Co dalej z reprywatyzacją?

Jakie są prawne i społeczne uwarunkowania zwrotu mienia zagarniętego przez państwo

— Jak się ukradnie, to trzeba oddać. Albo wypłacić godne odszkodowanie — mówią ofiary komunistycznej nacjonalizacji. — Czyli narodowa zrzutka na dawnych bogaczy — ironizują ich przeciwnicy. Reprywatyzacyjna przepychanka wchodzi być może w decydującą fazę.

Większość Polaków nie chce reprywatyzacji i podchodzi do tego problemu na zasadzie: „było, minęło, nie ma do czego wracać”. Jak podała niedawno PAP, tylko co trzeci Polak jest za zwrotem majątków dawnym właścicielom. Przeciw temu jest 44 proc. badanych przez CBOS, a 22 proc. respondentów nie ma na ten temat zdania. Najwięcej zwolenników reprywatyzacji jest oczywiście wśród tych, którzy sami utracili swe mienie albo spotkało to kogoś spośród ich najbliższych. Ale nawet w tej grupie wskaźnik zwolenników zwrotu majątków nie przekracza 50 proc.

Inni sprzeciwiają się reprywatyzacji, argumentując, że byłaby to operacja niezwykle kosztowna. Szacuje się, że wartość mienia, którego zwrotu chcą dawni właściciele i ich spadkobiercy, to 60—100 mld złotych. Dla pojedynczego człowieka to niewyobrażalnie dużo. A dla państwa? To 20—30 proc. całego tegorocznego budżetu państwa polskiego. Albo inaczej: to mniej więcej 6—10 razy więcej, niż Polska wydała w roku ubiegłym na rolnictwo i leśnictwo, 5—9 razy więcej, niż zapisano w budżecie na bezpieczeństwo publiczne i 4—6 razy więcej niż wszystkie ubiegłoroczne wydatki na obronę narodową. To także 2—3 razy tyle, co tegoroczna dziura budżetowa.

Naciski z zagranicy

W efekcie Polska wskazywana jest jako jedyne państwo postkomunistyczne, które nie rozwiązało problemu reprywatyzacji. Wprawdzie polski parlament przyjął ustawę regulująca tę kwestię, ale została ona skutecznie zawetowana przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w 2001 r.

Dziś sprawa powraca. Pojawiły się międzynarodowe naciski. Premier Donald Tusk rozmawiał o tej kwestii podczas swej wizyty w Izraelu. Ostatnio mówi się o projekcie rezolucji Kongresu Stanów Zjednoczonych, wzywającej rząd polski do rozwiązania tego problemu. Polscy politycy, w tym premier, zareagowali na to niechętnie. — Takie stanowisko nie motywuje nas do pracy nad ustawą reprywatyzacyjną. Lepiej by było, żeby nikt z zagranicy nam nie podpowiadał. Nie będziemy ulegać żadnym naciskom, nawet największego państwa świata — stwierdził Donald Tusk. Ale na marcowym spotkaniu ze środowiskami żydowskimi w Nowym Jorku zobowiązał się, że kwestia reprywatyzacji zostanie załatwiona do końca bieżącego roku.

Jest projekt

Ostatnie sygnały ze strony Ministerstwa Skarbu sugerują, że restytucja w naturze nie jest już możliwa. Dawnym właścicielom mogłyby być jedynie wypłacane odszkodowania. Jak tłumaczy rzecznik Ministerstwa Skarbu Państwa Maciej Wewiór, prace nad ustawą jeszcze trwają, ale procedura uzyskiwania zadośćuczynienia za zagarnięte przez państwo mienie ma wyglądać następująco: najpierw wojewodowie gromadzić będą wnioski poszkodowanych i ich spadkobierców. Mówiąc dokładniej: mogą to być osoby, które utraciły majątek na rzecz państwa w latach 1944—1962 i miały w momencie nacjonalizacji obywatelstwo polskie. Mogą to być także spadkobiercy tych osób. Podobnie traktowane będą sprawy osób, którym majątek został odebrany przez hitlerowskiego okupanta jeszcze przed 1944 r. Co do Niemców, to w procedurze reprywatyzacyjnej honorowane będą wydane tuż po wojnie dekrety, na mocy których niektórzy Niemcy — jako wrogowie narodu polskiego — utracili polskie obywatelstwo. Jeśli w chwili utraty mienia obywatelstwa polskiego nie posiadali, to ustawa reprywatyzacyjna ich nie obejmie.

Gromadzenie wniosków ma trwać 2 lata. Dopiero potem podjęta zostanie decyzja, w jaki sposób zostanie wypłacone zadośćuczynienie. Mówi się nieoficjalnie, że mogłyby one sięgać 15—20 proc. wartości zagarniętego majątku, a krąg osób, które mogłyby z tego skorzystać, ma się mieścić w granicach 100 tys. Jak mówi rzecznik Ministerstwa Skarbu, na wypłaty mogłoby być przeznaczone 20 mld zł plus ewentualnie dodatkowe środki z budżetu państwa. Jego zdaniem, jest to ciężar do udźwignięcia przez państwo polskie, zwłaszcza że wypłaty byłyby rozłożone w czasie, a nie kumulowałby się na przykład w ciągu jednego roku.

To się da zrobić bez pieniędzy

Z takich rozwiązań nie są zadowolone organizacje byłych właścicieli. Prezes krakowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego Maciej Rudziński krytykuje przede wszystkim brak możliwości odzyskania dóbr w naturze. — Na przykład majątek mojego ojca jest dzierżawiony — mówi prezes Rudziński, dodając, że po wejściu w życie projektu rządowego on sam nie będzie mógł odzyskać rodzinnego majątku, natomiast dzierżawca będzie mógł go stosunkowo tanio wykupić. Maciej Rudziński zaznacza, że ziemianie nie chcą zwrotu w naturze gruntów rozparcelowanych w ramach reformy rolnej, ale tylko tych, które nadal pozostają w rękach państwa.

Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha uważa, że reprywatyzacja na zasadzie zadośćuczynienia pieniężnego, która tak naprawdę obciążyłaby podatników, w ogóle nie jest potrzebna. Wystarczy zwrócić w naturze to, co da się zwrócić, a pozostałym przekazać mienie zastępcze w postaci nieruchomości lub udziałów w przedsiębiorstwach. — Skarb Państwa i gminy posiadają 3 mln ha ziemi, 1,1 mln mieszkań, ponad 1500 przedsiębiorstw państwowych i bliżej nieokreśloną liczbę innych nieruchomości. To najprawdopodobniej wystarczy do zaspokojenia roszczeń — uważa ekspert, podkreślając, że państwo polskie nic na tym nie straci, bo jego bogactwo to nic innego jak suma bogactwa poszczególnych rodzin, a oddanej ziemi czy budynków nikt przecież z Polski nie wywiezie.

Zabrać biurokracji

Centrum im. Adama Smitha ma także pomysł, jak ustalać wartość dzisiejszą utraconego majątku i wysokość rekompensaty. Wartość ziemi byłaby przeliczana według cen pszenicy, a wartość nieruchomości miejskich i zakładów przemysłowych — według parytetu złota (wyraża on ilość czystego złota w gramach „zawartą” w jednostce monetarnej danego kraju). Dodatkowymi zasadami byłyby: odpowiedzialność okupanta za skutki wojny oraz ograniczenie kwoty zadośćuczynienia, jednak nie na zasadzie procentowej, ale kwotowej. To znaczy, że odszkodowanie nie mogłoby być wyższe niż określona kwota, sięgająca kilku czy kilkunastu milionów złotych.

Skutki takiej reprywatyzacji byłyby — według Jabłońskiego — trojakie. Po pierwsze, byłaby to zwykła realizacja sprawiedliwości — zwrot tego, co odebrano. Po drugie, władzę nad majątkiem zyskaliby obywatele, a straciła biurokracja. I po trzecie, otwarłoby to drogę do dalszej prywatyzacji, która powinna dotyczyć wszystkiego, co nie musi być państwowe ze względu na interes państwa, zwłaszcza jego bezpieczeństwo.

Przykłady z zagranicy

Czechosłowacja — w 1990 r. przyjęto ustawę, która pozwala na odzyskanie zagarniętej przez państwo własności, a jeśli nie jest to już możliwe w naturze — wypłacenie odszkodowań.

Węgry — w latach 1991—1992 przyjęto ustawy, zakładające rekompensaty za utracony majątek w postaci bonów.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama