Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (1/2001)
Kiedy piszę ten felieton, trwają negocjacje rządu z pielęgniarkami, ich dramatyczne protesty uliczne, strajki głodowe, zdarza się "odchodzenie od łóżek" - czyli porzucanie cierpiącego bez pomocy i opieki. Czy to wszystko skończy się jakoś, gdy Czytelnicy będą czytać mój felieton? Protesty pielęgniarek odsłoniły wiele warstw krzywdy i pomyłek, politycznych napięć, ekonomicznych łamigłówek, moralnych i filozoficznych problemów. Mówi się o nich "siostry" - to jest ślad czasów, gdy w szpitalach, domach opieki, sierocińcach i przytułkach dominowały zakonnice. Przez wiele dziesięcioleci ich obecność tworzyła pewien poziom poświęcenia, cierpliwości, staranności, odpowiedzialności, etos, u którego fundamentów leżało powołanie, naśladowanie miłosiernego Chrystusa, odnajdywanie cierpiącego Boga w cierpiącym człowieku. Potem, w czasach stalinowskich, wyrzucono zakonnice z większości instytucji medycznych i opiekuńczych, pozostawiono je tylko tam, gdzie praca była najcięższa i najbardziej ukryta przed ludzkim wzrokiem - w domach opieki dla nieuleczalnie chorych, dla najgłębiej upośledzonych. Ustanowiony przed laty etos trwa jednak nadal, chociaż coraz częściej jego trwanie to światło na wysokości, ideał, którego nie śmie oczekiwać chory, do którego pielęgniarki nie dorastają, ale przeważnie chciałyby dorastać. Bo w tych świeckich "siostrach" jest wszystko - i cierpliwość, i życzliwość, i znajomość zawodu, mają kobiece czułe ręce i stawiające czoło oceanowi cierpienia poczucie humoru. Odwiedzałem przyjaciela leżącego w ciężkim stanie po operacji onkologicznej w szpitalu na Targówku. "Kotku puszysty" mówiła do wychudzonego pacjenta pełna życia, zawsze uśmiechnięta siostra. "Kotku puszysty" mówiła do wszystkich bredzących w gorączce, marudzących w wycieńczeniu i szpitalnej nudzie, do upaćkanych kałem, do śmierdzących wymiocinami, do plamiących pidżamy i pościel krwią, ropą, moczem. Robiło się jaśniej. Wszystkie zawody medyczne są nie tylko profesją, są powołaniami na całe życie, powołaniami do służby cierpiącym bliźnim. W różnych systemach idei i wartości mówi się o braterstwie, o solidarności, rozmaicie rozkłada się akcenty. Solidarność leży u podstaw całego systemu służby zdrowia. Ci, którzy mają dobre zdrowie, bo dbali o właściwy tryb życia, odżywiania się i wypoczynek, płacą taki sam procent dochodu, jak ci, którzy mają wrodzone słabe zdrowie, ulegli wypadkom albo po prostu nie szanowali zdrowia. Jedni są leczeni na koszt drugich. To sprawiedliwe, dopóki są braćmi. Wolny rynek nie jest braterski, nie jest solidarny, nie obchodzi go miłość bliźniego. Jest konkurencyjny, sterowany zasadą zysku. Służba zdrowia nie będzie nigdy zdrowa, bo ściera się na jej terenie, i to w tysiącach dramatycznych potyczek, etos braterstwa i zasada maksymalnego zysku. To odczuwali już od lat pacjenci, najsłabsi uczestnicy systemu. Pacjenci poczują to jeszcze nieraz. Teraz przyszła kolej na następnych "słabych partnerów". Teraz pielęgniarki muszą płacić za rozwój kosztownych technologii terapii i diagnozy, za zawrotne zyski koncernów farmaceutycznych, za marmury i limuzyny kas chorych, za urzędnicze komplikacje systemu finansowania. Za ten system stojący na straży braterstwa i płacący haracz rynkowi i biurokracji. Więc musi być niesprawiedliwie? Musi być. I właśnie wobec niesprawiedliwości mobilizować trzeba logikę braterstwa i wszelką przebiegłość, jaką można wezwać na pomoc dobru. Pacjentowi potrzebna jest pielęgniarka, on ją zatrudnia. Pielęgniarce potrzebny jest pacjent, on nie tylko jej płaci, on jest sensem jej powołania. Trochę za dużo pośredników między nimi, za dużo tych, których wynajęliśmy, aby pilnowali braterstwa i solidarności.
opr. mg/mg