Jedno ciało czy dwie strony barykady?

O współistnieniu w Kościele różnych stanów życia i posług - 1Kor 12

Kościół to nie przestrzeń robienia kariery, ale wzajemnego szacunku i posługi.

„My” i „oni”... jakże często wewnątrz Kościoła można dostrzec taki sposób myślenia, jeśli nawet nie jest on wyrażony wprost słowami: z jednej strony „my — duchowieństwo”, natomiast „oni” to świecki ludek wierny, który na szczęście zapełnia jeszcze kościoły, ale niewiele rozumie i niekoniecznie można na nim polegać, więc lepiej jeśli sami załatwimy wszystko w parafii. Ale też istnieje odwrotny stereotyp: „my” to wierni świeccy, natomiast „oni”, duchowni, są jakby na innej planecie, nie mają ochoty poznawać naszych problemów, żyją wygodnie i dostatnio. I jeśli mówi się źle o Kościele, to oczywiście o „nich”, zwłaszcza tych wyżej postawionych.

Chyba każdy, kto ma choć trochę rozsądku, dostrzega, jak krzywdzącymi uogólnieniami są wszystkie powyższe ujęcia. Co się stało z naszą wizją Kościoła, JEDNEGO Kościoła, jednego i świętego?!

Tak chciałoby się powiedzieć, wzorem naszych babć i dziadków, że „dawniej było lepiej”, gdyby nie to, że uważna lektura listów św. Pawła uświadamia nam, że dawniej — a nawet całkiem dawno — bywało... jeszcze gorzej, bo ludzie potrafią znaleźć powód do waśni i podziałów dokładnie we wszystkim, nawet... w charyzmatach otrzymanych od Ducha Świętego.

Początkowy okres dziejów Kościoła obfitował w niezwykłe przejawy mocy Ducha: dary języków, uzdrawiania, proroctwa były tak powszechne, że św. Paweł musiał wręcz wprowadzać normy porządkowe, by jeden charyzmatyk nie przekrzykiwał drugiego (por. 1 Kor 14). Jednak nie wszystkie charyzmaty miały równie spektakularny charakter. Jakże bowiem porównać dar uzdrawiania z takim „zwykłym”(??) darem wiary czy mądrości! Jeden dzięki swoim darom przewodzi we wspólnocie, a drugi pozostaje na swoim miejscu w kącie. Nie trzeba być prorokiem (sic!), żeby zrozumieć, do jakich napięć dochodziło w korynckim kościele: „Ty to jesteś ktoś, a ja się nie liczę!”

Odpowiedź św. Pawła jest genialna: przedstawia on koryntianom obraz Kościoła jako jednego Ciała Chrystusa, składającego się z różnych narządów.

„Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało... Ciało bowiem to nie jeden członek, lecz liczne [członki]. Jeśliby noga powiedziała: «Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała» — czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśliby ucho powiedziało: Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała — czyż nie należałoby do ciała? Gdyby całe ciało było wzrokiem, gdzież byłby słuch? Lub gdyby całe było słuchem, gdzież byłoby powonienie?” (1 Kor 12,13—17)

Podobnie jak nie miałby racji bytu duży organizm złożony z takich samych narządów, tak też nie mógłby istnieć Kościół, w którym wszyscy pełniliby takie same funkcje, otrzymawszy takie same dary. A zatem również nie ma sensu ustawianie „rankingu” charyzmatów: każdy otrzymał taki dar, jaki jest mu potrzebny do spełnienia jego życiowej roli.

„Nie może więc oko powiedzieć ręce: «Nie jesteś mi potrzebna», albo głowa nogom: «Nie potrzebuję was». Raczej nawet niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem (...) Lecz Bóg tak ukształtował nasze ciało, że zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, by nie było rozdwojenia w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem. Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki.” (1 Kor 12,15—26).

Tu dotykamy niezwykle ważnego punktu: skoro w ludzkim ciele to, co słabe, jest otaczane szczególną opieką, tak samo winno być w Kościele. To dlatego gdy prześladowcy żądali od św. Wawrzyńca skarbów kościelnych, on przyprowadził ubogich, mówiąc: „Oto skarby Kościoła!” Te słabsze punkty Kościoła (jakkolwiek rozumielibyśmy ową słabość) są szczególnie newralgiczne, ale jest to również część naszego wspólnego ciała! Stosunek do nich wyraża prawdę o naszym rozumieniu Ciała-Kościoła, a chyba każdy się zgodzi, że amputacja nie jest najszczęśliwszą metodą leczniczą: nie chodzi o to, by odcinać się od słabszych braci, ale by współcierpieć z powodu ich słabości i szukać środków zaradczych. Na tej ziemi nie było i nie będzie Kościoła idealnego, a nawet gdybyśmy gdzieś taki znaleźli, ten Kościół przestałby być idealny z chwilą... naszego wejścia do niego.

Widzimy jednak, że św. Paweł mówi również o wspólnej radości — bo w jednym ciele również dobro (także charyzmaty) stają się własnością wszystkich. Jeśli ktoś ma dar prorokowania, to ja również mam ten dar (choć może nigdy nie wygłoszę żadnego proroctwa), bo ja należę do tego samego Ciała Chrystusa i cieszę się, że w tym Ciele wzrasta dobro. I podobnie: jeśli mój brat otrzymał charyzmat kapłaństwa, to także po to, by mogło wzrastać moje duchowe dobro (on nie może wyspowiadać samego siebie!). Moja dusza jest czysta dzięki jego kapłaństwu, to on może mi umożliwić spotkanie z Jezusem w Eucharystii, ale też i odwrotnie: moja obecność i postawa podczas Eucharystii pozwala mu utwierdzić się w rozumieniu sensu własnej misji.

„Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami. I tak ustanowił Bóg w Kościele najprzód apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, a następnie tych, co mają dar czynienia cudów, wspierania pomocą, rządzenia oraz przemawiania rozmaitymi językami” (1 Kor 12,2728).

W tym wielkim Kościele potrzebujemy siebie nawzajem: potrzebujemy kapłanów, nauczycieli, polityków, rodziców, pustelników... Każdy otrzymał od Boga własne zadanie. Nie chodzi o to, by dyskutować, kto jest potrzebniejszy, ale by umieć dostrzec piękno różnorodności. Kard. Newman powiedział kiedyś: „Jestem potrzebny na swoim miejscu, tak samo jak Archanioł Michał na swoim”. To dotyczy tak samo kardynała, jak i sprzątaczki. Nikt nie zastąpi nas w naszej jedynej niepowtarzalnej misji.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama