Abp Szal: beatyfikacja Ulmów powinna posłużyć dowartościowaniu sakramentu małżeństwa i zwiększeniu pomocy rodzinie

Jeżeli chcemy ratować cywilizację zachodnioeuropejską i naszą ojczyznę przed schyłkiem moralnym, to trzeba zadbać o rodzinę – mówi KAI abp Adam Szal. Metropolita przemyski ma nadzieję, że beatyfikacja rodziny Ulmów, która odbędzie się 10 września w Markowej, przyczyni się do dowartościowania sakramentu małżeństwa we współczesnym świecie.

W rozmowie z KAI abp Szal wyznaje, że wciąż zastanawia się nad tym, jak wyglądało codzienne życie wielodzietnej rodziny Ulmów, w sytuacji, gdy na strychu przebywało ośmioro ukrywanych przez nich Żydów. A także nad tym jak jedni i drudzy przeżywali wówczas swoje święta religijne. Metropolita przemyski przybliża szczegóły ceremonii ku czci żydowskich ofiar masakry, w której zginęli wraz z Ulmami. Przyznaje, że w duchu chrześcijańskiej wiary ogarnia modlitwą także sprawców mordu z 24 marca 1944 roku.

Tomasz Królak (KAI): Co polskim katolikom, a może i całemu społeczeństwu, powinna przynieść beatyfikacja rodziny Ulmów? I co zrobić, by to wydarzenie rzeczywiście zaowocowało?

Abp Adam Szal: Wydarzenie to niesie ze sobą wiele wyzwań – organizacyjnych ale nie tylko – ale jest też przesłaniem. Chodzi o to, żeby w szczególnym momencie historii naszej ojczyzny, rodzina Ulmów zajaśniała jako przykład do naśladowania i jako święci orędownicy u Pana Boga. Beatyfikacja jest wielkim wyzwaniem duszpasterskim. W związku z beatyfikacją pojawiły się liczne publikacje, filmy, stworzono specjalną stronę internetową (ulmowie.pl), był list pasterski episkopatu, zgłoszono wiele pomysłów duszpasterskich i edukacyjnych.

Nie bez znaczenia pozostaje również fakt wychowania chrześcijańskiego, odwołującego się do dekalogu czy pobożnej, rodzinnej lektury Pisma Świętego. Jak wiemy, to właśnie te treści, ewangeliczne wartości ukształtowały heroiczną postawę przyszłych błogosławionych. Ofiara, poświęcenie, wrażliwość serca są cechami na wskroś chrześcijańskimi i wyraźnie stają w opozycji do egoistycznych czy hedonistycznych postaw, które czasami lansuje się pod pozorem dobra.

Bardzo bym chciał, aby to wydarzenie zwróciło uwagę na rodzinę i na przygotowanie do małżeństwa. Oby służyło dowartościowaniu tego sakramentu we współczesnym świecie i przyczyniło się do zwiększenia pomocy rodzinie – nie tylko materialnej, ale i duchowej, w tym duszpasterskiej. Oby Kościół potrafił w tych zmieniających się ciągle warunkach światopoglądowych bronić rodziny, towarzyszyć jej, żeby zyskała ona nową pomoc w postaci błogosławionych orędowników, ale i pogłębionej treści nad wartością i znaczeniem rodziny dla poszczególnych społeczności, wspólnot, narodu. To trudne wyzwanie, ale trzeba je podjąć i realizować.

Jeszcze w czasie trwania procesu w Markowej została wyłożona specjalna księga próśb i podziękowań. Wielu ludzi modli się do Boga, przyzywając orędownictwa rodziny Ulmów. Budujące jest to, że wielu ludzi przybywających do Markowej, także do tamtejszego muzeum, nawiedzających grób, wstępowało do kościoła i wpisywało swoje prośby, bardzo zresztą różne.

KAI: Czego dotyczą najczęściej?

Niektóre związane były z życiem rodzinnym, małżeńskim. Wydaje mi się, że sam fakt, że beatyfikowana zostaje rodzina, jest znakiem czasu we współczesnych dziejach naszej ojczyzny, ale też – nie bójmy się tego powiedzieć – Europy i świata. Jak wspomniał w prywatnej rozmowie w maju tego roku kard. Robert Sarah, jest to właśnie pewien znak czasu otrzymany od Pana Boga; znak będący swego rodzaju katechezą.

KAI: Czego ta katecheza dotyczy przede wszystkim?

Osobiście widziałbym wieloaspektowe działanie beatyfikacji. Przede wszystkim ukazanie piękna rodziny dzieciom i młodzieży. Stąd też w naszych duszpasterskich zamierzeniach związanych z tym wydarzeniem chcemy zaprosić młodzież do Markowej na Podkarpackie Święto Młodych z Rodziną Ulmów. Odbędzie się ono w przeddzień beatyfikacji. Chodzi o to, żeby młodzi ludzie zasmakowali historii tej rodziny.

Cieszę się, że informacja o tych postaciach dociera do młodzieży. Ostatnio odwiedzałem uczestników różnych rekolekcji: Ruchu Światło-Życie, Ruchu Apostolstwa Młodzieży, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży i innych. Pytałem ich: kto z was słyszał cokolwiek o rodzinie Ulmów? Byłem mile zaskoczony, mówię to szczerze, że prawie wszyscy podnosili ręce. Oczywiście, ich wiedza jest zapewne bardzo różna, ale jest pocieszające to, że dociera ona do młodego pokolenia. Dzieje się to dzięki katechezie oraz szkołom, w których pojawiają się różne inicjatywy, jak choćby konkurs fotograficzny w którym – wzorem Józefa Ulmy – uczestnicy utrwalali świat, w którym żyją, w tym swoją rodzinę. Sporo młodzieży uczestniczyło w olimpiadzie wiedzy o rodzinie z Markowej zorganizowanej przez Wydział Nauki Katolickiej naszej archidiecezji.

Zależy nam na tym, aby beatyfikację przeżyć jako wydarzenie, które będzie absorbowało nie tylko dorosłych, ale także dzieci i młodzież. To wielkie wyzwanie i zdaję sobie z tego sprawę ale to jest możliwe.

KAI: Ta beatyfikacja absorbuje nie tylko Kościół?

Bardzo się cieszę, że tak wiele osób chce nam pomóc nie tylko pod kątem samej uroczystości, ale też wydarzeń z nią związanych. Jestem bardzo wdzięczny panu prezydentowi Dudzie, który 24 marca tego roku powołał Komitet Obchodów Towarzyszących Beatyfikacji Rodziny Ulmów. Celem Komitetu jest promowanie wiedzy o wydarzeniach w Markowej w myśl polskiej racji stanu i przyciąganie ludzi z różnych środowisk – artystycznych, kulturalnych, oświatowych, medialnych – które miałyby szerzyć wiedzę o tej rodzinie. Bardzo się cieszę, że tak wiele różnych materiałów, w tym piosenek, można już znaleźć w Internecie.

KAI: Czy mówiąc o polskiej racji stanu myśli Ksiądz Arcybiskup o tym, że popularyzowanie postaw podobnych do tych, jakimi wykazali się Ulmowie, przeczy stereotypom o powszechnym polskim antysemityzmie? Bo rzeczywiście Ulmowie nie byli jedyni, nawet na Podkarpaciu.

Nawet niedaleko Przemyśla była rodzina Stanisława i Franciszki Kurpielów, która w bardzo podobny sposób została zamordowana w 1944 r. za pomoc okazaną Żydom. Jeśli mówimy o naszej historii, to wiemy, w jaki sposób od wieków układały się relacje pomiędzy ludźmi mieszkającymi na terenie Rzeczpospolitej. Kiedyś była to Rzeczpospolita wielu narodów, które żyły obok siebie. Narody te nieraz się ścierały, zdarzały się różne antagonizmy, ale nie było prześladowań, które pociągałyby za sobą przelew krwi.

Kiedy przyglądamy się historii z Markowej, to widzimy, że Ulmowie udzielili schronienia tym, z którymi się w jakiś sposób znali, wcześniej spotykali. Pomogli im, bo o to zapewne prosili. I można powiedzieć, że ta pomoc była dla nich naturalną konsekwencją dotychczasowej znajomości.

W tym kontekście chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Z jednej strony Józef i Wiktoria mogli mieć nadzieję, że to ukrywanie Żydów potrwa tydzień, miesiąc. Nie wiem, czy zdawali sobie sprawę z tego, że będzie trwało prawie dwa lata? A może byli gotowi, żeby chronić tych ludzi jeszcze dłużej, zapewniając ich utrzymanie, wspólnie z nimi i dla nich pracując? Te relacje musiały się przecież jakoś poukładać, nawet w ramach tego skromnie żyjącego domu.

Ciągle też zastanawiam się nad tym, jak wyglądało ich codzienne życie, przy ośmiu osobach żyjących na strychu małego domu. Na pewno ci ukrywający się schodzili na dół, bo przecież trudno byłoby przebywać w jednym miejscu i na strychu aż tak długo.

Zastanawiam się też jak wyglądały ich święta – jednych i drugich. Jak wyglądał ich szabat, jak wyglądała niedziela, Boże Narodzenie. Trudno powiedzieć. Może badania historyczne związane ze wspomnieniami innych ocalałych Żydów mogłyby naświetlić odpowiedź na to pytanie. Warto byłoby wiedzieć, jak wyglądała pasterka czy wigilia u Ulmów w roku 1943, bo następnych świąt Bożego Narodzenia już przecież nie doczekali.

Jest tu wiele znaków zapytania. W każdym razie myślę, że wzajemne relacje były co najmniej poprawne i że w jakiś sposób ta przedwojenna znajomość zaowocowała możliwością przebywania w jednym domu w czasach okupacji.

KAI: Co do świąt, to zapewne obchodzili je zarówno Józef i Wiktoria z dziećmi, jak i Żydzi, każdy w swoim czasie.

Takie jest też i moje domniemanie. Wyobrażam sobie na przykład, jak wyglądała sobota. To był dla Ulmów dzień przygotowywania się do niedzieli: sprzątanie, mycie, szykowanie ubrań dla dzieci itd. Mogę sobie wyobrazić, że w tym czasie Żydzi rozważali psalmy, modląc się o wolność, o pokój, o siebie. Nie mieli rabina, ale przecież Pismo Święte było wśród nich naturalną lekturą.

Święta, które przypadały w tym okresie, obchodzone były, zwłaszcza przez Żydów, w zmienionych okolicznościach. Wiemy bowiem, że w skrajnych warunkach: więzieniach, obozach czy na zesłaniu, więźniowie często tracili rachubę czasu, nie wiedzieli, kiedy jest niedziela, Wielkanoc, jaki jest dzień. Oprawcy z premedytacją pozbawiali uwięzionych przeżywania dni świątecznych. Myślę, że w przypadku Żydów ukrywanych przez Ulmów było inaczej. Jestem wewnętrznie przekonany, że ta koegzystencja była tak daleko posunięta, że Józef i Wiktoria uświadamiali ich co do kalendarza oraz terminów ich świąt.

Nie żyje już niestety pan Abraham Segal [ukrywany w Markowej przez rodzinę Cwynarów, jeden z orędowników powstania Muzeum im. Ulmów, zmarły w 2019 r. – KAI], który przyjeżdżał tu z izraelską młodzieżą i opowiadał o tym, jak został uratowany. Świadczył o prawdzie historycznej, a więc o tym, że Polacy pomagali Żydom. Pewnie mógłby opowiedzieć o tym, jak wyglądało przeżywanie świąt przez Żydów ukrywanych w chrześcijańskich domach i jak wyglądała cała ta religijna, chrześcijańsko-żydowska, koegzystencja.

Pamiętam jak pan Abrahama opowiadał podczas jednego z pobytów w Przemyślu o tym, jak podczas pobytu w Markowej wraz innymi szedł do kościoła. Miał wtedy około 13 lat. Ludzie „oficjalnie” nie wiedzieli, że jest Żydem. Zwrócili mu uwagę, że niewłaściwie niesie swoją książeczkę do nabożeństwa, że niesie ją jak Żyd. Sądzę, że wynikało to z życzliwości, choć nie wiem, czy z tego powodu miał potem jakieś nieprzyjemności.

Weźmy pod uwagę i to, że były przypadki, choć akurat nie w Markowej, że siostry zakonne uczyły dzieci modlitw chrześcijańskich, ale nie po to, by je na siłę nawracać, ale żeby chronić przed Niemcami, którzy perfidnie żądali od dzieci: powiedz modlitwę „Ojcze nasz”, by w ten sposób zdemaskować ich żydowskość. Wielką odwagę wykazały m.in. siostry z sierocińca przy ul. Żelaznej w Warszawie, które uratowały wiele żydowskich dzieci.

KAI: Ulmowie dobrze znali Żydów, którym udzielili pomocy. Ostatecznie wszyscy podzielili ten sam los.

Pragniemy poświęcić nieco pamięci także ukrywanym Żydom zamordowanym wraz z tą rodziną. Dlatego pojawił się pomysł, który zyskał aprobatę Dykasterii ds. świętych, by po południu w dniu beatyfikacji zorganizować spotkanie modlitewne na cmentarzu w Jagielle-Niechciałkach koło Przeworska, na którym zamordowani w Markowej Żydzi są pochowani. Modlitwie tej będzie przewodniczył naczelny rabin Polski Michael Schudrich. Prawdopodobnie obecny będzie także kard. Marcello Semeraro, który tego samego dnia przed południem będzie przewodniczył Mszy beatyfikacyjnej. Modlitwa odbędzie się w kameralnych warunkach. Chcemy przez to pokazać jedność pomiędzy tymi, którzy stali się męczennikami i ofiarami.

Ponadto, choć zabrzmi to może trochę niewiarygodnie, w duchu chrześcijańskiej wiary ogarniamy modlitwą także sprawców, morderców, katów i tych, którzy przyczynili się do śmierci Ulmów i ukrywanych Żydów. Ufamy mocno w Boże miłosierdzie. Tym bardziej, że wśród wielu patronów nasza archidiecezja ma także za orędownika w niebie świętego Łotra, który nawrócił się niemal w ostatnim momencie swojego życia. My nie możemy ograniczać Bożego miłosierdzia i modlimy się o miłosierdzie Boże dla nich, bo wiemy, że jest ono ogromne...

Ksiądz postulator procesu beatyfikacyjnego, ks. dr Witold Burda, wspominał, że pewnego razu, kiedy przeżywał jakieś trudności przy opracowywaniu materiałów dla Stolicy Apostolskiej, przyszła mu myśl, aby pomodlić się o miłosierdzie Boże dla sprawców. Wyznał, że po tej modlitwie udało mu się pokonać trudności.

Nie chcę oczywiście gloryfikować sprawców, w świetle osądu ludzkiego przestępcy pozostają przestępcami. Zresztą niektórzy zostali osądzeni, np. Józef Kokot, który zmarł w więzieniu w 1980 roku, choć szef niemieckiej żandarmerii z Łańcuta, Eilert Dieken przed sądem nie stanął.

KAI: Warto chyba zwrócić uwagę i na to, że zamordowani wraz ze swoimi opiekunami Żydzi: Goldmanowie, Gołda Grünfeld i Lea Didner z córeczką także byli męczennikami, choć w innym niż chrześcijańskie rozumieniu. Można chyba powiedzieć, że ta wspólnie przelana krew ma potencjał budowania i wzmacniania dobrych relacji polsko-żydowskich i judaistyczno-chrześcijańskich?

Trzeba podkreślić, że, zabrzmi to nieco poetycko i patetycznie, Polacy i Żydzi stanęli wobec nienawiści zjednoczeni w miłości, wspólnie opierając się skierowanej ku sobie nienawiści Niemców.

Tylko z racji żydowskiego pochodzenia człowiekowi groziła śmierć. Podobnie jak śmiercią karano za podanie Żydowi kromki chleba czy kubka wody. To była agresja bezprzykładna, niczym nieumotywowana, bo tu nie chodziło przecież o czyny podejmowane przez prześladowanych, przeciwko czyjemuś mieniu czy życiu. Wszystko motywowane było jedynie nienawiścią. Gdyby na przykład Niemiec podał chleb Żydowi, to śmierć mu nie groziła. Owszem, na pewno poniósłby jakąś karę, może nawet więzienia, ale na pewno nie śmierci. Tymczasem obwieszczenia kolportowane w Generalnej Guberni jasno mówiły, że gdyby Polak czy Ukrainiec w jakikolwiek sposób pomagał Żydom, groziła mu śmierć. Było to skrajnie nieludzkie prawo.

Historyk, prof. Bogdan Musiał, opowiadał swego czasu, podczas sympozjum zorganizowanego w Przemyślu, osobistą historię. Podczas wojny do domu jego dziadka zapukali znajomi Żydzi, prosząc o to, żeby ich przechował. Na co dziadek, który miał kilkoro dzieci – w tym późniejszego ojca pana Bogdana – powiedział: „dam wam pieniądze, ubranie, jedzenie, ale ja mam dzieci, nie mogę was przyjąć”. Dzisiaj jesteśmy mądrzy o znajomość historii, która nastąpiła po wojnie. Podczas okupacji ludzie stawali przed wieloma dylematami. Każdy Polak, który w jakikolwiek sposób chciał pomoc, musiał się liczyć z tym, że groziła mu śmierć lub obóz koncentracyjny. Pojawia się pytanie: czy my mamy prawo osądzać ludzi, którzy się bali i postąpili tak, jak dziadek Pana Profesora?

KAI: Przed beatyfikacją Jana Pawła II mówiło się, że będzie to patron rodzin. Czy ze wspomnianej wcześniej księgi intencji powierzanych za ich przyczyną można wydedukować jak rodzina z Markowej krystalizuje się w zbiorowej wyobraźni wiernych? Innymi słowy, jakim sprawom mogą patronować Ulmowie?

Bardzo duży procent próśb związanych jest właśnie z rodziną. Piszący swe prośby chcą, by ratować miłość w rodzinie, żeby była w niej jedność. Wydaje mi się, że trzeba spokojnie jakiś czas poczekać, dokładnie przejrzeć wszystkie wpisy i zrobić odpowiednią statystykę, czego dotyczą prośby i podziękowania.

Sądzę, że Pan Bóg ma swoje plany także pod tym względem. Ufam też, że przed nami jest perspektywa kanonizacji rodziny Ulmów. Jeśli będą szczególne znaki takie jak cud, rozwój kultu, to będzie można myśleć także o staraniach o kanonizację tej rodziny. Póki co skupiamy się na tym, by dobrze przeżyć beatyfikację, by była ona wydarzeniem podniosłym religijnie.

KAI: Ta beatyfikacja jest wyjątkowa z różnych powodów. Na pewno dlatego, że po raz pierwszy w dziejach Kościoła za błogosławione uznane zostanie nienarodzone dziecko. Ale wrażenie robi również tempo procesu beatyfikacyjnego.

Wiele wydarzeń związanych z rodziną Ulmów traktuję jako działania opatrzności Bożej. Zanim w 2017 roku, na prośbę archidiecezji przemyskiej, casus tej rodziny został wyjęty do oddzielnego procesu z ogólnej liczby 88 kandydatów na ołtarze, powstały inicjatywy na pozór niezwiązane z beatyfikacją. Myślę o otwartym w 2016 roku Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów.

Pojawiło się też wiele publikacji, właściwie oddolnych, poświęconych Józefowi i Wiktorii oraz ich dzieciom. Osobiście uważam, że jest to działanie Boże, podobnie jak takim działaniem jest sam przebieg procesu beatyfikacyjnego, biorąc pod uwagę choćby tempo tej sprawy. Bo kiedy w 2017 roku Kongregacja ds. Świętych zgodziła się na wyłączenie tego przypadku do dzielnego postępowania, to zakładałem, że jego finał odbędzie się w jakiejś odległej przyszłości. Nie spodziewałem się, że proces potrwa tak krótko, bo zaledwie 6 lat! Wszystko przebiegało niesłychanie szybko i w tym upatruję interwencji samego Pana Boga.

Gorąco pragnę, by ta beatyfikacja została odczytana przez nas wszystkich jako znak czasu. A więc by była nie tylko jako stwierdzenie faktu męczeństwa, dowartościowanie bohaterstwa tej rodziny i wyjątkowości jej świadectwa. To wszystko jest prawda, ale przede wszystkim jest to znak czasu dla naszego pokolenia.

Jestem głęboko przekonany, że jest to też zwrócenie uwagi przez Pana Boga na rodzinę, na to, że – zabrzmi to patetycznie – jeżeli chcemy ratować cywilizację zachodnioeuropejską i naszą ojczyznę przed schyłkiem moralnym, to trzeba zadbać o rodzinę.

Rozmawiał Tomasz Królak / Przemyśl
 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama