Jakim jestem królem?

Mędrców ze Wschodu, którzy przybyli do Betlejem, aby oddać pokłon Jezusowi, nazywamy tradycyjnie królami. Nie wiemy na pewno, czy było ich trzech, ale skoro przynieśli trzy dary, to pewnie tak. Zwróćmy uwagę, że w dzisiejszej Ewangelii mowa jest jeszcze o dwóch królach. Pierwszym jest Herod, drugim – mały Jezus. Mamy więc do czynienia z trzema bardzo różnymi „władcami” albo mówiąc inaczej z trzema odmiennymi podejściami do władzy. Przypatrzmy się im.

Pierwszym panującym jest Jezus, który uosabia władzę Boga nad światem. W Betlejem Pan Wszechświata objawia się jako bezbronne dziecko, jako miłość pokorna, uboga, zależna od innych. Przychodzi, żeby służyć i ocalać tych, którzy zechcą uznać Jego władzę nad sobą. Majestat Boga to majestat miłości. Jego królowanie nie polega na przemocy, na sile militarnej, prawnej czy innej ziemskiej potędze. Benedykt XVI mówi, że mędrcy ze Wschodu w Betlejem „odkryli nowe oblicze Boga, nową królewskość – królewskość miłości”. 

Herod jest całkowitym zaprzeczeniem tego Bożego stylu. To człowiek chory z powodu władzy. Pełen obsesyjnego lęku o stołek, gotowy dla obrony swej pozycji krzywdzić innych, nawet na mordowanie niewinnych dzieci. Jego postać pozostaje ponurym symbolem tych, którym władza uderzyła do głowy. Albo szerzej rzecz ujmując tych, którzy są gotowi niszczyć innych, aby ratować siebie. Każdy z nas jest potencjalnym Herodem. Pycha, zarozumiałość, zazdrość, narcystyczny egoizm, zbytnia pewność siebie, porównywanie się z innymi – trzeba w sobie konsekwentnie demaskować te „herodowe” tendencje.

I są wreszcie trzej królowie-mędrcy, którzy dysponują jakąś ziemską władzą i wiedzą, ale pozostają otwarci na Boga. Są gotowi na Boże niespodzianki. Wiedzą, że ostatecznie jest nad nimi Ktoś większy. Złoto, kadzidło i mirra nie były prezentami właściwymi dla zwykłej rodziny. Ich dary miały charakter symboliczny. Były one zgodnie z mentalnością panującą w tamtych czasach aktem uznania danej osoby za Boga i Króla. Trzej królowie padają na twarz przed Innym Królem. Wyrażają w ten sposób, że należą do tego „dziwnego” władcy i uznają jego władzę. Konsekwencje tego są natychmiastowe. Mędrcy nie wracają do Heroda, nie chcą już być sojusznikami okrutnego władcy. Zostają wprowadzeni na drogę Dzieciątka. To droga pokornej miłości, która każe omijać wielkich i możnych tego świata, a prowadzi do Tego, który oczekuje nas pośród ubogich.

W życiu zawodowym, rodzinnym, społecznym, politycznym, kościelnym władza jest potrzebna. Każdy z nas sprawuje większą lub mniejszą władzę, bo jest odpowiedzialny za innych, ma jakieś swoje „królestwo”. To nie jest tak, że władza automatycznie niszczy każdego, kto ją sprawuje. Wszystko zależy od człowieka. Owszem, będąc u władzy można zgłupieć jak Herod. Ale można pójść w ślady mędrców, czyli szukać światła z nieba, uznawać, że każda ziemska władza jest podporządkowana władzy Bożej. Uczyć się królewskiego stylu od Jezusa.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama