2020-04-26

Ewangelia o uczniach idących do Emaus w sposób symboliczny pokazuje, jak daleko można dojść, gdy w swych ludzkich kalkulacjach, oczekiwaniach i wyobrażeniach o świecie zamkniemy się na głos Boga. Sześćdziesiąt stadiów, czyli około 11 km dzielących Jerozolimę od Emaus to spory szmat drogi. Pokonujący ją uczniowie dyskutowali o kwestiach religijnych, próbując zrozumieć to, co wydarzyło się w „tych dniach” w Jerozolimie. Ich rozmowę zdominował smutek i przerażenie. To sprawiło, że ich serca i umysły zamknęły się tak bardzo, że nie rozpoznali spotkanego w drodze Jezusa, bo ich „oczy były jakby przesłonięte”.

Cóż tak bardzo przesłoniło oczy uczniów Jezusa, że nie byli w stanie Go poznać? Co może dzisiaj przesłaniać nasze oczy, oddzielając nas od rzeczywistej osoby Jezusa, stawiając w Jego miejsce nasze własne wyobrażenia o Nim? Bardzo często są to nasze błędne koncepcje religijne, niewłaściwe lub niepełne zrozumienie nauki Chrystusa. Wybieramy z niej elementy pasujące do naszego światopoglądu i życiowych oczekiwań, odrzucamy natomiast to, co nam nie pasuje. Uważamy się za uczniów Chrystusa, a jednak trudno nam przyjąć prawdę o tym, że do chwały zmartwychwstania prowadzi droga przez cierpienie. Być może trudno nam zaakceptować naukę Jezusa na temat miłości nieprzyjaciół albo Jego słowa zakazujące nam osądzać innych: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. Wielu osobom trud sprawiają przypowieści o talentach i minach – pokazujące na konieczność stałej współpracy z łaską Bożą. A może nasze rozumienie Dobrej Nowiny jest zbyt intelektualne? Nie umiemy przyjąć Bożego działania przejawiającego się w znakach i cudach – budzi w nas ono przerażenie, tak jak w uczniach słowa niewiast, mówiących, że miały widzenie aniołów.

Cokolwiek nie przysłaniałoby nam osoby Jezusa – czy to zacięcie się w gniewie, nieprzebaczeniu, czy niechęć do systematycznego wysiłku duchowego, czy nadmierny racjonalizm – dopóki ta zasłona nie spadnie z naszych oczu, będziemy jak uczniowie w drodze do Emaus. Nasze serca będą pogrążone w smutku, poczuciu porażki. Być może będziemy to próbować nadrabiać uczonymi dyskusjami religijnymi, przerzucając się argumentami ze zwolennikami takich czy innych koncepcji teologicznych. Dopóki jednak nie przyjmiemy tego, co daje nam sam Jezus, wszystkie nasze religijne dociekania, spory i wysiłki będą jałowe. A tym, co dał Jezus uczniom w Emaus – i co daje nam dzisiaj, jest On sam. Jego ciało w Eucharystii. Nie koncepcje i poglądy, ale żywa osoba Jezusa.

Czy pozwolę, aby dziś Chrystus nakarmił mnie sobą samym? Aby dotknął mojego życia w tym miejscu, gdzie właśnie się zatrzymałem? Być może jestem teraz daleko od Jerozolimy – w jakiejś duchowej dziurze, w swoim własnym „Emaus”, do którego próbuję uciec przed problemami. I właśnie tu czeka na mnie Jezus, pragnąc otworzyć mi oczy, abym mógł dostrzec, że to On sam jest rozwiązaniem moich problemów, o ile pozwolę Mu, by skierował mnie na drogę ku mojej duchowej „Jerozolimie”.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama