Umysł uczciwy to umysł otwarty

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (7/2001)

W łacińskim porzekadle powiedziano: „Boję się czytelnika jednej książki”. I racja! Bo nader szkodliwi są ci, co przeczytawszy jedną książkę, mniemają nie tylko, że „wszystko” już wiedzą, ale — co więcej — że posiedli klucz do rozszyfrowania świata. Ongiś karierę takiego wytrychu robił — przynajmniej w niektórych częściach świata — „Kapitał” Marksa czy „Czerwona książeczka” Mao, dziś u nas rynek takich rewolucyjnych, demaskatorskich pozycji stał się bogatszy, nietrudno przeto znaleźć „swoją biblię”. Zwłaszcza historia, ekonomia, polityka to dziedziny, w których aktywizują się mędrcy dzielący się swymi olśniewającymi poglądami i wiedzący, że zawsze mogą liczyć na czytelników, którzy ich dzieła (najczęściej broszurki) potraktują jak objawienie, będą nie tylko propagować zawarte nich treści, ale też robić reklamę samemu dziełku. Wszelkie próby dyskusji zamyka się wtedy autorytatywną radą: „Przeczytaj sobie”.

Można postawić pytanie o przyczyny powodzenia takich — intelektualnie przecież prymitywnych — publikacji. Odpowiedź jest prosta: trafiają w oczekiwania czytelników, dają „wyjaśnienie świata”. Właśnie takie, jakie „określony” czytelnik chce uzyskać. To tak, jak w przypadku, gdy ktoś pyta nas o radę. Udzielamy jej wedle naszej wiedzy i oceny, ale pytający nie jest zadowolony, wręcz ma pretensje o usłyszaną odpowiedź. Bo pytającemu chodziło o utwierdzenie się w tym, co sam już wiedział i zamierzał. W trakcie rozmowy przekształca się z pytającego w przekonującego. Podobnie ma się rzecz z sięganiem po lektury. Czytelnik i tak już swoje wie. Ma swoje sympatie i antypatie. Pod wpływem doświadczeń, przeżyć, środowiska uformował sobie własny, „intuicyjny” pogląd i szuka jego potwierdzenia. Sięga po takie lektury nie z ciekawości wiedzy i pragnienia poznania prawdy, lecz z potrzeby umocnienia się we własnych pewnikach. O „prawdzie” mówi się wtedy wprawdzie dużo i patetycznie, ale to jest „własna” prawda, chroniona dzięki temu, że z góry odrzuca się i zgoła potępia zdania odmienne. Korzyścią bezsporną jest wtedy dobre samopoczucie posiadania monopolu na prawdę. Już zupełnie dobrze byłoby, gdyby można było spacyfikować tych, co mówią inaczej, niezgodnie z nami i z naszą „księgą mądrości”. Bardzo nielubiane jest wtedy słowo „otwartość” — bo posiadana wiedza wystarcza na rozeznanie w świecie, nie trzeba innej, jest to wiedza zamknięta — jak w trezorze, w twierdzy.

Taką postawę wiedzy zamkniętej spotykamy też nieraz w urzędach. Urzędnik uczepił się jednego przepisu, nie obchodzi go, że w danym przypadku wchodzą w grę jeszcze inne, próby dyskusji są daremne, bo on maniakalnie obstaje przy swoim. To już nie „czytelnik jednej książki”, lecz jednego zdania! Bardzo dlań cennego, bo potwierdzającego właśnie jego uprzednie, subiektywne zdanie.

Wszystko to jest psychologicznie łatwe do wytłumaczenia. Bo aby zrozumieć jakiś tekst, trzeba zabrać się do czytania go już z jakimś rozumieniem. Czytamy go „swoje już wiedząc”, z własnym subiektywizmem. Ze zrozumieniem wiąże się jakiś nasz interes, chcemy z tekstem „coś począć”, tekst staje się naszym narzędziem. Odruchowo bronimy się, by nowy tekst nie zamącił tego, co my już wiemy (ściśle mówiąc: co nam wydaje się, że wiemy), by nie stał się nieprzydatny dla naszych oczekiwań. Dokonuje się przeto selekcji tekstów, czyta i uwzględnia się te, które pozwalają nam zakuć się w naszej twierdzy.

Nikt nie pozbędzie się swojego subiektywizmu. Wypadałoby jednak zdawać sobie zeń sprawę. Umieć potraktować własne pewniki jako hipotezy i wprowadzić je w dyskusję. Zrezygnować z postawy jedynie wiedzącego i uczyć się dialogu. Umieć zrewidować to, co z góry już wiemy. Chodzi bowiem nie tylko o otwarty umysł, lecz też o uczciwość.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama