Potrafię, rozwiązuję, mam z Tobą relację!

Umiejętność radzenia sobie z kryzysami to jedna z najbardziej przydatnych umiejętności w codziennym życiu małżeńskim i rodzinnym

„Miłość to coś, co dzieje się samo, z lekkością i przyjemnie. Jeśli po to, by istniała, potrzebna jest moja praca – to nie miłość” – brzmi dość powszechne przekonanie. Tymczasem z miłością jest jak z każdą wartościową rzeczą w naszym życiu: przynosi radość i satysfakcję, i wymaga wysiłku.

Potrafię, rozwiązuję, mam z Tobą relację!

Im większy wachlarz umiejętności i zachowań, i im większa elastyczność w ich doborze adekwatnie do sytuacji – tym łatwiej będzie nam zbudować życie małżeńskie i rodzinne, w którym mamy stałe poczucie zadowolenia. Natomiast w kwestii ideowej i duchowej jest łatwiej – gdy u obu osób są poglądy zbliżone lub w miarę zgodne. Na szczęście zazwyczaj to dość proste: dobieramy się w pary pod kątem wspólnych wartości i tego, w co wierzymy. Owszem, jeśli chodzimy do innych kościołów, czytamy innych filozofów, głosujemy na inne partie, możemy także budować więź małżeńską – jednak wtedy potrzeba do tego nieco więcej uwagi i zaangażowania.

Wyzwania – droga do zadowolenia w związku

Umiejętność radzenia sobie z kryzysami to jedna z najbardziej przydatnych umiejętności w codziennym życiu małżeńskim i rodzinnym. Traktowanie problemów nie jako potencjalnych porażek, unikania ich za wszelką cenę, wycofywania się, zamiatania pod dywan – ale jako wyzwań, z niemal automatycznym nastawieniem na ich rozwiązywanie sprzyja budowie związku. To ważne: zamiatanie pod dywan, poważnych kryzysów finansowych czy trudności związanych z chorobą w najgorszym wypadku mogą doprowadzić do rozpadu małżeństwa. Dlatego – jeśli nie mamy tej umiejętności – dobrze jak najszybciej podjąć skuteczną naukę, jak rozwiązywać własne problemy.

„Nic od Ciebie nie chcę, jestem bezinteresowna/-y, nie mam wobec Ciebie oczekiwań” – to jawna obłuda: wobec drugiego, a prawdopodobnie także wobec siebie. Stuprocentowa bezinteresowność zawsze i we wszystkim jest niemożliwa, a nieposiadania oczekiwań to raczej wynik braku wglądu w swoje wnętrze niż odzwierciedlenie rzeczywistości. Dlatego każdemu z małżonków służy ustalenie – na jego własny użytek – oczekiwań wobec małżonka i związku. Nie powinny być one ani nadmiernie wygórowane, ani zbyt niskie. Ważny jest realizm i ambitne podejście! Nie rozpaczam i nie wypominam tego, że mój mąż nie jest rycerzem na białym koniu i że nie spijamy sobie nieustannie z dzióbków, ale też nie dochodzę do wniosku, że z tego powodu nie mam co liczyć na szczęśliwe małżeństwo, bo: „Skoro ludzie mają kiepskie związki to dlaczego u nas ma być lepiej?” lub: „Dopóki się nie rozeszliśmy, jest dobrze”. I: co ważne – buduję naszą relację, niekoniecznie informując drugą stronę o tym, co złego o niej myślę, gdy jestem w gorszym emocjonalnie stanie.

Kolejna wartość, która pomaga w budowaniu pełnego zadowolenia związku to równowaga. Pomaga ona m.in. w łączeniu różnych życiowych płaszczyzn, np. umiejętności godzenia pracy i życia rodzinnego. Tu najczęściej chyba dochodzi do konfliktów. Tu warto pamiętać, że zaangażowanie w pracy zawodowej jest niezbędne, by utrzymać poziom życia rodziny, a równocześnie: że w pracy zawodowej jesteśmy zastępowalni a w byciu mężem/żoną, tatą/mamą – nie.

Bycie uważnym, akceptacja, rozmowa

„Małżeństwo to konflikt dwóch światów” – można powiedzieć przewrotnie. Wychowani w różnych rodzinach przyjmujemy – nawet jeśli bardzo podobny – to jednak różniący się od siebie system wartości. Przy podejmowaniu wyborów w sposób naturalny ciągnie nas, by zdecydować poprzez pryzmat wartości panujących w rodzinie urodzenia. I tu potrzeba dużo uważności i zwyczajnej akceptacji wartości moich i wartości drugiej osoby. „Ja jestem OK – i Ty jesteś OK” – tylko na takim założeniu możemy podjąć skuteczne negocjacje co do wyborów i zachowań właściwych w naszej rodzinie.

W tym kontekście niezwykle ważne jest, by relacje z teściowymi umieścić w swojej hierarchii na właściwym miejscu. Zdarza się, że gdy żona/mąż rozmawia z współmałżonkiem, zgadza się na jakąś propozycję. Potem rozmawia ze swoją matką/ojcem i tę zgodę odwołuje, a współmałżonek nie rozumie, o co chodzi. To wynika z faktu, że bardzo trudno jest nam się przeciwstawić własnym rodzicom, nawet jeśli świadomie się z nimi nie zgadzamy – bo więź z nimi bywa bardzo silna.

Inny przykład: po pracy dorosły syn/córka jedzie do mamy, sprząta, a dopiero wieczorem wraca do żony/męża. Uważa, że ma więcej obowiązków względem mamy niż względem swego stanu.

Z doświadczenia rodzin wynika, że służąca rozwojowi rodziny hierarchia wygląda tak: małżonek, dzieci, a dopiero później – pośród innych wartości – rodzice. Nie za wysoko i nie za nisko. Tyle, ile ta relacja potrzebuje.

Tekst inspirowany wykładem Janusza Wardaka, męża z 21-letnim stażem, ojca dziesięciorga dzieci, moderatora praktycznych kursów dla małżonków metodą analizy przypadku (case study), organizowanych przez stowarzyszenie Akademia Familijna.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama