Hołownia bije w Tuska. Debaty pokazały zmiany trendów

Dzisiejsze debaty wyborcze przypominają film „Le Mans ‘66” – na torze są kierowcy, ale tak naprawdę walczą między sobą ekipy stojące za ich plecami. Mimo wszystko trzy debaty, które za sobą mamy pokazują kilka ciekawych rzeczy. Najsmutniejszym wnioskiem jest to, że szanse na stworzenie w miarę sprawiedliwego podziału na rynku medialnym są niemal zerowe.

Dzisiejsze debaty wyborcze przypominają film „Le Mans ‘66” – na torze są kierowcy, ale tak naprawdę walczą między sobą ekipy stojące za ich plecami. Dyskusje kandydatów nie mają obecnie takiego znaczenia, jak w czasach Kennedy’ego czy choćby Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego. Wynika to, jak sądzę, nie z tego, że mniej dziś znaczy telewizja, ale z raczej z silniejszego podziału na bańki informacyjne. Spadek znaczenia debat nie jest zresztą sam w sobie taki zły – w końcu w telewizyjnych starciach chodzi o prezencję i sprawność retoryczną, czyli o cechy, które fachowcy mogą u kandydata wyprodukować. Nie za bardzo można za to ocenić np. zdolność podejmowania decyzji czy budowania sojuszy, a to się w polityce liczy bardziej od umiejętności dobrania uśmiechu pod kolor koszuli. Mimo wszystko trzy debaty, które za sobą mamy pokazują kilka ciekawych rzeczy.

Sami prawicowcy

Choćby tę, że nie ma dziś wielkiego zbytu na obyczajową lewicę. Koalicja Obywatelska szła do wyborów parlamentarnych pod hasłami antyklerykalnymi i proaborcyjnymi.

Dziś Rafał Trzaskowski woli lawirować, niż przyznać się do związków z paradą LGBT, na którą regularnie chodzi.

Oczko do tęczowego elektoratu puściła jedna z działaczek KO (która obiecała, że Trzaskowski pojawi się na marszu jako prezydent elekt), ale on sam ma problem z sześciokolorową flagą i pytaniami o tę kwestię. Stricte lewicowe hasła głosi Magdalena Biejat, albo Joanna Senyszyn, ale ta pierwsza ma niewielkie szanse na miejsce w pierwszej czwórce, a start drugiej to prawie happening. O aborcji wspominał Szymon Hołownia, ale i to w typowym dla siebie obłym stylu.

Szkoda, że obłość – choć nie aż tak mocną – widać i po prawej stronie. Karol Nawrocki, mający z CV kierowanie Instytutem Pamięci Narodowej i Muzeum II Wojny Światowej mógłby, jak się zdaje, popłynąć na hasłach o edukacji. Tymczasem odniesień do tego, co wyprawia w szkołach Barbara Nowacka nie było chyba ani razu. Dość niejednoznaczne były też deklaracje Nawrockiego w rodzaju gotowości „do dyskusji o statusie osoby najbliższej”.

Osiem gwiazdek nie świeci

Inny wniosek: nie ma wielkiego zbytu na antypis. Wystarczyło kilkanaście miesięcy rządów Donalda Tuska, by Szymon Hołownia uznał, że lepiej atakować jego (czyli własny rząd), niż Kaczora dyktatora.

Były gwiazdor TVN z uznaniem mówi dziś w Telewizji Republika o „spuściźnie św. pamięci prof. Lecha Kaczyńskiego”.

Z pewnością nie tłumaczy się to walką o elektorat z Trzaskowskim, ani nawet chęcią bycia człowiekiem wiecznego środka. Sztabowcy Hołowni uznali najwyraźniej, że lepiej jest strzelać w inną stronę niż dotychczas.

Miejsce w Europie

Ostatnia rzecz: szanse na stworzenie w miarę sprawiedliwego podziału na rynku medialnym są niemal zerowe. Marzeniem ściętej głowy jest sytuacja, w której w publicznej telewizji pokazywane są różne punktu widzenia, ale mogłoby być chociaż tak jak w USA, gdzie obok silnego lewicowego CNN jest też silna konserwatywna Fox News. Jawne zbojkotowanie prawicowych stacji i przez ekipę Trzaskowskiego, i przez kartel lewicowo-liberalnych telewizji (publicznej i prywatnej) pokazuje jednak, że Polska nie jest Ameryką, ale częścią wspólnej zjednoczonej Europy – a w Europie prawica musi być mała, a jeśli za bardzo podniesie głowę, to ma ją stracić. Może mimo to wyrąbie sobie miejsce w światku medialno-politycznym, może nie.  

To chyba najsmutniejsza konstatacja.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »
Wplac_780x208.jpg

reklama

reklama

reklama

reklama