś wielkiego. Podarowała mi przedstawiający go obrazek. Włożyłem go do portfela, pozornie nie przywiązując do niego wagi. Jednak od tamtej pory wizerunek ten stał się dla mnie bardzo cenny.
Przygniatał mnie ból istnienia. Nocami nie mogłem spać, tysiące myśli krążyły mi po głowie i odbierały oddech. Wtedy brałem obrazek o. Pio, delikatnie wkładałem go pod poduszkę i przykrywałem dłonią. Za każdym razem działo się wtedy coś cudownego: strach znikał, oddech się uspokajał i bez problemów zasypiałem. Pewnego popołudnia uczyłem się w swoim pokoju, gdy nagle otoczył mnie silny zapach kadzidła. Był tak intensywny, że niemal drażniący. W pierwszej chwili ze złością pomyślałem: Jakiś ksiądz tu przyszedł? Wyszedłem z pokoju, przekonany, że zastanę księdza, który chciał pobłogosławić mieszkanie, lecz nikogo nie było. Nic wtedy nie wiedziałem o słynnym zapachu o. Pio, poprzez który zakonnik dawał znać o swojej obecności, więc szybko zapomniałem o tym wydarzeniu. Kika dni później w mojej głowie – a raczej w moim sercu – zrodziła się uporczywa myśl: pragnienie odmówienia różańca. Nigdy tego nie robiłem, nawet nie wiedziałem, od czego zacząć. A jednak nagle poczułem taką potrzebę. Pojechałem odwiedzić moją mamę, a ona – nie czekając nawet, żebym ją o cokolwiek zapytał – powiedziała, że pocztą właśnie przyszły dwie książeczki, dwie niewielkie publikacje na temat różańca, z modlitwami i rozważaniami. A na okładce obu…
o. Pio! Od tamtej pory różaniec stał się moją codzienną modlitwą. A moje życie zaczęło się zwracać ku lepszemu. Trudności pozostały, lecz zmienił się sposób, w jaki stawiałem im czoła. Nie byłem już sam”.
Niespodziewana wizyta i uzdrowienie
„W 2015 roku miałem poważny udar mózgu, który całkowicie sparaliżował mi połowę ciała. Jednak dzięki o. Pio wyzdrowiałem”. Takimi słowami zaczął swoją opowieść profesor Giuseppe Gorruso. Ma sześćdziesiąt osiem lat, pochodzi z Cervinary koło Avellino. Jest magistrem językoznawstwa i politologii; przez wiele lat nauczał naukowego języka angielskiego na uniwersytecie w Brescii. Jest więc typem intelektualisty, niezbyt skłonnym do ulegania sugestiom. „Zgodnie z kryteriami naukowymi moje uzdrowienie nie jest kwestią cudu, gdyż poddałem się odpowiednim terapiom i przyjmowałem niezbędne leki. Jednak faktem jest, że mój powrót do zdrowia był nadzwyczajny. Spędziłem osiem miesięcy na wózku inwalidzkim, a teraz chodzę bez problemu, jedynie lekko utykam. Dobrze wiem, że to zasługa o. Pio. Czuwał nade mną, chronił mnie i kilkakrotnie otrzymałem dowód jego obecności przy mnie. Przed chorobą nawet go nie znałem. Wiedziałem oczywiście, kim on jest, i znałem jego historię. Moją miejscowość i Pietrelcinę, jego rodzinne miasteczko, dzieli zaledwie około czterdziestu kilometrów. Mimo to nie można powiedzieć, abym był jego czcicielem.
3 sierpnia 2015 roku przebywałem w mojej rodzinnej miejscowości, aby zajmować się mamą, która była w podeszłym wieku. Siedziałem akurat w barze z moim bratem, gdy nagle źle się poczułem. Nie byłem w stanie poruszyć prawą stroną ciała. Instynktownie skierowałem wzrok w stronę nieba i powiedziałem: Ojcze Pio, pomóż mi! Zostałem szybko przewieziony do szpitala w Avellino. Tam lekarze zdiagnozowali udar mózgu. Dni spędzane w szpitalu stały się nieustanną modlitwą. Kazałem się wieźć na wózku inwalidzkim do kaplicy i pozostawałem tam, pogrążony w myślach przed figurą Matki Bożej. Rozmyślałem o o. Pio i o jego kulcie Maryi. Czułem wtedy jego bliskość. Pewnej nocy, kiedy bardzo cierpiałem z powodu bólu w ramieniu i nodze, nagle ujrzałem o. Pio w moim pokoju. Wyglądało to tak, jakby wyświetliło się zdjęcie przedstawiające go w habicie, z kapturem naciągniętym na głowę i uśmiechniętą twarzą. Ta wizja – nie wiem, jak inaczej to określić – trwała kilka minut, po czym zniknęła. Jednak pozostawiła we mnie ogień. Od tamtej pory zacząłem wracać do zdrowia. Z odnowioną odwagą i nadzieją, z zaangażowaniem zacząłem poświęcać się rehabilitacji i mój stan poprawiał się dzień po dniu. Lekarze byli zaskoczeni. Wiem dobrze, że byłem leczony w znakomitych ośrodkach szpitalnych. Wiem jednak również, że moje uzdrowienie nie jest zasługą jedynie medycyny”.