Sensacja czy prawda

W sprawie arcybiskupa Paetza rola mediów była raczej negatywna...

Autorzy doniesień i komentarzy dotyczących zarzutów stawianych arcybiskupowi poznańskiemu Juliuszowi Paetzowi twierdzą, iż służą prawdzie. Ostatnio tak uzasadniał w tej rubryce swoje wystąpienia Jarosław Gowin („Innej drogi nie ma”, 3 IV). Obawiam się, że są to objawy zbyt dobrego samopoczucia.

Nie zamierzam się jednak wypowiadać co do słuszności zarzutów, gdyż napisano już o nich raczej za dużo niż za mało. Chcę skupić się na tym, że również jeśli zarzuty były zasadne, donoszenie o nich szerokiej publiczności nie musi być moralnie słuszne.

Na początek: sprawa była znana dziennikarzom od dość dawna. Jeśli przez całe miesiące zachowali milczenie, dlaczego nagle zmienili front? Wyniki dochodzenia od paru miesięcy były już w Rzymie, wiedzieli więc, że jeśli w zarzutach jest choć ziarno prawdy, lada dzień biskup zrezygnuje lub zostanie odwołany. Lepiej poinformowani wiedzieli, że decyzja już zapadła. W tej sytuacji kampania prasowa mogła tylko opóźnić jej ogłoszenie i zapewne tak było. Przypisywanie sobie „zasługi” z racji nagłośnienia sprawy czy wywarcia wpływu jest co najmniej niepoważne. Wolno podejrzewać, że media chciały po prostu uprzedzić spodziewaną rezygnację biskupa, a tym samym nie spóźnić się z sensacją. Co sprytniejsi czekali, aż inni pierwsi się wychylą i dostarczą usprawiedliwienia dla podjęcia tematu.

Wiele wypowiedzi o arcybiskupie Paetzu motywowane było troską o dobro Kościoła. Kto jednak rzeczywiście czuje się jego członkiem, musi przeżywać tę sprawę podobnie jak zło we własnej rodzinie: chce je usunąć, ale nie rozgłaszać. Stosuje się tu morał ze znanego opowiadania biblijnego o Noem. Gdy patriarcha się upił i leżał nago, jeden syn wyśmiał go publicznie, a dwóch dyskretnie nakryło płaszczem. Ten pierwszy miał na imię Cham...

Święty Augustyn napisał: „Kochaj ludzi, nienawidź błędy. Nie kochaj błędów z powodu ludzi, ani nie nienawidź ludzi z powodu błędów.” Tu było raczej odwrotnie; media potępiają winnego, natomiast nie pokazują homoseksualizmu jako zboczenia, niemoralności, grzesznej rany. Zamiast tego ubolewają nad molestowaniem, czyli czymś wtórnym. Skądinąd pojęcie molestowania jest mętne: laicka wersja podejrzliwego purytanizmu rodem z USA zalicza do tej kategorii nawet przytulenie dziecka, męskie uściski przy powitaniu i komplementy pod adresem pań.

Jest też jasne, że o ile załatwienie sprawy w duchu prawdy na płaszczyźnie wewnątrzkościelnej dobru Kościoła służy, to wałkowanie jej w mediach jest źródłem rozmaitego zła. Mówi się w nich o prawdzie, ale pojętej nader ubogo jako rozgłaszanie grzechów bliźniego (jest to grzech obmowy, por. Katechizm Kościoła Katolickiego 2477). Czy nie chodzi jednak faktycznie o rozgłos i sensację, wręcz o nakład gazety?

Zresztą, powiedzmy to jasno, mimo głębokiej więzi między prawdą a dobrem prawda nie jest ważniejsza od miłości. Lituje się p. Gowin nad prośbą dziecka: „Mamo, powiedz, że to nieprawda”. A przecież sam miał jakiś udział w nagłaśnianiu sprawy, a tym samym w zranieniu tego dziecka — i milionów innych ludzi, w których zasiano niepotrzebny lęk. I w postawie mnóstwa następnych, którzy w sensacji poznańskiej dostrzegli usprawiedliwienie dla swych występków, względnie wrogości do etyki chrześcijańskiej oraz Kościoła.

Gowin przytacza piękną odpowiedź Matki Teresy na pytanie, kto jest winien zła w Kościele: „Ja i ty”. Są to jednak u niego słowa bez pokrycia, bo potem następują ogólniki: „Rachunek sumienia muszą przeprowadzić wszyscy polscy katolicy”. (Nie: powinni to uczynić konkretni winni! A jeśli już przyjąć odpowiedzialność zbiorową, to dlaczego nie homoseksualiści i ci, co ich usprawiedliwiają? Czy za księży-agentów przepraszać ma najpierw SB czy Kościół?). Oczywiście nie następuje żadna samokrytyka, ani osobista, ani środowiskowa. Przeciwnie, skarży się autor, że „na kozła ofiarnego wybrano sobie media”.

O utożsamianiu się raczej z nimi niż z Kościołem świadczą również dalsze zarzuty i postulaty. Że sprawę załatwiano zbyt wolno (zapewne tak, ale przecież wyroków nie należy wydawać pochopnie, a plotkarskich i fałszywych zarzutów podobnego rodzaju krąży mnóstwo; teraz przybył im nowy bodziec). Że zmuszono do zajęcia się sprawą samego papieża (rażący nonsens: żadna inna instancja decyzji podjąć nie mogła, znawca spraw kościelnych powinien o tym wiedzieć). Że nie wystarczy ustąpienie arcybiskupa, potrzebne są szczegółowe rozliczenia. W rezerwie, zapowiada p. Gowin, mamy skandal w którymś seminarium duchownym. Trzeba ustalać zasięg homoseksualizmu w Kościele polskim (nawet jeden procent z blisko trzydziestu tysięcy księży da mediom niezłe zajęcie...).

Całe to bicie się w cudze piersi jest motywowane troską o Kościół. W ten sposób moralnego alibi bezwiednie dostarcza się — brukowcom.

Źródło: (Rzeczpospolita z 12 IV 2002), publikacja na naszych stronach za zgodą Autora

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama